Ślady
>
Archiwum
>
1994
>
Biuletyn (23) listopad
|
||
Ślady, numer 6 / 1994 (Biuletyn (23) listopad) Listy Daleko nie trzeba byĹo jechaÄ Tak siÄ zĹoĹźyĹo, Ĺźe tegoroczne wakacje rozpoczÄĹy siÄ dla mnie doĹÄ wczeĹnie i podzieliÄ je moĹźna na trzy czÄĹci, bÄdÄ ce jakby jednÄ caĹoĹciÄ â caĹoĹciÄ bycia razem. Basia MiaĹam wÄ tpliwoĹci co do tego czy pisaÄ o wakacjach z dzieÄmi do naszego biuletynu. Ks. Jarek bÄdÄ c z nami powiedziaĹ wrÄcz, Ĺźe trzeba to zrobiÄ jak najszybciej a nasz odpowiedzialny skwitowaĹ: to nic, Ĺźe masz wÄ tpliwoĹci, wĹaĹnie pomimo tego napisz. Dlaczego ja? PrzebiegĹa szybko myĹl, byĹam zaskoczona i zakĹopotana. Ale Ĺźeby napisaÄ o wspĂłlnych wakacjach z dzieÄmi musze cofnÄ Ä siÄ wstecz. Tak siÄ zĹoĹźyĹo, Ĺźe tegoroczne wakacje rozpoczÄĹy siÄ dla mnie doĹÄ wczeĹnie i podzieliÄ je moĹźna na trzy czÄĹci, bÄdÄ ce jakby jednÄ caĹoĹciÄ â caĹoĹciÄ bycia razem. Pierwsza to wyjazd nad morzÄ z AniÄ i WĹadkiem i naszymi wĹasnymi dzieÄmi, dĹugie rozmowy, spacer plaĹźÄ i powrĂłt do zdrowia mojego dziecka graniczÄ cy z cudem, radoĹÄ wielka, o ktĂłrej mĂłwiĹam âto takie wielkie szczÄĹcie, Ĺźe aĹź bojÄ siÄ cieszyÄ, Ĺźeby nie zapeszyÄâ. Potem byĹa uroczystoĹÄ BoĹźego CiaĹa. Idziemy razem, jest duĹźo ludzi, powoli z dzieÄmi zostajemy gdzieĹ z tyĹu. Ĺpiewy docierajÄ do mnie coraz sĹabiej, sĹychaÄ coraz gĹoĹniejsze rozmowy, zaczynam oglÄ daÄ ludzi i to co majÄ na sobie. GubiÄ siÄ w tĹumie, nie ma Anki ani WĹadka. CoĹ mnie pcha do przodu, chce byÄ blisko tej ObecnoĹci ukrytej w hostii, widzÄ oĹtarz, ksiÄdza, dziewczynki sypiÄ ce kwiaty, naraz obok mnie jest Anka z WĹadkiem i dzieÄmi, oni takĹźe potrzebowali bliskoĹci tego co byĹo w tym dniu najwaĹźniejsze, porĂłwnywaliĹmy nasze odczucia, byĹy takie same. Potem byĹa Pokrzywna, wakacje Ruchu, w ktĂłrych, czuĹam caĹÄ duszÄ , muszÄ uczestniczyÄ. Nie wyszukiwaĹam sobie przeszkĂłd, ja tam po prostu musiaĹam byÄ. WspaniaĹa radoĹÄ bycia z ludĹşmi, ktĂłrzy myĹlÄ i czujÄ tak jak ja albo podobnie. RadoĹÄ z modlitwy, zabawy, wspĂłlnych posiĹkĂłw, wspaniaĹej modlitwy przed posiĹkiem ojca maĹego Benia, radoĹÄ z nowo poznanych osĂłb i wspĂłlnego czytania w Transportowcu tekstu ks. Giussaniego, ktĂłry zdawaĹ siÄ nie mieÄ koĹca, trudnej dla mnie rozmowy z ksiÄdzem, po ktĂłrej ugruntowaĹa siÄ jasnoĹÄ drogi mojego Ĺźycia. Potem powrĂłt do LÄ dka i wakacje z dzieÄmi w Lutyni, nie tej wrocĹawskiej ale lÄ deckiej, w ktĂłrej mieszka nasz kolega, ktĂłrego wszyscy doroĹli i dzieci nazywajÄ Krzysiu. Krzysztof otworzyĹ nam drzwi swojego maĹego letniego domku, w ktĂłrym spÄdziliĹmy tydzieĹ czasu. Pogoda upalna, Ĺźar siÄ z nieba leje. Dzieci po dwĂłch dniach wycieczek poczÄ tkowo chÄtne do wyjĹcia majÄ serdecznie doĹÄ mÄczÄ cych wypraw. Anka jest caĹy czas z dzieÄmi, sÄ razem, przygotowujÄ pieĹni na wieczornÄ mszÄ. Ja kaĹźdego dnia wyjeĹźdĹźam rano do pracy na rowerze. Wracam w najgorszy upaĹ z rowerem przy boku, trochÄ trzeba podejĹÄ, gĂłrki. Ale wracam do nich z chÄciÄ , jest Jasia, ktĂłra przyjeĹźdĹźa codziennie aby zaczÄ Ä lub dokoĹczyÄ obiad. Karina z zupÄ pomidorowÄ , jest Edward, Iwona. Po paru dniach zjawia siÄ Maciek, przyjeĹźdĹźa wĂłzkiem z maĹym dzieckiem druga Anka, jest Maryja, dochodzi codziennie Tadziu. JesteĹmy razem. A potem najwaĹźniejsza rzecz, codzienna msza Ĺw. WydawaĹoby siÄ, Ĺźe dzieci siÄ znudzÄ , bo niby co to za przyjemnoĹÄ tak naraz codziennie chodziÄ do koĹcioĹa. OkazaĹo siÄ to najwaĹźniejsze dla nas i dla dzieci. WyglÄ danie na ksiÄdza Mariana, czy juĹź idzie i bieg chĹopcĂłw, ktĂłry pierwszy poniesie mu torbÄ. Nie sĹyszaĹam, Ĺźeby ktĂłreĹ nie chciaĹo iĹÄ na mszÄ. Wszyscy z ochotÄ szliĹmy do tego koĹciĂłĹka i wtedy na mszy czuliĹmy tÄ jednoĹÄ ze sobÄ . ĹÄ czyĹo nas jedno Jezus Chrystus. Daleko nie trzeba byĹo jechaÄ, od LÄ dka tylko 2 kilometry.
|