Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 1996 > Biuletyn (28) styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 1996 (Biuletyn (28) styczeń / luty)

Teksty ks. Giussaniego

Ludzkie "ja" podmiotem w czasie i w świątyni

Luigi Giussani


Hic dies, in quo tibi consecratum conspicisi Templum tribuat perenne gaudium nobis, vigeatque longo Temporis usu”[1]: ten dzień, w którym spoglądasz na świątynię Tobie poświęconą – Dzień skupienia, Rekolekcje, godzina milczenia: to jest właśnie ten czas, w którym tajemnica Ojca spogląda na świątynię Jemu poświęconą – niechaj ten dzień obdarzy nas wieczną radością i niechaj trwa – niech będzie stabilny: dzień, czas – i niech pozostanie stabilny dla naszego użytku, dla naszego życia, w długim przedziale czasu. Niechaj pozostaje czymś stabilnym w konkretnej egzystencji naszego życia i w długim przedziale czasu, który jest marzeniem każdego życia (całe szczęście, iż nie to jest ideałem, w każdym razie jest marzeniem każdego życia).

 

„Hic dies, in quo tibi consecratum conspicisi Templum tribuat perenne gaudium nobis, vigeatque longo Temporis usu”: w tej przedostatniej strofie hymnu ku czci Chrystusa, który śpiewamy na początku każdego spotkania Domu, szczególnie w tej jedenastej strofie (gdy przychodzi kolej na jej śpiewanie) zastanawiajcie się nad człowieczeństwem, poprzez które objawia się bliskość.

Lecz jest jeszcze jedna myśl, którą należy podkreślić. Nie zamierza ona dokonywać syntezy tego pełnego łaski czasu, w którym Pan podsunął nam ostatnie teksty takie jak: Bóg: czas i świątynia, Uznać Chrystusa oraz Bóg i człowiek, ponieważ jest kontynuacją tego cudownego okresu, łaską Ducha Świętego tak rozległą i głęboką, jak wielkie jezioro w oschłej ziemi naszego serca; dlatego to, co zostało powiedziane w tym ostatnim okresie czasu nie może być streszczone (podsumowane) przez to, co powiem dzisiaj. To, co mówię dzisiaj zamierza egzystencjalnie uobecnić to wszystko, co dotąd zostało powiedziane, a wszystko to, co zostało powiedziane staje się rzeczywistością w pewnym miejscu, które nie jest miejscem w sensie fizycznym, w pewnym miejscu duchowym, w miejscu wszakże uczynionym tak z ziemi, jak i z ciała, miejscem duchowym, ponieważ uczynionym także z duszy: tym miejscem jest ludzkie „ja”. To właśnie w ludzkim „ja” urzeczywistnia się w egzystencjalny sposób wszystko to, co dotąd zostało powiedziane. Tutaj, w tych czterech ścianach, tu jest świątynia, tu jest owo konkretne miejsce powołania; tu woda święcona obmywa winy tych, którzy je popełnili i one znikają, znikają, przestają istnieć: „To wszystko nigdy się nie wydarzyło”[2]. „Genus et creatur Christicolarum” i równocześnie Duch – chrismate invictum – Duch jest tym, który rodzi nowy rodzaj, nowy rodzaj stworzenia, coś więcej niż człowieka: genus Christicolarum – chrześcijanina, pokolenie tych, którzy uznają Chrystusa, oddają Mu cześć, pokładają w Nim nadzieję i kochają Go; wierzyć w Chrystusa, pokładać nadzieję w Chrystusie, miłować Chrystusa: „Piotrze, czy Ty mnie kochasz?” – Ty! – „Tak, Panie, ja ciebie kocham”.

To jest synteza, ku której zmierzamy w tych skrótowych, lecz ważkich (zasadniczych) uwagach, które dzisiaj poczynimy, aby następnie każdy z osobna mógł je podjąć osobiście, celem poznania siebie i uświadomieniu sobie gdzie jesteśmy, w jakim punkcie się znajdujemy, nie w sensie miary, ale jako horyzont. Zatrzymujesz się na pustej albo na zatłoczonej drodze, którą podążasz, kroczysz ze smutkiem lub radością, zatrzymujesz się lub wpatrujesz w horyzont: nie mierzysz tego, co uczyniłeś, nie wyliczasz tego, czego ci brakuje, wpatrujesz się w horyzont, którym jest Chrystus.

 

Dwa proste spostrzeżenia

Spostrzeżenie pierwsze. Wczoraj w obliczu pytania: „Dlaczego nie jesteśmy w stanie zapewnić trwałości budowania, aby zbudować drogę? Dlaczego nie jesteśmy w stanie podtrzymać tego trwania?”, ktoś odpowiedział: „Nie można budować jeśli się nie mówi: idę za kimś, kto jest żywy”. Idę za, szukam kogoś, kto jest żywy. „Szukajcie każdego dnia oblicza świętych i czerpcie pociechę z ich rozmów”[3], nauczał nas ks. Villa, wypisując te słowa na ścianach swego domu, zapalając na budynku będącym własnością Kurii… światło (tam, gdzie wcześniej panowały ciemności). „Idę za kimś, kto jest żywy. A zatem przebywam z nim – oczywiście: z kimś żywym… dlatego z nim przestaję! – i staram się być z nim jedno”. Nie ma w tym nawet cienia przesady: jest to definicja mająca wartość i znaczenie dla każdej prawdziwej więzi, dla każdej relacji podjętej w prawdziwy sposób. „Idę za kimś, kto jest żywy. A zatem przebywam z nim i staram się być z nim jedno” – to zdanie czyni maksymalnie prostymi warunki konieczne do życia powołaniem.

 

Spróbujmy obecnie uważniej określić, co oznacza owo słowo żywy.

1. W jednym z naszych Domów ktoś powiedział: „Uznać Chrystusa jako obecność, która nas konstytuuje”. To jest akt wiary. Człowiek żywy zatem to taki, który żyje wiarą: uznać Chrystusa jako obecność, która nas konstytuuje. Uznanie Chrystusa jako obecność, która nas tworzy: oto jest właściwy przedmiot pamięci, w której obecność ta odnawia się, aby mnie na nowo ukonstytuować.

W dalszej części wczorajszej wypowiedzi zostało powiedziane: „Ten Chrystus, którym ty jesteś! – ten Chrystus, którym ty jesteś! – po co wstaje rano?”. Dlaczego idzie do pracy? Dlaczego w ogóle robi cokolwiek? Po co to robi? Albo pytając inaczej, czego oczekuje, czego spodziewa się po tym wszystkim, co go porusza i popycha ku przyszłości? „Nasze życie w jakiejś mierze zaspokojone, nie może jednak być intensywne”, nie może osiągnąć owej szczytowej intensywności – o jaką upomina się w swoim liście Maspes, mówiąc na temat chwili: ważkość, bogactwo chwili. „Nasze życie w jakiejś mierze mające powód do zadowolenia, w jakiejś mierze zaspokojone, nie może jednak być intensywne, bogate, nie będąc odpowiedzią na pytanie: «Dlaczego Chrystus przyszedł na świat w łonie Maryi? Dlaczego Chrystus żył w nazaretańskim domu? Dlaczego Chrystus podjął pracę w warsztacie ojca i w tym wielkim warsztacie Ojca, jakim były drogi Judei, Galilei, Samarii i Jerozolimy?»”.

„To tak, jak gdyby nam zabrakło czegoś, co jest rezultatem naszego zaangażowania, owocem daru, jakim jesteśmy”. A tym czymś, czego nam brakuje, niezależnie od wszystkiego, jest to, co podtrzymuje ten dar, jakim jesteśmy, to, co wspiera nasze zaangażowanie; ono nadaje rację, rację czasowi, przestrzeni, rację współmierną do historii człowieka, proporcjonalną do historii człowieka: propter nos homines. „Jest to trochę tak, jak gdyby nasze życie było nadal w fazie życia płodowego, w której głowa nie jest jeszcze do końca uformowana”. Bez tej odpowiedzi, która została dana przez Chrystusa trochę tak, jak gdyby nasze życie było nadal w fazie życia płodowego, w której głowa nie jest jeszcze do końca uformowana. Nadzieją w obliczu teraźniejszości jest spełnienie się teraźniejszości, urzeczywistnienie się teraźniejszości, pełne osiągnięcie zadowolenia, nadzieja dyktowana pasją dla świata, udręką, ponieważ ludzie nie znają Chrystusa, albo używając bardziej afektywnej formuły: ponieważ Chrystus nie jest przez ludzi uznawany.

Ponieważ Chrystus nie jest przez ludzi uznawany, dlatego my wstajemy rano, idziemy do pracy, wypowiadamy pierwsze słowa, początkowo z trudem i mozołem, potem coraz swobodniej, z coraz większym pragnieniem, aby zafascynować osoby, z którymi pracujemy. Po czym wracamy zmęczeni i próbujemy odpocząć, aby następnego dnia wszystko mogło się wydarzyć na nowo. Celem tego wszystkiego jest to, iż Chrystus nie jest przez ludzi uznany. A zatem ta pełna udręki miłość do Chrystusa i do ludzi, oraz do ich przeznaczenia staje się nadzieją chwili obecnej, teraźniejszości, która zaczyna się jako wiara, jako zdanie sobie sprawy z Jego Obecności, jako uświadomienie sobie tej Obecności, która mnie konstytuuje, a która nie jest uznana przez ludzi! Cała nadzieja mojego życia, całe oczekiwanie mojego życia, to, co ogarnia wszystko to, co czynię – wszystko to, co czynię, ponieważ to właśnie w konkretnym czynie, chwila obecna (teraźniejszość) staje się nadzieją na przyszłość – czynię po to, aby wszyscy ludzie Go poznali, aby Go poznali: to jest ta pełna udręki nadzieja, która dopełnia wiarę i miłość osoby żywej.

Pierwszą zatem cechą osoby żywej jest wiara, zgodnie z rozwojem, któremu daje początek, nadzieja i pełna udręki miłość do Chrystusa i do ludzi (zob. 2 Kor 5, 14n).

 

2. Jest jednak i druga cecha, okryta jeszcze tajemnicą, wewnątrz tego „ja” będącego tajemnicą…

To bowiem „ja”, które trzymasz w dłoni, które masz między palcami, w oczach, które się w nie wpatrują, w twoim sercu, które dla niego bije albo zatrzymuje się na moment nie wiedząc, Chrystus nie jest poznany, oraz współczuciu dla ludzi, jako znak i symbol współczucia dla samego siebie.

Lecz to „ja” – mówiłem – ma jeszcze coś tajemniczego, na co zwrócił uwagę św. Augustyn: „Nie każe nam się porzucać miłości [nie zostaliśmy wezwani, by nie miłować: kto nie miłuje nie żyje!], ale wybrać przedmiot naszej miłości. Lecz cóż możemy wybrać, jeśli nie zostaliśmy wybrani [jeśli nie zostało nam wskazane, kiedy otrzymaliśmy życie]? O tym, że nie miłujemy, jeżeli wpierw nie zostaliśmy umiłowani, mówi nam Apostoł Jan: «My miłujemy, ponieważ Bóg sam pierwszy nas umiłował»”[4].

 

3. Trzecią cechą człowieka żywego… ponieważ człowiek może mieć wielką wiarę, może być wybrany przez wszystkich aniołów, które zstąpiły z nieba po to właśnie, by na placu przed katedrą mediolańską wołać, iż ten człowiek został wybrany – to wszystko byłoby bez znaczenia, gdyby ów człowiek nie był przede wszystkim tak zwyczajnie po ludzku pewny! – „Poznajemy bowiem Tego, któremu nie oprze się żadne stworzenie”[5]. Jest pośród nas ktoś Jeden Jedyny, komu żadne stworzenie nie jest w stanie się oprzeć. A cuda świętości znaczą nimi historię w jej szczególnych momentach, w jej momentach szczytowych, wyznaczając łańcuch górski, który Wydarzenie tworzy.

Pewni! Pewność jest niezbędnym warunkiem życia; zwłaszcza dla życia, które powinno postawić sobie jako nadzieję, a zatem jako pocieszenie i radość w oczach braci. Boże, mój, jakże jest niezbędne to wezwanie do nieuchronnej pewności! My, którzy drżymy, którzy bardziej się lękamy niż wierzymy, zanurzając się w owym pełnym powątpiewania pytaniu: „któż to wie?”.

Dlatego zajrzyjcie do pierwszej części osiemnastego rozdziału Ewangelii św. Łukasza i przeczytajcie – „zajrzyjcie i przeczytajcie”? Nie pojmuję, dlaczego jakaś medytacja, którą proponuje się komuś drugiemu, nie powinna stać się medytacją także dla tego, który ją proponuje – „Powiedział im też przypowieść o tym, że zawsze powinni się modlić i nie ustawać [stąd też żywe „ja” to człowiek pewny, pewny, ponieważ modli się, błaga, żebrze; jego moc spoczywa w żebraczej modlitwie].

«W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: obroń mnie przed moim przeciwnikiem. Przez pewien czas nie chciał; lecz potem rzekł do siebie: Chociaż Boga się nie boję, ani z ludźmi się nie liczę [jak znaczna część wymiaru sprawiedliwości], to jednak ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie». I Pan dodał: «Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? [bezzwłocznie przywróci wybranym pewność, zdolność bycia pewnymi]. Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy, znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?»” (Łk 18, 1-8). Nie „o świecie” tak mówimy, ale mówimy to o nas, którzy bardziej uczestniczymy w świecie niż w Obecności, przez którą zostaliśmy ukonstytuowani. Bardziej uczestniczymy w świecie niż w Obecności, ukonstytuowani, bardziej należymy do świata niż do Chrystusa! Nasza pamięć to rejestruje, znakomicie rejestruje; przyjrzyjmy się tylko zapisowi (diagramowi) naszej pamięci.

Człowiek żywy, zatem, jest przede wszystkim człowiekiem wiary: Chrystus jest Obecnością, która mnie konstytuuje. I to „ja” przez Niego ukonstytuowane jest takie, jakie jest, ponieważ jest wybrane: źródłem prawdy o mnie jest to, iż jestem wybrany. A ta sprawa, gdy staje się świadomą, napełnia pewnością; pewność: jest to najbardziej oczywisty aspekt w człowieku żywym. Dla niego Bóg jest rzeczywiście Ojcem, jest wszystkim; przed Ojcem nie ma niczego, jest tylko nicość.

A skoro Jezus, przez którego jesteśmy ukonstytuowani, jest Tym, „któremu nie oprze się żadne stworzenie” – jak powiedział św. Efrem – skoro żadne stworzenie nie jest w stanie Mu się oprzeć, to czego mamy się lękać? Skoro wpatrujemy się w Niego, skoro za Nim idziemy, Jego błagamy, skoro wodzimy za Nim żebraczym spojrzeniem, tak jak przypatrywali Mu się apostołowie, skoro idziemy za Nim z tym samym głodem i pragnieniem sprawiedliwości, jakie On wzbudzał w sercu, jeśli w ten sposób za Nim idziemy, czego mamy się lękać, skoro żadne stworzenie nie jest w stanie Go pokonać?

A żadne stworzenie nie jest w stanie Mu się oprzeć, ponieważ „każdy dom jest przez kogoś budowany” mówi List do Hebrajczyków: „Każdy bowiem dom jest przez kogoś zbudowany, a Tym, który zbudował wszystko jest Bóg” (Hbr 3, 4). Dlatego jest Panem, Ojcem i Panem; Ojcem, ponieważ mowa o domu.

Ale właśnie, ponieważ chodzi o to coś absolutnie nowego – Chrystus jest obecnością, która mnie konstytuuje – jestem nowym stworzeniem, nie rozumiem w jaki sposób: wybrany, dlaczego wybrany? Wybrany spośród - widzieliśmy latem tego roku [1994] - mnóstwo możliwości - nieskończoną liczbę! - wybrany do tego, co nieskończone, z pewnością, która zasadza się na poziomie niewyczerpanej głębi, a jeszcze wcześniej, na czymś niewymiernym, bez miary. I ta pewność graniczy z kresem horyzontu będącym źródłem całej owej nieskończoności, źródłem całej owej tajemnicy: mocy, której nie oprze się żadne stworzenie. Objawia się to w Chrystusie, któremu Ojciec wszystko oddał w Jego ręce (zob. J 3, 35), wszystko oddał - wszystko! - w ręce: i sensem każdej, najmniejszej nawet, niewidzialnej, nieskończenie małej rzeczy, jak i sensem największych spraw, jest On, tylko On, i to objawi się, objawi się!

Ale źródłem całej tej tajemnicy jest Ojciec, który wszystko ustanowił: wszystko zależy od Ojca. U samego Chrystusa, słowem najczęściej powatrzanym w ciągu trzech lat Jego publicznego życia, najczęściej wypowiadanym, słyszanym, które najczęściej docierało do serc aposotłów, było słowo "Ojciec": "Ja zawsze czynię to, co się Jemu [Ojcu] podoba" (J 8, 29).

 

4. Ta Tajemnica, która mnie konstytuuje i której się uczę, konstytuuje wszystko, ale przede wszystkim konstytuuje teraźniejszość, w której przebywa, w której kształtuje się moja przyszłość, moje przeznaczenie, w której kształtuje się i potwierdza moje przeznaczenie. Lecz w jaki sposób nawiązujemy z nią kontakt, w jaki sposób poznajemy z pewnością, iż zostaliśmy wybrani, tak, żeby być przez nią ukonstytuowani? W jaki sposób to poznajemy, uświadamiamy sobie, zaczynamy coraz lepiej pojmować? Przebywając w pewnym miejscu, przebywając w miejscu ustanowionym przez tajemnicę.

"Pewien zakonnik nękany myślą o porzuceniu klasztoru zwierzył mi się z tego. Wtedy powiedziałem mu: «Pozostań w twojej celi, oddaj swoje ciało w zastaw czterem ścianom twojej celi. Nie przejmuj się tą myślą: niech myśl idzie dokąd chce [niech przychodzi kiedy chce i niech idzie kiedy chce], byle twoje ciało nie opuszczało celi»[6]. Cóż za absolutna prostota, cóż za prostota, banalność! Wszystkim nam - wszystkim! - przychodzi pokusa, by powiedzieć: "cóż za banalność: własne przeznaczenie, rozpoznanie własnego powołania, nasz własny sens życia naznaczony przez cztery ściany, w których się znalazłem, cztery ściany okoliczności miejsca i czasu, historii, w której się znalazłem".

Poszukuję człowieka żywego, przebywam blisko niego i staram się zwłaszcza o to, aby być z nim jedno: "podobnie wszyscy razem tworzymy jedno ciało w Chrystusie, a każdy z osobna jesteśmy nawzajem dla siebie członkami" (Rz 12, 5).

 

Człowiekiem żywym jest ten, kto wierzy, kto ma świadomość, iż został wybrany, kto pokłada pewność w Ojcu, który jest wszystkim, pojmowany, przyjęty, czczony, miłowany w miejscu, w którym przebywasz, w którym On cię postawił: wśród czterech ścian, które nawet gdyby były galaktykami wszechświata, pozostawałyby zawsze czterema ścianami, ponieważ określone są przez relację, która jest skończona. Cztery ściany: przebywanie w pewnym miejscu bez kruchych i dyskusyjnych hermeneutyk, opartych zawsze o własne myśli bądź własną wyobraźnię. Nie o wyobraźnię jednak ani o myśl tu chodzi, chodzi o myśl u samych jej korzeni, o zdanie sobie sprawy z rzeczywistości i chodzi o serce, które by kochało, które by do niej przylgnęło, i to wszystko.

 

Spostrzeżenie drugie. Nawiązując w dalszym ciągu do spostrzeżenia z wczorajszego dnia: "Nie wystarcza trwać w czasie, aby budować, dla budowania trzeba rodzić". Trzeba rodzić, tak jak ty zostałeś zrodzony, trzeba, aby przez ciebie inni zostali zrodzeni. Ale czy to możliwe? Trzeba, aby poprzez ciebie inni zostali powołani, inni zostali wybrani, aby inni uwierzyli: oto misja twojego życia, odpowiedź na wielkie pytanie, o którym mówiliśmy wcześniej.

Są to także dwa punkty syntezy z naszych rekolekcji. Misjonarz - znaczy rodziciel ludu, posłany przez Chrystusa, posłany przez Chrystusa, jak Chrystus posłany jest przez Ojca. Chrystus posłany jest przez Ojca, aby odrodzić człowieczeństwo, zrodzić nowe człowieczeństwo, inne człowieczeństwo, które zbiera wszystkie okruchy i przejawy dawnego i przeminia je, obdarza je nową naturą, nadaje inną wartość, naturą podobną do natury Boga. Bez tego zrywu, bez takiej pasji jest tak, jak gdyby wiara nic już nie znaczyła. Wiara, jeśli nie prowokuje tego rodzaju pasji, nie może sprawić ci radości. Bez tej misyjnej pasji, ktoś, ktokolwiek z nas - a nie mówię o naszych przyjaciołach, którzy wyruszają do Nazaretu czy o naszych przyjaciołach, którzy ruszają na daleką syberyjską ziemię, mówię o każdym z nas - podobny jest do ciała pozbawionego nasienia, czyli bezpłodnego, podobny do klatki piersiowej pozbawionej serca, czyli oschłej; twoja myśl, twoje poznanie nie dosięgną affektus - uczucia, nie wzruszą się, nie przeżyją wzruszenia; jesteś bezpłodny, bezpłodny w najbardziej wstydliwym sensie, jak w pewnych narodach, nie tylko starożytnych, kobiety, które nie mają dzieci, są jakby napiętnowane (wytykane palcami).

 

Z czego rodzi się nowy lud, co współdziała w rodzeniu nowego ludu?

Czego dotyczy lament ludu, będący najbardziej determinującym rysem w historii literatury ludzkości, wyrazowa siła lamentu wobec tego, czego brakuje jej własnemu życiu? Są psalmy, śpiewy psalmiczne tego długiego opłakiwania historii hebrajskiej. Sięgnijcie po psalmy 110, 88, 111 czy 124 i przeczytajcie je: są to pslamy wybrane z brewiarza z tych dwu ostatnich tygodni. Ale my czytamy je bez współbrzmienia z nami, wymawiamy te słowa, jakby nie były naszymi, jakby były niczyje, jak ów Nikt z dramatu Odysea: "Kto ty jesteś?" - "Nikt".

A lud, który wędruje w poszukiwaniu swego przeznaczenia i swojej pełni, oprócz tego, że jego śpiewem jest lament, ostateczny lament - nawet z najbardziej pewnych akcentów popada zawsze w bolesny lament - oprócz śpiewu, lud przemawia głosem swoich poetów, swoich geniuszów: geniusz to ten, który wyraża świadomość ludu, który wyraża genialność ludu. W Biblii nazywa się ich prorokami: Iz 2, 2-5; 66, 10-14; przede wszystkim zaś Iz 62, 4-7 oraz 61, 10-62, 5 (rozdziały 61 i 62 w ich kulminacyjnym momencie).

Jeśli w tych dwóch tygodniach nie współbrzmieliśmy i nie płakaliśmy wespół z narodem żydowskim, nie odczuliśmy wobec nas ani wewnątrz nas, w naszym życiu, bólu narodu żydowskiego; i jeśli nie przeżyliśmy na nowo tego ludu, Wydarzenie dla nas jest nieobecne, Wydarzenie dla nas nie istnieje; przeżyliśmy je tak, jak gdyby Wydarzenie nie istniało.

 

Lecz oto słusznie wyłania się postać człowieka żywego, za którym trzeba pójść konkretnie, z którym trzeba stać się jedno: "Czyż nie wiecie, że jesteście nawzajem dla siebie członkami" (por. Rz 12, 5).

1. Dzięki obiektywności formy powołania ocalona zostaje ta żyjąca bliskość, zostaje uznana ta afektywna i szczodra bliskość niczym echo Jezusowego serca; obiektywność: cztery ściany, które czynią wędrówkę prostą. Cóż jest prostszego ponad to: "Trwaj tam, gdzie jesteś", trwaj tam gdzie jesteś. Wskazanie dla twojej drogi jest najprostsze z możliwych, upraszcza wędrówkę, usuwa narzekania - o, jakie to piękne! Narzekanie, które jest szatańską, demoniczną przeszkodą (zawadą) naszych dni, które mogłyby być znacznie bardziej pogodne: nawet gdyby padało i niebo było zaciągnięte ciemnymi i ciężkimi chmurami, dusza może być pogodna, wdychając powietrze Ducha, który krąży między kroplami padającego deszczu - pokonuje wszystkie narzekania i dzięki temu także niepotrzebny trud, pozostawiając jedyny trud, który jest rozumny, którym jest świadectwo, misja, oddanie siebie w misji Chrystusa. Czymś prostym więc pozostaje całościowa wizja zaangażowania człowieka żywego.

 

2. Człowiek wolny: człowiek żywy jest wolny. Wolny od czego? Wolny od tego czym był; dlatego nie ma w nim narzekań: narzekanie odgrzebuje to co było. Wolny od samego siebie, od tego czym był; wolny w tym kim jest teraz, w Chrystusie, który jest teraz, w rozpoznanej Obecności Chrystusa, w obecności Chrystusa uznanej jako Jego - Jego! - jedyna konsystencja; wolny od łańcuchów czasu i przestrzeni; i wolny w relacjach. To, iż jakaś więź odczwalnie czyni cię wolnym, jest znamieniem (cechą) jej autentyczności, jej dobroci: to właśnie, że czyni cię wolnym, a nie, że ci coś komplikuje, wiąże cię, jest ci ciężarem i wlecze cię za sobą, za ciebie decyduje.

 

3. W konsekwencji prostoty i wolności człowiek żywy staje się zdolny do radości. Zdolny do radości: odblask nieba, odblask nieba roziskrzonego gwiazdami, odblask lazuru wiosennego nieba, "chłodnego i płonącego"[7].

 

4. Dlatego też człowiek żywy - który z prostoty i z wolności czerpie zdolność do radości - jest człowiekiem żyjącym pragnieniem. Zdolność pragnienia jest cechą charakterystyczną człowieka wolnego, charakteryzującą też człowieka posłanego. Posłanego do kogo? Do człowieka, który jest wędrowcem, do wszystkich ludzi, którzy są wędrowcami (pielgrzymami): nie do włóczęgów, nie do tych, którzy odrzucają fakt, iż są wędrowcamim, iż mają drogę, przeznaczenie i towarzystwo, podarowane im w tajemniczy sposób, ale z całą pewnością; posłany do tego, kto samego siebie woli uczynić drogą i przeznaczeniem. Nie do włóczęgów, zatem, ale do wędrowców.

Obecność człowieka wybranego, który wierzy w Chrystusa staje się dla wędrowców podstawą radości i pragnienia. I pragnie się go na odległość, kiedy jesteśmy daleko od niego; cechą charaktersytyczną jest to: pragnie się miejsca, w którym żyje człowiek wolny. Pragnie się tego miejsca, tęskni się za nim w prawdziwym tego słowa znaczeniu: tak, iż przyspiesza się to, co się ma do zrobienia daleko i chwyta się oddech, kiedy korzysta się z narzędzia, które sprowadza go do powrotnego miejsca (do źródła). Podobnie jak wczoraj wieczór, gdy niespodziewanie natknęłam się na kogoś z was, kto w tym ostatnim okresie zmuszony był być daleko, a który uścisnął mnie i prawie płacząc, powiedział: "Nie, nie, jestem zadowolony". Od ilu to już lat znaliśmy się i znamy się, i nigdy tak się nie zachowywałeś! Sprawiła to tęsknota za tym miejscem, za tymi czterema ścianami, wśród których chcesz się znaleźć, aby przebywać razem z człowiekiem żywym, włączonym w pełną udręki pasję, aby Chrystus był uznany, aby wiara w Niego była komunikowana, włączony w misję.

"Ja jestem Manara, ten, który kłamie, kiedy mówi: kocham. Lecz ponieważ powiedziałem Odwiecznemu, że Go kochałem, moje serce się raduje i moje dłonie godne są pragnienia, jak chleby": prangnienie. "Ja" jestem Manara. A Ten, którego kocham mówi mi: tego wszystkiego nie było. Jeśliś kradł, jeśliś zabił: tego wszystkiego nie było! On tylko jest!"[8]. Czytając ten fragmnet z dramatu Miguel Manara trzeba rozmyślać nad przykładem, jaki dali nam, i ciągle dają, przyjaciele z Nazaretu, trzej nasi przyjaciele, którzy tam przebywają, żyją w Domu w Nazarecie.

"Ukochany Księże Giussani, serdeczne pozdrowienia i życzenia dobrych Świąt Wielkanocnych od Domu z Nazaretu. Na Boże Narodzenie jeden z nas odszedł [powrócił do Włoch]. Ten dramatyczny moment postawił nas w sytuacji nieodwracalnej: by naszą nadzieję mocy w zderzeniu z rzeczywistością pokładać jedynie w Wydarzeniu Chrystusa, by uczynić nasze życie całkowicie ofiarą, błaganiem o litość i o pomoc Jego miłosierdzia. W cierpieniu i zagubieniu zostaliśmy poproszeni, aby złożyć naszą ufność w Jego inicjatywie, by porzucić wszelkie nasze projekty, aby trwać w posłuszeństwie, aby być przede wszystkim posłusznymi Przełożonemu [tamtejszego zakonu. Tacy dalecy i różni, lecz nie tacy znów dalecy i różni, ci nasi trzej przyjaciele, by nie mogli być podziwiani za to, jak żyją, za świadomość, z jaką żyją, za precyzję, z jaką przeżywają modlitwę, wzajemne relacje braterskie i banalne czynności każdego dnia].

Odkryliśmy, że jesteśmy tu, aby budować w szpitalu realcje jedności i przyjaźni wraz ze wspólnotą zakonników i zakonnic [nie tylko pośród nas, ale z zakonnikami i zakonnicami], miłując ich takimi jakimi są i potwierdzając to wobec wszystkich. A to wymagało od nas przede wszystkim naszej przemiany. Ze zdumieniem przebudzilismy się i odkryliśmy ten fakt, że to co Ty nam mówisz, rzeczywiście zmienia nasze życie. Twoje słowa wskazują na realną wartość przemiany naszego "ja". Przybycie Gualtiro umocniło nas w pewności, iż jesteśmy z miłością prowadzeni, abyśmy nauczyli się żyć doświadczeniem, które nas odnawia, ogarniając nas i ogarniając każdą sytuację. W pracy przygotowaliśmy schemat organizacyjny, spis inwentarza, preliminarz budżetu, racjonalizację kosztów, stwarzając pierwsze instrumenty dla dyrekcji operatywnej szpitala Bonifratrów. Nawiązaliśmy stałe kontakty z lokalnymi władzami i miejscowymi instytucjami sanitarnymi (żydowskimi). Równiecześnie zaczęliśmy z jedną rodziną arabską z Nazaretu pracę Szkoły Wspólnoty. Zostaliśmy poproszeni do parafii, aby złożyć świadectwo i zainicjować kontakt z młodzieżą. Towarzyszy nam wielka uwaga i różne zapytania ze strony licznych osób co do obecności tutaj naszego doświadczenia i które chciałyby się dowiedzieć kim jesteśmy.

Pracujemy z wielką radością, oczekując na rozwój tego dramtycznego, ale realnego i pięknego początku, przede wszystkim dlatego, że coraz bardziej osobiście uświadamiamy sobie, iz nie ma jakiegoś podziału pomiędzy życiem Domu, pracą, zaangażowaniem w Ruch i naszym byciem w świecie, ale wszystko jest cząstką ciągłego odkrywania naszego powołania. Pamiętamy o Tobie ciągle przed Maryją za każdym razem, kiedy udajemy się do Groty Zwiastowania i do domu św. Józefa. Ich pomoc jest realna i konretna każdego dnia. Chodzenie tam, by oglądać to miejsce, pomaga nam pamiętać o Wydarzeniu, które tam się dokonało dzięki "tak" Maryi, jak i dzięki "tak" Piotrowemu. W ten sposób poprzez nasze "tak", w którym pobrzmiewają echem "tak" Maryi i Piotra, Zwiastowanie, obwieszczenie Wielkiego Wydarzenia uobecnia się również teraz".

 

Zamierzałem dokonać egzystencjalnej syntezy tego wszystkiego, co powiedzieliśmy sobie od sierpnia do tej chwili. Teksty Bóg: czas i światynia, Uznać Chrystusa, Bóg i człowiek sprowadzają to wszystko, co wyrażają do jednego tylko słowa: "ja". Ja: twoja konsystencja, moja konsystencja, nasza konsystencja. I temu słowu zawierzone zostaje to wszystko, czego Ojciec oczeuje od wszechświata: chwała Chrystusa. Lecz aby to usłyszeć nie wystarcza jedynie przylgnąć przez jałowe (bezowocne) posłuszeństwo, jałowe w sensie Ducha: trzeba urzeczywistniać to, iż Chrystus jest Obecnością, która ciebie konstytuuje i która konstytuuje świat: "Wszystko w Nim ma istnienie" (Kol 1, 17). Aby wszyscy poznali jego chwałę, to kim On jest, aby wszyscy uznali kim On jest dla całej ludzkiej rzeczywistości, dla całej historii: to musi stać się naszym pełnym pasji przedmiotem. Wtedy to wszystko co powiedzieliśmy w tym roku nabierze sensu. Dla tych trzech naszych przyjaciół - bez wielkich słów - Dom stał się czymś znacznie większym niż to, co wy w większości odbieracie jako Dom. Cztery ściany owego Ojca Kościoła sprzed 1500 lat... uświadomienie sobie nagle, iż zostaliśmy wyprzedzeni w tym, co utrzymywaliśmy, iż jest naszym odkryciem, jest naprawdę czymś najpiękniejszym!

 

Stąd też łaska, o którą trzeba nam prosić Maryję - w tej intencji dziś zostanie odprawiona msza św. - jest coraz większą pewnością. Ponieważ to właśnie pewność jest tą, która pokonuje niepewność świata, na której osadzone są góry i która pozwala nam nie lękać się wobec najstraszniejszych trzęsień ziemi. Jak mówią o tym psalmy: psalmy są lamentacją ludu, któremu tego jeszcze brakuje. W ten sposób prorocy są głosem poetów, którzy doświadczają w widzeniach powabu (piękna) tego, do czego ten naród został stworzony, ale w którym nie dokonała się jeszcze przemiana chleba w Ciało do spożycia i wina w Krew do picia. Dla nas ta przemiana chleba i wina dokona się za kilka minut. Ale zrozumiemy ją - w sensie etymologicznym tego słowa - pojmiemy ją, to znaczy, że przyjmiemy ją i ona zagości w nas, w przeciwnym razie pozostanie poza nami.

 

tłum. Krystyna Borowczyk

 

 


[1]Hymn ambrozjański Christe cunctorum dominator alme.

[2]Por. Oscar V. Milosz, Miguel Manara

[3]Didach, IV, 2.

[4]Św. Augustyn, Śpiewajmy Panu pieśń miłości, w: Liturgia godzin. Codzienna modlitwa Ludu Bożego, t. II, Warszawa 1984, s. 561-563.

[5]Św. Efrem, Krzyż Chrystusa zbawieniem ludzkości, w: Liturgia godzin. Codzienna modlitwa Ludu Bożego, t. II, Warszawa 1984, s. 579-580.

[6]Detti e fatii dei Padri del deserto, dz. cyt., s. 69.

[7]Zob. M.B. Tosatti, Resurrezione [Zmartwychwstanie], w: Canti e Preghiere [Pieśni i modlitwy], dz. cyt., s. 29-30.

[8]Oscar V. Milosz, Miguel Manara, dz. cyt., s. 63.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją