Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 1997 > Biuletyn (37) lipiec-sierpień

Ślady, numer 4 / 1997 (Biuletyn (37) lipiec-sierpień)

Listy

W ramionach Chrystusa


Drodzy przyjaciele,

Wdzięczni za Wasze „współczucie” w chorobie i śmierci naszej córki, Moniki, piszemy do Was, żeby opisać to, co wydarzyło się nam tego lata.

10 sierpnia Monika zmarła na nowotwór mózgu. Od wykrycia nowotworu do jej śmierci upłynęło zaledwie dwa i pół tygodnia - czas, który z początkowego buntu i późniejszego, olbrzymiego bólu, stał się dla nas wielkim bogactwem.

Dzielenie naszego doświadczenia z Moniką, Bernhardem, Uli, Romano i wieloma innymi, było od początku jedyną możliwą drogą akceptacji wszystkiego takim, jakim się wydarzało.

Już na początku choroby Monika powiedziała nam, że chodzi o znak wyboru, jaki Bóg czyni, zarówno wobec nas jako rodziców, jak i wobec niej samej.

Nagle pojawiło się pytanie o sens życia i zaczęliśmy rozmawiać ze wszystkimi o tym, skąd przychodzimy, dokąd zmierzamy i o tym, gdzie znajduje się teraz Monika: w Raju, w ramionach Chrystusa.

Nigdy do tej pory nie zdarzyło się nam rozmawiać w ten sposób z przyjaciółmi i znajomymi. Teraz powołujemy się na coś, co się wydarzyło i co jest głęboko prawdziwe. Wielu, także spośród Was, poprzez to wydarzenie uświadomiło sobie, że trzeba bardziej serio traktować wspólną drogę z Chrystusem, w Kościele, w Ruchu, czy też po raz pierwszy zmierzyć się ze znaczeniem własnego życia. Liczne oznaki zmiany wśród nas napełniają nas zdumieniem i są dla nas pociechą, pokazują nam dlaczego Monika umarła.

Ona wypełniła już swoją misję, jej życie było pełne.

Wielu z Was odwiedziło nas w tym czasie i doświadczało tego samego: obecność Chrystusa była widzialna i namacalna w Monice. Nauczyliśmy się oddawać się całkowicie temu, co się wydarza, rozumiejąc, że On jest obecny w każdym wydarzeniu. Tylko w ten sposób mogliśmy zaakceptować wszystko bez zagubienia się w strachu przed tym, co obserwowaliśmy.

Chcieliśmy jechać z Moniką do Lourdes. Szybko zorientowaliśmy się, że to niemożliwe z powodu jej choroby, więc urządziliśmy pielgrzymkę do Najświętszej Panny ze Stuttgartu, aby prosić o cud uzdrowienia, ale także, może nawet w większym stopniu, o cud zaakceptowania przez nas Jego woli. Śmierć Moniki w moich ramionach była jak jeden oddech. Jej życie uszło prawie tak niezauważenie, otoczone tajemnicą, jak przyszło. Czuliśmy, że jej ciało było jedynie zewnętrznym „opakowaniem” i że ona jest obecna w tajemniczy (mistyczny) sposób. Chrystus przyciągnął ją do siebie z całą swoją siłą. Śmierć nie miała żadnej mocy nad nią.

W ciągu tych miesięcy dane nam było rozpoznać, pełen dobroci, plan Ojca na nasze życie, ponieważ byliśmy otoczeni jego opieką na każdym kroku i dzięki temu nie popadliśmy w rozpacz i cynizm. Jesteśmy Wam wdzięczni z całego serca za wzruszające oznaki Waszej przyjaźni i jedności z nami.

Dorothe i Andreas, Stuttgart

 

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją