Ślady
>
Archiwum
>
1992
>
Biuletyn (10) wrzesień
|
||
Ślady, numer 4 / 1992 (Biuletyn (10) wrzesień) Teksty ks. Giussaniego Przynależeć do Chrystusa dzisiaj Notatki z rozmowy z ks. Luigi Giussanim, Mediolan, 30 maja 1992 1. Samotność i przemoc Ponura samotność i przemoc, jak jakaś zawieja, w której miota się biedny liść naszego życia, z dala od własnej gałęzi, to tu to tam, nie wiedząc dokąd podąża i nieświadom powodów, dla których wyolbrzymia się niektóre czynniki i wartości: oto chwila, w której żyjemy. W obliczu takiej sytuacji zniechęcenie przedstawia bodaj najbardziej umiarkowaną reakcję. Samotność. W nocie od wydawcy w Il Sabato z 23 maja czytamy: "Francesca wybrała śmierć w ubikacjach stacji kolejowej Tiburtina w Rzymie w nocy z 15 na 16 maja. Trzy strony listu do rodziców, aby powiedzieć: "Miałam w życiu to co potrzebne i to co zbyteczne, nie miałam tego co nieodzowne". Co kryje się za tym słowem "nieodzowne"?" W duszy Franciszki rozlegał się bezgłośny krzyk: ponieważ to co nieodzowne pozostało nieznane, czuła je, ale nie rozumiała. A Simone, 15 lat zarejestrowała na taśmie magnetofonowej, na tle ulubionej muzyki, ostatnie swe słowa: "W życiu spróbowałem wszystkiego i nie rozumiem dlaczego miałbym dalej żyć". Ale owo "dlaczego" było nieobecne, pozostało nieobecnością. Nasze życie, jeśli nie niesie z sobą odpowiedzi na ów krzyk, pozbawione jest godności: musimy żyć, aby dać odpowiedź na ten krzyk. Każde inne "dlatego", które nań nie odpowiada, jest banalnym oszukiwaniem samego siebie i innych. Wiele lat temu, podczas rekonwalescencji w pewnej liguryjskiej miejscowości, zobaczyłem spadającego z tarasu wynajmowanego przeze mnie pensjonatu kota, jednego z dwu, które urodziły się na kilka dni przed moim przyjazdem: nie wiem jak to się stało, spadł i roztrzaskał się o ziemię. Pół metra od miejsca gdzie leżał znajdował się drugi kot, bliźniak; pamiętam jak dziś jak zaparł się łapkami w ziemię, utkwił wzrok w swoim roztrzaskanym braciszku a potem spokojnie sobie poszedł. Nam nie wolno tego zrobić, ponieważ jest w nas coś, co domaga się od nas wyjaśnień. Jeśli w obliczu tych faktów doznajemy na moment wzruszenia, a potem przechodzimy nad nimi do porządku dziennego i nie odpowiadamy na ów krzyk, przynajmniej wtedy, gdy wydobywa się on z duszy towarzysza wspólnej drogi, to nasze życie pozbawione jest godności. Przemoc. Dowiedziałem się o tym z gazety: w Sarajewie zbombardowano dużą grupę osób stojących w kolejce po chleb; zginęło 20 osób a ponad 150 zostało rannych. Jak można na to spokojnie patrzeć? Nie możemy żyć "dając temu spokój", my którzyśmy "dali spokój" haniebnym ludobójstwom, jakie miały miejsce w Wietnamie, Kambodży, Laosie, z setkami tysięcy uciekinierów, którzy usiłowali przepłynąć ocean na pokładzie małych i niepewnych łodzi - czytając o tym w gazetach, wydawanych przez tą samą władzę, która te właśnie wydarzenia prowokowała. Jakąż godność może mieć nasze życie, skoro zauważając te rzeczy, kiedy czytamy o nich w gazetach, wypowiadamy jakiś sąd, o tyle pochopny, o ile pozbawiony odpowiednich podstaw - i stąd niesłuszny i niemoralny - i na tym koniec? Coś trzeba koniecznie zrobić. Z pewnością zaś nie jest żadnym działaniem głoszenie poglądu, jak to czyni pewien ideolog jednej z partii porządnych ludzi i odnowicieli: "Trzeba, aby płacono w okrutny sposób" - czyli politycy i lud godzą się z faktem, że w pewnych momentach historii musi się lać krew. To mieliby być prorocy nowego porządku i nowej nieskazitelności! Jak ów taksówkarz, który wskazując oskarżającym gestem na przedstawicieli partii politycznych, powiedział jednemu z nas: "Trzeba ich wszystkich wymordować". Dwa dni po śmierci Simony Corriere della sera usprawiedliwiało jej rodziców stwierdzając: "Dali jej wszystko". Lecz również oni - ludzie tak samo biedni jak my, niejasno widzący rzeczywistość, bez klarownego kryterium, opuszczeni w zamieszaniu wywołanym powszechną, tak czy inaczej okazywaną, przemocą, - naśladowali i popierali, jako uczestnicy pewnej koncepcji życia, tych, którzy mając w ręku władzę, odebrali ich dziecku nadzieję i nadal odbierają ją ludziom. Wszyscy, tak jak tych oboje rodziców, kolaborowaliśmy: albo robimy coś innego, albo, wszyscy, kolaborujemy. I tak również wszyscy wasi synowie i wasze córki, którzy teraz mają lat 15 albo trochę więcej, wracają do domu zagubieni - nie jest już dla nich oczywiste to, co jest oczywiste dla was, to, coście uznali i zdobyli - przytłoczeni i zdominowani przez powszechną mentalność i propagandę: są jak ziemia niczyja, którą z łatwością przywłaszcza sobie władza, ich twarze wyrażają samotność i słabość, ponieważ ich "ja" nie przynależy do niczego, nawet do rodziny. Jak już miałem okazję zauważyć, "w dzisiejszym świecie, tak opróżnionym z Obecności - realnej i możliwej do spotkania Obecności tego, co "nieodzowne" - człowiek jest sam, a zatem łatwo można nim rozporządzać, jest kruchy jak dziecko, staje się łupem każdego, kto pierwszy go pociągnie, jest niezdolny do pielęgnowania i rozwijania krytycznego spojrzenia, jest więźniem tego, kto w jakikolwiek sposób wydaje się być od niego silniejszy". "Trzeba koniecznie zwrócić uwagę na relację pomiędzy negacją Chrystusa a słabością osoby. Wymazanie z życia Absolutu, całkowite zapomnienie o "Bogu z nami" pociąga za sobą słabość rozumu, zagubienie uczuć, czyli wybitnie uległe "ja". To tak jakby nie było już więcej racji, a zatem i podmiotu, ja, które byłoby zdolne pojąć racje odpowiednie do życia" ("Ten, dla Którego się żyje, Il Sabato, nr 16, 1992). W swej istocie, samotność wyraża sytuację ludzi, którzy mocują się z potrzebą ich człowieczeństwa. Wyraźnie mówiła o tym książeczka Śladami chrześcijańskiego doświadczenia (Tracce d`esperienza cristiana (Milano, 1960): "Im bardziej odkrywamy nasze wymogi, tym bardziej spostrzegamy, że nie jesteśmy ich w stanie rozwiązać sami, ani nie potrafią tego zrobić inni ludzie podobni do nas. Poczucie niemożności towarzyszy każdemu poważnemu doświadczeniu człowieczeństwa. To właśnie owo poczucie niemożności rodzi samotność. Prawdziwa samotność nie wynika z faktu bycia fizycznie samym, ale z odkrycia, iż nasz fundamentalny problem nie może znaleźć odpowiedzi ani w nas, ani w innych. Można śmiało powiedzieć, że poczucie samotności rodzi się w samym sercu każdego poważnego zaangażowania się we własne człowieczeństwo. Dobrze może to zrozumieć ktoś, kto sądząc, że znalazł rozwiązanie jakiegoś problemu w czymś lub w kimś, doświadcza, że to coś, lub ten ktoś przepada, odchodzi, zdradza go, albo zawodzi. Z naszymi potrzebami jesteśmy sami; z naszą potrzebą bycia i intensywnego życia. Jak ktoś sam jeden na pustyni; jedyną rzeczą jaka mu pozostaje, to czekać, żeby ktoś przyszedł. A rozwiązania z pewnością nie przyniesie człowiek, bo do rozwiązania są właśnie ludzkie potrzeby".
2. Inny krzyk: Bóg stał się człowiekiem Kardynał Saldarini, po dyskusji na Uniwersytecie turyńskim, zorganizowanej przez naszych studentów, wyraził się o nich tak: "Ci młodzi ludzie budzą pytanie, które wszyscy nosimy w sercu, lecz niosą również odpowiedź". Nasi przyjaciele nigdy nie usłyszeli większej pochwały od tego krótkiego i trafnego spostrzeżenia: "Niosą również odpowiedź". Rzeczywiście to jest to, co nam - mnie i tobie - zostało zadane jako najwyższa forma służby dla ludzi, bez porównania bardziej ważna od tej jaką spełnia matka, karmiąca i troszcząca się o własne dziecko - ponieważ tej odpowiedzi oczekują wszyscy ludzie, czy o tym wiedzą czy nie, czy zdają sobie z tego sprawę czy nie: kto jednak umiera w taki sposób - jak Francesca i Simone - mówi o tym dla wszystkich! Kardynał Ratzinger w świeżo opublikowanym wywiadzie zauważa: "Europa jest dzisiaj o krok od tego, by stać się na powrót pogańską. Lecz także pośród nowych herosów [pogaństwo jest sprawą herosów, superludzi, ludzi, którzy nadymają się albo są nadymani] występuje nowy głód Boga. Z pewnością nie zaspokajają go marzenia o nowych kościołach ani też Kościół, który chciałby odrodzić sam siebie poprzez niekończące się dyskusje [Kościół zdominowany przez intelektualistów, lecz nie tylko]; wiara nie jest autoafirmacją niektórych ludzi, którzy mają dużo czasu do stracenia". A papież Jan Paweł II w przemówieniu na zakończenie audiencji w dniu 14 maja stwierdził: "Ponieważ wiara nie jest już dzisiaj więcej wspólnym dziedzictwem, lecz jedynie ziarnem, często zapomnianym, często zagrożonym przez "bożków" i "władców" tego świata, wasze stowarzyszenia i wasze ruchy muszą czynić wiele, aby zaopiekować się tym ziarnem i pozwolić mu rosnąć. To ziarno - wiara - jest treścią innego krzyku, różniącego się od powszechnego krzyku, różniącego się od krzyku tych dwóch młodych ludzi, którzy popełnili samobójstwo oraz od krzyku tych, którzy oskarżają innych z trybunałów i swoich sędziowskich krzeseł: ten krzyk jest zwiastowaniem pewnego Faktu, jestwołaniem, że Bóg stał się człowiekiem, aby towarzyszyć człowiekowi w drodze ku jego przeznaczeniu (destino), aby objąć go i przytulić w każdej jego słabości, podtrzymać w każdym jego upadku, nie pozostawiając go samego nawet na moment. Byleby tylko został zaakceptowany. Ponieważ, jak czytamy na początku opisu owego Faktu: "Przyszedł do swoich, a swoi go nie poznali, przyszedł do swego domu a swoi go nie przyjęli". Tak czy owak w świecie samotności i przemocy rozchodzi się owo wołanie, które wszystko przenika i którego nic nie jest w stanie powstrzymać, ponieważ jest ziarnem przeznaczonym do zakorzenienia się w sercu każdego człowieka: ziemia serca każdego człowieka uczyniona jest z oczekiwania tegoż ziarna i niczego innego, chyba że coś pozostaje w relacji do owego ziarna. Chciałbym teraz zwrócić uwagę na sposób w jaki to wołanie dosięga nas, w jaki nam zostaje dane. Przeczytajmy w tym kontekście inny fragment tej samej wypowiedzi papieża: "Paradoksalna moc Kościoła, a zatem i waszych stowarzyszeń, leży w Tajemnicy Wcielenia (...). Spotkanie z Chrystusem jest do tego stopnia piękne i płodne, w wymiarze ludzkim, że trzeba je rozpowszechniać wszędzie, wszystkim bliźnim: w rodzinie, na osiedlu, w szkole, w biurze, w fabryce, we wszystkich środowiskach (...). Wyświadczylibyśmy złą przysługę redukując bogactwo chrześcijańskiego orędzia do czysto ludzkiej mądrości, nieomal do wiedzy o dobrym życiu albo do kodeksów postępowania, niezdolnych do zmiany ludzkiego serca. Wewnątrz dynamiki komunikacji (przekazu, kerygmy) ożywianej przez łaskę wezwani i zaproszeni jesteście, aby ogłaszać obecność Chrystusa na rozlicznych "areopagach" świata, który oddala się od swego Stwórcy i Zbawiciela. Naśladujcie przykład pierwszych świadków, pierwszych uczniów (...). Przezwyciężyli oni wszelkie przeszkody i przekraczali wszystkie granice. Komunikowanie (przekaz, kerygma) zaczyna się tam, gdzie się żyje". Cały nasz ruch zaczął się od pewnej szkolnej katedry, w obliczu chłopców zajmujących miejsce w szkolnych ławkach. I przez cały rok nikt nie przyszedł, nikt nie poszedł za. "Bardziej niż kiedykolwiek - kontynuuje papież - wiara musi być proponowana - aby w sposób wolny przylgnęli wszyscy - wszystkim ludom i narodom, ponieważ "wszyscy mają prawo poznania Tajemnicy Chrystusa, w którym, jak wierzymy, cała ludzkość może odnaleźć, w niewyobrażalnej pełni, wszystko to, czego po omacku szuka na temat Boga, człowieka i jego przeznaczenia, na temat życia i śmierci, na temat prawdy (Evangelii nuntiandi)".
3. Razem, ponieważ jest Chrystus Jeśli jednak komunikowanie (przekaz, kerygma) zaczyna się tam, gdzie żyjemy, to łatwo można zrozumieć to, co akcentuje kardynał Ruini, w swojej wypowiedzi na XXXV Konferencji Generalnej Cei, którą przeczytałem w Il Sabato. Przekaz wiary "domaga się przede wszystkim swojego jądra albo napędowego centrum, jakby silnika, albo lepiej iskry, wyzwalającej ową energię, która prowadzi do osobistego spotkania z Chrystusem, do ufnego przylgnięcia do Niego i do pójścia za. Tym jądrem w jego wymiarze pierwotnym i istotnym nie może być nic innego tylko sam Bóg, który działa w nas w sposób wolny przez dar swojego Ducha. Lecz w wymiarze ludzkim owo decydujące jądro ukonstytuowane jest przez wspólnotę wierzących, może ich być niewielu, byleby byli głęboko zjednoczeni w imię Chrystusa". Owo decydujące dla przekazu wiary jądro ukonstytuowane jest przez tych, co odnajdują się razem, ponieważ jest Chrystus, przez towarzystwo ludzi, którzy uznają, że są jedno w Jego imię (mógłbym być przestępcą, nawet zamieszczonym na listach przestępców publicznych, a czułbym się zjednoczonym z tobą, i czulibyśmy się przyjaciółmi, ponieważ jest Chrystus). To odnajdywanie się razem nazywa się przynależnością, we wszystkim, na ile potrafimy, ponieważ pomiędzy nami jest Bóg, który stał się człowiekiem:"Jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Mówiłem o tym bardzo wyraźnie na Wielkanoc: albo Chrystus zmartwychwstał, albo wszystko zamieni się ostatecznie w popiół. To co cenimy najbardziej, wszystkie nasze zdolności itp., są "niczym", nie mają żadnej wartości, jeśli Chrystus nie zmartwychwstał. Czyn tych dwojga młodych ludzi byłby zatem godny pochwały, rozumny, przede wszystkim zaś rozumna byłaby przemoc możnych. Przynależność oznacza odnajdywanie się razem, ponieważ jest Chrystus, w towarzystwie, które (w wymiarze działania i możliwości) dąży do określenia całego życia, tzn. mówiąc dokładniej, do określenia naszego sposobu myślenia, czucia, działania. To właśnie stawia nas "kontra" powszechnej mentalności (nie w złym sensie tego słowa), czyni nas innymi: jemy i pijemy jak wszyscy, śpimy i czuwamy jak wszyscy, żyjemy i umieramy jak wszyscy, a jednak jesteśmy inni niż wszyscy. W istocie Jezus mówił do Nikodema, starego mędrca, który szukał go w nocy: "Trzeba narodzić się na nowo". Jak to: "narodzić się na nowo"? Czytamy to zawsze podczas chrztu naszych dzieci: a zatem czy potrzeba, żeby dziecko, aby móc narodzić się na nowo, weszło z powrotem do łona swojej matki? Nikodem dorzucił z pewną ironią: "Jak może człowiek narodzić się na nowo kiedy jest stary?" W przynależności do tego towarzystwa w grę wchodzi i zmienia się całe moje ja: z czasem, rzeczywiście, myśli się, osądza, postrzega, czuje, emocjonuje, pracuje, daje się samego siebie - własne życie i własną śmierć - w sposób zasadniczo inny. Istnieje tylko jedno słowo, które nadaje się do wyrażenia tego sposobu życia, nazwa własna owej odmienności: to słowo wdzięczność, albo po grecku caritas. Przynależność do tego towarzystwa podyktowana jest przez pewne wydarzenie, rodzi się z powodu czegoś, co się przytrafia, to znaczy z powoduspotkania z ludźmi, dla których Chrystus jest motywem życia. To towarzystwo czyni doświadczeniem konkretnym, zmysłowym, spotkanie z Przeznaczeniem,pozbawia abstrakcyjności, neutralności i mechaniczności słowo Przeznaczenie, i pozwala rozumieć je jako rzeczywistość obecną, o której można mówić, tu, teraz: to dlatego, kiedyśmy się do niego (towarzystwa) zbliżyli, uderzyło nas ono i pociągnęło. Dzięki temu towarzystwu spotkanie z Przeznaczeniem - spotkanie, które reprezentują nieuchronnie wszystkie dni, godziny, chwile - staje się doświadczeniem (naturalna rodzina przedstawiać powinna pierwsze wynurzenie się tego towarzystwa do którego przynależymy, w którym rozpoczynamy doświadczenie Przeznaczenia; w istocie pierwszych uczuć na temat Ostateczności ja doznałem właśnie tam; lecz w klimacie dzisiejszego świata wszystko to zostało zaprzepaszczone). To towarzystwo, które porusza i pociąga, bo czyni doświadczalnym spotkanie z Przeznaczeniem, w swej ostatecznej kompletności, w swych najobszerniejszych granicach, w swej światowości, nazywa się Kościół: Kościół Chrystusowy. Ponieważ Przeznaczeniem jest Chrystus. Lecz, jak widzieliśmy wcześniej ("w wymiarze ludzkim to jądro ... ukonstytuowane jest przez wspólnotę wierzących, nawet jeśli jest ich niewielu"), wartość Kościoła wyraża się i żyje, wygaszona dopóki się tego chce, w tej małej grupie, która jednoczy się w szkole, na osiedlu, w parafii, jedynie dlatego ponieważ jest Chrystus. W istocie, wielki lud Boży żyje w kawałku tego, z którym zderzyliśmy się w szkole, w pracy, itp., i który nas dotknął.
4. Żyć przynależnością Towarzystwo to jest nie tyle gadaniem ile faktem ukonstytuowanym z osób, które patrzą na siebie i słuchają się. Słowa są elementem towarzystwa - i zazwyczaj używa się ich niewłaściwie. Prawda jednak znajduje się wewnątrz faktu towarzystwa: w jego korzeniach, w jego konsystencji, w treści jego oświadczeń, w jego przeznaczeniu, w celowości jego pomocy i miłości do człowieka. Prawda znajduje się wewnątrz faktu towarzystwa, w takim stopniu, w jakim jest ono uczestnikiem jedynego wielkiego Faktu, Jezusa Chrystusa obecnego w swoim Kościele. W obliczu negacji świata, w obliczu eliminacji wielkiej Obecności, trzeba potwierdzić to towarzystwo: to ona porusza, niesie w sobie, tam gdzie jesteś, w twoim środowisku, orędzie sprzed dwu tysięcy lat i świadectwo o konkretności Jego Obecności: demonstruje ją, ponieważ tworzą je osoby, które z upływem czasu, dochowując wierności, zmieniają się, tak że nikt nie myśli i nie czuje tak jak one, nie jest tak wspaniałomyślny jak one, nie kocha prawdy z tak dziecięcą prostotą jak one. Pisze św. Paweł do Efezjan: "Wszyscy razem winniśmy dojść do jedności wiary i pełnego poznania Syna Bożego, do człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa. [Chodzi o to], abyśmy już nie byli dziećmi, którymi miotają fale i porusza każdy powiew nauki, na skutek oszustwa ze strony ludzi i przebiegłości w sprowadzaniu na manowce fałszu. Natomiast żyjąc prawdziwie w miłości sprawmy, by wszystko rosło ku Temu, który jest Głową - ku Chrystusowi. Z Niego całe Ciało [towarzystwo nazywane jest "ciałem"] - zespalane i utrzymywane w łączności dzięki całej więzi umacniającej każdy z członków stosownie do jego miary - przyczynia sobie wzrostu dla budowania siebie w miłości. To zatem mówię i zaklinam [was] w Panu, abyście już nie postępowali tak, jak postępują poganie, z ich próżnym myśleniem [samotność i przemoc], umysłem pogrążeni w mroku, obcy dla życia Bożego, na skutek tkwiącej w nich niewiedzy, na skutek zatwardziałości serca. Oni to doprowadziwszy siebie do nieczułości [sumienia], oddali się rozpuście, popełniając zachłannie wszelkiego rodzaju grzechy nieczyste. Wy zaś nie tak nauczyliście się Chrystusa. Słyszeliście przecież o Nim i zostaliście pouczeni w Nim, zgodnie z prawdą, jaka jest w Jezusie, że - co cię tyczy poprzedniego sposobu życia - trzeba porzucić dawnego człowieka, który ulega zepsuciu na skutek zwodniczych żądz, odnawiać się duchem w waszym myśleniu i przyoblec człowieka nowego, stworzonego według Boga, w sprawiedliwości i prawdziwej świętości. Dlatego odrzuciwszy kłamstwo: niech każdy z was mówi prawdę do bliźniego, bo jesteście nawzajem dla siebie członkami" (to jest punkt kulminacyjny; wszelkie marzenia każdego autentycznego człowieka, czyli smutnego rewolucjonisty, aby stworzyć lud, tu znajdują swoją realizację: "Jesteśmy dla siebie nawzajem członkami". Owszem, kiedy czytamy, po raz kolejny, ów fragment św. Pawła, czujemy jak drży nam głos i wzmaga się nasz puls. Ale chodzi o rzecz najprostszą pod słońcem: musimy starać się słuchać Chrystusa i iść za Nim, to znaczy przynależeć do towarzystwa, które to właśnie ma na celu, korzystając z każdego impulsu, bodźca, sugestii, upomnienia. Przynależność do tego towarzystwa ma na celu wolność osoby; i to co rodzi się z niej w sposób najbardziej imponujący, to wolność osoby, której trzeba dziś realnie bronić, ponieważ jest ona zagrożona w swoim istnieniu. Początkiem wolności jest zdolność do osądu: jeśli inni narzucą mi swój dowolny sąd stanę się niewolnikiem! Początkiem wolności osoby jest osąd, zdolność do osądzania przy pomocy kryteriów, które ona (wolność) uznaje za prawdziwe. Punkt wyjścia, zdolność, warunek prawdziwego sądu to przeżywanie przynależności do tego towarzystwa, w przeciwnym razie jestem mniej lub bardziej świadomie, lecz nieuchronnie, zdeterminowany i zdominowany przez innych. A w towarzystwie nie mogę jedynie powtarzać tego, co mówią inni, nie dają mi spokoju: muszę zrozumieć. Przeżywanie przynależności zakłada w swej istocie dwa czynniki.
To kroczenie za towarzystwem i jej autorytetem pozwala uniknąć jednostronności osobistych preferencji, które powodują, że wybiera się podług własnych upodobań. W tym kontekście przeczytajmy jeszcze fragment przemówienia Jana Pawła II: "U źródeł kryzysu, który nęka nasz kraj [Włochy] leży błędna koncepcja bycia dojrzałym. Dzisiaj dojrzałość jest dla zbyt wielu ludzi synonimem autonomii [nie przynależenia: de facto, wolność pojmuje się jako nie posiadanie żadnej więzi, a to oznacza rozkład, śmierć, samotność i uciekanie się do przemocy]. Rzekomo dojrzała jest wolność kogoś, kto nie zważa na żadną normę i na żadne przyjazne towarzystwo, kto kieruje się nieuzasadnionym kaprysem. Natomiast moralność rodzi się jako doświadczenie autentycznego człowieczeństwa, świadomości własnej odpowiedzialności a jednocześnie własnych ograniczeń. Jest to doświadczenie człowieka, który żyje przynależnością do rzeczywistości większej od siebie [nasze towarzystwo jest rzeczywistością większą od siebie, w przeciwnym razie nie pozostawalibyśmy "przyklejeni" do siebie nawet jednej minuty; to jednak jest również prawdą w odniesieniu do mężczyzny i kobiety żyjących w związku małżeńskim] rzeczywistości, w której stale może odnajdywać konsystencję, jasność kryteriów, energię do działania, dzięki której może korygować własne błędy". Miłujmy zatem darmowo towarzystwo, którym jesteśmy, którym zostaliśmy uczynieni! Jak mówił św. Franciszek Ksawery, jedna z najbardziej szlachetnych i potężnych osobowości jakie zna historia. W niektórych swoich listach (opublikowanych w 21 numerze Il Sabato) pisze do pozostawionych w ojczyźnie towarzyszy: "Zostawienie Chrystusa, aby pójść za własnymi opiniami i skłonnościami, po tym jak poznałem Go razem z wami, to gorsze niż śmierć!" "Francesco Mansiglias i ja polecamy się pobożnym modlitwom waszym i wszystkich członków towarzystwa, ponieważ my, będący tutaj, jesteśmy dziełem was wszystkich". I jeszcze dalej: "Żeby nigdy o was nie zapomnieć, czy to przez stałe i szczególne wspomnienie, czy to dla mojej wielkiej pociechy [wyruszył w wieku 28 lat i nie zobaczył nigdy więcej nikogo z tych, których pozostawił we Włoszech] donoszę wam, najdrożsi bracia, że z listów, które mi piszecie, wyrwałem wasze, własnoręcznie napisane imiona i razem ze złożonymi przeze mnie ślubami noszę je stale ze sobą, dla pociechy jaka z nich dla mnie płynie. Po raz pierwszy czynię dzięki Bogu a potem wam, bracia i ojcowie najsłodsi, że Bóg was stworzył, żebym mógł doznać tak wielkiej pociechy dzięki noszeniu waszych imion, i nie powiem nic więcej, mając na uwadze, że wkrótce się zobaczymy w innym życiu, gdzie więcej będzie czasu na odpoczynek niż tu". Jakież głębokie i totalne poczucie towarzystwa posiadał Franciszek Ksawery! W tym towarzystwie mieściło się wszystko! Dlatego przechowywał, na owym kawałku płótna, które odnaleziono kiedy zmarł, wszystkie imiona swoich dawnych towarzyszy wydartych z listów, jakie mu pisali. "Czyż nie wiecie, że jesteście dla siebie nawzajem członkami?" Nie znaliśmy się, a jesteśmy nawzajem dla siebie członkami, tak że jeden oddałby za drugiego życie!
5. Z towarzystwa rodzi się moralność i kultura To z naszego towarzystwa rodzi się zarówno prawdziwa koncepcja problemu moralnego jak też właściwe postawienie problemu kulturalnego - jak pojmować i osądzać rzeczy. Bez moralności pozostajemy we władaniu kłamstwa. Bez kultury we władaniu tego, kto ma w swoim ręku narzędzia władzy i stara się, abyśmy wierzyli, myśleli i wyobrażali sobie to co on chce i co mu bardziej odpowiada. W zamieszaniu, w ponurej samotności i zawrotnej przemocy epoki współczesnej, wszyscy mówią o moralności. Problem moralny jednak w swej prawdzie wypływa z naszego towarzystwa i dzięki niemu (naszemu towarzystwu), z czasem, niejako przez osmozę, komunikuje się naszej świadomości. Moralność ustala relację pomiędzy działaniem jakie podejmujemy a przeznaczeniem wszystkiego. Jakiś akt jest moralny kiedy reflektuje i respektuje swoją przynależność w planie całościowym. Moralność jest dyspozycyjnością wobec Tajemnicy, wobec Boga, pokrywa się zatem z otwartością pierwotną wobec rzeczywistości, z którą i w której stwarza nas Bóg. Bycie moralnym oznacza zachowanie pierwotnej otwartości na rzeczywistość, taką jaką Bóg pozwala nam spotkać. Odpowiadamy na rzeczywistość w takiej mierze w jakiej owa otwartość, którą dał nam Pan, determinuje "jak" (sposób) naszego działania. Ludzkie działanie jest zatem moralne wtedy, kiedy służy całości (è in funzione della totalità). Najbardziej zadziwiający tego przykład pozostawił nam dziewiętnasty rozdział Ewangelii św. Mateusza, gdzie Jezus mówi o nierozerwalności małżeństwa a apostołowie, przestraszeni, wykrzykują: "Jeśli tak przedstawia się sytuacja mężczyzny wobec kobiety, to nie opłaca się więcej żenić!" A Jezus odpowiada: "To co jest niemożliwe dla was, nie jest jednak niemożliwe dla Boga". Ludzki czyn jest prawdziwy, moralny, jedynie wtedy, kiedy odpowiada całościowemu planowi; jeśli zaniedbuje jakąś jego część przestaje być moralny (analogicznie rozum, który jest świadomością rzeczywistości według totalności jej czynników, kiedy zaciera jakiś czynnik, nie jest już więcej rozumem, ale kłamstwem). Małżeństwo - mówi Jezus - istnieje dla Królestwa Bożego, racją ostateczną więzi pomiędzy mężczyzną i kobietą jest Królestwo Boże. Wtedy można zrozumieć dlaczego domaga się ono owej przerażającej nierozerwalności, wierności. Jedynie w obliczu wielkości i okazałości Królestwa Bożego człowiek potrafi w takiej sytuacji powiedzieć: "Będę posłuszny". W przeciwnym razie jaki miałby powód do posłuszeństwa? Co miałoby go motywować? Któż jednak zdolny jest do takiej moralności? Nikt. W istocie, każdy człowiek przez swą słabość jest grzesznikiem. Dlatego bez świadomości bycia grzesznikami nie potrafimy ustosunkować się do drugiego człowieka nie popełniając niesprawiedliwości, bez zarozumialstwa, pretensji, ataku, oszczerstwa, bez kłamstwa! Gdy tymczasem w świadomości bycia grzesznikami rodzi się zdolność do dyskrecji i pokory w obliczu drugiego człowieka, tęsknota za prawdą dla siebie i drugiego, pragnienie, żeby przynajmniej drugi człowiek był lepszy od nas. "Synowie ludzcy są tylko jak tchnienie, synowie mężów - kłamliwi; na wadze w górę się wznoszą; wszyscy razem są lżejsi niż tchnienie. Nie pokładajcie ufności w przemocy ani się łudźcie na próżno rabunkiem; do bogactw, choćby rosły, serc nie przywiązujcie. Bóg raz powiedział, dwa razy to słyszałem: Bóg jest potężny. I Ty, Panie, jesteś łaskawy, bo Ty każdemu oddasz według jego czynów" (Psalm 61). Jakżeż nieubłaganie oczywisty jest ten sąd! (któż jednak zgodzi się na to, aby mu się poddać? Jedynie w towarzystwie człowiek jest zdolny do odczuwania prawdy tego sądu, mimo wszystkich buntów i usiłowań, aby potwierdzić samego siebie). Dlatego mówi Jezus: "Wszyscy jesteście źli", i "Beze mnie nic nie możecie uczynić". Ale, o Chrystusie, gdzie jesteś? Jedynie od wewnątrz (dal di dentro) twojej przynależności do towarzystwa, która przywołuje cię do prośby, możesz zwrócić się do Niego z błagalnym wołaniem o pomoc, ponieważ "to, co dla ciebie jest niemożliwe, nie jest niemożliwe dla Boga". Nie ma w tym nic mechanicznego, ale przez wierność towarzystwu, z czasem, stajemy się zaskakująco zdolni do rzeczy, o których wcześniej nawet nam się nie śniło, z których wcześniej śmialiśmy się albo na widok których odwracaliśmy głowę. Ponieważ konsekwencja, spójność (coerenza) w człowieku jest cudem obecności Boga, a nie dziełem człowieka: "Twoja, o Panie, jest łaska". Spójność jest cudem, moralność jest cudem. W przeciwnym razie, jakież nieznośne zarozumialstwo! Tak więc znakiem autentycznej moralności nie jest sukces - w Królestwie Bożym nie istnieje żadna miara - lecz nastawienie serca, które stara się być wiernym temu jak zostało uczynione na początku: nastawienie to nazywa się ubóstwem w duchu. Moralność jest napięciem, dążeniem, jak u dziecka, które uczy się chodzić i upada dziesięć razy na odcinku dziesięciu metrów do przejścia, lecz zmierza do swojej matki, podnosi się i zmierza. A komu wolno osądzać, czy w moim towarzyszu drogi istnieje owo dążenie? Czyżbym ja był jego sędzią? "Niech nikt nie sądzi, ponieważ jedynie Bóg sądzi", mówił św. Paweł "ja nie sądzę nikogo, nawet samego siebie". Moralność jest zatem napięciem, dążeniem, dlatego nie powstrzyma cię zło. Tak, to prawda, możemy upaść tysiąc razy, ale nie określa, nie definiuje nas zło, jak natomiast definiuje ludzi o mentalności tego świata, ludzi, którzy są zmuszeni do usprawiedliwiania tego, czego nie są w stanie uczynić. Najwyższym znakiem moralności jest zatem miłosierdzie. Tylko Bóg zna wszystkie strony działającego człowieka: dla nas pozostaje jedynie przestrzeń miłosierdzia. Tak jak człowiek Jezus, który zwracając się do Ojca powiedział: "Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią": na nieskończenie małej krawędzi ich ignorancji konstruował, umierając, ich obronę. Cechą charakterystyczną prawdziwej moralności jest pragnienie korekty (correzione) - korygować znaczy "podtrzymywać się (rządzić się) razem" (reggersi insieme), razem kroczyć - a jej ostatecznym symptomem jest nieobecność skandalu (assenza di scandalo). Chrześcijanin, który żyje towarzystwem nie gorszy się niczym, boleje: nie odczuwa zgorszenia, lecz ból z powodu zła. Pisze Péguy: Ludzie porządni nie objawiają tej otwartości, rodzącej się z przerażającej rany, z niezapomnianej nędzy, z punktu szwu na wieki źle zszytego, ze śmiertelnego niepokoju, z niewidzialnej, odległej trwogi, z tajemnej goryczy, ze stale ukrywanych upadków, z blizny na wieki źle zagojonej. Ludzie porządni nie objawiają zatem owej otwartości na łaskę, która w istocie jest poczuciem grzeszności". W tym sensie zepsucie moralne, będące w modzie, zwie się "moralizmem" (moralizatorstwem). Jako że nie sposób zrezygnować z moralności, człowiek, który nie jest posłuszny obecnej Tajemnicy i nie kieruje się pokorą, miłosierdziem bez gorszenia się, nie przeżywa bólu z powodu siebie samego, zdradza moralność na rzecz moralizmu. Moralizm jest wyborem jednostronnym wartości, dla potwierdzenia własnej wizji rzeczywistości albo własnych korzyści politycznych, ekonomicznych i psychologicznych (jestem w porządku). Jak zauważył francuski filozof - Bernard Lévy - "puryzm, to znaczy pretendowanie do tego, że jakieś społeczeństwo i rząd są nieskazitelnymi, jest oszustwem największym z możliwych", ponieważ w sprawach ludzkich to niemożliwe; jak mówił kardynał Ratzinger, prawem polityki jest mądry kompromis (ale podobnie jest w relacjach pomiędzy mężem a żoną, i pomiędzy rodzicami a dziećmi!) Nawet słuszna obrona prawa stać się może stronniczą metodą brzydkiej walki politycznej albo ślepej i brutalnej zawiści oraz wendety ("wymordujmy ich wszystkich"). Jeśli dla zaatakowania niemoralności użyje się siły, można popełnić niemoralność większą od tej, którą chciano potępić, jak niedawno powiedział kardynał Ruini. Moralizm objawia się przez dwa poważne symptomy. Pierwszym jest faryzeizm. Wystarczy w tym kontekście przeczytać przypowieść o faryzeuszu i celniku. Co decyduje o faryzeizmie? Faryzeuszem jest ten, który ośmiela się mówić: "Panie, ja jestem porządny!" Pisze na ten temat św. Tomasz z Akwinu: "Ludziom pysznym, którzy delektują się własną znakomitością, doskwiera znakomitość prawdy". Nikt nie jest bardziej anty-ewangelijny od tego, kto uważa się za porządnego, ponieważ nie potrzebuje już Chrystusa, wystarcza sam sobie, żyje więc bez napięcia (dążenia), gdyż sam z siebie ustala miarę tego, co słuszne i identyfikuje ją z tym, co, jak sądzi, potrafi zrobić. I, w istocie, w konsekwencji używa przemocy, wymierzonej przeciwko temu, kto jest taki jak on - jak faryzeusze przeciw Jezusowi - przeciw temu, kto nie myśli i nie mówi według parametrów ustalonych przez niego albo jego własną klasę. Drugim symptomem moralizmu jest łatwość sięgania po oszczerstwo, używanie oszczerstwa jako narzędzia. Moralizm przejawia się zatem w posługiwaniu się cudzymi grzechami, albo, jak swego czasu powiedział - na swój żartobliwy sposób - Jan XXIII, w mówieniu Confiteor i uderzaniu się przy tym w cudze piersi: usprawiedliwianie siebie i oskarżanie innych. Skłonność do gorszenia się powiększa jeszcze granice oszczerstwa, które zacząć się może w sposób bardzo subtelny. Są to sprawy, których towarzystwo, zbierające się w imię Chrystusa, nie może tolerować. Rzeczywiście, niesmak, który odczuwamy, sprowokowany jest przez owo modne dziś zepsucie, którego symptomy chciałem zasygnalizować. W przynależności do towarzystwa znajduje swoje rozwiązanie nie tylko problem moralny, ale i kulturalny. To znaczy, przynależność rozwija świadomość właściwych kryteriów, przy pomocy których należy oceniać to co się dzieje, w przeciwnym wypadku kryteria ocen zostają nam nieuchronnie narzucone przez ludzi posiadających władzę. Dlatego, ten kto nie idzie za towarzystwem, gdy wyraża ono sąd na temat jakiejś sytuacji - z całym zaangażowaniem prowadzącego je autorytetu - z pewnością błądzi! (i nie dlatego, że sąd ten jest nieomylny). Idąc za towarzystwem rozwijamy świadomość wrodzonych wartości moralnych, które konstytuują serce człowieka, tj. wartości głoszonych przez Chrystusa. Kryterium najwyższym naszej świadomości jest pójście za autorytetem, ponieważ posłuszeństwo łowi w Tajemnicy. W tej pustyni samotności i przemocy, na której żyjemy, punktem wskazującym drogę naszej wędrówki nie jest zatem jakaś idea, przemówienie, jakaś logika, lecz fakt. Idee, logika, konsekwencja wypływają potem z owego faktu, którym jest nasze towarzystwo: przede wszystkim jednak trzeba być wewnątrz. Stąd punktem wskazującym drogę jest relacja przynależności. Jedynie relacja przynależności, a nie jakaś idea, rani i zmienia. Bycie razem zmienia nas, ponieważ całość czynników powoli wypracowuje swą syntezę, również w najbardziej zbuntowanym sercu - o ile nie jest zbuntowane aż tak, że odchodzi. Towarzystwo zmusza nas do wejścia w sedno rzeczywistości, którą przeżywamy, nie każe nam stosować abstrakcyjnych zasad, a potem, w obliczu rzeczywistości, posługiwać się innymi kryteriami, co powoduje brak spoistości i podział przynoszący ujmę naszej jedności i godności ludzkiej. Mówił Jan Paweł I: "Prawdziwym dramatem Kościoła, który chętnie określa się jako nowoczesny [prawdziwym dramatem towarzystwa, które określa się jako nowoczesne] jest skłonność do korygowania zachwytu z powodu wydarzenia Chrystusa przez jakieś reguły". Reguły nigdy nie będą przyczyną konwersji, ale podziw dla wydarzenia Chrystusa, ponieważ to, co powoduje nawrócenie jest jak subtelna czułość serca, to miłość, a nie rozkaz, którym jest każda zasada. Znowu Jan Paweł II stwierdza: "Przebudzenie się ludu chrześcijańskiego ku większej świadomości Kościoła, budując żywe wspólnoty, w których pójście za Chrystusem staje się konkretne i obejmuje wszystkie aspekty życia, oto właściwa odpowiedź na dominującą kulturę, która zagraża na serio ludzkim i chrześcijańskim zasadom i autentycznym wartościom społecznym". Przebudzenie się ludu chrześcijańskiego ku większej świadomości Kościoła obchodzi nas ze względu na chłopców i dziewczęta, popełniających samobójstwo, ze względu na przemoc, która nas otacza, ze względu na świat; nasze towarzystwo jest dla świata: Propter nos homines On przyszedł, umarł i zmartwychwstał. Chrystus jest "dla" świata, my jesteśmy "dla" świata. Jaki jest największy cud, który zrealizował Bóg stawszy się człowiekiem? Największym cudem, widzialnym, dotykalnym (bo cud jest faktem doświadczalnym zmysłowo), który Chrystus przyniósł światu jest jedność pomiędzy ludźmi: niemożliwa jedność pomiędzy ludźmi (niemożliwa również pomiędzy mężczyzną i kobietą: "Dla was jest to niemożliwe"). Stąd Jezus, zanim umarł na krzyżu, powiedział: "Ojcze proszę Cię, aby byli jedno, żeby świat uwierzył", tj. żeby świat spostrzegł się, że Ja jestem prawdą. Jedyną odpowiedzią na głuchy krzyk tych młodych ludzi, którzy popełniają samobójstwo, na przemoc, godzącą w nas wszystkich, jest realizacja jedności, do której uzdalnia nas Chrystus, jest realizacja jedności naszego towarzystwa, towarzystwa pomiędzy ludźmi w imię Pana. "O Boże, spraw abyśmy wydali owoce życia wiecznego - tj. prawdziwego życia - dla zbawienia świata, skoro dajesz nam radość bycia jedno w Chrystusie Panu". Życzmy sobie radości bycia, czucia się i życia jako jedno w Chrystusie Panu! tłum. ks. Joachim Waloszek
|