Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2004 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2004 (lipiec / sierpień)

Listy

Szkoła i Marco i inne...


Szkoła i Marco

Drogi Księże Giussani, pracuję jako dyrektor w szkole średniej o profilu technicznym. Pewnego razu przyszedł do mnie jeden z nauczycieli zawiadamiając mnie, iż uczeń II klasy, Marco, od dłuższego czasu nie pojawia się w szkole, a koledzy twierdzą, że postanowił przerwać naukę. Zatelefonowałem do domu ucznia. Matka potwierdziła, że Marco postanowił przerwać naukę w szkole. Poprosiłem, aby przyszła do mnie, do szkoły, z synem. Następnego dnia rozmawialiśmy w moim gabinecie. Zrozumiałem, że problem chłopca ma podwójne źródło: po pierwsze Marco nie ma najlepszych kontaktów z kolegami po drugie sprawiają mu kłopot słabe stopnie na koniec pierwszego semestru. Zrozumiałe, że zaistniała sytuacja stała się dla niego nazbyt trudna i chciałby się z niej jak najszybciej uwolnić. Podczas naszej rozmowy dałem do zrozumienia, że według opinii nauczycieli sytuacja wcale nie jest beznadziejna i pomimo kilku słabych stopni Marco wciąż może wyjść z trudnego położenia. W przyszłym roku planujemy przeprowadzić zmiany w poszczególnych klasach, umożliwiając uczniom podjęcie decyzji co do dalszej nauki zgodnie z własnym zainteresowaniem. Takie zmiany z pewnością otworzą perspektywy poznania nowych kolegów i koleżanek. Widząc, że argumenty nie przynoszą żadnego rezultatu, powiedziałem: „Zaufaj mi, chcę dla ciebie jak najlepiej. Przyjdź w poniedziałek do szkoły. Pomimo wszystko, pokaż się w szkole, nawet jeśli zdecydujesz się już do niej nie wracać”. Pierwsze co zrobiłem w poniedziałkowy ranek to upewniłem się czy Marco jest na zajęciach. Niestety nie przyszedł. Po chwili zatelefonowała jego matka mówiąc, że jest jej bardzo przykro, ale syn postanowił przerwać naukę. „Tak myślałem – powiedziałem – właśnie przed chwilą byłem w jego klasie, aby sprawdzić czy jest na lekcjach i go nie było”. Minęła godzina i do mojego gabinetu wchodzi Marco z usprawiedliwieniem. Pytam: „Jak to możliwe? Właśnie rozmawiałem z twoją mamą, powiedziała, że rzucasz szkołę”. W odpowiedzi usłyszałem: „Bo moja mama mi powiedziała, że był Pan w mojej klasie, żeby zobaczyć czy jestem”.

Luigi, Chioggia

 

Niech się stanie wola Twoja

11 lutego zmarł profesor Marco Tangheroni. Specjalista od kultury średniowiecza o międzynarodowej sławie, ale przede wszystkim człowiek dający świadectwo wielkiej wiary podczas ciężkiej choroby nerek. Publikujemy kilka zdań z jego zapisków, znalezionych przez jego wnuków.

Moje nawrócenie sięga daleko wstecz. Miałem 23 lata, teraz mam 56. Dostałem od życia bardzo wiele. Ożeniłem się z moją cudowną dziewczyną, otrzymałem stanowisko asystenta na uniwersytecie, można powiedzieć, że miałem przed sobą całkiem ciekawą przyszłość. W ciągu jednego tygodnia wszystko się zmieniło, z powodu grypy nastąpił u mnie nawrót choroby nerkowej, przez nią jako dziecko spędziłem kilka lat przykuty do łóżka. I tak nastąpiło przejście od wspaniałej przyszłości do perspektywy życia dzięki maszynie czyszczącej moja krew, trzy razy w tygodniu. Pochodziłem z rodziny umiarkowanie katolickiej i praktykującej, otrzymałem skromne wychowanie katolickie, któremu nie byłem nigdy przeciwny, jednak oddalałem się powoli od praktyk religijnych. Podczas choroby musiałem podjąć jakąś decyzję: stając naprzeciw pytań dotyczących życia i śmierci trzeba się na coś zdecydować. Uwierzyłem i nawróciłem się. Wierzę, moja wiara jest racjonalna i racjonalnie spokojna. To, o czym mówi Credo nie sprawia mi żadnych problemów, w te słowa łatwo jest wierzyć. Wiara pomogła mi znieść długa i dramatyczną walkę z chorobą. Wiem, że dostałem od życia bardzo wiele, otrzymałem to wszystko od Opatrzności: moją wspaniałą żonę, cudowną rodzinę, drogich przyjaciół, trzy zaadoptowane, niezwykłe córki z Ruandy, karierę naukową. Byłbym jednak kłamcą mówiąc, że wiara nie chwiała się i nie chwieje, staje niemal wobec wielkiej pokusy zadania pytania: „Dlaczego to ja, Panie?”, „Z pewnością chcesz jak najlepiej ale czy na pewno najlepiej dla mnie?”, „Z pewnością jesteś miłością, ale dlaczego właśnie mnie kochasz w taki sposób?”, „Kiedy błagam Cię o ulgę w moich nieznośnych bólach, dlaczego mnie nie słyszysz?”, „Kiedy, Mateczko moja, przed badaniem mającym określić moją gotowość do kolejnej operacji, proszę Cię tak intensywnie jak tylko umiem, wydaje mi się, że się śmiejesz, gdyż widać potem, że odpowiedź jest zniechęcająca?”. I tak, moje prawdziwe nawrócenie musi dopiero nadejść, doświadczę go tylko wtedy, kiedy powiem: „Niech się stanie wola Twoja”.

Profesor Marco Tangheroni, Asciano Pisano, 2002

 

Prezentacja wystawy

Drogi Księże Giussani, niedawno zaproponowałem mojemu profesorowi od religii urządzenie wystawy o szczęściu i pięknie. Propozycja z pewnością nie została mi narzucona (na przykład przez fakt, że jestem z CL), stała się spontanicznym gestem zrodzonym z moich zainteresowań. Było to niesamowite doświadczenie, ponieważ  wystawa zaciekawiła wszystkich, również tych, którzy z religią nie mają nic wspólnego. Widziałem twarze naprawdę poruszone i zainteresowane. Jedna z moich koleżanek wahająca się wciąż nad odpowiedzią na zaproszenie do udziału w Triduum Paschalnym powiedziała: „Przekonam moich rodziców, abym mogła pójść”. Na końcu prezentacji mój nauczyciel uściskał mnie serdecznie i poprosił, żebym zaprezentował wystawę we wszystkich klasach, z którymi prowadzi lekcje. Najpiękniej było w klasie V: uczniowie okazali się niezwykle uważni i zainteresowani tematem szczęścia i faktem, iż proponuje im to uczeń klasy trzeciej. Kiedy doszliśmy do piątego obrazu, na którym Człowiek decyduje o odpowiedzi na pragnienie swojego serca, tak jak się spodziewałem wybuchła piekielna wrzawa. Dyskusja stała się nazbyt szeroka i trudna do podtrzymania, ale odpowiadając na moje doświadczenie zaciekawiłem osoby, chcące teraz nadal się ze mną spotykać, pomimo, iż wcale nie zmieniły swoich przekonań. W innych klasach natknąłem się na wielki nihilizm, ale nie odjął mi on odwagi, wręcz przeciwnie sprawił, że mam ochotę próbować być jeszcze bardziej interesującym w wyjaśnieniach jakich się ode mnie oczekuje.

Francesco, Livorno

 

Zdjęcia ślubne

Najdroższy Księże Giussani, kilka lat temu spotkaliśmy rodzinę, w krytycznych warunkach, zarówno z punktu widzenia ekonomicznego jak i psychologicznego. Cotygodniowe spotkania wynikające z konieczności dostarczania im paczek z żywnością zaowocowały początkiem przyjaźni. W krótkim czasie, dzięki przyjaciołom z Ruchu, sytuacja ekonomiczna rodziny zmieniła się nie do poznania. Mąż wreszcie dostał rentę inwalidzką (stracił nogę podczas próby samobójstwa), żonę przyjęto do pracy jako gosposię, a najstarszy syn rozpoczął pracę w dużej firmie. Na tym jednak nie koniec! Przypadek sprawił (album ze zdjęciami z ich ślubu) że odkryliśmy, iż para ta od 22 lat pozostaje razem jedynie w związku cywilnym. 6 marca o godz. 17.00 w obecności księdza Antonia odbył się ich ślub kościelny w parafii Boskiej Miłości w Neapolu. To jest Kościół i zdarzają się cuda! A my jesteśmy wdzięczni, że możemy być Jego częścią.

Bractwo z San Camillo, San Giorgio w Cremano

 

Ślady na uniwersyteckiej stołówce

Dziś mija kolejny trzeci dzień kiedy sprzedajemy Ślady na stołówce naszego uniwersytetu. Początkowo było nas tylko troje, dziś już siedmiu. Przyprowadziliśmy Albrechta, który dzięki programowi Erasmus studiuje i przyjaźni się z nami. Od niedawna uczęszcza także na Szkołę Wspólnoty i Mszę św. mimo, że jest protestantem. Niestety, od kiedy rozpoczęliśmy naszą sprzedaż, chyba się speszył i przestraszył i wolał się poopalać. Ludzie, przeciwnie niż sądziłem, traktują nas bardzo dobrze, słuchają tego co mówimy, kiedy ich nie interesuje odpowiadają z uśmiechem na twarzy „nie”. Myślę, że najbardziej uderza ich fakt, że jesteśmy cudzoziemcami: widać, że zdają sobie sprawę jak trudno jest nam porozumiewać się po niemiecku i przekazywać to, co jest dla nas ważne. Rzeczywiście, wszyscy okazali nam wielką cierpliwość, nawet wtedy, kiedy jeden z nas pomylił się mówiąc, że sprzedajemy nie pismo Katholische Gemeinschaft (pismo katolickiej wspólnoty), a Katolische Mannschaft (pismo katolickiej drużyny piłkarskiej). Najdziwniejsze, że większość gazet sprzedaliśmy osobom nie będącym katolikami. Początkowo nie chcieli kupować tłumacząc się właśnie tym faktem, kiedy zaś wyjaśniliśmy im, że nie ma to najmniejszego znaczenia, a w naszym piśmie wyrażony zostaje osąd tego, co się wydarza, stopniowo zaczęli zmieniać zdanie, interesować się, czytać spis treści i kartkować całość. Podobnie zachowywali się też ci, którzy wcześniej mówili nam, że nie mają z religią nic wspólnego.

Marco, Monachium

 

Spotkanie i obecność

Są sprawy, które mogą zmienić życie. Niewątpliwie wszystko to, co się stało, zrodziło się z doświadczenia bólu i śmierci mojego ojca. Czysty przypadek: dzwoni do mnie przyjaciel i zaprasza mnie do pubu. Podczas rozmowy dowiaduję się, że jest on odpowiedzialnym za grupę Cl w Bolonii. Jestem zadowolony, że pomimo swoich obowiązków znajduje trochę czasu dla mnie, mimo że nie przynależę już do CL. Po pewnym czasie dołącza do nas kolejny znajomy, którego ostatni raz widziałem, gdy byliśmy w dziecięcej grupie CL. On jest odpowiedzialnym za grupę w Forli. Rozstaliśmy się z obietnicą następnego spotkania. Po kilku tygodniach zadzwonił do mnie Gugno (z Forli) i zaprosił na kolację. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Szybko jednak powróciliśmy do wspólnego doświadczenia, jemu zmarła matka, mi ojciec, obaj wiedzieliśmy co czujemy. Dziwne okazało się, że dla niego rozmowa o tym doświadczeniu, jakże bardzo bolesnym, w gruncie rzeczy była radosna i pozytywna. Przeżywał pozytywność jakiej ja nie miałem. Istnieją tylko dwie możliwości: albo on jest kompletnie szalony, albo ja mogę tez żyć ową pozytywnością. Chłopiec, z którym kiedyś jako dziecko byłem w CL, stał się mężczyzną od którego mogłem się czegoś nauczyć. Podczas kolacji Gugno poprosił mnie o pomoc: właśnie przygotowywał listę do wyborów uniwersyteckich, brakowało mu znajomej osoby, mogącej zbierać głosy studentów. Czy istniała lepsza okazji, aby być blisko niego i przyjmować w ten sposób pozytywne spojrzenie? Nie zawahałem się ani przez chwilę i powiedziałem „tak”. Wszystko się zmieniło. W istocie tylko jedna kwestia może naprawdę zmienić życie: jest nią spotkanie i obecność. Paradoksalnie zdałem sobie sprawę z tego, że śmierć mojego ojca wcale mnie nie zmieniła. W dokonaniu tego odkrycia pomogła mi dojrzałość przyjaciela, którą dzień po dniu w nim widziałem. Byłem ciągle blisko niego, aby uczyć się jak należy stawiać czoła rzeczywistości. Teraz nie mogę spoglądać wstecz i patrzeć na chorobę i śmierć mojego ojca bez pojęcia bezspornej pozytywności tego, co realne, całej rzeczywistości a także wspomnianego doświadczenia.

Michele, Forli

 

Wakacje z Yuichi

Drogi Księże Giussani. Jestem uczniem Liceum don Gnocchi w Carate Brianza. Spędziłem niedawno cudowny tydzień z moim przyjacielem z Japonii, Yuichi. Poznaliśmy się dwa lata temu w Anglii. Podczas ostatnich miesięcy trudność sprawiało mi wiele spraw: szkoła, spotkania z przyjaciółmi z CL, zadania ze Szkoły Wspólnoty. Trud i rozczarowanie zaczynały osiągać nade mną przewagę. Podczas minionego tygodnia wszystko się zmieniło. Na nowo odkryłem doświadczenie, które tak bardzo uderzyło mnie dwa lata temu w Anglii. Poznałem wtedy kilku przyjaciół z CL, zacząłem z nimi wychodzić, naśladować ich. Tak zrodziła się przyjaźń, dająca możliwość poznania wielu osób, wśród nich był także irlandzki ksiądz i kilku młodych ludzi z różnych krajów, w tym Yuichi. Zacząłem jeździć na pierwsze wspólne wakacje Cl i uczestniczyć w spotkaniach. Wraz z kilkoma przyjaciółmi zdecydowaliśmy się pokazać Yuichi kilka miast (Monza, Milano, Lecco, Como) i wiosek w górach. Byliśmy w wielu różnych kościołach, popołudnia spędzaliśmy na bobslejach, wieczorami zajadaliśmy się cazoeulą i bawiliśmy się w chowanego. Rano spotykaliśmy się w szkole, opowiadając sobie o naszych doświadczeniach. W końcu poszliśmy także razem na Mszę. Wydarzyło się wiele nieprzewidzianych sytuacji, które uczyniły te dni niezwykłymi. Na przykład kiedy poszedłem z Tuichi do kościoła, a jest on szintoistą, zechciał się ze mną modlić, wsłuchując się przy tym w Zdrowaś Maryjo (przetłumaczyłem mu na angielski). Niezwykłym wydarzeniem był też moment kiedy Yuichi z uwagą słuchał naszych wyjaśnień odnośnie znaczenia fresków w kościele Sant`Abbondio w Como. Przyjął także zaproszenie do uczestnictwa we Mszy świętej. Było to niezwykle piękne i jednocześnie nieoczekiwane doświadczenie. 25-letni Japończyk, szintoista, który nigdy wcześniej nie wszedł do katolickiego kościoła, a w swoim kraju nigdy nie rozmawiał o Bogu (w ogóle nie wierzył w Jego istnienie!) Nie mogłem oczywiście spodziewać się tego, co się stało jak i nie spodziewałem się przyjaźni, która się między nami zrodziła. Jak to jest możliwe? Opowiedzieliśmy mu nasze doświadczenie, które od tej chwili stało się także i jego udziałem, słuchając bowiem naszych słów miał oczy szeroko otwarte, rzucając krytyczne ale i inteligentne spojrzenia na to, co mu proponowaliśmy. Pewnego razu wyszliśmy do pubu, gdzie Yuichi powiedział do nas: „Jesteście entuzjastami doświadczenia chrześcijańskiego, dlaczego nie powiecie o nim siedzącym tu znudzonym ludziom?” (mając na myśli osoby w pubie). Jeden z nas odpowiedział, iż doświadczenie chrześcijaństwa, którym żyjemy w Ruchu nie jest czymś co można wyjaśnić od tak sobie, ale przede wszystkim tym, czego doświadcza się razem. Podobnie jak w przypadku Yuichi, któremu zaproponowaliśmy wspólną drogę. Przez nią także i on doświadczył chrześcijaństwa, czyniąc bardziej świadomymi nas samych. Pod koniec tygodnia ja i Jacopo podarowaliśmy Yuichi Zmysł religijny z przekonaniem, ze stanie się on dla niego wielką pomocą w życiu, ponieważ taką pomocą stał się dla nas.

Alessandro

 

Śluby wieczyste

Najdroższy Księże Giussani, pokój z Tobą! Sam fakt, że do Ciebie piszę przepełnia mnie radością. Wiesz, że to przez Ciebie Jezus pociągnął mnie silnie ku sobie i doprowadził aż do zakonu? Teraz, 19 marca, w uroczystość św. Józefa, złożę śluby wieczyste. Chcę Ci podziękować ponieważ jesteś dla mnie prawdziwym darem. Otrzymałam od Pana powołanie w wieku 18 lat, ale z biegiem czasu ukryłam się przed Jego głosem i opuściłam zakon, po złożeniu  pierwszych ślubów. On jednak okazał mi wielką cierpliwość i swoją miłość! Zawsze stawiał na mojej drodze przyjaciół, którzy prowadzili mnie i prowadzą nadal do Niego. Mam na myśli osoby z CL, ks. Diego, który spotkawszy mnie na uniwersytecie powiedział: „Twoim powołaniem jest dziewictwo”. Poprzez niego Jezus pochwycił mnie na siłę, inaczej zgubiłabym się gdzieś, idąc za moja zachcianką. Po powrocie do mojego zakonu (po 6 latach), przyajciele przybyli mnie odwiedzić a jeden z nich powiedział: „Nie pozwól, żeby oni cię zostawili”. Powiedziała mi to osoba spoza wspólnoty, pochodząca z Argentyny, będąca u nas tylko przejazdem. Myślałam jednak w duchu: Oni nie są mi potrzebni. Po kilku latach zrozumiałam, iż przeciwnie – potrzebuję ich bardzo. Zrozumiałam, że zdanie „Nie pozwól, żeby cię zostawili” znaczyło tyle co: „Bez nich nie możesz iść do przodu, potrzebujesz ich, aby być tym, kim jesteś”. Ruch jest dla mnie czymś nieodzownym, abym mogła być chrześcijanką. Przynależność do Bractwa, kontakt z Ruchem czyni mnie jeszcze bardziej zakonnicą, karmelitanką, pozwala jeszcze pełniej przeżywać moje powołanie w Kościele. Bycie zakonnicą i członkinią Bractwa nie jest czymś oderwanym, przeciwnie. Najukochańszy bracie, dziękuję Ci za Twoje „tak”, które wypowiedziałeś Ojcu podczas całego Twojego życia. Widzisz jak Twoje „tak” wzmacnia dziś moje? Wszystkie modlimy się za Ciebie, ponieważ kochamy Cię bardzo. Niech Maryja nadal obsypuje Cię łaskami.

Siostra Ana Julia de Jose, Santo Domingo.

 

Pan daje, Pan zabiera

Najdroższy Księże Giussani, 20 kwietnia kiedy wracałem pociągiem z Rzymu otrzymałem telefon i dowiedziałem się o śmierci naszej drogiej przyjaciółki z Bractwa – Grazielli. Graziella była poważnie chora, wiedzieliśmy o jej ciężkim stanie, nieustannym pogarszaniu się zdrowia. Do ostatniego momentu, nigdy nie przestaliśmy prosić Dziewicę Maryję o jej uzdrowienie. Odmawiałem Różaniec, kiedy otrzymałem wiadomość o narodzinach Sary, córki dziewczyny uczestniczącej w naszej Szkole Wspólnoty. Urodziła dziecko pół godziny po zgonie Grazielli. Nie wiedziałem jak powinienem reagować na dwa jakże różne wydarzenia. Jedno życie, które dosięga światła nieba z woli Jezusa i drugie przez Niego zesłane, przychodzące żyć w blasku naszych dni. „Pan daje i Pan zabiera, niech będzie błogosławione imię Pana”. Nigdy przedtem te słowa nie były dla mnie bardziej realne. Ale jak nimi żyć, by nie przeważył tylko sentymentalny i krótkotrwały aspekt tej wyjątkowej chwili? Podczas wielkanocnych wakacji miałem możliwość pełniejszej refleksji nad tym, co słyszałem na Szkole Wspólnoty, abym mógł lepiej przeżyć śmierć i zmartwychwstanie Jezusa. Zapisałem w moim sercu, pełnym smutku i bólu, ślady Jego przybitych do krzyża otwartych ramion, które stały się dla mnie znakiem Jego największej miłości do mnie. Do mnie! Zapisałem w swym sercu także radość ponownego zobaczenia Pana, Jego zmartwychwstanie, ponowne ukazanie się Piotrowi, Tomaszowi i pozostałym apostołom. Teraz mnie się on tak ukazało! Oto prawdziwy aspekt wszystkiego. „Niech będzie błogosławione Twoje imię Panie”. W ramionach Jezusa jest wszystko: życie, śmierć, ból, radość. Przechodzi to na mnie poprzez towarzystwo przypominające mi o tym każdego dnia, poprzez twarze z Bractwa i twarze osób z mojej Szkoły Wspólnoty. Chciałem powiedzieć, że każda chwila życia, przeżyta ze świadomością, ze to spotkanie rozbija moją obojętność, powiększa moją wiarę i staje się spoiwem między nami, a także tymi, którzy spotykają nas po raz pierwszy.

Ambrogio, Paderno Dugnano

 

Pielgrzymka do Ziemi Świętej

Siódma rano w Wielki Czwartek, wraz z Montse biegamy po ulicach starego miasta Jerozolimy, szukając początku Drogi Krzyżowej. Dochodzimy do miejsca Biczowania i spotykamy malutką grupę osób z Ruchu, przygotowaną na pierwsze wspólne przebycie Via Crucis. Fragmenty Ewangelii, myśli ks. Giussaniego, pieśni i modlitwa następowały po sobie raz po włosku, potem po arabsku. Jest nas około dwudziestu osób, z wielką powagą przechodzimy przez wszystkie stacje. Dochodzimy do Bazyliki Grobu Pańskiego, jednocząc się z przyjaciółmi odprawiającymi Drogi Krzyżowe na całym świecie. Ponownie przechodzimy tę samą drogę, która przebył Jezus w pierwszy Wielki Piątek w historii. Zwycięstwo Wielkanocy jest już nasze. Jesteśmy tutaj dla niej: nie dlatego, aby dokonać pobożnego gestu, albo żeby pamiętać o wydarzeniach z przeszłości. Jesteśmy tu, aby zwycięska obecność Wielkanocy stała się naszym udziałem, aby nas dotknęła, zbawiła i ocaliła. Wszystko znów się zaczyna, a my zdajemy sobie sprawę z nieskończonych wymiarów tego małego gestu. Móc przeżyć go tak jak w domu – oto najpiękniejszy dar naszej pielgrzymki do Ziemi Świętej.

Cristina, Madrit

 

Łatwe, złudne przyjaźnie

Drogi Księże Giussani. Mija trzeci rok odkąd jest w CL. W ostatnim czasie przechodzę pewnego rodzaju kryzys. W mojej szkole bycie w CL równa się byciu wyśmianym i pokazywanym palcami, nazywanym osobą będącą „moralistą i lalusiem”. Większość naśmiewających się ze mnie robi to ze zwyczajnego uprzedzenia. Ostatnio zostawiłam towarzystwo, aby być z innymi przyjaciółmi. Okazali się oni być „przyjaciółmi łatwymi”, to znaczy takimi, wśród których nie trzeba wciąż walczyć z powodu różnych punktów widzenia. Przez trzy miesiące zaniechałam uczestnictwa w spotkaniach z moimi prawdziwymi przyjaciółmi. Przez dwa miesiące wydawało mi się, że jest mi dobrze i jestem szczęśliwa, jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że im bardziej byłam szczęśliwa dzięki tym spotkaniom tym mocniej odczuwałam pustkę po powrocie do domu. Wracając w sobotnią noc czułam się gorzej niż przy odrabianiu zadań domowych z greki! Czułam coraz większą pustkę i smutek. W końcu pewnej niedzieli zostałam zaproszona na urodziny do Davi i Raffa z CL. Oboje byli i są dla mnie bardzo ważni, a nie widziałam ich ani nie słyszałam przez telefon od dawna! Na przyjęciu była także Serena, rozmawiałyśmy trochę. Poprzez swoją obecność i uśmiech dała mi do zrozumienia, że przyjaźń w tym towarzystwie jest dla mnie ogromnie ważna i warto jej bronić! Kiedy wróciłam do domu byłam o wiele szczęśliwsza dzięki chwilom spędzonym z przyjaciółmi z CL. Szczęśliwsza niż podczas tych trzech miesięcy zabawy z „łatwymi przyjaciółmi”.

Lucia, Cesena


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją