Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2003 > maj / czerwiec

Ślady, numer 3 / 2003 (maj / czerwiec)

Pierwszy Plan

Dlaczego Zachód nienawidzi sam siebie? Dlatego, że odrzuca tradycję

Mimo realizmu Kościoła, manicheizm triumfuje. Nienawiść, która nie pozwala na dostrzeżenie pozytywności naszej historii.

Alessandro Banfi


Jakie są następstwa wojny w Iraku? Wielu zabitych, zrujnowane domy, wyzwolenie od tyrana. To wciąż ten sam, trwający od wieków, manichejski spór: ja mam rację, a ty jesteś w błędzie. Ja zwyciężyłem, a ty przegrałeś. Teraz za to zapłacisz. W naszych mediach zalewa nas lawina proamerykańskiej propagandy, a z drugiej strony zaniedbuje się papieskie nauczanie. Była również inna możliwa perspektywa: powtarzać wraz z papieżem, że wojna była przestępstwem, prosić, modlić się, aby zbrodni było „jak najmniej” i mimo wszystko mieć nadzieję, że wojna szybko się skończy. Ale przede wszystkim pamiętać o tym, że zło na świecie ma związek z grzechem każdego z nas. Oznaczało to prawdziwe opowiedzenie się za nową, inną logiką. «Ojciec Święty powiedział, że wojna jest przestępstwem. Przestępstwem jest wojna, która wybucha z powodu grzechu pierworodnego. Jest on obecny w świecie przez grzechy ludzi, to znaczy nasze grzechy», napisał ks. Giussani na łamach „Corrierre della Sera”. Jakiż realizm i prawda przebijają z tego podkreślenia „naszych” grzechów, zwłaszcza w zestawieniu ze współczesnym dążeniem do tego, aby zawsze obwiniać innych! I jakże jasny jest ten osąd w stosunku do tych, którzy także tę wojnę usiłowali przedstawić jako walkę dobra ze złem! Albo nawet jako przeciwstawienie siły oręża słabości pacyfizmu czy też bogatego Zachodu ubogim narodom świata. Niestety jest to przyzwyczajenie bardzo rozpowszechnione i wspólne obu walczącym stronom. Wygląda to tak, jakby ta wojna wyzwoliła w nas wszystkich, co najgorsze.

 

Siedmiu na dziesięciu przeciwko wojnie

Chociaż naszego społeczeństwa, zwyczajnych ludzi nie można oceniać źle. Sondaże mówią wyraźnie, że około siedmiu Włochów na dziesięciu nie popierało tej wojny, uważając, że była ona błędem. Mimo to, gdy tylko zaczęła się wojna, mieli oni nadzieję, że to siły anglo-amerykańskie odniosą zwycięstwo i to szybko. Wyrażano nadzieję, że liczba zabitych będzie ograniczona do minimum, a cierpienia ludzi nie będą trwały zbyt długo. Liczne pokojowe flagi wywieszone na balkonach i w oknach naszych miast były często znakiem, może bardzo skromnym ale dobrym, poparcia dla troski Ojca Świętego o pokój. Z pewnością nie były one wyrazem poparcia dla agresywnych pacyfistów (nie jest to tylko figura retoryczna), którzy powybijali szyby w restauracjach McDonalda, poobcinali węże do dystrybutorów na stacjach benzynowych Esso czy też zniszczyli wiele bankomatów. Byłoby niesprawiedliwością nieliczenie się z pozytywnym wydźwiękiem pokojowych uczuć narodu. Jak można nie kochać tych zwyczajnych ludzi? Jak można nie kochać przede wszystkim ich, dużo bardziej niż tzw. możnych i intelektualistów?

Jest jeszcze jedna sprawa, na którą z naciskiem zwracał uwagę papież, zarówno w osobistych wystąpieniach jak i w zabiegach Stolicy Apostolskiej. Powiedział wielokrotnie możnym tego świata: nie wykorzystujcie Boga i religii w celu usprawiedliwiania tego konfliktu. Bardzo dobrze napisała o tym red. Barbara Spinelli na łamach dziennika „La Stampa”: chrześcijański realizm Kościoła rzymskiego stał się tamą dla apokaliptycznej religijności Busha. Podkreślał to wyraźnie także Piero Gheddo. W pierwszej wojnie po upadku rozmaitych ideologii do głosu doszła stronniczość religijna: amerykański fundamentalizm chrześcijański wystąpił przeciwko wezwaniu do świętej wojny herszta z Bagdadu.

 

Ideologiczna nienawiść, odwet stęsknionych

W prawdziwej naturze Zachodu i w jego koncepcji wolności nie ma miejsca dla podziału świata na wiernych i niewiernych. Można powiedzieć, że nawet w nasz kod genetyczny, we współczesną demokrację i „zamerykanizowaną cywilizację” wpisana jest skłonność do dyskusji nad celowością wojny. Dobrze wyjaśniał to dokument Nie dla wojny, tak dla Ameryki: „W Ameryce można być przeciwko wojnie prowadzonej przez Amerykę”. Z laickiego punktu widzenia należy zadać sobie w tym miejscu pytanie: dlaczego jest tyle krytyki, tyle ruchów sprzeciwiających się strategiczno-politycznej linii amerykańskiej administracji?

Po części wynika to z pewnością z natury cywilizacji. Ale, jak zawsze, kryje się za tym coś jeszcze innego. U podstaw sprzeciwu wobec tej wojny leżał i będzie leżeć w Europie, a także i we Włoszech, odwet, zemsta stęsknionych za alternatywnym, rewolucyjnym systemem, który upadł. Czyżby więc Zachód chciał zaprzeczyć samemu sobie? Oczywiście. Są ludzie, którzy są zwolennikami samozniszczenia, są tacy, którzy reagują na kryzys przełomu wieków, głosząc nieprzystającą w żadne sposób do rzeczywistości utopię nowego podziału bogactw czy źródeł energii (Jeremy Rifkin utrzymuje, dla przykładu, że zastosowanie wodoru spowoduje zanik różnic w poziomie życia poszczególnych krajów świata), są też tacy, którzy w sile Trzeciego Świata, w szczególności świata arabskiego widzą znak żywotności będący odpowiedzią na nieuniknione zepsucie Zachodu. „Mam teraz wrażenie, że (…) nasza kultura znajduje się w defensywie wobec zewnętrznych zagrożeń, a w szczególności wobec zagrożenia islamskiego. Natychmiast czuję się etnologicznie i niezawodnie obrońcą mojej kultury”, napisał wielki antropolog Claude Levi-Strauss (w zdaniu cytowanym) w jednym z przypisów książki Antonio Socciego I nuovi perseguitati [Nowi prześladowani]. Zdanie to jest bardzo podkreślane we wstępie do tejże książki napisanym przez Ernesto Galli della Loggia.

 

„Nie” dla nowej krucjaty

Jednak uwaga! Pozorna „słabość” Zachodu, jego odwoływanie się do władzy politycznej jako gwaranta wolności dla wszystkich (dulcis libertas – słodka wolność, wolność bez zastrzeżeń typu „jeśli”, „ale”, której chrześcijanie sprzeciwiali się wobec cesarza już ponad trzy wieki przed pojawieniem się Mahometa) ma zasadnicze znaczenie dla jego radykalnej inności. Domaganie się nowej krucjaty, wyciągnięcia miecza przeciwko niewiernemu islamowi to błąd nie tylko w strategii politycznej (nawet jeśli jest ona korzystna dla prezydentury Georga W. Busha), ale także zaprzeczenie samej tożsamości Zachodu, to znak rozkładu do którego doprowadza fundamentalizm, bardziej niebezpieczny niż tak rozpowszechniony współczesny nihilizm.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją