Ślady
>
Archiwum
>
2015
>
maj / czerwiec
|
||
Ślady, numer 3 / 2015 (maj / czerwiec) Listy Pietro nie jest swoją chorobą, jest darem i inne... PIETRO NIE JEST SWOJĄ CHOROBĄ, JEST DAREM Drogi księże Juliánie, wracam z tych rekolekcji wdzięczna za to, że po raz kolejny zostałam przyprowadzona do Chrystusa. Za kilka dni wypada comiesięczna kontrola lekarska Pietra, mojego 4-letniego syna. Po walce z chłoniakami od października co miesiąc chodzimy na takie wizyty. Są to terminy, nad którymi nieustannie ciąży niebezpieczeństwo zredukowania rzeczywistości do rozpaczy z powodu prawdopodobieństwa odnowienia się choroby. Regularnie jednak, a podczas tych rekolekcji jak nigdy wcześniej, pojawia się dotykalna obecność Chrystusa, teraz, tutaj, która mnie przebudza i jest zwornikiem wszystkiego. Pietro jest tutaj. Pietro nie jest swoją chorobą, Pietro jest darem, on sam jest dotykalnym znakiem tej Obecności i mogę być tylko za to wdzięczna. Chrystus jest centrum. Jestem tego pewna. W całej dramatyczności proszę, by moja wiara dojrzała, wciąż coraz intensywniej przeżywając rzeczywistość w całkowitej wdzięczności. Modlę się o zdrowie dla Pietra, ale z wiarą, że jeśli nie jest wolą Boga jego powrót do zdrowia, tak jest dla nas najlepiej. Ponieważ dzięki Obecności zmartwychwstałego Chrystusa także to ma sens i nie pozostajemy sami, by stawiać temu czoła. Laura, Magdeburg (Niemcy) PO REKOLEKCJACH „MAMO, JAK BYŁO?” Najdroższy księże Juliánie, poranek następnego dnia po Rekolekcjach Bractwa był ponury i deszczowy. Gdy odwoziłam mojego syna do szkoły, zapytał mnie o ostatnie dni. Opowiedziałam mu o tym głosie, o tym spojrzeniu, po raz kolejny skierowanemu na mnie, i nie potrafiłam przestać, ponieważ miałam oczy i serce przepełnione tym, co zobaczyłam i usłyszałam. Na co on: „Mamo, jak to jest, że ja dzisiaj rano w taki brzydki dzień nie mam na nic ochoty, a dla ciebie jakby świeciło słońce?”. Nawet nie wiesz, jak to się dzieje, ale ta Obecność w spojrzeniu to On, a ten, kogo spotyka… widzi. Monica TEN OBRAZEK W PORTFELU SZEFA Najdroższy księże Juliánie, pracuję w banku. Wróciłem z rekolekcji po raz pierwszy wolny od często spotykanej sentimental confusion [sentymentalnego zamętu – przyp. red.], ale ogarnięty głęboką i przeogromną wdzięcznością za znajdowanie się we wnętrzu tej przygody, jaką jest Ruch i przyjaźń, która nigdy mnie nie opuszcza. Piszę do ciebie, by opowiedzieć ci o pewnym niewiarygodnym epizodzie, który przydarzył mi się w miejscu pracy, gdzie wszystko jest potwierdzeniem cynizmu, zysku i obojętności. W tym tygodniu mój szef wzywa mnie do swojego biura, by porozmawiać o sprawie dotyczącej pracy. Potem niespodziewanie pyta mnie: „A czy w ubiegły piątek wziąłeś urlop, żeby pojechać na rekolekcje CL? Czy nie odbywają się one w tym właśnie czasie?”. Gdy usłyszałem to pytanie, zaczęły mnie oblewać zimne poty. Widzisz, oto moja mała wiara: jeśli doświadczenie, które mnie wciągnęło jest czymś największym i najprawdziwszym, dlaczego nie odpowiedzieć zdecydowanie „tak”, ale szukać wykrętów, tak jak ja to zrobiłem? W istocie, na jego pytanie odpowiedziałem innym pytaniem: „Dlaczego mnie o to pytasz?”. On spojrzał na mnie, a potem zrozumiawszy po mojej twarzy, że rzeczywiście byłem na rekolekcjach, wyciągnął ze swojego portfela obrazek księdza Giussaniego. Niewiarygodne. Mój szef, z unieważnionym małżeństwem, w drugim związku, od niedawna ojciec dwóch prześlicznych dziewczynek zaczyna opowiadać mi kawałek swojej historii, a najbardziej uderzyło mnie to jego wyznanie: „Wiesz, Alberto, że słyszałem księdza Giussaniego na żywo”, a kiedy mi to powiedział, jego oblicze się przemieniło, jego oczy mówiły mi, że także jego zafascynował ten sam powab, który zafascynował mnie. Potem dał mi do zrozumienia, że w jego historii wydarzyło się coś, co oddaliło go od Ruchu, ale w swoim portfelu nosi ten obrazek. Wówczas przyszło mi na myśl, że często powtarzamy między sobą: możesz odejść, możesz oddalić się od tej historii, ale gdy raz ją spotkałeś, gdy raz cię pochwyciła, już cię nie opuści. Jeśli spotykasz Prawdę, to na zawsze. I dotyczy to wszystkich. I tak właśnie jest, ponieważ kiedy mój szef zaczął mówić o księdzu Giussanim, miał promienne spojrzenie, pomimo tego wszystkiego, co mogło mu się przydarzyć, a o czym ja nie wiem. Jakąż przygodą jest życie! Alberto „TERAZ ODCZUWAM SPOKÓJ WOBEC SAMEGO SIEBIE” Piszę, by opowiedzieć wam o pewnym spotkaniu. Mój przyjaciel Alessandro, przebywający w Newcastle niedaleko Durham w związku z doktoratem, pewnego dnia zamienia dwa słowa z kolegą z kursu pochodzącym z Południowej Afryki, który pyta go, jak to się dzieje, że zawsze jest uśmiechnięty. Alessandro z wyróżniającą go prostotą mówi mu, że spotkanie z Jezusem odmieniło jego życie. Niel – tak ma na imię chłopak – zdumiony i zaciekawiony kilka dni później postanawia pójść z nim na Mszę św. Tydzień później Alessandro zaprasza go na Szkołę Wspólnoty w Durham. Na pierwszym spotkaniu Niel opowiada, dlaczego zbliżył się do Alessandro. Na następnym słucha z wielką uwagą, nic nie mówiąc. Na trzecie wraca, przeczytawszy Zmysł religijny, w którym zapisał mnóstwo pytań. Od tamtej pory przez cztery miesiące, po których miał powrócić do swojego kraju, uczestniczył we wszystkich spotkaniach. Pewnego dnia na Szkole Wspólnoty powiedział nam: „Kochani, od lat przeżywam głęboki niepokój, na który nie potrafię odpowiedzieć. Dotyczy on sensu mojego życia, użyteczności tego, co robię, itd. Przeczytałem Nietzschego i wielu innych filozofów, nie znajdując właściwych odpowiedzi. Poznanie was i lektura księdza Giussaniego przebudziły mnie całkowicie, wydaje mi się, że odnalazłem drogę. Jest jednak fakt ważniejszy od wielu słów: po wielu latach wreszcie przesypiam noc. Odczuwam spokój wobec samego siebie”. Ten chłopak wyraził potem pragnienie przyjęcia Chrztu św. i podążania za Ruchem w Południowej Afryce. Zaopatrzyliśmy go w kontakty do przyjaciół z Afryki i teraz, kiedy wrócił do swojego kraju, dalej uczęszcza na Szkołę Wspólnoty. To prawda, że podążając do końca za propozycją księdza Giussaniego, a teraz księdza Carróna, otrzymujemy więcej od tego, co możemy sobie wyobrazić, i że każdy aspekt życia nabiera nowego smaku. Michele, Durham (Wielka Brytania) REFERENDUM W IRLANDII: ZACZYNA SIĘ OD JEDNEGO Nazajutrz po zwycięstwie „tak” w referendum dotyczącym legalizacji małżeństw homoseksualnych tytuły irlandzkich mediów nie mogły być bardziej pompatyczne: „Początek nowej epoki”, „Nowa Irlandia latarnią cywilizacji dla świata”. Przeciwstawiają się im reakcje pokonanych: „Koniec pewnej epoki”, „Koniec obecności Kościoła w społeczeństwie”. Całkowity brak tolerancji wobec jakiegokolwiek argumentu natury prawnej, społecznej lub innej, reprezentowanych przez opowiadających się za „nie”, nazywanych bigotami i kretynami, nie pozostawia niemal żadnych wątpliwości, że tak naprawdę „nie było żadnej rozgrywki”. Stąd zupełnie zrozumiała złość pokonanych, nie tylko z powodu wyniku, ale także sposobu, w jaki rezultat został osiągnięty. Ale zamiast przeprowadzać analizę, chciałbym raczej powiedzieć o swoim doświadczeniu. Zdumiałem się tym, że nie byłem zły, ani tym bardziej nie czułem się pokonany. Dlatego chciałbym opowiedzieć o epizodzie, który przytrafił mi się dokładnie następnego dnia po głosowaniu. Jako że była to Uroczystość Zesłania Ducha Świętego, uczestniczyłem w ceremonii, której co roku z tej okazji przewodniczy arcybiskup Dublina. Wzruszyłem się, gdy zobaczyłem kościół wypełniony ludźmi ze wszystkich stron świata. Przyszły mi na myśl słowa księdza Carróna z Rekolekcji Bractwa, komentującego to, co wydarzyło się w Zesłanie Ducha Świętego: „Tylko Chrystus, mocą swojego Ducha, może być adekwatnym wyjaśnieniem ludu zrodzonego z Paschy. Piotr cały jest zdominowany obecnością zmartwychwstałego Chrystusa i może patrzeć na rzeczywistość, nie zatrzymując się na tym, co powierzchowne, przezwyciężając wszelkiego rodzaju redukującą interpretację”. Miałem ten lud przed swoimi oczami. Poza katedrą świętowano wyzwolenie ziemi świętego Patryka od Kościoła; w środku ludzie różnego koloru i pochodzenia byli dotykalnym znakiem zwycięstwa Zmartwychwstania. Nie nam decydować o metodzie, jaką wybiera Tajemnica, by dotrzeć do nas teraz. To nie my decydujemy o tym, w jaki sposób objawia się za każdym razem zwycięstwo zmartwychwstałego Chrystusa. A uśmiechnięte oblicze chińskiej rodziny podczas obchodów Uroczystości Pięćdziesiątnicy było bardziej przekonywującym i silniejszym znakiem od jakiejkolwiek złości lub rozczarowania z powodu referendum. Oczywiście pozostaje gorycz z powodu tego, w jaki sposób została przeprowadzona kampania, pozostaje ból z powodu tysięcy młodych, którzy głosowali na „tak”, niesieni pozbawioną racji falą emocji, łatwe ofiary mody i władzy. Nic jednak nie może mi odebrać spojrzenia potrafiącego dowartościować całe moje człowieczeństwo, które odkryłem, spotykając Chrystusa. Rozmawiając z jednym z moich przyjaciół, załamanym tym, co się stało, spontanicznie powiedziałem, że ten „kryzys” w pewien sposób pomaga nam utożsamić się z Janem, kobietami oraz innymi uczniami zgromadzonymi wokół Maryi po Ukrzyżowaniu. Kto wie, ile mieli pytań, jak bardzo się bali po tym, co widzieli. Ale przerażenie czy nawet rozczarowanie z powodu godnej pożałowania postawy ich przywódców – wystarczy pomyśleć o Piotrze – nie mogły odebrać im świadomości tego, co zobaczyli i czego doświadczyli. I to przygotowało ich do rozpoznania Chrystusa po Zmartwychwstaniu, nawet jeśli był to sposób, którego się nie spodziewali. Z pokorną pewnością wyznaję, że w moim przypadku jest tak samo. Odkrywam siebie na nowo, nie pokonanego, ale pragnącego dostrzec sposób, w jaki Chrystus dotrze do mnie tu i teraz w Irlandii. To, dzięki Bogu, nie pokrywa się z jakąś ustawą lub jej odrzuceniem. Jeden z komentatorów pytał mnie na łamach jednego z największych irlandzkich dzienników: „Czym wypełnimy pustkę pozostawioną przez Kościół teraz, gdy się go pozbyliśmy?”. Jestem wdzięczny, ponieważ spotkałem kogoś, kto objawił mi właśnie naturę tej pustki, tej potrzeby. To znajduje się u korzeni braku poczucia, że jest się zwyciężonym, a nawet ludzkiej sympatii wobec wznoszących toasty za New Beginning. I tak naprawdę chodzi o nowy początek. Przychodzą na myśl słowa księdza Giussaniego po przeprowadzonym we Włoszech referendum w sprawie aborcji. Temu, kto mówił, by zacząć na nowo od tych 32% przegranych, odpowiadał, zapraszając, by rozpocząć na nowo od Jednego. Także tutaj, w Irlandii, nie chodzi o rozpoczynanie od 38%, które sprzeciwiły się homoseksualnym małżeństwom, ale od tego Jednego, od Jezusa z Nazaretu, który jako pierwszy spojrzał na człowieka takim, jakim on jest, objawiając mu prawdziwą naturę potrzeby i pragnienia mojego i wszystkich, ustanawiając w ten sposób warunki do autentycznego postępu i koegzystencji. Rozpoczęcie na nowo od Chrystusa, uznanie Go obecnego tu i teraz poprzez Kościół i charyzmat księdza Giussaniego, za którym podążam, nie odpowiada opłakiwaniu tego, co się przegrało, ani usiłowaniu odzyskania tego poprzez rzucanie się w tę czy w inną bitwę. Oznacza natomiast proste uznanie towarzystwa Chrystusa, Jego pełnego miłosierdzia spojrzenia potrafiącego rozbudzić najprawdziwsze pragnienie każdego człowieka w każdym czasie i w każdym miejscu. Kampania została przeprowadzona w imię równości. Nie czuję się przegrany, ponieważ dana mi została łaska pójścia do źródła głębszego od tej równości. I nieustannie mogę żebrać o tę łaskę. Mauro, Dublin (Irlandia) AMPARO, KSIĄDZ GIUSSANI I METODA BOGA Po tym, jak razem byliśmy uczynić gest charytatywny, zaprosiliśmy wszystkich do domu, by oglądnąć film o księdzu Giussanim, który był emitowany podczas Spotkania Odpowiedzialnych. Po tym wydarzeniu pozostałam z pragnieniem zaproszenia wielu innych przyjaciół i znane mi osoby, których tam nie było. Wśród nich kilka mam szkolnych kolegów moich dzieci, które po naszym wyjeździe do Włoch na audiencję miały do mnie mnóstwo pytań o Ruch. Pokazałam im fragmenty filmu i inne materiały. Zaczęłam myśleć o publicznej projekcji filmu i prezentacji wystawy o księdzu Giussanim „Od mojego życia dla waszego”. Wtedy przyszło mi na myśl centrum handlowe w naszej okolicy, w którym jest także przestrzeń na wydarzenia kulturalne. W ten sposób umówiłam się na rozmowę z dyrektorką ds. marketingu tegoż centrum. Pani nie mogła uwierzyć, że byliśmy zainteresowani podjęciem takiego gestu w publicznym, laickim miejscu. Bardzo się zdziwiła. Kiedy wydawała się już prawie przekonana, zamilkła, po czym powiedziała, że nigdy nie rozmawiała o wierze ze swoimi kolegami z pracy; nie wiedziała nawet, jakiego są wyznania. A więc trzeba było poruszyć tę kwestię na spotkaniu z całą załogą, by się przekonać, co o niej myślą. Potem na koniec powiedziała mi: „Poza tym nie widzę problemu. Gdyby przyszedł do mnie buddysta i powiedział o dobru, jakie ktoś czyni dla innych, i chciałby, by wszyscy je poznali, moglibyśmy postąpić w taki sam sposób. Spróbujemy. Te osoby czynią dobro dla społeczeństwa”. Zadowolona z rozmowy pozostawiłam jej wystawę. W minionym tygodniu wydarzyło się natomiast coś innego: na rozmowę wezwała mnie dyrektorka szkoły, w której uczy Amparo, córka naszych przyjaciół. Jest to rodzina, którą znamy od kilku lat, razem rozprowadzamy czasopismo „Huellas” [hiszpańska wersja „Śladów” – przyp. red.] po Mszy św. w parafii. Amparo dużo jej mówiła o tym, czym żyje w Ruchu, i opowiedziała także o „promykach” [Szkoła Wspólnoty dla najmłodszych dzieci z Ruchu – przyp. red.] z uczniami. Sprawa zainteresowała bardzo dyrektorkę, ponieważ szkoła jest świecka, przyjmuje uczniów różnego wyznania, a ona chciałaby zaproponować im coś, co „poruszyłoby ich serca”, bo niepokoi ją okazywany przez uczniów powszechny brak zainteresowania czymkolwiek. Rozstałyśmy się z postanowieniem, zasugerowanym przez Amparo, znalezienia formy, by zaproponować jakieś spotkanie. Nie wiem, co się wydarzy, ale kiedy Amparo poprosiła mnie o pomoc, „by lepiej wytłumaczyć wszystko dyrektorce”, przypomniała mi się „metoda Boga” wybierania jednej osoby, by dotrzeć do wszystkich! To samo w jednoznaczny sposób widziałam na placu św. Piotra. Carolina, Buenos Aires (Argentyna) PATRZĘ NA MOICH UCZNIÓW PO MASAKRZE W KENII Patrzę na moich uczniów w szkole tutaj w Nairobi, na dzieci moich przyjaciół, do których jestem bardzo przywiązana, i myślę: jaki świat na nie czeka? Gdzie będą musiały żyć? Wzdragam się na myśl o tym. Gazety na początku zastosowały porządną cenzurę, także po to, by zapobiec szerzeniu się paniki, potem dodały mrożące krew w żyłach szczegóły o tym, jak 2 kwietnia przebiegały wydarzenia masakry w Kenii. Trzeba by wpaść w rozpacz, tymczasem coraz mocniej jaśnieje pewność, że tylko to, co spotkaliśmy, jest odpowiedzią na to, co się wydarza. Wówczas z jeszcze większym entuzjazmem wracam do mojej pracy, pewna, że buduję dobro dla mnie, moich uczniów i dzieci przyjaciół. Teraz wzmogły się kontrole przy wejściach do centrów handlowych i we wszystkich innych miejscach. Ale co tak naprawdę możemy zrobić? Z pewnością czujemy, że nasze życie jest zagrożone, a to, że jesteśmy, nie jest żadnym pewnikiem, to, że mamy kolejny dzień przed sobą, świadomość, że przyjaciele żyją i że mają się dobrze, i proszenie, by byli zawsze. Niektórzy przyjaciele pisali do nas z zapytaniem, czy wśród ofiar był ktoś z uczniów naszej szkoły. Na myśl o tym przeszły mi ciarki po plecach. Nic o tym nie wiem, ale jest tak, jakby ci, którzy zginęli, których nie znałam, przynależeli do mnie: byli i tak moi, stworzeni do tego, by żyć i być szczęśliwymi. To okrucieństwo czyni mnie wdzięczniejszą i pewniejszą spotkania, które stało się moim udziałem, i jest tym, co mam nadzieję przydarzy się moim uczniom i ze względu na nią wiem, że czeka na nich dobro. Patrizia, Nairobi (Kenia) OTO, CZYM JEST CAŁKOWICIE LUDZKA DROGA Mój syn Pedro ma jeden chromosom więcej, jest dzieckiem z zespołem Downa. Pewnego dnia jedna z osób sprowokowała mnie, zwracając mi uwagę, że Pedro zawsze zachowywał się cicho na naszych spotkaniach. Odpowiedziałam, że on nie zna innego sposobu życia, ponieważ od najmłodszych lat przyprowadzałam go do Ruchu. W każdym razie zrodziła się we mnie wątpliwość, że może nie pokazałam mu rzeczywistego życia, że zmuszałam go do życia w Ruchu i że przychodzi tylko dlatego, że nie daję mu innego wyboru. W grudniu miał miejsce adwentowy dzień skupienia: tego dnia moi siostrzeńcy mieli się udać do parku Ibirapuera, by pojeździć na deskorolkach. Mój najstarszy syn Andrè chciał wziąć udział w dniu skupienia, dlatego nalegałam na Pedra, by poszedł z kuzynami. W gruncie rzeczy zabawa z deskorolkami powinna być przyjemniejsza od uczestniczenia w dniu skupienia. Ale Pedro nie chciał z nimi pójść i w sobotę wieczorem poszliśmy spać, nie podejmując żadnej decyzji. W niedzielę rano wstałam wcześnie i ponownie zaproponowałam mu pójście do parku, przyjechałabym po niego po spotkaniu. Spędzenie całego dnia na słuchaniu księdza Vando, w ciszy, jedząc tylko małą przekąskę i biorąc udział w assemblei, byłoby dość nudne dla kogoś, kto niczego nie rozumie. Ale Pedro nie dał się namówić, chciał pójść ze mną. Nie mogłam zrozumieć, ale wzięłam go ze sobą. Usiadł, słuchał, wziął udział we Mszy św., po czym wróciliśmy do domu. Tego dnia powiedziałam także kilku przyjaciołom, że Pedro ma wkrótce przystąpić do Pierwszej Komunii św. W pewnym momencie w ciągu tygodnia, w domu, usłyszałam słowa i piosenki z dnia skupienia: na początku myślałam, że to tylko moja wyobraźnia, zważywszy, że piosenki znam od lat. Po chwili jednak weszłam do pokoju Pedra. To on słuchał piosenek i wystąpienia księdza Vando, które nagrał. Byłam zaskoczona, chciało mi się płakać, ponieważ niespodziewanie zdałam sobie sprawę, czym jest „całkowicie ludzka droga”, zdanie, które słyszę od lat, a które nigdy nie wydało mi się tak zrozumiałe. W tamtej chwili pojęłam, że nie trzeba rozumieć wszystkiego, ponieważ także psy jedzą okruchy spadające ze stołu ich właścicieli. Nie ma dychotomii, jest tylko droga proponowana wszystkim. Mój syn przystąpił do Pierwszej Komunii św., był zdumiewający: był naprawdę szczęśliwy, a ja zauważam, że kiedy idziemy na Mszę św., on jest najbardziej z nas wszystkich zadowolony, ponieważ wie, że idzie przystąpić do Komunii św., a we mnie rośnie wdzięczność dla księdza Juliána, księdza Vando oraz dla wszystkich naszych przyjaciół, którzy przyjmują moje dziecko w tym towarzystwie. Cida, Sao Paolo (Brazylia) DROGA KRZYŻOWA DZIECI (I STRAŻNIKÓW MIEJSKICH…) „Wnieśliście życie w nasze osiedle!” – tymi słowami pożegnał nas funkcjonariusz straży miejskiej na zakończenie Drogi krzyżowej zorganizowanej przez naszą szkołę podstawową im. Andrei Mandalliego. To był wyjątkowy poranek: uczniowie wraz ze swoimi nauczycielkami są gotowi do wyjścia. Wyruszamy dwójkami, para za parą, każde dziecko niesie oliwną gałązkę, wychodzimy na osiedlowe ulice. Metą jest sanktuarium NMP przy Źródle. Towarzyszy nam dwóch funkcjonariuszy lokalnej straży miejskiej, którzy natychmiast zostają zaskoczeni ilością dzieci i uważnością, z jaką my, nauczyciele, jesteśmy przy nich. Docieramy do sanktuarium, jeden z policjantów robi nam zdjęcie: chce pokazać swoim kolegom coś „nadzwyczajnego”. Gest odbywa się w sposób prosty i przejrzysty, następnie jest czas na drugie śniadanie i chwilę zabawy. Nikt z nas nie zauważa obecności funkcjonariuszy. Odprowadzają nas do szkoły, dzieci wracają do swoich klas. Zatrzymuję się, by się z nimi pożegnać i podziękować im. Są zdumieni. Pytają mnie: „Czy pani widziała osoby, które na nas patrzyły? Jakże były zadowolone, że widzą dorosłych, nauczycieli towarzyszących tylu dzieciom… 250!”. Drugi policjant dodaje: „Rzadko zdarza nam się zatrzymywać tak wiele samochodów, nie słysząc przy tym narzekań kierowców”. Następnie opowiadają mi o swoim doświadczeniu: „Często towarzyszymy klasom ze szkół podstawowych, ale słyszymy od nauczycielek dużo skarg, wydają się zmęczone i rozczarowane dziećmi. Tymczasem dzisiaj spotkaliśmy nauczycielki «odważne» i zadowolone, że wychodzą z całą szkołą, by podjąć tak piękny gest”. Jeden z funkcjonariuszy mówi mi: „Chciałbym mieć jeszcze okazję spotkać się z wami i wam towarzyszyć”. W ten sposób zostawia mi swój numer telefonu. Potem pyta mnie: „Ale jak udaje wam się pracować w taki sposób?”. Od razu nasuwa mi się odpowiedź: „Nie robimy niczego nadzwyczajnego, ale to, co robimy, robimy z sercem, a to jest możliwe zawsze i dla wszystkich, także dla was, przy tak wielkiej odpowiedzialności towarzyszenia ludziom”. Przed pożegnaniem obejmuje mnie i mówi: „Jakże pięknie jest przeżywać pracę z taką świeżością!”. Santa, Mediolan „TO BYŁY DWA NIESAMOWITE DNI” „Wiesz, że mój chłopak nie jest ochrzczony, prawda? – Nie, nie mówiłaś mi o tym. I pojechał z tobą na Triduum Paschalne?” – pytam z niedowierzaniem. „Tak. Powiedziałam mu, że jadę, na co on mi odpowiedział: «Jadę z tobą, żeby zobaczyć!». I był bardzo zadowolony z tych dni”. Słucham mojej koleżanki ze szkoły coraz bardziej zaskoczona, a ona dalej opowiada: „To były dwa niesamowite dni, potrzebowałam ich. Piękne pieśni, czytania, cisza i ksiądz, który mówił dokładnie o tym, co dotyczy mnie”. Przypominam sobie moment, w którym się poznałyśmy: dwa lata temu przy okazji wyborów uczniowskich. Potem zacieśniająca się przyjaźń, aż wreszcie przed Wielkanocą zaprosiłam ją na odbywające się w Wielki Czwartek i Piątek rekolekcje GS. Natychmiast przyjęła zaproszenie. „Czy może pojechać też mój chłopak?” – zapytała mnie kilka dni później. W ten sposób miałyśmy się spotkać na rekolekcjach, ale w tych dniach pośród tłumu nigdy nie udaje nam się spotkać na dłużej niż kilka minut, w czasie których pośpiesznie przedstawia mi swojego chłopaka. Wreszcie, kiedy bardzo przejmowałam się tym, że ją zostawiłam samej sobie, pisze do mnie smsa: „Chciałam ci podziękować za to, że mnie zaprosiłaś, to były dwa niesamowite dni!”. Spotkałyśmy się podczas obiadu tydzień później i opowiedziała mi, dlaczego była taka szczęśliwa, co takiego przydarzyło się jej i jej chłopakowi. „W piątek wieczorem po powrocie do domu musiałam jeszcze pójść na Drogę krzyżową z moimi podopiecznymi z lekcji katechizmu, a więc powiedziałam mojemu chłopakowi, że nie będziemy mogli się spotkać. On tymczasem znowu chciał pójść ze mną. A potem przyszedł na Mszę św. w Wielką Sobotę. Następnie powiedział mi, że chce się ochrzcić”. Cud. „Zapytałam go, dlaczego – opowiada mi dalej – na co on odpowiedział mi, że było to coś, o czym myślał już od jakiegoś czasu, ale w piątek na naszej Drodze krzyżowej zdecydował: «Patrzyłem na ciebie, byłaś uważna i śpiewałaś; potem spojrzałem na osoby obok ciebie, wcale ich nie znałem, ale tak jak ty były uważne i wspólnie śpiewały. I tam zrozumiałem, że jesteście częścią czegoś większego. I ja również pragnę do tego przynależeć»”. Margherita, Mediolan |