Ślady
>
Archiwum
>
1993
>
Biuletyn (17) grudzieĹ
|
||
Ślady, numer 6 / 1993 (Biuletyn (17) grudzieĹ) Teksty ks. Giussaniego UznaÄ obecnoĹÄ Notatki z rozmowy ks. Luigi Giussaniego z grupÄ studentĂłw Mediolan, 12 czerwca 1993 W sytuacji takiej jak ta, ktĂłrÄ przeĹźywamy, zdominowanej przez abstrakcje moralistĂłw i nowych "guru" na usĹugach moĹźnych tego Ĺwiata, gdy lud traci jakikolwiek punkt odniesienia i oparcia i przytĹoczony jest narzÄdziami, ktĂłre go przerastajÄ , jak np. mass media, my ponownie gromadzimy siÄ tutaj, aby odnowiÄ ĹwiadomoĹÄ tego czym jesteĹmy w oparciu o naszÄ historiÄ. PoniewaĹź nie bylibyĹmy tacy, jacy jesteĹmy bez naszej historii: to w niej owo ziarno, ktĂłrym jest kaĹźdy z nas, zapuszcza korzenie, staje siÄ ĹodygÄ , roĹlinÄ , kwitnie, owocuje. Nasza osobowoĹÄ czerpie wszystko z owego humus, ktĂłremu na imiÄ historia. Ziarno bez historii jest jak maĹy, suchy kamieĹ.
1. "Komunia i wyzwolenie" (Comunione e liberazione) ChciaĹbym zaczÄ Ä od osÄ du, ktĂłry wypowiedziaĹem juĹź przy innej okazji: "CaĹa dziaĹalnoĹÄ Comunione e liberazione - od jego pojawienia siÄ w 1970 r., zwĹaszcza zaĹ poczÄ wszy od pierwszego wielkiego publicznego kongresu w 1973 r., aĹź po walkÄ o stoĹĂłwki, zbiorowe manifestacje kulturalne, spĂłĹdzielnie, itd., byĹa w gruncie rzeczy podejmowana po to, Ĺźeby mieÄ na tym Ĺwiecie ojczyznÄ, aby zdobyÄ prawo posiadania obywatelstwa w naszej spoĹecznoĹci i cieszyÄ siÄ nim. DÄ Ĺźenie to, samo w sobie, nie jest niczym niewĹaĹciwym, ale byliĹmy maĹo Ĺwiadomi, Ĺźe na tym Ĺwiecie nigdy nie bÄdziemy mieli ojczyzny"(Ludzie bez ojczyzny, sierpieĹ 1982). Trzeba na nowo zrozumieÄ treĹÄ tego osÄ du, ĹledzÄ c raz jeszcze ten odcinek naszej historii. W latach 1968-69 znaleĹşliĹmy siÄ jakby "poza domem". ByliĹmy we wszystkich szkoĹach - byliĹmy najsilniej reprezentowanym w szkoĹach stowarzyszeniem - a mimo to znaleĹşliĹmy siÄ "poza domem". Dlaczego? PoniewaĹź przewrĂłt dokonany przez ideologiÄ marksistowskÄ przypisywaĹ róşnym swoim, odnoszÄ cym siÄ do przyszĹoĹci, formacjom intelektualnym, jedynÄ nadziejÄ, ktĂłrÄ powinna ĹźywiÄ ludzkoĹÄ. CaĹa reszta, tzn. wszystko to, co nie rodziĹo siÄ z ideologii marksistowskiej w jej róşnych odmianach byĹo pozbawione wartoĹci, zwĹaszcza zaĹ chrzeĹcijaĹstwo. Gioventu studentesca - tak nazywaĹ siÄ wĂłwczas ruch - zostaĹa w tej sytuacji zmieciona z drogi. Ponad poĹowa jej uczestnikĂłw przyĹÄ czyĹa siÄ do sekt marksistowskich. Inni zostali jakby sparaliĹźowani, upokorzeni, zamkniÄci w sobie. Pytali siÄ mnie: "Co mamy robiÄ?" A ja nie wiedziaĹem, co im mam odpowiedzieÄ. OdpowiedzieÄ nie znaczy reagowaÄ na posuniÄcia innych, albo upodobniÄ siÄ do nich, ale otworzyÄ perspektywÄ "wĹasnej" (oryginalnej), rozumnej i aktywnej interwencji. KtĂłregoĹ dnia - wydaje mi siÄ, Ĺźe byĹo to w roku 1970 - pojawiĹa siÄ grupa trzech albo czterech studentĂłw z plakatem (pierwszym plakatem, jeĹli tak moĹźna powiedzieÄ "kontrrewolucyjnym"); tym razem, byÄ moĹźe dlatego, Ĺźe byĹo ich tylko trzech albo czterech, obyĹo siÄ bez pobicia. Plakat nosiĹ tytuĹ "Comunione e liberazione" (Komunia i wyzwolenie), a wĹaĹciwie "Comunione liberazione"; w istocie dopiero potem, wskutek czyjegoĹ nalegania pojawiĹo siÄ rĂłwnieĹź "i": "Comunione e liberazione"). TytuĹ ten obwieszczaĹ, Ĺźe rĂłwnieĹź my chcieliĹmy wyzwolenia czĹowieka - wyzwolenia z wszechwĹadzy, z niewoli jednakowoĹci, ktĂłra zaciemnia i depcze najbardziej Ĺźywe uczucia ludzkiego serca. Dlaczego jednak uĹźywaliĹmy sĹowa "wyzwolenie"? Czy dlatego, Ĺźe wszyscy krzyczeli "wyzwolenie, wyzwolenie"? Nie, ale przede wszystkim dlatego, Ĺźe nasze serce chciaĹo wyzwolenia. GdybyĹmy ostali siÄ we czterech na caĹym Ĺwiecie, by mĂłwiÄ "wyzwolenie", czynilibyĹmy to samo. ZbieĹźnoĹÄ sĹowa byĹa zewnÄtrzna, ale niezupeĹnie: istniaĹa niÄ, ktĂłra ĹÄ czyĹa nas z sercem wszystkich ludzi, poniewaĹź krzyczÄ c "wyzwolenie, wyzwolenie", rĂłwnieĹź marksista wyraĹźaĹ pierwotnÄ potrzebÄ serca, choÄ niejasnÄ , zaciemnionÄ , przepuszczonÄ przez sito ideologicznego dyskursu. IstniaĹ jednak inny motyw, ktĂłry kazaĹ nam mĂłwiÄ "wyzwolenie", ten mianowicie, Ĺźe Chrystus daĹ siÄ nam poznaÄ jako wybawiciel czĹowieka, w ten sposĂłb wĹaĹnie komunikowaĹ Go nasz ruch wszystkim tym, ktĂłrzy siÄ z nim zetknÄli. Przypominam sobie zawsze z przejÄciem, jak owa intuicja zrodziĹa siÄ we mnie: kiedy w pierwszej klasie licealnej, sĹuchajÄ c mojego profesora, ks. Gaetano Corti, czytajÄ cego i komentujÄ cego pierwszÄ stronÄ Ewangelii Ĺw. Jana (ktĂłrÄ zresztÄ czytaĹem juĹź przedtem tysiÄ ce razy), zdaĹem sobie po raz pierwszy sprawÄ, jak podczas jakiegoĹ niespodziewanego odkrycia, z tego, co oznacza stwierdzenie: "SĹowo staĹo siÄ CiaĹem". A wiÄc: prawda, piÄkno, sprawiedliwoĹÄ, szczÄĹcie, ktĂłrego ludzkie serce ze swej istoty ciÄ gle pragnie, staĹo siÄ CiaĹem, staĹo siÄ czĹowiekiem, Jezusem Chrystusem. Naszymzbawieniem, odkupieniem, szczÄĹciem, jest Ăłw czĹowiek, ktĂłry 2000 lat temu zamieszkaĹ miÄdzy nami, i ktĂłry jest obecny tu i teraz (zdziwienie i pamiÄÄ tego wydarzenia, niepowstrzymane pragnienie, Ĺźeby inni Go poznali, stanowiĹo jedyny motyw podjÄcia siÄ nauczania religii w szkoĹach Ĺrednich. "Po co tu przychodzÄ", pytaĹem samego siebie, kiedy po raz pierwszy w paĹşdzierniku 1954 r. wchodziĹem po schodach do przedsionka mediolaĹskiego liceum Bercheta: "Ĺťeby zanieĹÄ tym mĹodym ludziom to, co mnie zostaĹo dane". RacjÄ , dla ktĂłrej rozpoczynaĹem pracÄ w szkole byĹo wydarzenie Chrystusa. A byĹo to wydarzenie tego typu, iĹź powinno byĹo wciÄ gnÄ Ä Ĺźycie owych mĹodych ludzi, dla ich szczÄĹcia. Ruch zrodziĹ siÄ pod naporem tej ĹwiadomoĹci, tej pasji). Chrystus Odkupiciel znaczy Chrystus wyzwoliciel. Wyzwolenie nie moĹźe byÄ efektem ludzkiego trudu. Dlatego mĂłwiliĹmy innym, uĹźywajÄ c rĂłwnieĹź sĹowa przemiana: "Nie jesteĹcie w stanie zmieniÄ siÄ o wĹasnych siĹach; w przeciwnym razie, bÄdÄ c tak liczebni i dysponujÄ c peĹniÄ wĹadzy, juĹź dawno zrealizowalibyĹcie przemianÄ, ktĂłrÄ uwaĹźacie za koniecznÄ ". Wyzwolenie w Ĺwiecie urzeczywistniÄ siÄ moĹźe jedynie dziÄki czemuĹ, co juĹź jest wolne. Co na tym Ĺwiecie juĹź jest wolne? Jest coĹ takiego, co jest nie tylko z tego Ĺwiata: co jest w tym Ĺwiecie, ale nie jest z tego Ĺwiata. Przychodzi z zewnÄ trz, skÄ d inÄ d: Chrystus jest wyzwolicielem. Ale teraz, gdzie jest Chrystus teraz? Jest tam gdzie ludzie zbierajÄ siÄ razem, gdzie sÄ zgromadzeni razem przez Niego, ustanowieni towarzystwem - znaczÄ cym towarzystwem, ktĂłre staje siÄ przyjaĹşniÄ - w taki sposĂłb, Ĺźe uobecniajÄ Go. Chrystus staje siÄ obecny poprzez towarzystwo tych, ktĂłrych wybiera i ktĂłrzy Go uznajÄ , akceptujÄ , i dlatego idÄ za Nim, i z pewnoĹciÄ zostajÄ przez Niego w jakiĹ sposĂłb przemienieni. StÄ d dodawaliĹmy: "Wyzwolenie w Ĺwiecie moĹźe dokonaÄ siÄ dziÄki naszej komunii, dziÄki komunii chrzeĹcijaĹskiej: im bardziej ta ostatnia siÄ rozszerza, im bardziej mnoĹźÄ siÄ grupy chrzeĹcijaĹskiej komunii, tym bardziej "ryzykujemy" , Ĺźe poprawimy atmosferÄ tego Ĺwiata, Ĺźe bÄdziemy traktowaÄ siÄ coraz bardziej po ludzku, i bÄdzie moĹźna siÄ o tym przekonaÄ na wĹasnej skĂłrze". "Comunione e liberazione" (Komunia i wyzwolenie): oto hasĹo, z ktĂłrym w roku 70 w czwĂłrkÄ, albo piÄ tkÄ ruszyliĹmy przeciwko powszechnemu porzÄ dkowi.
2. Kongres z 1973 roku Co wĹaĹciwie robiliĹmy przez pierwsze trzy lata od tamtego momentu? StaraliĹmy siÄ w krÄgach animowanych przez intelektualistĂłw "Ĺredniej" klasy (wtedy jeszcze nie byli profesorami uniwersyteckimi) sformuĹowaÄ perspektywy, wypracowaÄ i sugerowaÄ idee, studiowaÄ problemy (jedni zajmowali siÄ pewnym okreĹlonym problemem, drudzy innym, a potem spotykaliĹmy siÄ razem), po to, aby przekonaÄ siÄ, czy moĹźna wypracowaÄ wizjÄ spoĹeczeĹstwa róşniÄ cÄ siÄ od wizji marksistowskiej, tzn. lepszÄ , bardziej ludzkÄ . StaraliĹmy siÄ zbudowaÄ wizjÄ spoĹeczeĹstwa wedĹug odpowiednich kategorii chrzeĹcijaĹskich, spoĹeczeĹstwa, ktĂłre byĹoby bardziej skuteczne w podejmowaniu problemĂłw, w wychodzeniu naprzeciw potrzebom, a wiÄc w wyzwalaniu czĹowieka, bez wszystkich tych jawnych niesprawiedliwoĹci, ktĂłre napeĹniaĹy wĂłwczas place protestujÄ cymi tĹumami (tak jak dzisiaj zapeĹniajÄ sale sÄ dowe). W konsekwencji zrealizowaliĹmy nieskoĹczonÄ iloĹÄ inicjatyw, przede wszystkim wewnÄ trz uniwersytetu. W ten sposĂłb gromadzili siÄ wokóŠnas ludzie pogubieni, to znaczy ci, ktĂłrzy nie posiadali innego punktu odniesienia albo nie mogli zaakceptowaÄ marksistowskiego punktu widzenia. Grupa ta coraz bardziej rosĹa. AĹź po trzech latach podjÄto decyzjÄ: "UrzÄ dzimy wielkie spotkanie w mediolaĹskiej hali Palalido". Jak tylko o tym usĹyszaĹem od moich przyjacióŠpowiedziaĹem: "JesteĹcie wariaci. Istnieje niebezpieczeĹstwo ogĂłlnej bijatyki - wĂłwczas nie trzeba byĹo wiele, Ĺźeby jÄ sprowokowaÄ; dwa lata później zarejestrowaliĹmy sto dwadzieĹcia napadĂłw na nasze biura w ciÄ gu czterech miesiÄcy. A poza tym, jak zdoĹacie zapeĹniÄ salÄ Palalido? ZapeĹniĹo jÄ szeĹÄ tysiÄcy studentĂłw. Ja nie poszedĹem, ze strachu, nie Ĺźebym siÄ baĹ pobicia, baĹem siÄ, Ĺźe nic z tego nie wyjdzie (spÄdziĹem Ăłw poranek w klasztorze opodal Mediolanu na modlitwie róşaĹcowej w intencji powodzenia tej inicjatywy). Po poĹudniu okoĹo pierwszej, z obawami udaĹem siÄ do Palalido. Wszystko odbywaĹo siÄ spokojnie, dookoĹa i wewnÄ trz peĹno byĹo ludzi, byĹ Aldo Moro, ze swÄ biaĹÄ zmarszczkÄ , nieomal naprzeciwko w pierwszych rzÄdach. PozostaĹem za podium, a przychodzÄ cy tam jeden za drugim dziennikarze, ktĂłrzy byli obecni na spotkaniu, powtarzali jak refren: "StworzyliĹcie drugi ruch studencki". A nam przypadĹo w udziale dokonaÄ tego nim siÄ wĹaĹciwie zorientowaliĹmy, co siÄ staĹo. SpotkaliĹmy siÄ w tak licznej grupie i mĂłwiliĹmy tak przekonywujÄ cym jÄzykiem, Ĺźe - jak powiedziaĹem - szanowny pan Moro sĹuchaĹ nas z najwiÄkszÄ uwagÄ i odtÄ d zawsze nas darzyĹ sympatiÄ . Po tym wydarzeniu jednak, po tym tak udanym "starcie", chcieliĹmy, Ĺźeby miaĹ miejsce nowy, jeszcze bardziej dynamiczny start. ByliĹmy pochĹoniÄci przez gorÄ czkÄ "dziaĹania", chÄÄ realizacji odpowiedzi i dziaĹaĹ, poprzez ktĂłre moglibyĹmy zademonstrowaÄ innym, Ĺźe w oparciu o zasady chrzeĹcijaĹskie "postÄpujemy" (czynimy) lepiej niĹź oni. Tylko w taki sposĂłb rĂłwnieĹź my mogliĹmy mieÄ ojczyznÄ, rĂłwnieĹź my mogliĹmy zdobyÄ prawo zamieszkiwania tej ziemi, poĹrĂłd ludzi, poĹrĂłd mieszkaĹcĂłw naszego miasta, razem z tymi wszystkimi, ktĂłrych obchodzÄ rzeczy nowe! Wielu z nas chciaĹoby dzisiaj, ĹźebyĹmy powrĂłcili do tamtych czasĂłw, do lat 73, 74, 75, poprzedzajÄ cych pewien punkt zwrotny, ktĂłry miaĹ miejsce w roku 76 i o ktĂłrym za chwilÄ (to tak jakby twierdzili: "CL sprzed 76 roku - kiedy rzucaliĹmy siÄ w wir polityki, kiedy toczyliĹmy walkÄ ideologicznÄ , przedstawialiĹmy propozycje swojego projektu w spoĹeczeĹstwie - byĹo znacznie lepsze. Natomiast teraz... ": nie sÄ w stanie powiedzieÄ czym jesteĹmy teraz, nie sÄ w stanie tego okreĹliÄ). AĹź do 73 roku szĹo nam doĹÄ gĹadko, a kongres w Palalido zrobiĹ na wszystkich wraĹźenie. JuĹź jednak 74, a zwĹaszcza 75 rok nie przeszedĹ tak gĹadko. Przypominam sobie dokĹadnie - mieszkaĹem wtedy na via Statuto - jak podczas pewnej rozmowy telefonicznej usĹyszaĹem pod naszym adresem sĹowa z podsĹuchu: "Trzeba siÄ ich pozbyÄ, wszystkich, za bardzo rosnÄ w siĹÄ" - jak rĂłwnieĹź inne, ktĂłrych nie zapamiÄtaĹem, wskutek przypĹywu emocji. To wĹaĹnie w tamtym okresie (od listopada 75 aĹź do lutego nastÄpnego roku) dokonano stu dwudziestu napadĂłw na nasze biura, zwĹaszcza w Mediolanie, ale nie tylko.
3. Riccione, paĹşdziernik 1976 rok Tym niemniej naszym ideaĹem nie jest bynajmniej ten, ktĂłry sobie wĂłwczas wyobraĹźali dziennikarze, albo ktĂłry jeszcze dzisiaj wyobraĹźa sobie prasa: naszym ideaĹem nie jest posiadanie prawa do zamieszkiwania tej ziemi i Ĺźycia w spoĹeczeĹstwie, uzasadnionego tym, Ĺźe potrafimy odpowiadaÄ na problemy spoĹeczeĹstwa, na ludzkie roszczenia i potrzeby. Danie odpowiedzi na ludzkie potrzeby i koniecznoĹci jest samo przez siÄ czymĹ dobrym, jak stwierdziliĹmy na poczÄ tku. Ale nie po to jesteĹmy na Ĺwiecie. StÄ d teĹź, gdy w paĹşdzierniku 76 roku w Riccione, w obliczu 2000 odpowiedzialnych za ruch studencki, powstaĹem, Ĺźeby przemĂłwiÄ, poczuĹem wielkie zakĹopotanie: wszyscy, aĹź do tego momentu, odpowiednio do drogi, ktĂłrÄ kroczyliĹmy przez tamte lata, nie mĂłwili o niczym innym, tylko o kulturze - "kulturÄ " nazwa siÄ systematycznÄ organizacjÄ pewnej koncepcji Ĺźycia i wynikajÄ cÄ stÄ d praktykÄ, ĹÄ cznie z dzieĹami, ktĂłre mogÄ siÄ stÄ d zrodziÄ. CzuĹem siÄ zatem zakĹopotany, tak jak bym nie wiedziaĹ, co powiedzieÄ, i rozpoczynajÄ c przemĂłwienie z hukiem oĹwiadczyĹem: "Nie po to tu jesteĹmy: owszem moĹźemy wypracowaÄ alternatywnÄ wizjÄ czĹowieka i spoĹeczeĹstwa wedĹug zasad chrzeĹcijaĹskich, moĹźemy kontynuowaÄ mnoĹźenie inicjatyw, bÄdÄ cych konsekwencjÄ owej wizji i zakĹadaÄ spĂłĹdzielnie, tworzyÄ dzieĹa, realizujÄ c w ten sposĂłb nasz wkĹad w dobro wspĂłlne, ale cel naszego chrzeĹcijaĹskiego Ĺźycia nie jest ten, chrzeĹcijaĹstwo nie na tym polega. ChrzeĹcijaĹstwo nie jest, jeĹli tak moĹźna powiedzieÄ, organizacjÄ istniejÄ cÄ po to, aby wychodziÄ naprzeciw ludzkim potrzebom". I ostatecznie - wtedy tego nie powiedziaĹem, ale teraz dopowiadam - chrzeĹcijaĹstwo nie ma prawa do istnienia tylko dlatego, Ĺźe myĹli o religijnym przeznaczeniu czĹowieka (o religijnym przeznaczeniu czĹowieka myĹli rĂłwnieĹź tysiÄ ce mĹodych ludzi na zachodzie, ktĂłrzy udajÄ siÄ do guru w Indiach albo imajÄ siÄ sztuk magicznych, jak to ma miejsce w setkach albo tysiÄ cach, pojawiajÄ cych siÄ w Ameryce PoĹudniowej, sekt. MyĹlenie tego rodzaju: "WeĹşmy siÄ razem do roboty, zjednoczmy wszystkie nasze ludzkie wysiĹki (najbardziej znanÄ formuĹÄ tego typu projektu jest: "Proletariusze wszystkich krajĂłw ĹÄ czcie siÄ") i w ten sposĂłb, z pomocÄ naukowcĂłw i intelektualistĂłw w poszukiwaniu wĹaĹciwych rozwiÄ zaĹ i stosowaniu odpowiednich ĹrodkĂłw, zdoĹamy doprowadziÄ Ĺwiat do porzÄ dku", jest iluzjÄ , ktĂłrej ulegaĹ czĹowiek we wszystkich epokach historii. I zawsze wskutek niej przegrywaĹ (upadaĹ). Ta forma ideologizacji zwie siÄ utopiÄ ; zwie siÄ utopiÄ konstrukcja kulturowa, poprzez ktĂłrÄ , posĹugujÄ c siÄ wszystkimi dostÄpnymi Ĺrodkami teoretycznymi i praktycznymi, czĹowiek - jak i spoĹeczeĹstwo - stara siÄ wyprodukowaÄ (uzyskaÄ) odpowiedĹş na wszystkie swoje potrzeby, poszukuje w sumie drogi do szczÄĹcia. Zwie siÄ utopiÄ i zawsze przegrywa (upada): poniewaĹź nie jest w stanie okreĹliÄ, zasymilowaÄ, zebraÄ razem i urzeczywistniÄ caĹoksztaĹtu wchodzÄ cych w grÄ czynnikĂłw rzeczywistoĹci. CzĹowiekowi zawsze coĹ siÄ wymyka. Jest to do tego stopnia prawdziwe, Ĺźe czĹowiek nie jest nawet zdolny do kierowania siÄ w Ĺźyciu utopiÄ wĹasnej uczciwoĹci, i im bardziej ktoĹ rozprawia o uczciwych i nieuczciwych, tym bardziej jest nieuczciwy. "A zatem po co tu jesteĹmy?" - pytaĹem. Motyw jest podwĂłjny, a drugi jest, moĹźna by powiedzieÄ, okazjonalnÄ konsekwencjÄ pierwszego. Motyw pierwszy jest nastÄpujÄ cy: JesteĹmy tu, Ĺźeby opowiadaÄ (rozgĹaszaÄ), iĹź ...szliĹmy drogÄ i usĹyszeliĹmy czĹowieka przemawiajÄ cego do ludzi, ideologa - ale to byĹ ktoĹ wiÄcej niĹź ideolog, to byĹ czĹowiek powaĹźny: nazywaĹ siÄ Jan Chrzciciel - zatrzymaliĹmy siÄ, Ĺźeby go posĹuchaÄ. W ktĂłrymĹ momencie pewien czĹowiek, jeden z tych, ktĂłrzy tam byli razem z nami, zaczÄ Ĺ siÄ szykowaÄ do odejĹcia. Jan Chrzciciel natychmiast przerwaĹ, Ĺźeby popatrzeÄ na odchodzÄ cego i zwracajÄ c siÄ ku Niemu zaczÄ Ĺ woĹaÄ: "Oto Baranek BoĹźy. Oto Ten, ktĂłry gĹadzi grzechy Ĺwiata". No cóş, prorocy zwykli przemawiaÄ w dziwny sposĂłb. Ale my, ktĂłrzyĹmy tam byli po raz pierwszy, odĹÄ czyliĹmy siÄ od grupy i zaczÄliĹmy deptaÄ po piÄtach owemu nieznajomemu czĹowiekowi: z ciekawoĹci, ktĂłra nie byĹa ciekawoĹciÄ , powodowani dziwnym zainteresowaniem, któş wie, kto je w nas zaszczepiĹ! On odwrĂłciĹ siÄ w pewnym momencie: "Czego chcecie?". A my: "Gdzie mieszkasz?". OdpowiedĹş: "ChodĹşcie a zobaczycie". PoszliĹmy i zostaliĹmy z Nim przez caĹy dzieĹ: ĹźebypopatrzeÄ jak mĂłwi, bo nie rozumieliĹmy, co mĂłwi, ale mĂłwiĹ w taki sposĂłb, wypowiadaĹ sĹowa w taki sposĂłb, miaĹ taki oblicze, Ĺźe zostaliĹmy tam, patrzÄ c na Niego ze zdumieniem. A kiedyĹmy sobie poszli stamtÄ d, bo zrobiĹo siÄ późno, wrĂłciliĹmy do domĂłw odmienieni, ci sami, ale z innÄ twarzÄ : inaczej patrzyliĹmy na nasze Ĺźony i dzieci, pomiÄdzy nami a nimi rozpoĹcieraĹa siÄ teraz jakby jakaĹ powĹoka, powĹoka tamtej twarzy. Owej nocy Ĺźaden z nas dwĂłch nie mĂłgĹ spokojnie spaÄ, a nastÄpnego dnia znowu poszliĹmy Go szukaÄ. PowiedziaĹ pewne zdanie, ktĂłre powtarzaliĹmy naszym przyjacioĹom: "PrzyjdĹşcie a zobaczycie kogoĹ, kto jest obiecanym Mesjaszem" (to On powiedziaĹ: "Ja jestem Mesjaszem"). Nasi przyjaciele przyszli i rĂłwnieĹź oni zostali zauroczeni przez tego czĹowieka. ZaĹ wieczorem, kiedy zgromadziliĹmy siÄ wokóŠogniska, piekÄ c cztery ryby zĹowione poprzedniej nocy, nie mogliĹmy oprzeÄ siÄ wraĹźeniu: JeĹli nie uwierzymy temu czĹowiekowi nie wolno nam wiÄcej wierzyÄ naszym oczom"! JesteĹmy na Ĺwiecie po to, aby wszystkim ludziom wykrzyczeÄ (oznajmiÄ), Ĺźe obecnoĹÄ tego czĹowieka jest poĹrĂłd nas (Ĺźe czĹowiek ten jest obecny poĹrĂłd nas). PoĹrĂłd nas, tu i teraz istnieje owa przedziwna obecnoĹÄ: obecnoĹÄ Boga, ktĂłry staĹ siÄ czĹowiekiem, obecnoĹÄ Jezusa Chrystusa. Tajemnica stwarzajÄ ca gwiazdy, morze i wszystkie rzeczy, tajemnica przekraczajÄ ca jakikolwiek moĹźliwy do osiÄ gniÄcia horyzont, ta wĹaĹnie tajemnica staĹa siÄ czĹowiekiem, narodziĹa siÄ w Betlejem, z Ĺona kobiety: byĹa dzieckiem, ktĂłre potem urosĹo, staĹa siÄ mĹodzieĹcem, ktĂłry zaczÄ Ĺ dyskutowaÄ z tymi, co o Tajemnicy wiedzieli rzekomo wiÄcej od niego, udzielajÄ c takich odpowiedzi, Ĺźe wszyscy byli zdumieni. Potem staĹ siÄ dorosĹym mÄĹźczyznÄ : ludzie szli za Nim, a jednoczeĹnie wypierali siÄ Go. Wszyscy gromadzili siÄ, Ĺźeby Go sĹuchaÄ, a rĂłwnoczeĹnie koniec koĹcĂłw mĂłwili: "Wariat. Ten czĹowiek to wariat" Albo: "Trzeba go zabiÄ, bo podburza lut" - tak mĂłwili znaczniejsi obywatele. JesteĹmy na Ĺwiecie, poniewaĹź nam, a nie komu innemu, zostaĹo podane do wiadomoĹci, Ĺźe BĂłg staĹ siÄ czĹowiekiem. Jest pomiÄdzy nami czĹowiek, ktĂłry przyszedĹ do nas 2000 lat temu i zostaĹ z nami ("BÄdÄ z wami przez wszystkie dni, aĹź do skoĹczenia Ĺwiata"), jest poĹrĂłd nas czĹowiek, ktĂłry jest Bogiem. To On przynosi szczÄĹcie, tzn. speĹnienie wszystkich pragnieĹ ludzkoĹci: ostatecznie tym, ktĂłrzy idÄ za Nim. "Kto idzie za mnÄ bÄdzie miaĹ Ĺźycie wieczne..." A na tym Ĺwiecie? CzyĹźbyĹmy byli zmuszeni dzieliÄ los nieszczÄĹnikĂłw? Czy w takim razie nie lepiej przynajmniej staraÄ siÄ ĹźyÄ tak jak inni? "Kto idzie za mnÄ bÄdzie miaĹ Ĺźycie wieczne i stokroÄ wiÄcej juĹź tutaj". AkcydentalnÄ (mimowolnÄ , przypadkowÄ ) konsekwencjÄ wpatrywania siÄ w Niego - przyglÄ dania siÄ i przysĹuchiwania siÄ Mu, pĂłjĹcia za Nim i mĂłwienia wszystkim innym ludziom: "Tu poĹrĂłd nas jest wcielony BĂłg; przeznaczeniem i szczÄĹciem czĹowieka jest ten oto, obecny wĹrĂłd nas czĹowiek - jest to, iĹź Ĺźyje siÄ lepiej. CzĹowiek, ktĂłry idzie za Nim w konsekwencji i mimo woli Ĺźyje "lepiej". Nie "pozbywa siÄ" problemĂłw, ale lepiej przeĹźywa rĂłwnieĹź problemy swojego czĹowieczeĹstwa - darzy wiÄkszÄ miĹoĹciÄ kobietÄ, mÄĹźczyznÄ, wĹasne dzieci, siebie samego; bardziej niĹź inni kocha przyjaciĂłĹ, patrzy na obcych Ĺźyczliwie i z serdecznÄ czuĹoĹciÄ , tak jakby to byli jego przyjaciele, wspĂłĹdzieli potrzeby innych, tak jakby to byĹy jego wĹasne potrzeby, patrzy w przyszĹoĹÄ z nadziejÄ i dlatego teĹź jest energiczny, robi wszystko, Ĺźeby wÄdrowaÄ i rĂłwnieĹź innym umoĹźliwiÄ wÄdrĂłwkÄ; w cierpieniu dodaje otuchy; w radoĹci jest przezorny (roztropny), raduje siÄ intensywnie ale zachowujÄ c umiar: Ĺźyje intensywnie ale zachowuje ĹwiadomoĹÄ, iĹź wszystko ma swojÄ granicÄ, prowizorycznÄ granicÄ, poniewaĹź od granicy do granicy wÄdruje czĹowiek, w towarzystwie, ku swojemu przeznaczeniu, ku owemu dniowi, kiedy to ukaĹźe siÄ na powrĂłt On, nie tak, jak ukazaĹ siÄ wtedy podczas pierwszego spotkania Janowi i Andrzejowi - tym dwom, ktĂłrzy zaczÄli mu chodziÄ po piÄtach - ale tak jak ukazaĹ siÄ w pewnym momencie swojego Ĺźycia na gĂłrze Tabor, to znaczy jako zmartwychwstaĹy.
4. ObecnoĹÄ, ktĂłrÄ naleĹźy rozpoznaÄ i uznaÄ JesteĹmy tu ze wzglÄdu na tÄ ObecnoĹÄ. Ale kto to rozumie? Rodzice, ksiÄĹźa, stowarzyszenia katolickie? Któş rozumie róşnicÄ, o ktĂłrej mĂłwiliĹmy? RóşnicÄ pomiÄdzy kimĹ, kto uznaje Jego obecnoĹÄ, a kimĹ, kto stara siÄ byÄ szlachetnym, stara siÄ znaleĹşÄ dla siebie przestrzeĹ w tym Ĺwiecie, zdobyÄ prawo do Ĺźycia w spoĹecznoĹci, gdyĹź jest w stanie zaradziÄ ludzkim potrzebom? Chodzi o wielkie oczyszczenie, wielkie oĹwiecenie, ktĂłre musi siÄ zadomowiÄ i zapanowaÄ w duszy, chodzi o wielkÄ ĹaskÄ, ktĂłra musi siÄ wydarzyÄ! Ta wĹaĹnie wielka Ĺaska wydarzyĹa siÄ nam! PoniewaĹź ten, kto zderzyĹ siÄ z rzeczywistoĹciÄ ruchu, czuĹ siÄ od pierwszego dnia prowokowany do tego, co powiedzieliĹmy wczeĹniej - do tego stopnia, Ĺźe spontanicznie cisnÄĹo mu siÄ na usta: "mam ochotÄ byÄ z nimi". Otóş w 1976 r. w okolicznoĹciach, o ktĂłrych wspomniaĹem, spontanicznie odczuĹem potrzebÄ stwierdzenia tych rzeczy. Centrum Ĺźycia nie stanowiumiejÄtnoĹÄ (potrafiÄ) ale uznanie Jedynego. Nie sukces, jakkolwiek pojÄty, ale rozpoznanie i uznanie ObecnoĹci: oto problem specyficznie chrzeĹcijaĹski w odróşnieniu od tego jaki stawia jakakolwiek filozofia albo religia. Wszystkie filozofie i religie majÄ inny cel. Nasze zbawienie nie jest utopiÄ - czymĹ, czego my szukamy, nie jest dzieĹem ludzkiego umysĹu albo partii: z tego nigdy nic dobrego nie wynika, bÄdzie gorzej niĹź kiedyĹ, jak to siÄ potwierdza na naszych oczach. Naszym zbawieniem jest ObecnoĹÄ, ktĂłrÄ naleĹźy rozpoznaÄ i uznaÄ: nie chodzi o coĹ, co trzeba zrobiÄ, chodzi o miĹoĹÄ, a wiÄc o problem Ĺźycia. Kiedy wymawiam to sĹowo - kiedy mĂłwiÄ, Ĺźe problemem nie jest robienie, ale miĹowanie - to na 99 twarzach na sto zawsze zauwaĹźam jakby zakĹopotanie, bo nie wiadomo, co znaczy "kochaÄ". AbyĹmy mogli to rozumieÄ i przeĹźywaÄ musiaĹ przyjĹÄ pomiÄdzy nas BĂłg: "Ja jestem drogÄ , prawdÄ i Ĺźyciem". MusiaĹ przyjĹÄ ten czĹowiek, ktĂłremu na imiÄ Jezus z Nazaretu. IdÄ c za Nim - zaczyna siÄ powoli, i zazwyczaj przez bardzo powolnÄ osmozÄ - rozumieÄ. W wieku lat czterdziestu, piÄÄdziesiÄciu zaczyna siÄ rozumieÄ. Potem, majÄ c lat siedemdziesiÄ t juĹź siÄ rozumie. A rozumiejÄ c czĹowiek oblewa siÄ rumieĹcem, bo straciĹ wiele czasu i zdaje sobie sprawÄ, Ĺźe nie jest godzien tego, co go spotkaĹo. Ale choÄ jam nie godzien, On jest wielki; choÄ ja jestem mizerny, On jest potÄĹźny: ostatecznÄ definicjÄ ĹźyjÄ cego Boga jest miĹosierdzie. Jak powiedziaĹ papieĹź Jan PaweĹ II w swojej Encyklice Dives in misericordia, miĹosierdzie w historii ma jedno imiÄ - Jezus Chrystus. Ty, Panie, jesteĹ bardziej potÄĹźny w swojej miĹoĹci do mnie, niĹź ja, lichy czĹowiek, w mym odrzuceniu Ciebie. Nie dlatego to mĂłwiÄ, Ĺźe mam 70 lat, powiedziaĹbym raczej, Ĺźe mam 70 lat poniewaĹź to mĂłwiÄ. Czy na tym polega wartoĹÄ, godnoĹÄ osoby, Ĺźe siÄ jej okazuje uznanie ("jaka jest dzielna, jaka zrÄczna, sprytna") czy teĹź na tym, Ĺźe siÄ jÄ kocha? Jedyna wartoĹÄ osoby bierze siÄ stÄ d, Ĺźe jest kochana. KonsystencjÄ i naturÄ mojego ja jest to, iĹź zostaĹem wybrany przez TajemnicÄ. ByĹem nicoĹciÄ a oto jestem: wybraĹ mnie, to znaczy chciaĹ mnie, ukochaĹ mnie. Skoro naturÄ mojego ja jest bycie wybranym, kochanym, to w takim razie przynaleĹźÄ do Tego, kto mnie wybiera. PrzynaleĹźÄ do KogoĹ Innego: mogÄ byÄ kapryĹnym dzieciakiem, zĹoĹciÄ siÄ i czyniÄ wszystko na co mam ochotÄ, tysiÄ c albo dziesiÄÄ tysiÄcy razy na dzieĹ, ale przynaleĹźÄ do Niego. DopĂłki uznajÄ, Ĺźe przynaleĹźÄ do Niego, Ĺźe przynaleĹźÄ do tajemnicy Boga Wcielonego, obecnego tu i teraz Chrystusa, jestem na wĹaĹciwym miejscu, a tysiÄ ce moich bĹÄdĂłw zostanie skorygowanych: ostatecznie bĹÄdy te zostanÄ naprawione. A droga? DrogÄ jest dÄ Ĺźenie do owej korekty: oto prawdziwa batalia Ĺźyciowa. Nie deprecjonujÄ niczego, okreĹlam jedynie powĂłd, dla ktĂłrego BĂłg przyszedĹ na Ĺwiat i wybraĹ nas, abyĹmy Go rozpoznali i uznali: przyszedĹ ze wzglÄdu na szczÄĹcie, ktĂłre stanowi cel naszego Ĺźycia, ktĂłre jest radoĹciÄ towarzyszÄ cÄ temu Ĺźyciu i czyniÄ cÄ je bardziej ludzkim. Przyjaciele moi (nigdy nie uĹźyĹem sĹowa "przyjaciele" tak Ĺwiadomie) musimy kroczyÄ tÄ drogÄ - jeĹli jesteĹcie tutaj to dlatego, Ĺźe zostaliĹcie wezwani na tÄ drogÄ. BÄdziecie darzyli wiÄkszÄ miĹoĹciÄ kobietÄ albo mÄĹźczyznÄ, przyjaciĂłĹ, wĹasne dzieci, zrozumiecie, co znaczy okazaÄ zmiĹowanie, co znaczy przebaczyÄ, poĹwiÄciÄ siÄ, Ĺźeby inni mieli siÄ lepiej: bÄdziecie bardziej ludzcy. "Kto idzie za MnÄ bÄdzie miaĹ Ĺźycie wieczne - ktĂłrego istotÄ jest On, wiÄĹş z Nim - i stokroÄ wiÄcej tutaj": tzn. czĹowieczeĹstwo, ktĂłre dĹşwigamy rozkwitnie stokroÄ bardziej niĹź przedtem, bardziej niĹź u innych ludzi i nic nie bÄdzie w stanie go znieksztaĹciÄ czy teĹź obudziÄ lÄk. Nie bÄdziecie siÄ bali niczego: "Nie lÄkajcie siÄ", mĂłwi Jezus za kaĹźdym razem, gdy zaczyna przemawiaÄ. Nie sukces stanowi sedno Ĺźycia, ale miĹosne uznanie obecnoĹci. Chodzi o to, aby mĂłwiÄ "Ty". Nie zaĹ o ogĂłlnikowe, spazmatyczne "my" tĹumu, w ktĂłrym kaĹźdy z obecnych chce zawziÄcie potwierdziÄ samego siebie. Wiemy jakie stÄ d wynika zamieszanie! Chyba, Ĺźe w grÄ wchodzi wĹadza, ktĂłra wszystkich wypacza i rujnuje, ustawia wszystkich w jednym rzÄdzie, kaĹźÄ c wykonywaÄ swoje rozkazy: zawsze buntowaliĹmy siÄ przeciwko temu, bo jest to coĹ szataĹskiego. CzĹowiek, oto jedyna piÄkna rzecz na Ĺwiecie: poniewaĹź gwiazdy nie byĹyby piÄkne, gdyby nie widziaĹy ich oczy, i kwiaty nie byĹyby piÄkne, gdyby nie moĹźna byĹo ich ogarnÄ Ä wzrokiem, i kobieta nie byĹaby piÄkna, gdyby nie kochaĹo jej czyjeĹ serce. To dlatego BĂłg, BĂłg Ĺźywy, staĹ siÄ czĹowiekiem i umarĹ dla czĹowieka. I jest obecnoĹciÄ : "BÄdÄ z wami przez wszystkie dni, aĹź do skoĹczenia Ĺwiata". Nasze towarzystwo jest miejscem, gdzie Ĺźyje Jego obecnoĹÄ, jest uznana i Ĺatwiej kochana; jest miejscem, gdzie Jego obecnoĹÄ przebacza; i wĹaĹnie na mocy tegoĹź przebaczenia nie moĹźemy juĹź dĹuĹźej staÄ z zaĹoĹźonymi rÄkami i chcemy uczyniÄ coĹ dobrego dla nas i dla innych. "Jezus podniĂłsĹszy oczy ku niebu rzekĹ: "Ojcze, przyszĹa godzina, otocz Twojego Syna chwaĹÄ "". ChwaĹa Chrystusa jest Ĺźyciowym zadaniem kaĹźdego z nas: ksiÄdza, siostry zakonnej, albo czĹowieka Ĺwieckiego, kogokolwiek. Co wiÄcej, gotĂłw jestem powiedzieÄ, Ĺźe nawet lepiej, jeĹli w grÄ nie wchodzi ksiÄ dz albo siostra zakonna. W tym sensie, Ĺźe dopĂłki ksiÄ dz mĂłwi: "Jezu, Jezu", inni podejrzewajÄ : "O Maryjo, Maryjo - to ksiÄ dz". Natomiast, jeĹźeli np. Ĺźyczliwy i serdeczny wobec swoich kolegĂłw jest jakiĹ inĹźynier elektronik, jeĹli szanuje ich, a w obliczu pewnych sytuacji zajmuje postawÄ innÄ niĹź nakazuje to retoryka, za ktĂłrÄ wszyscy siÄ kryjÄ i chowajÄ , to wtedy rodzi siÄ pytanie: "Dlaczego jesteĹ tak inny?". "Bo wydarzyĹo mi siÄ pewne spotkanie, dziÄki ktĂłremu w moim Ĺźyciu uobecniĹ siÄ Jezus Chrystus i poruszyĹ to Ĺźycie...". Oto wĹaĹnie jest Ĺwiadectwo dane Chrystusowi. Wszyscy zostaliĹmy wezwani, aby skĹadaÄ takie Ĺwiadectwo. Celem Ĺźycia jest Ĺwiadczenie o owej ObecnoĹci, uznanie jej i dawanie o niej Ĺwiadectwa. Celem Ĺźycia nie jest bycie ojcem albo matkÄ , ksiÄdzem albo siostrÄ zakonnÄ , inĹźynierem albo architektem. To wszystko sÄ sprawy drugorzÄdne. Celem Ĺźycia jest chwaĹa Chrystusa, Ĺwiadczenie o Chrystusie, w przeciwnym wypadku nie miĹuje siÄ nikogo, a najmniej samego siebie. W ten sposĂłb dokonuje siÄ rozszerzenie Jego obecnoĹci w Ĺwiecie. Przeze mnie i przez ciebie, przez wszystkich tych, ktĂłrzy juĹź przeĹźyli spotkanie z Nim i uznajÄ Go, przylgnÄli do Niego, a przede wszystkim proszÄ Go: "Panie, uczyĹ mnie mniej niegodnym spotkania z TobÄ , pozwĂłl mi iĹÄ za, pozwĂłl mi zrozumieÄ". To nie jest pietyzm (poboĹźnoĹÄ), to Ĺźebracze bĹaganie: "PrzyjdĹş, Panie Jezu". To poprzez towarzystwo - towarzystwo tych, ktĂłrzy natknÄli siÄ na Niego, uznali Go na serio i (niezaleĹźnie od stanu ducha, w jakim siÄ znajdujÄ ) akceptujÄ Go, starajÄ siÄ iĹÄ za Nim i zostajÄ w jakiĹ sposĂłb przez Niego przemienieni - rozszerza siÄ na Ĺwiecie ChwaĹa Chrystusa. Uobecniamy Chrystusa poprzezprzemianÄ, ktĂłrÄ On dokonuje w naszym czĹowieczeĹstwie: przemiana, ktĂłrÄ On dokonuje w nas jest cudem przynoszÄ cym Mu ChwaĹÄ. Jego obecnoĹÄ rozszerza siÄ poprzez osoby, ale przede wszystkim poprzez grupy przyjaciĂłĹ, wspĂłlnoty, tzn. poprzez jednoĹÄ osĂłb, ktĂłre w Niego wierzÄ (jednoĹÄ w przeciwnym wypadku niemoĹźliwa, najwiÄkszy cud), ktĂłrym juĹź siÄ wydarzyĹo spotkanie z Nim, uznajÄ Go i robiÄ co mogÄ . Przede wszystkim modlÄ siÄ do Niego. W jednej ze swoich ksiÄ Ĺźek, filozof i socjolog amerykaĹski McIntyre - protestant, ktĂłry opublikowaniu tejĹźe ksiÄ Ĺźki nawrĂłciĹ siÄ na katolicyzm - stwierdza, iĹź jedynÄ metodÄ , Ĺźeby zrekonstruowaÄ (odbudowaÄ) nasze nieszczÄsne spoĹeczeĹstwo, jest pomnoĹźenie "komĂłrek innego czĹowieczeĹstwa". Do tego musimy dÄ ĹźyÄ. Dynamizm, przez ktĂłry urzeczywistniamy to dÄ Ĺźenie nosi nazwÄ Ĺwiadectwo.
5. "Nota bene" na temat rozumnoĹci To, o czym mĂłwimy nie odnosi siÄ, jeĹli tak moĹźna powiedzieÄ, do "wierzÄ cych", do kategorii tych ludzi, ktĂłrzy "wybrali" wiarÄ, albo na mocy dziwnej skĹonnoĹci, sÄ "predysponowani" do wierzenia. PoniewaĹź chodzi o zderzenie, o spotkanie z obecnoĹciÄ - z rzeczywistoĹciÄ odmienionego (innego) czĹowieczeĹstwa, w ktĂłrej uobecnia siÄ Chrystus - ktĂłra, bardziej niĹź czemukolwiek innemu, odpowiada pierwotnym wymogom ludzkiego serca. To wydarzyÄ siÄ moĹźe kaĹźdemu czĹowiekowi i kaĹźdy czĹowiek moĹźe tego doĹwiadczyÄ, czujÄ c siÄ w zwiÄ zku z tym sprowokowanym do tego, aby stwierdziÄ: "Odpowiada, nie odpowiada". Ostatecznym kryterium, ze wzglÄdu na ktĂłre czĹowiek przystaje z przekonaniem - rozumnie - do jakiejĹ rzeczywistoĹci, jest odpowiednioĹÄ ze strukturalnymi wymogami jego czĹowieczeĹstwa. OdpowiednioĹÄ propozycji stanowi kryterium prawdy. Jest to niedosĹowne tĹumaczenie pewnego zdania Ĺw. Tomasza, ktĂłry definiuje prawdÄ jako "adaequatio rei et intelectus": prawdÄ odkrywa siÄ poprzez doĹwiadczenie odpowiednioĹci (adaequatio) pomiÄdzy propozycjÄ a ĹwiadomoĹciÄ samego siebie - ĹwiadomoĹciÄ tego czym w istocie jesteĹmy. Rozumne jest to, co odpowiada sercu. Rozum jest wymogiem odpowiednioĹci pomiÄdzy propozycjÄ a pierwotnymi (istotnymi) cechami charakterystycznymi serca. Tak wiÄc wĹaĹnie w doĹwiadczeniu tego typu odpowiednioĹci znajduje speĹnienie ludzka rozumnoĹÄ. StÄ d teĹź, jeĹli napotykam oblicze jakiegoĹ czĹowieka, sĹucham jak mĂłwi, i to, co mĂłwi, akcenty, ktĂłre stawia wzbudzajÄ we mnie doĹwiadczenie odpowiednioĹci wzglÄdem oczekiwaĹ serca, ja idÄ za nim. ByĹbym nierozumny, gdybym nie poszedĹ za nim, gdybym nie staraĹ siÄ czyniÄ tego, co potrafiÄ, Ĺźeby iĹÄ za Nim. Tak wiÄc staram siÄ iĹÄ za Nim, idÄ raz jeszcze, Ĺźeby go posĹuchaÄ, poniewaĹź: "Któş mĂłwi tak jak On?". IdÄ za Nim - to znaczy jestem Mu posĹuszny (dajÄ Mu posĹuch). W tej relacji pomiÄdzy ludĹşmi, ktĂłra konstytuuje ludzkÄ egzystencjÄ w jej caĹoksztaĹcie, posĹuszeĹstwo jest najwyĹźszym wyrazem rozumu. Ten, na ktĂłrego siÄ natknÄ Ĺem, staje siÄ w ten sposĂłb jakby towarzyszem, ktĂłry prowadzi mnie ku prawdzie, ku dobru, ku przeznaczeniu. Towarzystwo, ktĂłre prowadzi ku przeznaczeniu, nosi nazwÄ przyjaĹşni (towarzystwo, ktĂłre nie prowadzi mnie do prawdy, do dobra, do przeznaczenia, jest oszustwem, kĹamstwem), a posĹuszeĹstwo jest siĹÄ przyjaĹşni. tĹum. ks. Joachim Waloszek |