Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 1993 > Biuletyn (16) wrzesień

Ślady, numer 5 / 1993 (Biuletyn (16) wrzesień)

Wakacje. Ogólnopolskie wakacje Ruchu

Świadectwa


Nasze kolejne, dziesiąte już wakacje letnie, odbyły się w dniach od 28.06 do 03.07.93 r. W tym roku odpoczywaliśmy w Lądku Zdroju. Odbyły się one w innej formule: zaproszeni byli wszyscy; tzn. uczestnicy życia ruchu CL, oraz zaproszeni przez nich przyjaciele, znajomi...

Raz jeszcze, a właściwie na nowo mogliśmy odkryć i przeżyć piękno i prawdę tej szczególnej historii – niezaplanowanej przez nas, lecz tworzonej przez tego, który jest Panem czasu i historii. Mogliśmy odkryć prawdę, sens i piękno własnego człowieczeństwa, a nawet dziwić się temu, że jesteśmy szczęśliwi (niektórzy mówili, że czują się jak w raju), gdyż był pośród nas Pan i On rodził nas na nowo jako lud, jako Kościół, jako braci i siostry, choć tak obcych, pod każdym względem różnych i nieznanych przedtem.

I dlatego wolno nam powiedzieć, że ta „cegiełka” czasu wakacji jest wbudowana w wieczność, posiada znaczenie wieczne. Jest niczym przedświt. Przypomina mi się w tym miejscu piękna metafora ks. Giussaniego, który często porównuje chrześcijaństwo do przedświtu właśnie, kiedy dzięki temu następującemu po nocy wydarzeniu pierwszego brzasku poranka, budzi się w nas nadzieja, zdziwienie, radość i oczekiwanie pełnego blasku dnia i słońca południa. Rodzi się w nas pewność jego przyjścia, choć teraz jeszcze go w pełni nie widzimy. Takim właśnie wydarzeniem życia – jest chrześcijaństwo.

Tym były wakacje. Oglądaniem pierwszych promieni „Słońca, które nie zachodzi” – oczekiwaniem i pewnością Jego przyjścia. My wiemy, że to Słońce ma konkretne imię. Jest Nim Jezus Chrystus. W Nim jest Pełnia.

 

ŚWIADECTWA

piątek 2.VII 1993 r.

 

KS. JOACHIM: Jeśli rodzice maja dziecku do zaproponowania tylko siebie, swoja miłość, tzn. mają do zaproponowania dziecku swoja śmierć. Koniec. Nic więcej. Można naprawdę kochać dziecko tylko wtedy, kiedy ma się mu do zaproponowania coś, co dla mnie jest wdzięcznością, co jest miłością Boga. Jeśli się dotyka tej miłości, to oczywiście miłość do dziecka staje się prostsza, ponieważ to dziecko już nie jest w moich rękach; nie jest tylko w moich rękach; jest w rękach Kogoś, kto potrafi kochać znacznie bardziej ode mnie. Jeśli rodzice mają do zaproponowania dziecku tylko swoją miłośc, to proponują mu śmierć.

GABRIELA (NYSA): Jestem matką czwórki dzieci i myślę, że powinnam tu powiedzieć to, co odczuwam: jestem bardzo szczęśliwa, że mogę swoim dzieciom pokazać to, czego nie mogła mi pokazać moja mama; mimo, że mam tyle dzieci, potrafię im pokazać tę drogę, która jest najlepsza w życiu.

Druga myśl, która jest dla mnie bardzo ważna: jeździłam na różne obozy, byłam w wielu miejscach, i mimo że ludzie się bawili, że wydawało im się, iż są szczęśliwi, nigdzie nie można było odczuć takiej jedności, jaka tutaj zaistniała. Mimo różnicy wiekum różnorodności zawodów, tyle nas niby różni, ale czuć tę jedność bardzo mocno. Teraz już wiem, że aby móc dobrze przeżywać wiarę, żeby iść drogą Chrystusa, trzeba w pewnym momencie doświadczyć tej jedności.

 

... – Dla mnie odpowiednikiem szczęścia jest odpowiedniość, czyli coś, co jest moim wewnętrznym pragnieniem i jestem pewna, ze także każdego innego człowieka. W tym towarzystwie znajduję właśnie owa odpowiedniość. Dlatego też utożsamiam się z tym towarzystwem, z tymi wszystkimi ludźmi, których tu spotykam, bez względu na sympatie czy antypatie, bo tu znajduje się obecność Kogoś większego. I dlatego mogę śpiewać wciąż te same piosenki i będzie to zawsze coś nowego, coś innego. Odkrywam tu po prostu inne znaczenie słowa „szczęście”. Kiedyś myślałam, że będę szczęśliwa, gdy będę wybitnym lekarzem, gdy będę miała męża ideała, piękny dom z ogródkiem i basenem, dobry samochód itd. Tymczasem można mieć to wszystko i wcale nie być szczęśliwym, jeśli nie ma obecności czegoś większego, czegoś, co spotkałam właśnie tutaj.

 

DON GIANNI: Wczoraj ks. Józef powiedział, że dziecko jest tym poziomem osoby ludzkiej, który najpełniej posługuje się rozumem. Natomiast w miarę wzrastania nasz sposób rozumowania zostaje zaburzony przez nasze kryteria, nasze uprzedzenia. Te ostatnie świadectwa świadczą o prawdzie tego stwierdzenia ks. Józefa, ponieważ świadczą o tym momentach „mocnych”, a wakacje są właśnie takim „mocnym” momentem, w którym człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że prawda nie jest wynikiem jakiegoś rozumowania czy jakiejś kalkulacji, ale jest spotkaniem z faktem. O tym fakcie mówisz „jakie to jest piękne”. Więc ten fakt mówi ci, że to jest prawda dla ciebie. Jak wcześniej mówiłem, Pan Bóg stworzył przyrodę, żeby pomóc w patrzeniu na to, co jest nadprzyrodzone, ponad naturą.

Kiedy chłopak i dziewczyna zakochują się w sobie, kryterium piękna i dobra przestaje być kryterium racjonalnym i abstrakcyjnym, a staje się czymś konkretnym: „ta osoba do mnie pasuje. I dla mnie jest ona najpiękniejszą, najlepszą, jaka istnieje”. TO samo wczoraj rano powiedział ks. Józef, że kryterium prawdy jest odpowiedniość. Nie jest to żaden abstrakcyjny schemat. Trudności zaczynają się właśnie, gdy my uciekamy od konkretu życia i zaczynamy rozumować nad doświadczeniem. Do tego rozumowania dorzucamy wszelkie nasze kaprysy i nie dajemy światłu możliwości oświecenia nas.

Te ostatnie świadectwa świadczą jednak o tym, że tym, dla czego warto żyć jest to, co spotkaliśmy. Ja nigdy nie zapomnę tego dnia, w którym spotkałem Ruch, kiedy spotkałem pewnego człowieka i po piętnastu minutach, gdy on mówił o swoim życiu (ja, który już od 5 lat byłem kapłanem), zrozumiałem dlaczego miałem problemy w moim życiu. Wtedy bowiem zrozumiałem, że proponowałem innym chrześcijaństwo nieciekawe, a nie rozumiałem dlaczego tak jest. I gdy spotkałem tego świeckiego człowieka, ojca pięciorga dzieci, po piętnastu minutach słuchania, jak on mówił o swoim życiu, powiedziałem: „to jest to chrześcijaństwo, którym ja chciałbym żyć”. Dla mnie nie było ważne, że on był technikiem, a ja księdzem od 5 lat, i że ja byłem po studiach teologicznych, a on nie. Ale ja wówczas zrozumiałem, gdzie był mój błąd i zacząłem żyć w towarzystwie z nim.

 

KS. JOACHIM: Jeszcze o tej prostocie potrzebnej w dotknięciu odpowiedniości, w rozpoznaniu odpowiedniości. Przywołam taki negatywny przykład, żeby pokazać, jak bardzo może nam zaszkodzić to całe instrumentarium poznawcze, które ogranicza prawdziwa racjonalność. Załóżmy, że ktoś się zakochuje, jak to mówi tutaj Gianni, i chce jak najlepiej poznać swoją dziewczynę, wobec tego posyła ją do psychologa żeby sobie zrobiła test psychologiczny. Posyła ją do różnych lekarzy, żeby sobie zbadała wszystkie możliwe narządy wewnętrzne i zewnętrzne. Następnie posyła ją do jakiegoś estety, który ocenia jej piękność... i po tych wszystkich weryfikacjach, z tym instrumentarium, które ma w zanadrzu naukowym, decyduje się czy warto ja kochać, czy nie. To jest absurd. Gdyby tak miało być, byłoby to ograniczeniem racjonalności naszego rozumu.

 

DOROTA (WROCŁAW): Rok temu skończyłam studia. Do tej pory wakacje spędzałam na obozach ze studentami. Było to tak niesamowite przeżycie radości, czegoś wielkiego, że bardzo pragnęłam przeżyć to i w tym roku. Był we mnie jakiś taki żal, a nawet bunt, że to się skończyło, że w tym roku nie będę mogła tego przeżyć. Kiedy jednak padła propozycja ks. Olka, żeby uczestniczyć w wakacjach i pojechać do Lądka, stwierdziłam, że takie są koleje życia i muszę być otwarta na propozycję, którą mi daje to właśnie towarzystwo.

Jestem bardzo szczęśliwa, że w ten sposób to podjęłam, że Pan Bóg pozwolił mi to podjąć, dlatego, że tutaj zrozumiałam, że nie ważne jest miejsce i osoby, z którymi będę dzieliła te chwile, ale najważniejsza jest obecność Chrystusa, że to On właśnie daje poczucie takiej niesamowitej radości i szczęścia. I mimo, że moi przyjaciele z grupy wrocławskiej, z którymi do tej pory utrzymuję kontakt, będą na innym obozie, to ja jednak czuję się szczęśliwa i bardzo się cieszę, że mogłam tutaj być.

 

DON GIANNI: Dorota zaczęła, mówiąc, że jeśli jest mi czyniona jakaś propozycja, to należy być otwartym – to jest oznaką, że ma się serce dziecka. Ponieważ niemożliwe jest nie mieć osądu na tym, co się dzieje. Podejmuję w życiu wszystko to, co spotykam i wyrabiam w sobie jakiś osąd. Być bowiem ubogim w duchu nie oznacza wcale rezygnacji. Człowiek stając wobec propozycji tego towarzystwa, które objawiło mu prawdę o jego życiu, albo wobec propozycji tego towarzystwa, która jawi mu się jako coś pozytywnego – wyzbywa się własnego osądu i otwiera się na tę propozycję. To jest początek przemiany: otrzymuję propozycję i staram się być na nią otwarty.

 

ANDRZEJ (LUTYNIA): Tym, co mnie najbardziej poruszyło tutaj było to, co już wiele razy słyszałem, że w Ruchu najważniejsze jest, aby „iść za”. Dopiero jednak wczoraj, czy przedwczoraj zacząłem sobie uświadamiać, że to jest to, co w pewnym momencie bycia w Ruchu utraciłem. W Ruchu jestem od 3 lat. Pierwsze takie większe zderzenie z faktem obecności Chrystusa nastąpiło 2 lata temu w Łagowie na wakacjach. Po tamtych wakacjach wszystko było OK. Byłem pełen entuzjazmu, radości i czułem się fantastycznie. Z początku na różne propozycje, które padały u nas w Lutyni odpowiadałem „tak”, od pewnego jednak czasu zacząłem mówić „nie”. I to był główny problem mojego bycia w Ruchu. Przestałem iść za. Teraz dopiero zaczynam rozumieć, iż to, że ja nie odpowiadam na różne gesty i propozycje Ruchu, to, że nie idę za jest równoznaczne temu, że cofam się, że pozostaję w tyle. I to okazuje się być czymś fatalnym, ponieważ stwierdzam, że jeśli nie idę do przodu, to również nie mogę stać w miejscu (co niekiedy byłoby o wiele wygodniejsze). „Niestety” tego w Ruchu nie ma: albo idziesz za albo się cofasz.

Dopiero tutaj, podejmując różne propozycje, zacząłem sobie uświadamiać, że przecież to, czym tu żyjemy jest tym samym, co pierwszy raz przeżyłem kilka lat temu w Łagowie. To jest to samo, mimo iż jesteśmy teraz w Lądku, a nie w Łagowie, mimo że są tu ludzie, spośród których tylko niektórych znam z imienia, innych tylko z widzenia albo i wcale, ale to nie jest najważniejsze. To jest ciągle to samo, mimo iż czas jest odległy, jest inne miejsce, częściowo inni ludzie (dorośli, młodzież, studenci), ale właśnie to towarzystwo, które podejmuje wspólne gesty, czyli idzie za, jest ciągle tym samym towarzystwem, które kilka lat temu pokazało mi prawdziwą cielesność Chrystusa, to jest to towarzystwo, które pokazało mi wtedy, że Chrystus żyje pośród nas. On żyje w naszej jedności, tutaj w tym towarzystwie. I to jest właśnie piękne. Dziękuję.

 

ANNA (LUBLIN): Poprzednie wypowiedzi były takie szczere i otwarte, że zachęciły mnie, aby tutaj stanąć, chociaż w tym momencie czuję się okropnie. Chcę powiedzieć o takich dwu rzeczach, które są dla mnie bardzo ważne.

Po pierwsze często zadawałam sobie pytanie, jak to jest, czy to jest jakiś poryw młodzieńczego serca, jakiś żywioł, coś, co teraz jest, a o czym później zapomnę, odejdę – skończę studia i to się skończy? To wszystko, co tu widzę, przezywam, jest dla mnie bardzo ważne: wypowiedzi rodziców, spotkanie z całymi rodzinami – to jest coś, co napełnia mnie nadzieją na trwałość tego doświadczenia; coś, z czego ja się bardzo cieszę i dlatego bardzo dziękuję za świadectwa tych ludzi. One są dla mnie naprawdę bardzo ważne.

Chciałbym jeszcze powiedzieć o drugiej sprawie – będzie mi znacznie trudniej o tym mówić, gdyż jest to coś bardzo osobistego. Otóż, często moim udziałem jest przekonanie o mojej nieprzydatności, nie nadawaniu się do czegokolwiek – taki kompleks niższości. I oto wczoraj przeżyłam właśnie taki moment, takie doświadczenie: po skończonym wspólnym wieczorze z moim najbliższym przyjacielem poszliśmy sobie na piwo (ja osobiście piwa nie lubię, chociaż wszyscy zapewniają, że długo nie potrwa i je polubię). Poczułam się dziwnie, znów wróciła myśl, że ja się tu nie nadaję i nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Poczułam się bardzo sama, miałam ochotę pójść do pokoju, zamknąć się i pobyć tam sama. Ale pomyślałam: nie, tym razem nie zrobię tego. I zaczęłam bardzo mocno modlić się o to, żebym potrafiła odkryć moje miejsce w tej chwili, zrozumieć to, że ja tu nie jestem przypadkowo. Zaczęłam się o to modlić. Przyłączyłam się do grupy młodzieży siedzącej przed domem, później poszłam na spacer ( na który wcale nie miałam ochoty) i cały czas modliłam się, aby Pan pokazał mi, gdzie jest moje miejsce. Potem zaczęłam rozmawiać z pewną dziewczyną i okazało się że ta rozmowa była dla mnie w tym momencie bardzo ważna.

Po tym zdarzeniu nasunęła mi się taka refleksja, że to nie ja określam moje miejsce tu, ale że określa je Ktoś wyższy ode mnie, oraz że to jest ode mnie niezależne, a ja mam się tylko w danej chwili otworzyć na wolę Pana Boga. To dopiero sprawiło, że poczułam się spokojniejsza.

 

KS. JÓZEF (KRAKÓW): Jeżeli nie lubisz piwa – to oczywiście nie pij go. Ale to, że nie pijesz piwa, wcale nie znaczy, że tracisz kontakt ze swoimi przyjaciółmi. Oni będą cię miłować, mimo że nie wypijesz z nimi piwa. Wydaje mi się, że w każdym innym środowisku byłoby to prawie niemożliwe. Jak obserwuję swoich uczniów, to oni często robią coś, czego nie lubią tylko dlatego, żeby nie być odrzuconym.

A teraz chciałbym dopowiedzieć coś do tego, co powiedział Andrzej. W tekście, który medytujemy w czasie naszych wakacji, na s. 5, ks. Giussani mówi tak: „kto zatem poruszony odmiennością ruszyłby ku swemu przeznaczeniu, starając się być samemu stwórcą swoich dzieł – myślę, że to jest właśnie to nie pójście za – straciłby wszystko”. Radzę to podkreślić i wziąć sobie do serca. Jeżeli idziesz  swoją drogą, to nie tylko zatrzymujesz się w miejscu. To nie jest tak, że zostajesz dwa kroki w tyle albo zatrzymujesz się w rozwoju – ty tracisz naprawdę wszystko. „Zabiorą mu nawet to, co wydaje mu się, że ma” – to są słowa Pana Jezusa. Gdy nie idziesz za tą szansą, jaka Pan Bóg ci daje, buntując się w twym sercu – tracisz wszystko. Dlatego lepiej nie ryzykować, żeby nie stracić wszystkiego.

I jeszcze jedno zdanie do wypowiedzi Ani. Bardzo mi się to w niej podobało, że była takim prostym pokazaniem tego podstawowego narzędzia jakim jest modlitwa. Kiedy jest ciemno przed oczyma i wydaje mi się, że jestem tu niepotrzebny, to pierwszym instrumentem otwartym na tę prostotę, na owo spojrzenie, które mnie chce i które mnie miłuje – jest modlitwa. Myślę, że ty właśnie – w tak bardzo prosty sposób – skorzystałaś z tego cudownego narzędzia: błagania, modlitwy, prośby. Ona otwiera serce. Ale potrzebny jest ten trud, ten wysiłek, łaska modlitwy, która uwolni nasze serce od różnych pretensji, wątpliwości, które nas zamykają.

 

WALDEMAR (KRAKÓW): Ja chciałem powiedzieć, że nie miałem zamiaru występować, ale sprowokował mnie ks. Józef tym, co tutaj przytoczył z naszego biuletynu. To, że można natrafić na jakieś odmienne człowieczeństwo, ale gdy pójdzie się dalej swoją drogą, to straci się wszystko. Myślę, że mogę być dobrą ilustracją do tego wszystkiego.

Chciałem się z wami podzielić tym, czym stał się dla mnie Ruch. Jestem w Ruchu od niedawna. Wcześniej w moim życiu próbowałem doświadczać Boga poprzez te wszystkie „technologie”, jakie oferowały różne religie, systemy filozoficzne. Nie potrafiłem tego pojąć, odczuć, że Jezus o mnie pamięta, że chce mi coś podarować. Ale przyszła taka szczególna chwila: ktoś mi powiedział o ruchu Komunia i Wyzwolenie, zostałem zaproszony na rekolekcje. I tam po prostu zrozumiałem, że to jest to, czego ja na swój sposób szukałem, ale szukałem bez Jezusa. A dzisiaj, kiedy tu jestem z wami wszystkimi wiem, że po prostu ja się dopełniam. I to spotkanie z Jezusem dokonuje się wtedy, gdy jesteśmy razem, kiedy każdy z was może mi dać przez swoją obecność tę cząstkę, której ja sam z siebie nie mógłbym wykrzesać. To wszystko. Dziękuję.

 

KS. JOACHIM: Będziemy kończyć. Ja również chciałbym za coś podziękować za obecność pośród nas dzieci, ponieważ jest ona dla mnie bardzo znacząca: w sposób najoczywistszy i prosty ilustruje jakby prawdę o tym, że chrześcijaństwo jest wydarzeniem. Te małe dzieci bowiem, które jeszcze nic nie rozumieją z tego, co my tu mówimy, jednak w zgodny sposób ilustrują, że są wciągnięte w tę rzeczywistość przerastającą nas wszystkich. Nie muszą jeszcze niczego rozumieć. Nie usłyszała jeszcze jakiejś wielkiej katechezy, a juz są wciągnięte w tę rzeczywistość. Są dotknięte w tym odmiennym człowieczeństwem. I ich obecność tutaj jest błogosławiona dla mnie, ponieważ lepiej rozumiem czym jest chrześcijaństwo. Rozumiem to coś, co uprzedza katechezę, kazania, doktryny... To wszystko, co umożliwia nam spotkanie Jezusa zanim się jeszcze cokolwiek rozumie. A jak dla tych najmniejszych dzieci, tak samo jest to prawda dla nas.

 

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją