Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 1998 > Biuletyn (40) styczeń-październik

Ślady, numer 1 / 1998 (Biuletyn (40) styczeń-październik)

Z życia Ruchu w Polsce

Szczęśliwe oczy dziecka

Zimowe, wakacyjne dni, które minęły, wyraźnie utwierdziły nas już po raz kolejny w przekonaniu, że właśnie w czasie dni wolnych od nauki, trzeba tym młodym przyjaciołom poświęcić wszystko – zupełnie bezinteresownie, by ich oczy stawały się szczęśliwe, a życie nabierało smaku i ludzkiego sensu pomimo biedy i cierpień. Dlatego tez ich Dom, jakim jest Oratorium Fundacji, kiedy nie stać nas było na wakacyjny wyjazd, musiał być otwarty od rana do wieczora

Jan Adamowicz


„Wymiar kulturowy i wymiar charytatywny są dla siebie nawzajem matrycą: kultura jest matrycą miłości ofiarnej, stąd też słowo kultura obejmuje wszystko, ponieważ kultura jest zdeterminowana przez zjawisko, przez wydarzenie przynależności. Dzięki temu właśnie, że przynależymy zmienia się wszystko”. (Luigi Giussani).

Urzekły mnie kiedyś słowa dziecięcej modlitwy wypisane na obrazku, przedstawiającym uśmiechniętą twarz dziecka z jakiegoś biednego kraju – dziecka zapewne cierpiącego wiele niedostatków – a jednak o szeroko otwartych i szczęśliwych oczach. Oto fragment tej modlitwy: „Panie Jezu, pragnę nieść pomoc duchowa i materialną dzieciom, które Cię nie znają, dzieciom bezdomnym i opuszczonym, dzieciom cierpiącym głód i pozbawionym wszelkiej opieki lekarskiej. Ofiaruję Ci za nie codzienną modlitwę, pracę, naukę i dobre uczynki, a także ofiarę z drobnych wyrzeczeń – na chleb dla głodnych, lekarstwo dla chorych, naukę i katechezę dla wszystkich, na wielką radość zjednoczenia z Toba, Panie Jezu”.

Dlaczego pozwoliłem sobie na te dwa cytaty mając zamiar opisania półkolonii zimowych prowadzonych przez Fundację UT UNUM SINT od 2 do 14 lutego br.? Były to zresztą, już nie wiem które wspólnie spędzone wakacyjne dni od 1985 roku, kiedy to rozpoczęła się historia przyjaźni z najuboższymi dziećmi, często opuszczonymi przez wszystkich.

A to dlatego, ze właśnie przez tyle lat przynależymy do siebie na zawsze – coraz bardziej świadomi, poprzez prawdziwe ludzkie doświadczenie, ze to stanowi o kulturze bycia człowiekiem. To zaś zawsze domaga się miłości ofiarnej, zdolnej do oddania nawet życia dla szczęścia drugiego.

Człowiek jednak, licząc wyłącznie na własne siły i zdolności, doznaje często wielu zawodów i bardzo szybko gotów jest „ułatwić” sobie życie. W końcowym jednak rezultacie pozostaje pustka, nuda, nihilizm a nawet cynizm.

Wśród moich Przyjaciół, z którymi towarzyszymy najuboższym dzieciom, a ostatnio coraz bardziej całym ich rodzinom, tez mieliśmy wiele chwil zwątpienia, a nawet rezygnacji.

Dotyczyło to wielu problemów, ale i podejmowania kolejnych wakacyjnych dni w formie tzw. półkolonii, co za atrakcja poświęcać zupełnie bezinteresownie swój wolny czas dla ponad setki dzieci i młodzieży? Czy nie wystarczy, ze przez cały rok prowadzimy Oratorium, mamy nieustannie na głowie setki problemów, których nawet nie jesteśmy w stanie rozwiązać?

No, może wyjechać gdzieś razem na parę dni, to jeszczem ale siedzieć w mieście i na dodatek przez 12 godzin dziennie?

A jednak zimowe, wakacyjne dni, które minęły, wyraźnie utwierdziły nas już po raz kolejny w przekonaniu, ze właśnie w czasie dni wolnych od nauki, trzeba tym młodym przyjaciołom poświęcić wszystko – zupełnie bezinteresownie, by ich oczy stawały się szczęśliwe, a życie nabierało smaku i ludzkiego sensu pomimo biedy i cierpień. Dlatego tez ich Dom, jakim jest Oratorium Fundacji, kiedy nie stać nas było na wakacyjny wyjazd, musiał być otwarty od rana do wieczora.

O godz. 8.30 przychodziła grupa 28 dzieci przedszkolnych od 3 do 6 lat wraz ze swoim starszym rodzeństwem: 23 dzieci w wieku od 7 do 9 lat i 24 dzieci w wieku od 10 do 13 lat.

Dzień zaczynał się wspólnym paciorkiem i pysznym śniadaniem o godz. 9.00, które czasem trwało nawet cała godzinę. Potem w różnych grupach wiekowych zaczynały się przeróżne wakacyjne atrakcje: gry, spacery, wyjścia na basen, do Sali gimnastycznej I LO na zawody sportowe, na lodowisko, wspólne oglądanie bajek czy wartościowych filmów, słuchanie muzyki, nauka nowych piosenek itp. Dopóki świdnickie górki były pokryte śniegiem, można było wyszaleć się na sankach. Potem już trzeba było pojechać do Andrzejówki, by podziwiać piękne zimowe pejzaże i pooddychać górskim powietrzem, mknąc „z górki na pazurki”. Najmłodsza grupa dzieci miała, może dla wielu pierwszy, „frajdę wyjazdu do prawdziwego Teatru Lalek w Wałbrzychu na spektakl „Jak kogutek pomógł koziołkowi”.

O godz. 14.00 wszyscy wracali na obiad. Przychodziła wtedy również grupa młodzieży od 13 do 19 lat licząca 27 osób. Oni to właśnie obiadem, na którym było zawsze ponad 100 osób, rozpoczynali swoje wakacyjne zajęcia, które kończyły się o godz. 20.30.

Niezwykle ważnym momentem każdego obiadu był gość, specjalnie zaproszony przez nas, by i dzieci widziały, że mamy wielu prawdziwych przyjaciół, którzy pomimo swoich zawodowych, często odpowiedzialnych obowiązków, chcą zasiąść z nami do wspólnego stołu, posłuchać naszego śpiewu i pomimo ciasnoty, a czasem i hałasu ponad setki roześmianych i rozgadanych, jak to przy obiedzie bywa, dzieci, zjeść z nami taki zwyczajny, codzienny posiłek. Nikt nie odmawiał nam takiego zaproszenia, a wśród gości był pan Michał Ossowski – Przewodniczący Rady Miejskiej, Tadeusz Niedzielski – Naczelnik Wydziału Oświaty, pan Edward Greszta, Adam Miszkuro, który od października 1997 r. zupełnie „gratis” uczy grupkę naszych dzieci gry na akordeonie w ramach tzw. Terapeutycznego Ogniska Muzycznego, państwo Kępowie ze swoją córeczką Kasią, państwo Malinowie, Serwatkowie, pani Genowefa Baran, a na ostatnim uroczystym obiedzie 14 lutego, ks. Kanonik Andrzej Szyc, które w samo południe odprawił dziękczynną mszę św. w kościele pw. Św. Andrzeja Boboli na zakończenie zimowych ferii, w tej mszy św. uczestniczyło wielu rodziców wraz ze swoimi dziećmi, a potem i oni znaleźli miejsce przy wspólnym stole.

Ci goście, to Przyjaciele wypróbowani, którzy systematycznie wspierają nasza służbę tym najmniejszym i są zawsze gotowi do ofiarnej miłości. Dziękujemy im za to stokrotnie.

To właśnie ich stała obecności konkretne wsparcie, ale także sympatia i gotowość do pomocy wielu tu nie wymienionych, umacnia rację naszego zaangażowania, by pomimo naszych słabości i częstych nieudolności, podejmować kolejne trudy, pokonywać trudności i iść ciągle ku prawdziwemu Przeznaczeniu człowieka.

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją