Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 1992 > Biuletyn (10) wrzesień

Ślady, numer 4 / 1992 (Biuletyn (10) wrzesień)

Teksty ks. Giussaniego

Przynależeć do Chrystusa dzisiaj

Notatki z rozmowy z ks. Luigi Giussanim, Mediolan, 30 maja 1992


1. Samotność i przemoc

Ponura samotność i przemoc, jak jakaś zawieja, w której miota się biedny liść naszego życia, z dala od własnej gałęzi, to tu to tam, nie wiedząc dokąd podąża i nieświadom powodów, dla których wyolbrzymia się niektóre czynniki i wartości: oto chwila, w której żyjemy. W obliczu takiej sytuacji zniechęcenie przedstawia bodaj najbardziej umiarkowaną reakcję.

Samotność. W nocie od wydawcy w Il Sabato z 23 maja czytamy: "Francesca wybrała śmierć w ubikacjach stacji kolejowej Tiburtina w Rzymie w nocy z 15 na 16 maja. Trzy strony listu do rodzicĂłw, aby powiedzieć: "Miałam w Ĺźyciu to co potrzebne i to co zbyteczne, nie miałam tego co nieodzowne". Co kryje się za tym słowem "nieodzowne"?" W duszy Franciszki rozlegał się bezgłośny krzyk: poniewaĹź to co nieodzowne pozostało nieznane, czuła je, ale nie rozumiała.

A Simone, 15 lat zarejestrowała na taśmie magnetofonowej, na tle ulubionej muzyki, ostatnie swe słowa: "W życiu spróbowałem wszystkiego i nie rozumiem dlaczego miałbym dalej żyć". Ale owo "dlaczego" było nieobecne, pozostało nieobecnością.

Nasze życie, jeśli nie niesie z sobą odpowiedzi na ów krzyk, pozbawione jest godności: musimy żyć, aby dać odpowiedź na ten krzyk. Każde inne "dlatego", które nań nie odpowiada, jest banalnym oszukiwaniem samego siebie i innych.

Wiele lat temu, podczas rekonwalescencji w pewnej liguryjskiej miejscowości, zobaczyłem spadającego z tarasu wynajmowanego przeze mnie pensjonatu kota, jednego z dwu, które urodziły się na kilka dni przed moim przyjazdem: nie wiem jak to się stało, spadł i roztrzaskał się o ziemię. Pół metra od miejsca gdzie leżał znajdował się drugi kot, bliźniak; pamiętam jak dziś jak zaparł się łapkami w ziemię, utkwił wzrok w swoim roztrzaskanym braciszku a potem spokojnie sobie poszedł. Nam nie wolno tego zrobić, ponieważ jest w nas coś, co domaga się od nas wyjaśnień. Jeśli w obliczu tych faktów doznajemy na moment wzruszenia, a potem przechodzimy nad nimi do porządku dziennego i nie odpowiadamy na ów krzyk, przynajmniej wtedy, gdy wydobywa się on z duszy towarzysza wspólnej drogi, to nasze życie pozbawione jest godności.

Przemoc. Dowiedziałem się o tym z gazety: w Sarajewie zbombardowano dużą grupę osób stojących w kolejce po chleb; zginęło 20 osób a ponad 150 zostało rannych. Jak można na to spokojnie patrzeć? Nie możemy żyć "dając temu spokój", my którzyśmy "dali spokój" haniebnym ludobójstwom, jakie miały miejsce w Wietnamie, Kambodży, Laosie, z setkami tysięcy uciekinierów, którzy usiłowali przepłynąć ocean na pokładzie małych i niepewnych łodzi - czytając o tym w gazetach, wydawanych przez tą samą władzę, która te właśnie wydarzenia prowokowała.

Jakąż godność może mieć nasze życie, skoro zauważając te rzeczy, kiedy czytamy o nich w gazetach, wypowiadamy jakiś sąd, o tyle pochopny, o ile pozbawiony odpowiednich podstaw - i stąd niesłuszny i niemoralny - i na tym koniec? Coś trzeba koniecznie zrobić. Z pewnością zaś nie jest żadnym działaniem głoszenie poglądu, jak to czyni pewien ideolog jednej z partii porządnych ludzi i odnowicieli: "Trzeba, aby płacono w okrutny sposób" - czyli politycy i lud godzą się z faktem, że w pewnych momentach historii musi się lać krew. To mieliby być prorocy nowego porządku i nowej nieskazitelności! Jak ów taksówkarz, który wskazując oskarżającym gestem na przedstawicieli partii politycznych, powiedział jednemu z nas: "Trzeba ich wszystkich wymordować".

Dwa dni po śmierci Simony Corriere della sera usprawiedliwiało jej rodzicĂłw stwierdzając: "Dali jej wszystko". Lecz rĂłwnieĹź oni - ludzie tak samo biedni jak my, niejasno widzący rzeczywistość, bez klarownego kryterium, opuszczeni w zamieszaniu wywołanym powszechną, tak czy inaczej okazywaną, przemocą, - naśladowali i popierali, jako uczestnicy pewnej koncepcji Ĺźycia, tych, ktĂłrzy mając w ręku władzę, odebrali ich dziecku nadzieję i nadal odbierają ją ludziom. Wszyscy, tak jak tych oboje rodzicĂłw, kolaborowaliśmy: albo robimy coś innego, albo, wszyscy, kolaborujemy. I tak rĂłwnieĹź wszyscy wasi synowie i wasze cĂłrki, ktĂłrzy teraz mają lat 15 albo trochę więcej, wracają do domu zagubieni - nie jest juĹź dla nich oczywiste to, co jest oczywiste dla was, to, coście uznali i zdobyli - przytłoczeni i zdominowani przez powszechną mentalność i propagandę: są jak ziemia niczyja, ktĂłrą z łatwością przywłaszcza sobie władza, ich twarze wyraĹźają samotność i słabość, poniewaĹź ich "ja" nie przynaleĹźy do niczego, nawet do rodziny.

Jak juĹź miałem okazję zauwaĹźyć, "w dzisiejszym świecie, tak opróşnionym z Obecności - realnej i moĹźliwej do spotkania Obecności tego, co "nieodzowne" - człowiek jest sam, a zatem łatwo moĹźna nim rozporządzać, jest kruchy jak dziecko, staje się łupem kaĹźdego, kto pierwszy go pociągnie, jest niezdolny do pielęgnowania i rozwijania krytycznego spojrzenia, jest więźniem tego, kto w jakikolwiek sposĂłb wydaje się być od niego silniejszy". "Trzeba koniecznie zwrĂłcić uwagę na relację pomiędzy negacją Chrystusa a słabością osoby. Wymazanie z Ĺźycia Absolutu, całkowite zapomnienie o "Bogu z nami" pociąga za sobą słabość rozumu, zagubienie uczuć, czyli wybitnie uległe "ja". To tak jakby nie było juĹź więcej racji, a zatem i podmiotu, ja, ktĂłre byłoby zdolne pojąć racje odpowiednie do Ĺźycia" ("Ten, dla KtĂłrego się Ĺźyje, Il Sabato, nr 16, 1992).

W swej istocie, samotność wyraĹźa sytuację ludzi, ktĂłrzy mocują się z potrzebą ich człowieczeństwa. WyraĹşnie mĂłwiła o tym książeczka Ĺšladami chrześcijańskiego doświadczenia (Tracce d`esperienza cristiana (Milano, 1960): "Im bardziej odkrywamy nasze wymogi, tym bardziej spostrzegamy, Ĺźe nie jesteśmy ich w stanie rozwiązać sami, ani nie potrafią tego zrobić inni ludzie podobni do nas. Poczucie niemoĹźności towarzyszy kaĹźdemu powaĹźnemu doświadczeniu człowieczeństwa. To właśnie owo poczucie niemoĹźności rodzi samotność. Prawdziwa samotność nie wynika z faktu bycia fizycznie samym, ale z odkrycia, iĹź nasz fundamentalny problem nie moĹźe znaleźć odpowiedzi ani w nas, ani w innych. MoĹźna śmiało powiedzieć, Ĺźe poczucie samotności rodzi się w samym sercu kaĹźdego powaĹźnego zaangaĹźowania się we własne człowieczeństwo. Dobrze moĹźe to zrozumieć ktoś, kto sądząc, Ĺźe znalazł rozwiązanie jakiegoś problemu w czymś lub w kimś, doświadcza, Ĺźe to coś, lub ten ktoś przepada, odchodzi, zdradza go, albo zawodzi. Z naszymi potrzebami jesteśmy sami; z naszą potrzebą bycia i intensywnego Ĺźycia. Jak ktoś sam jeden na pustyni; jedyną rzeczą jaka mu pozostaje, to czekać, Ĺźeby ktoś przyszedł. A rozwiązania z pewnością nie przyniesie człowiek, bo do rozwiązania są właśnie ludzkie potrzeby".

 

2. Inny krzyk: Bóg stał się człowiekiem

Kardynał Saldarini, po dyskusji na Uniwersytecie turyńskim, zorganizowanej przez naszych studentĂłw, wyraził się o nich tak: "Ci młodzi ludzie budzą pytanie, ktĂłre wszyscy nosimy w sercu, lecz niosą rĂłwnieĹź odpowiedĹş". Nasi przyjaciele nigdy nie usłyszeli większej pochwały od tego krĂłtkiego i trafnego spostrzeĹźenia: "Niosą rĂłwnieĹź odpowiedĹş". Rzeczywiście to jest to, co nam - mnie i tobie - zostało zadane jako najwyĹźsza forma słuĹźby dla ludzi, bez porĂłwnania bardziej waĹźna od tej jaką spełnia matka, karmiąca i troszcząca się o własne dziecko - poniewaĹź tej odpowiedzi oczekują wszyscy ludzie, czy o tym wiedzą czy nie, czy zdają sobie z tego sprawę czy nie: kto jednak umiera w taki sposĂłb - jak Francesca i Simone - mĂłwi o tym dla wszystkich!

Kardynał Ratzinger w świeĹźo opublikowanym wywiadzie zauwaĹźa: "Europa jest dzisiaj o krok od tego, by stać się na powrĂłt pogańską. Lecz takĹźe pośrĂłd nowych herosĂłw [pogaństwo jest sprawą herosĂłw, superludzi, ludzi, ktĂłrzy nadymają się albo są nadymani] występuje nowy głód Boga. Z pewnością nie zaspokajają go marzenia o nowych kościołach ani teĹź Kościół, ktĂłry chciałby odrodzić sam siebie poprzez niekończące się dyskusje [Kościół zdominowany przez intelektualistĂłw, lecz nie tylko]; wiara nie jest autoafirmacją niektĂłrych ludzi, ktĂłrzy mają duĹźo czasu do stracenia". A papieĹź Jan Paweł II w przemĂłwieniu na zakończenie audiencji w dniu 14 maja stwierdził: "PoniewaĹź wiara nie jest juĹź dzisiaj więcej wspĂłlnym dziedzictwem, lecz jedynie ziarnem, często zapomnianym, często zagroĹźonym przez "boĹźkĂłw" i "władcĂłw" tego świata, wasze stowarzyszenia i wasze ruchy muszą czynić wiele, aby zaopiekować się tym ziarnem i pozwolić mu rosnąć.

To ziarno - wiara - jest treścią innego krzyku, różniącego się od powszechnego krzyku, różniącego się od krzyku tych dwóch młodych ludzi, którzy popełnili samobójstwo oraz od krzyku tych, którzy oskarżają innych z trybunałów i swoich sędziowskich krzeseł: ten krzyk jest zwiastowaniem pewnego Faktu, jestwołaniem, że Bóg stał się człowiekiem, aby towarzyszyć człowiekowi w drodze ku jego przeznaczeniu (destino), aby objąć go i przytulić w każdej jego słabości, podtrzymać w każdym jego upadku, nie pozostawiając go samego nawet na moment. Byleby tylko został zaakceptowany. Ponieważ, jak czytamy na początku opisu owego Faktu: "Przyszedł do swoich, a swoi go nie poznali, przyszedł do swego domu a swoi go nie przyjęli". Tak czy owak w świecie samotności i przemocy rozchodzi się owo wołanie, które wszystko przenika i którego nic nie jest w stanie powstrzymać, ponieważ jest ziarnem przeznaczonym do zakorzenienia się w sercu każdego człowieka: ziemia serca każdego człowieka uczyniona jest z oczekiwania tegoż ziarna i niczego innego, chyba że coś pozostaje w relacji do owego ziarna.

Chciałbym teraz zwrĂłcić uwagę na sposĂłb w jaki to wołanie dosięga nas, w jaki nam zostaje dane. Przeczytajmy w tym kontekście inny fragment tej samej wypowiedzi papieĹźa: "Paradoksalna moc Kościoła, a zatem i waszych stowarzyszeń, leĹźy w Tajemnicy Wcielenia (...). Spotkanie z Chrystusem jest do tego stopnia piękne i płodne, w wymiarze ludzkim, Ĺźe trzeba je rozpowszechniać wszędzie, wszystkim bliĹşnim: w rodzinie, na osiedlu, w szkole, w biurze, w fabryce, we wszystkich środowiskach (...). Wyświadczylibyśmy złą przysługę redukując bogactwo chrześcijańskiego orędzia do czysto ludzkiej mądrości, nieomal do wiedzy o dobrym Ĺźyciu albo do kodeksĂłw postępowania, niezdolnych do zmiany ludzkiego serca. Wewnątrz dynamiki komunikacji (przekazu, kerygmy) oĹźywianej przez łaskę wezwani i zaproszeni jesteście, aby ogłaszać obecność Chrystusa na rozlicznych "areopagach" świata, ktĂłry oddala się od swego StwĂłrcy i Zbawiciela. Naśladujcie przykład pierwszych świadkĂłw, pierwszych uczniĂłw (...). Przezwyciężyli oni wszelkie przeszkody i przekraczali wszystkie granice. Komunikowanie (przekaz, kerygma) zaczyna się tam, gdzie się Ĺźyje". Cały nasz ruch zaczął się od pewnej szkolnej katedry, w obliczu chłopcĂłw zajmujących miejsce w szkolnych ławkach. I przez cały rok nikt nie przyszedł, nikt nie poszedł za. "Bardziej niĹź kiedykolwiek - kontynuuje papieĹź - wiara musi być proponowana - aby w sposĂłb wolny przylgnęli wszyscy - wszystkim ludom i narodom, poniewaĹź "wszyscy mają prawo poznania Tajemnicy Chrystusa, w ktĂłrym, jak wierzymy, cała ludzkość moĹźe odnaleźć, w niewyobraĹźalnej pełni, wszystko to, czego po omacku szuka na temat Boga, człowieka i jego przeznaczenia, na temat Ĺźycia i śmierci, na temat prawdy (Evangelii nuntiandi)".

 

3. Razem, poniewaĹź jest Chrystus

Jeśli jednak komunikowanie (przekaz, kerygma) zaczyna się tam, gdzie Ĺźyjemy, to łatwo moĹźna zrozumieć to, co akcentuje kardynał Ruini, w swojej wypowiedzi na XXXV Konferencji Generalnej Cei, ktĂłrą przeczytałem w Il Sabato. Przekaz wiary "domaga się przede wszystkim swojego jądra albo napędowego centrum, jakby silnika, albo lepiej iskry, wyzwalającej ową energię, ktĂłra prowadzi do osobistego spotkania z Chrystusem, do ufnego przylgnięcia do Niego i do pĂłjścia za. Tym jądrem w jego wymiarze pierwotnym i istotnym nie moĹźe być nic innego tylko sam BĂłg, ktĂłry działa w nas w sposĂłb wolny przez dar swojego Ducha. Lecz w wymiarze ludzkim owo decydujące jądro ukonstytuowane jest przez wspĂłlnotę wierzących, moĹźe ich być niewielu, byleby byli głęboko zjednoczeni w imię Chrystusa". Owo decydujące dla przekazu wiary jądro ukonstytuowane jest przez tych, co odnajdują się razem, poniewaĹź jest Chrystus, przez towarzystwo ludzi, ktĂłrzy uznają, Ĺźe są jedno w Jego imię (mĂłgłbym być przestępcą, nawet zamieszczonym na listach przestępcĂłw publicznych, a czułbym się zjednoczonym z tobą, i czulibyśmy się przyjaciółmi, poniewaĹź jest Chrystus).

To odnajdywanie się razem nazywa się przynaleĹźnością, we wszystkim, na ile potrafimy, poniewaĹź pomiędzy nami jest BĂłg, ktĂłry stał się człowiekiem:"Jestem z wami po wszystkie dni aĹź do skończenia świata". MĂłwiłem o tym bardzo wyraĹşnie na Wielkanoc: albo Chrystus zmartwychwstał, albo wszystko zamieni się ostatecznie w popiół. To co cenimy najbardziej, wszystkie nasze zdolności itp., są "niczym", nie mają Ĺźadnej wartości, jeśli Chrystus nie zmartwychwstał. Czyn tych dwojga młodych ludzi byłby zatem godny pochwały, rozumny, przede wszystkim zaś rozumna byłaby przemoc moĹźnych.

PrzynaleĹźność oznacza odnajdywanie się razem, poniewaĹź jest Chrystus, w towarzystwie, ktĂłre (w wymiarze działania i moĹźliwości) dąży do określenia całego Ĺźycia, tzn. mĂłwiąc dokładniej, do określenia naszego sposobu myślenia, czucia, działania. To właśnie stawia nas "kontra" powszechnej mentalności (nie w złym sensie tego słowa), czyni nas innymi: jemy i pijemy jak wszyscy, śpimy i czuwamy jak wszyscy, Ĺźyjemy i umieramy jak wszyscy, a jednak jesteśmy inni niĹź wszyscy. W istocie Jezus mĂłwił do Nikodema, starego mędrca, ktĂłry szukał go w nocy: "Trzeba narodzić się na nowo". Jak to: "narodzić się na nowo"? Czytamy to zawsze podczas chrztu naszych dzieci: a zatem czy potrzeba, Ĺźeby dziecko, aby mĂłc narodzić się na nowo, weszło z powrotem do łona swojej matki? Nikodem dorzucił z pewną ironią: "Jak moĹźe człowiek narodzić się na nowo kiedy jest stary?" W przynaleĹźności do tego towarzystwa w grę wchodzi i zmienia się całe moje ja: z czasem, rzeczywiście, myśli się, osądza, postrzega, czuje, emocjonuje, pracuje, daje się samego siebie - własne Ĺźycie i własną śmierć - w sposĂłb zasadniczo inny. Istnieje tylko jedno słowo, ktĂłre nadaje się do wyraĹźenia tego sposobu Ĺźycia, nazwa własna owej odmienności: to słowo wdzięczność, albo po grecku caritas.

PrzynaleĹźność do tego towarzystwa podyktowana jest przez pewne wydarzenie, rodzi się z powodu czegoś, co się przytrafia, to znaczy z powoduspotkania z ludĹşmi, dla ktĂłrych Chrystus jest motywem Ĺźycia. To towarzystwo czyni doświadczeniem konkretnym, zmysłowym, spotkanie z Przeznaczeniem,pozbawia abstrakcyjności, neutralności i mechaniczności słowo Przeznaczenie, i pozwala rozumieć je jako rzeczywistość obecną, o ktĂłrej moĹźna mĂłwić, tu, teraz: to dlatego, kiedyśmy się do niego (towarzystwa) zbliĹźyli, uderzyło nas ono i pociągnęło. Dzięki temu towarzystwu spotkanie z Przeznaczeniem - spotkanie, ktĂłre reprezentują nieuchronnie wszystkie dni, godziny, chwile - staje się doświadczeniem (naturalna rodzina przedstawiać powinna pierwsze wynurzenie się tego towarzystwa do ktĂłrego przynaleĹźymy, w ktĂłrym rozpoczynamy doświadczenie Przeznaczenia; w istocie pierwszych uczuć na temat Ostateczności ja doznałem właśnie tam; lecz w klimacie dzisiejszego świata wszystko to zostało zaprzepaszczone).

To towarzystwo, ktĂłre porusza i pociąga, bo czyni doświadczalnym spotkanie z Przeznaczeniem, w swej ostatecznej kompletności, w swych najobszerniejszych granicach, w swej światowości, nazywa się Kościół: Kościół Chrystusowy. PoniewaĹź Przeznaczeniem jest Chrystus. Lecz, jak widzieliśmy wcześniej ("w wymiarze ludzkim to jądro ... ukonstytuowane jest przez wspĂłlnotę wierzących, nawet jeśli jest ich niewielu"), wartość Kościoła wyraĹźa się i Ĺźyje, wygaszona dopĂłki się tego chce, w tej małej grupie, ktĂłra jednoczy się w szkole, na osiedlu, w parafii, jedynie dlatego poniewaĹź jest Chrystus. W istocie, wielki lud BoĹźy Ĺźyje w kawałku tego, z ktĂłrym zderzyliśmy się w szkole, w pracy, itp., i ktĂłry nas dotknął.

 

4. Żyć przynależnością

Towarzystwo to jest nie tyle gadaniem ile faktem ukonstytuowanym z osób, które patrzą na siebie i słuchają się. Słowa są elementem towarzystwa - i zazwyczaj używa się ich niewłaściwie. Prawda jednak znajduje się wewnątrz faktu towarzystwa: w jego korzeniach, w jego konsystencji, w treści jego oświadczeń, w jego przeznaczeniu, w celowości jego pomocy i miłości do człowieka. Prawda znajduje się wewnątrz faktu towarzystwa, w takim stopniu, w jakim jest ono uczestnikiem jedynego wielkiego Faktu, Jezusa Chrystusa obecnego w swoim Kościele.

W obliczu negacji świata, w obliczu eliminacji wielkiej Obecności, trzeba potwierdzić to towarzystwo: to ona porusza, niesie w sobie, tam gdzie jesteś, w twoim środowisku, orędzie sprzed dwu tysięcy lat i świadectwo o konkretności Jego Obecności: demonstruje ją, ponieważ tworzą je osoby, które z upływem czasu, dochowując wierności, zmieniają się, tak że nikt nie myśli i nie czuje tak jak one, nie jest tak wspaniałomyślny jak one, nie kocha prawdy z tak dziecięcą prostotą jak one.

Pisze św. Paweł do Efezjan: "Wszyscy razem winniśmy dojść do jedności wiary i pełnego poznania Syna Bożego, do człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa. [Chodzi o to], abyśmy już nie byli dziećmi, którymi miotają fale i porusza każdy powiew nauki, na skutek oszustwa ze strony ludzi i przebiegłości w sprowadzaniu na manowce fałszu. Natomiast żyjąc prawdziwie w miłości sprawmy, by wszystko rosło ku Temu, który jest Głową - ku Chrystusowi. Z Niego całe Ciało [towarzystwo nazywane jest "ciałem"] - zespalane i utrzymywane w łączności dzięki całej więzi umacniającej każdy z członków stosownie do jego miary - przyczynia sobie wzrostu dla budowania siebie w miłości. To zatem mówię i zaklinam [was] w Panu, abyście już nie postępowali tak, jak postępują poganie, z ich próżnym myśleniem [samotność i przemoc], umysłem pogrążeni w mroku, obcy dla życia Bożego, na skutek tkwiącej w nich niewiedzy, na skutek zatwardziałości serca. Oni to doprowadziwszy siebie do nieczułości [sumienia], oddali się rozpuście, popełniając zachłannie wszelkiego rodzaju grzechy nieczyste. Wy zaś nie tak nauczyliście się Chrystusa. Słyszeliście przecież o Nim i zostaliście pouczeni w Nim, zgodnie z prawdą, jaka jest w Jezusie, że - co cię tyczy poprzedniego sposobu życia - trzeba porzucić dawnego człowieka, który ulega zepsuciu na skutek zwodniczych żądz, odnawiać się duchem w waszym myśleniu i przyoblec człowieka nowego, stworzonego według Boga, w sprawiedliwości i prawdziwej świętości. Dlatego odrzuciwszy kłamstwo: niech każdy z was mówi prawdę do bliźniego, bo jesteście nawzajem dla siebie członkami" (to jest punkt kulminacyjny; wszelkie marzenia każdego autentycznego człowieka, czyli smutnego rewolucjonisty, aby stworzyć lud, tu znajdują swoją realizację: "Jesteśmy dla siebie nawzajem członkami".

Owszem, kiedy czytamy, po raz kolejny, ów fragment św. Pawła, czujemy jak drży nam głos i wzmaga się nasz puls. Ale chodzi o rzecz najprostszą pod słońcem: musimy starać się słuchać Chrystusa i iść za Nim, to znaczy przynależeć do towarzystwa, które to właśnie ma na celu, korzystając z każdego impulsu, bodźca, sugestii, upomnienia.

PrzynaleĹźność do tego towarzystwa ma na celu wolność osoby; i to co rodzi się z niej w sposĂłb najbardziej imponujący, to wolność osoby, ktĂłrej trzeba dziś realnie bronić, poniewaĹź jest ona zagroĹźona w swoim istnieniu. Początkiem wolności jest zdolność do osądu: jeśli inni narzucą mi swĂłj dowolny sąd stanę się niewolnikiem! Początkiem wolności osoby jest osąd, zdolność do osądzania przy pomocy kryteriĂłw, ktĂłre ona (wolność) uznaje za prawdziwe. Punkt wyjścia, zdolność, warunek prawdziwego sądu to przeĹźywanie przynaleĹźności do tego towarzystwa, w przeciwnym razie jestem mniej lub bardziej świadomie, lecz nieuchronnie, zdeterminowany i zdominowany przez innych. A w towarzystwie nie mogę jedynie powtarzać tego, co mĂłwią inni, nie dają mi spokoju: muszę zrozumieć.

Przeżywanie przynależności zakłada w swej istocie dwa czynniki.

  1. Prawem (regułą) Ĺźycia jest posłuszeństwo. Pojmowanie i kształtowanie działania zgodnie z wyobraĹźeniem i propozycją innych ludzi oznacza dawanie posłuchu innym. Ja jednak okazuję posłuszeństwo, bo wcześniej uznałem to, co mi niosą: słowo ostateczne, orędzie zbawienia, wielką Obecność. Tym, co podtrzymuje nasz krok jest świadomość wielkiej Obecności wewnątrz kruchego, lecz niezastąpionego Ĺźycia towarzystwa. Wewnątrz naszego towarzystwa jest wielka Obecność: pomiędzy jest Chrystus. Dlatego jesteśmy razem; i jeśli zapraszamy, przez miłość, innych ludzi, to właśnie dlatego, w przeciwnym razie nie pozostali by z nami długo. Owszem, kto jest wierny w trwaniu doczeka dnia, w ktĂłrym będzie mĂłgł napisać: "Wierzę".
  2. Kryterium prawdy jest, ostatecznie, poza nami. To właśnie przekonanie - ktĂłre doprowadza do wściekłości laicką i racjonalistyczną mentalność - odrywa nas od absolutnego władztwa władzy, ktĂłra zajmuje ludzkie sumienia i kieruje nimi, mamiąc je autonomią (człowiek sądzi, Ĺźe jest wolny, tymczasem daje posłuch ludziom)! Kryterium prawdy jest posłuszeństwo Tajemnicy obecnego Boga, obecnego w tym towarzystwie. Posłuszeństwo zanurzone jest w Tajemnicy. Kiedy rozgorzała dyskusja na temat głosowania, pozwoliłem sobie powiedzieć: "My winniśmy okazać posłuszeństwo autorytetowi Kościoła (hierarchii kościelnej), poniewaĹź autorytet Kościoła jest wyrazem obecnej Tajemnicy". To ze względu na Tajemnicę okazujemy posłuszeństwo a nie dla Ĺźadnego innego powodu. Kto nie posłuchał danej wskazĂłwki, nie okazał posłuszeństwa Tajemnicy, lecz kierował się własnymi myślami, własną korzyścią, własnym wyobraĹźeniem, i nic na tym nie zyskał. Jak zawsze, wcześniej czy później, wskazĂłwka dana przez towarzystwo okazuje się bardziej poĹźyteczna od jakiejkolwiek innej sugestii, poniewaĹź nie łudzi - i nie ma powodĂłw aby łudzić - Ĺźadnego czynnika rzeczywistości: nie dzięki jakiejś szczegółowej i wszechstronnej analizie, lecz dlatego, Ĺźe stara się przylgnąć do wyrazu Tajemnicy, ktĂłrym jest, w Kościele BoĹźym, autorytet (hierarchia kościelna), znajdujący swoje odbicie, przez analogię, choćby tylko znikome, w autorytecie naszego towarzystwa. Kto dystansuje się od towarzystwa, na ktĂłre się natknął - tym zaś, co mu pozwoliło natknąć się w pewnym określonym miejscu i czasie, na ten konkretny fenomen, przez ktĂłry wyraĹźa się Kościół jest Tajemnica Boga - czyni to z jakiegoś innego powodu, nie dla prawdy: kto się odłącza idzie za samym sobą a nie za obecnością Chrystusa. PoniewaĹź BoĹźe dotknięcie jest dotknięciem na zawsze. W istocie bowiem, nikt nie moĹźe zanegować, Ĺźe skoro doszedł aĹź dotąd, zdarzył się dla niego Ăłw pierwszy moment spotkania, w ktĂłrym uderzyła go i pociągnęła pewna określona intonacja, nawet ledwo zaznaczająca się czy niewyraĹşna. Dowodem tego, Ĺźe ktoś wybiera samego siebie jest niechęć, obojętność, zapomnienie, aĹź do nienawiści do dawnych towarzyszy. Kiedy ktoś zmienia się ze względu na miłość do prawdy wzrasta miłość do dawnych towarzyszy, choćby nawet byli bardzo przeciwni wierze. Człowiek, ktĂłry nawraca się z najbardziej odległych rejonĂłw myśli zdobywa czułość i pasję do dawnych przyjaciół, ktĂłrej przedtem nie był sobie w stanie nawet wyobrazić.

To kroczenie za towarzystwem i jej autorytetem pozwala uniknąć jednostronności osobistych preferencji, które powodują, że wybiera się podług własnych upodobań. W tym kontekście przeczytajmy jeszcze fragment przemówienia Jana Pawła II: "U źródeł kryzysu, który nęka nasz kraj [Włochy] leży błędna koncepcja bycia dojrzałym. Dzisiaj dojrzałość jest dla zbyt wielu ludzi synonimem autonomii [nie przynależenia: de facto, wolność pojmuje się jako nie posiadanie żadnej więzi, a to oznacza rozkład, śmierć, samotność i uciekanie się do przemocy]. Rzekomo dojrzała jest wolność kogoś, kto nie zważa na żadną normę i na żadne przyjazne towarzystwo, kto kieruje się nieuzasadnionym kaprysem. Natomiast moralność rodzi się jako doświadczenie autentycznego człowieczeństwa, świadomości własnej odpowiedzialności a jednocześnie własnych ograniczeń. Jest to doświadczenie człowieka, który żyje przynależnością do rzeczywistości większej od siebie [nasze towarzystwo jest rzeczywistością większą od siebie, w przeciwnym razie nie pozostawalibyśmy "przyklejeni" do siebie nawet jednej minuty; to jednak jest również prawdą w odniesieniu do mężczyzny i kobiety żyjących w związku małżeńskim] rzeczywistości, w której stale może odnajdywać konsystencję, jasność kryteriów, energię do działania, dzięki której może korygować własne błędy".

Miłujmy zatem darmowo towarzystwo, ktĂłrym jesteśmy, ktĂłrym zostaliśmy uczynieni! Jak mĂłwił św. Franciszek Ksawery, jedna z najbardziej szlachetnych i potężnych osobowości jakie zna historia. W niektĂłrych swoich listach (opublikowanych w 21 numerze Il Sabato) pisze do pozostawionych w ojczyĹşnie towarzyszy: "Zostawienie Chrystusa, aby pĂłjść za własnymi opiniami i skłonnościami, po tym jak poznałem Go razem z wami, to gorsze niĹź śmierć!" "Francesco Mansiglias i ja polecamy się poboĹźnym modlitwom waszym i wszystkich członkĂłw towarzystwa, poniewaĹź my, będący tutaj, jesteśmy dziełem was wszystkich". I jeszcze dalej: "Ĺťeby nigdy o was nie zapomnieć, czy to przez stałe i szczegĂłlne wspomnienie, czy to dla mojej wielkiej pociechy [wyruszył w wieku 28 lat i nie zobaczył nigdy więcej nikogo z tych, ktĂłrych pozostawił we Włoszech] donoszę wam, najdroĹźsi bracia, Ĺźe z listĂłw, ktĂłre mi piszecie, wyrwałem wasze, własnoręcznie napisane imiona i razem ze złoĹźonymi przeze mnie ślubami noszę je stale ze sobą, dla pociechy jaka z nich dla mnie płynie. Po raz pierwszy czynię dzięki Bogu a potem wam, bracia i ojcowie najsłodsi, Ĺźe BĂłg was stworzył, Ĺźebym mĂłgł doznać tak wielkiej pociechy dzięki noszeniu waszych imion, i nie powiem nic więcej, mając na uwadze, Ĺźe wkrĂłtce się zobaczymy w innym Ĺźyciu, gdzie więcej będzie czasu na odpoczynek niĹź tu". JakieĹź głębokie i totalne poczucie towarzystwa posiadał Franciszek Ksawery! W tym towarzystwie mieściło się wszystko! Dlatego przechowywał, na owym kawałku płótna, ktĂłre odnaleziono kiedy zmarł, wszystkie imiona swoich dawnych towarzyszy wydartych z listĂłw, jakie mu pisali. "CzyĹź nie wiecie, Ĺźe jesteście dla siebie nawzajem członkami?" Nie znaliśmy się, a jesteśmy nawzajem dla siebie członkami, tak Ĺźe jeden oddałby za drugiego Ĺźycie!

 

5. Z towarzystwa rodzi się moralność i kultura

To z naszego towarzystwa rodzi się zarówno prawdziwa koncepcja problemu moralnego jak też właściwe postawienie problemu kulturalnego - jak pojmować i osądzać rzeczy. Bez moralności pozostajemy we władaniu kłamstwa. Bez kultury we władaniu tego, kto ma w swoim ręku narzędzia władzy i stara się, abyśmy wierzyli, myśleli i wyobrażali sobie to co on chce i co mu bardziej odpowiada.

W zamieszaniu, w ponurej samotności i zawrotnej przemocy epoki współczesnej, wszyscy mówią o moralności. Problem moralny jednak w swej prawdzie wypływa z naszego towarzystwa i dzięki niemu (naszemu towarzystwu), z czasem, niejako przez osmozę, komunikuje się naszej świadomości.

Moralność ustala relację pomiędzy działaniem jakie podejmujemy a przeznaczeniem wszystkiego. Jakiś akt jest moralny kiedy reflektuje i respektuje swoją przynaleĹźność w planie całościowym. Moralność jest dyspozycyjnością wobec Tajemnicy, wobec Boga, pokrywa się zatem z otwartością pierwotną wobec rzeczywistości, z ktĂłrą i w ktĂłrej stwarza nas BĂłg. Bycie moralnym oznacza zachowanie pierwotnej otwartości na rzeczywistość, taką jaką BĂłg pozwala nam spotkać. Odpowiadamy na rzeczywistość w takiej mierze w jakiej owa otwartość, ktĂłrą dał nam Pan, determinuje "jak" (sposĂłb) naszego działania.

Ludzkie działanie jest zatem moralne wtedy, kiedy słuĹźy całości (è in funzione della totalitĂ ). Najbardziej zadziwiający tego przykład pozostawił nam dziewiętnasty rozdział Ewangelii św. Mateusza, gdzie Jezus mĂłwi o nierozerwalności małżeństwa a apostołowie, przestraszeni, wykrzykują: "Jeśli tak przedstawia się sytuacja mężczyzny wobec kobiety, to nie opłaca się więcej Ĺźenić!" A Jezus odpowiada: "To co jest niemoĹźliwe dla was, nie jest jednak niemoĹźliwe dla Boga". Ludzki czyn jest prawdziwy, moralny, jedynie wtedy, kiedy odpowiada całościowemu planowi; jeśli zaniedbuje jakąś jego część przestaje być moralny (analogicznie rozum, ktĂłry jest świadomością rzeczywistości według totalności jej czynnikĂłw, kiedy zaciera jakiś czynnik, nie jest juĹź więcej rozumem, ale kłamstwem). Małżeństwo - mĂłwi Jezus - istnieje dla KrĂłlestwa BoĹźego, racją ostateczną więzi pomiędzy mężczyzną i kobietą jest KrĂłlestwo BoĹźe. Wtedy moĹźna zrozumieć dlaczego domaga się ono owej przeraĹźającej nierozerwalności, wierności. Jedynie w obliczu wielkości i okazałości KrĂłlestwa BoĹźego człowiek potrafi w takiej sytuacji powiedzieć: "Będę posłuszny". W przeciwnym razie jaki miałby powĂłd do posłuszeństwa? Co miałoby go motywować?

Któş jednak zdolny jest do takiej moralności? Nikt. W istocie, kaĹźdy człowiek przez swą słabość jest grzesznikiem. Dlatego bez świadomości bycia grzesznikami nie potrafimy ustosunkować się do drugiego człowieka nie popełniając niesprawiedliwości, bez zarozumialstwa, pretensji, ataku, oszczerstwa, bez kłamstwa! Gdy tymczasem w świadomości bycia grzesznikami rodzi się zdolność do dyskrecji i pokory w obliczu drugiego człowieka, tęsknota za prawdą dla siebie i drugiego, pragnienie, Ĺźeby przynajmniej drugi człowiek był lepszy od nas. "Synowie ludzcy są tylko jak tchnienie, synowie mężów - kłamliwi; na wadze w gĂłrę się wznoszą; wszyscy razem są lĹźejsi niĹź tchnienie. Nie pokładajcie ufności w przemocy ani się łudĹşcie na próşno rabunkiem; do bogactw, choćby rosły, serc nie przywiązujcie. BĂłg raz powiedział, dwa razy to słyszałem: BĂłg jest potężny. I Ty, Panie, jesteś łaskawy, bo Ty kaĹźdemu oddasz według jego czynĂłw" (Psalm 61). JakĹźeĹź nieubłaganie oczywisty jest ten sąd! (któş jednak zgodzi się na to, aby mu się poddać? Jedynie w towarzystwie człowiek jest zdolny do odczuwania prawdy tego sądu, mimo wszystkich buntĂłw i usiłowań, aby potwierdzić samego siebie). Dlatego mĂłwi Jezus: "Wszyscy jesteście Ĺşli", i "Beze mnie nic nie moĹźecie uczynić". Ale, o Chrystusie, gdzie jesteś? Jedynie od wewnątrz (dal di dentro) twojej przynaleĹźności do towarzystwa, ktĂłra przywołuje cię do prośby, moĹźesz zwrĂłcić się do Niego z błagalnym wołaniem o pomoc, poniewaĹź "to, co dla ciebie jest niemoĹźliwe, nie jest niemoĹźliwe dla Boga". Nie ma w tym nic mechanicznego, ale przez wierność towarzystwu, z czasem, stajemy się zaskakująco zdolni do rzeczy, o ktĂłrych wcześniej nawet nam się nie śniło, z ktĂłrych wcześniej śmialiśmy się albo na widok ktĂłrych odwracaliśmy głowę. PoniewaĹź konsekwencja, spĂłjność (coerenza) w człowieku jest cudem obecności Boga, a nie dziełem człowieka: "Twoja, o Panie, jest łaska". SpĂłjność jest cudem, moralność jest cudem. W przeciwnym razie, jakieĹź nieznośne zarozumialstwo!

Tak więc znakiem autentycznej moralności nie jest sukces - w KrĂłlestwie BoĹźym nie istnieje Ĺźadna miara - lecz nastawienie serca, ktĂłre stara się być wiernym temu jak zostało uczynione na początku: nastawienie to nazywa się ubĂłstwem w duchu. Moralność jest napięciem, dążeniem, jak u dziecka, ktĂłre uczy się chodzić i upada dziesięć razy na odcinku dziesięciu metrĂłw do przejścia, lecz zmierza do swojej matki, podnosi się i zmierza. A komu wolno osądzać, czy w moim towarzyszu drogi istnieje owo dążenie? CzyĹźbym ja był jego sędzią? "Niech nikt nie sądzi, poniewaĹź jedynie BĂłg sądzi", mĂłwił św. Paweł "ja nie sądzę nikogo, nawet samego siebie". Moralność jest zatem napięciem, dążeniem, dlatego nie powstrzyma cię zło. Tak, to prawda, moĹźemy upaść tysiąc razy, ale nie określa, nie definiuje nas zło, jak natomiast definiuje ludzi o mentalności tego świata, ludzi, ktĂłrzy są zmuszeni do usprawiedliwiania tego, czego nie są w stanie uczynić.

NajwyĹźszym znakiem moralności jest zatem miłosierdzie. Tylko BĂłg zna wszystkie strony działającego człowieka: dla nas pozostaje jedynie przestrzeń miłosierdzia. Tak jak człowiek Jezus, ktĂłry zwracając się do Ojca powiedział: "Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią": na nieskończenie małej krawędzi ich ignorancji konstruował, umierając, ich obronę.

Cechą charakterystyczną prawdziwej moralności jest pragnienie korekty (correzione) - korygować znaczy "podtrzymywać się (rządzić się) razem" (reggersi insieme), razem kroczyć - a jej ostatecznym symptomem jest nieobecność skandalu (assenza di scandalo). Chrześcijanin, ktĂłry Ĺźyje towarzystwem nie gorszy się niczym, boleje: nie odczuwa zgorszenia, lecz bĂłl z powodu zła.

Pisze Péguy: Ludzie porządni nie objawiają tej otwartości, rodzącej się z przerażającej rany, z niezapomnianej nędzy, z punktu szwu na wieki źle zszytego, ze śmiertelnego niepokoju, z niewidzialnej, odległej trwogi, z tajemnej goryczy, ze stale ukrywanych upadków, z blizny na wieki źle zagojonej. Ludzie porządni nie objawiają zatem owej otwartości na łaskę, która w istocie jest poczuciem grzeszności". W tym sensie zepsucie moralne, będące w modzie, zwie się "moralizmem" (moralizatorstwem).

Jako że nie sposób zrezygnować z moralności, człowiek, który nie jest posłuszny obecnej Tajemnicy i nie kieruje się pokorą, miłosierdziem bez gorszenia się, nie przeżywa bólu z powodu siebie samego, zdradza moralność na rzecz moralizmu.

Moralizm jest wyborem jednostronnym wartości, dla potwierdzenia własnej wizji rzeczywistości albo własnych korzyści politycznych, ekonomicznych i psychologicznych (jestem w porządku). Jak zauwaĹźył francuski filozof - Bernard LĂŠvy - "puryzm, to znaczy pretendowanie do tego, Ĺźe jakieś społeczeństwo i rząd są nieskazitelnymi, jest oszustwem największym z moĹźliwych", poniewaĹź w sprawach ludzkich to niemoĹźliwe; jak mĂłwił kardynał Ratzinger, prawem polityki jest mądry kompromis (ale podobnie jest w relacjach pomiędzy mężem a Ĺźoną, i pomiędzy rodzicami a dziećmi!) Nawet słuszna obrona prawa stać się moĹźe stronniczą metodą brzydkiej walki politycznej albo ślepej i brutalnej zawiści oraz wendety ("wymordujmy ich wszystkich"). Jeśli dla zaatakowania niemoralności uĹźyje się siły, moĹźna popełnić niemoralność większą od tej, ktĂłrą chciano potępić, jak niedawno powiedział kardynał Ruini.

Moralizm objawia się przez dwa powaĹźne symptomy. Pierwszym jest faryzeizm. Wystarczy w tym kontekście przeczytać przypowieść o faryzeuszu i celniku. Co decyduje o faryzeizmie? Faryzeuszem jest ten, ktĂłry ośmiela się mĂłwić: "Panie, ja jestem porządny!" Pisze na ten temat św. Tomasz z Akwinu: "Ludziom pysznym, ktĂłrzy delektują się własną znakomitością, doskwiera znakomitość prawdy". Nikt nie jest bardziej anty-ewangelijny od tego, kto uwaĹźa się za porządnego, poniewaĹź nie potrzebuje juĹź Chrystusa, wystarcza sam sobie, Ĺźyje więc bez napięcia (dążenia), gdyĹź sam z siebie ustala miarę tego, co słuszne i identyfikuje ją z tym, co, jak sądzi, potrafi zrobić. I, w istocie, w konsekwencji uĹźywa przemocy, wymierzonej przeciwko temu, kto jest taki jak on - jak faryzeusze przeciw Jezusowi - przeciw temu, kto nie myśli i nie mĂłwi według parametrĂłw ustalonych przez niego albo jego własną klasę.

Drugim symptomem moralizmu jest łatwość sięgania po oszczerstwo, uĹźywanie oszczerstwa jako narzędzia. Moralizm przejawia się zatem w posługiwaniu się cudzymi grzechami, albo, jak swego czasu powiedział - na swĂłj Ĺźartobliwy sposĂłb - Jan XXIII, w mĂłwieniu Confiteor i uderzaniu się przy tym w cudze piersi: usprawiedliwianie siebie i oskarĹźanie innych. Skłonność do gorszenia się powiększa jeszcze granice oszczerstwa, ktĂłre zacząć się moĹźe w sposĂłb bardzo subtelny.

Są to sprawy, których towarzystwo, zbierające się w imię Chrystusa, nie może tolerować. Rzeczywiście, niesmak, który odczuwamy, sprowokowany jest przez owo modne dziś zepsucie, którego symptomy chciałem zasygnalizować.

W przynaleĹźności do towarzystwa znajduje swoje rozwiązanie nie tylko problem moralny, ale i kulturalny. To znaczy, przynaleĹźność rozwija świadomość właściwych kryteriĂłw, przy pomocy ktĂłrych naleĹźy oceniać to co się dzieje, w przeciwnym wypadku kryteria ocen zostają nam nieuchronnie narzucone przez ludzi posiadających władzę. Dlatego, ten kto nie idzie za towarzystwem, gdy wyraĹźa ono sąd na temat jakiejś sytuacji - z całym zaangaĹźowaniem prowadzącego je autorytetu - z pewnością błądzi! (i nie dlatego, Ĺźe sąd ten jest nieomylny).

Idąc za towarzystwem rozwijamy świadomość wrodzonych wartości moralnych, które konstytuują serce człowieka, tj. wartości głoszonych przez Chrystusa. Kryterium najwyższym naszej świadomości jest pójście za autorytetem, ponieważ posłuszeństwo łowi w Tajemnicy.

W tej pustyni samotności i przemocy, na której żyjemy, punktem wskazującym drogę naszej wędrówki nie jest zatem jakaś idea, przemówienie, jakaś logika, lecz fakt. Idee, logika, konsekwencja wypływają potem z owego faktu, którym jest nasze towarzystwo: przede wszystkim jednak trzeba być wewnątrz. Stąd punktem wskazującym drogę jest relacja przynależności. Jedynie relacja przynależności, a nie jakaś idea, rani i zmienia. Bycie razem zmienia nas, ponieważ całość czynników powoli wypracowuje swą syntezę, również w najbardziej zbuntowanym sercu - o ile nie jest zbuntowane aż tak, że odchodzi.

Towarzystwo zmusza nas do wejścia w sedno rzeczywistości, ktĂłrą przeĹźywamy, nie kaĹźe nam stosować abstrakcyjnych zasad, a potem, w obliczu rzeczywistości, posługiwać się innymi kryteriami, co powoduje brak spoistości i podział przynoszący ujmę naszej jedności i godności ludzkiej. MĂłwił Jan Paweł I: "Prawdziwym dramatem Kościoła, ktĂłry chętnie określa się jako nowoczesny [prawdziwym dramatem towarzystwa, ktĂłre określa się jako nowoczesne] jest skłonność do korygowania zachwytu z powodu wydarzenia Chrystusa przez jakieś reguły". Reguły nigdy nie będą przyczyną konwersji, ale podziw dla wydarzenia Chrystusa, poniewaĹź to, co powoduje nawrĂłcenie jest jak subtelna czułość serca, to miłość, a nie rozkaz, ktĂłrym jest kaĹźda zasada. Znowu Jan Paweł II stwierdza: "Przebudzenie się ludu chrześcijańskiego ku większej świadomości Kościoła, budując Ĺźywe wspĂłlnoty, w ktĂłrych pĂłjście za Chrystusem staje się konkretne i obejmuje wszystkie aspekty Ĺźycia, oto właściwa odpowiedĹş na dominującą kulturę, ktĂłra zagraĹźa na serio ludzkim i chrześcijańskim zasadom i autentycznym wartościom społecznym". Przebudzenie się ludu chrześcijańskiego ku większej świadomości Kościoła obchodzi nas ze względu na chłopcĂłw i dziewczęta, popełniających samobĂłjstwo, ze względu na przemoc, ktĂłra nas otacza, ze względu na świat; nasze towarzystwo jest dla świata: Propter nos homines On przyszedł, umarł i zmartwychwstał. Chrystus jest "dla" świata, my jesteśmy "dla" świata.

Jaki jest największy cud, ktĂłry zrealizował BĂłg stawszy się człowiekiem? Największym cudem, widzialnym, dotykalnym (bo cud jest faktem doświadczalnym zmysłowo), ktĂłry Chrystus przyniĂłsł światu jest jedność pomiędzy ludĹşmi: niemoĹźliwa jedność pomiędzy ludĹşmi (niemoĹźliwa rĂłwnieĹź pomiędzy mężczyzną i kobietą: "Dla was jest to niemoĹźliwe"). Stąd Jezus, zanim umarł na krzyĹźu, powiedział: "Ojcze proszę Cię, aby byli jedno, Ĺźeby świat uwierzył", tj. Ĺźeby świat spostrzegł się, Ĺźe Ja jestem prawdą.

Jedyną odpowiedzią na głuchy krzyk tych młodych ludzi, którzy popełniają samobójstwo, na przemoc, godzącą w nas wszystkich, jest realizacja jedności, do której uzdalnia nas Chrystus, jest realizacja jedności naszego towarzystwa, towarzystwa pomiędzy ludźmi w imię Pana. "O Boże, spraw abyśmy wydali owoce życia wiecznego - tj. prawdziwego życia - dla zbawienia świata, skoro dajesz nam radość bycia jedno w Chrystusie Panu". Życzmy sobie radości bycia, czucia się i życia jako jedno w Chrystusie Panu!

tłum. ks. Joachim Waloszek

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją