Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2005 > wrzesień / październik

Ślady, numer 5 / 2005 (wrzesień / październik)

Społeczeństwo. Meeting 2005

Wolność bycia dziećmi

Pisarze, politycy, dziennikarze i ludzie Kościoła dali świadectwo, że wolność jest największym dobrem. Dobrem możliwym do spotkania.

Carlo Dignola


Zaraz pierwszego wieczoru spektakl Don Kichot, w reżyserii Franco Branciaroli, wprowadzając postacie Flipa i Flapa oraz Totò i Pepino, pokazał, że sprawa ludzkiej wolności może być podjęta jako pełna sprzeczności farsa i rozdzierająca tragedia. Ostatecznie, jedyna właściwą dla niej maską okazała się ta, która zdecydowała się przywdziać symbole Czegoś Niemożliwego, co przecież wydarza się. Przede wszystkim właśnie w Rimini.

Na otwarcie Meetingu przybył senator Pera. Powiedział on, że również w polityce wolność pozbawiona treści podobna jest do dłoni chwytającej wiatr, a państwo zredukowane do czysto formalnego mechanizmu, pozbawione określonego dziedzictwa ideałów, w końcu samo dla siebie staje się najgorszym wrogiem. Przewodniczący Senatu włoskiego poddał krytyce liberalno-demokratyczną wizje polityki, za którą sam się opowiada, utrzymując, że prawdziwa wolność człowieka utożsamia się z absolutną autonomią. Nasz system polityczny – powiedział Pera – aczkolwiek działa znacznie lepiej od wszystkich, które go poprzedziły, ma jednak pewien poważny defekt: jest nadmiernie optymistyczny, nie bierze pod uwagę możliwości konfliktów między sprzecznymi wartościami wewnątrz danego społeczeństwa. Sygnalizują to problemy aborcji, sztucznego zapłodnienia czy tarcia z radykalnymi odłamami islamu. Ograniczeniem liberalnej demokracji jest to, że „nie liczy się ona z faktem istnienia zła, jako czegoś istotnego i ontologicznego”. Stało się to za sprawą Rousseau i Adama Smitha.

 

Wolność nauki

Podobnie jak polityce, także nauce zagraża utrata pasji i ograniczenie jej do nieludzkiej techniki, jeśli nie zostanie pogłębiony obszar, który już w czasach Średniowiecza umożliwił pojawienie się metody poznania racjonalnego, opartego na obserwacji rzeczywistości. Fizyk nuklearny Peter Hodgson i matematyk Giorgio Israel wyjasnili, że bez monoteizmu, bez idei porządku stworzenia i zaufania, typowego dla kultury żydowsko-chrześciojańskiej, w trakcie rozwoju historii nigdy by się nie narodził człowiek taki, jak Galileusz Galileo. Przeciwstawienie nauki i religii, ogłaszanie wolności jednej za cenę nakładania pęt drugiej, oznacza popadanie w dwuznaczność pojmowania samej idei wolności. Papież Benedykt XVI w swoim orędziu przesłanym z okazji Meetingu, napisał, że żyjemy „w kontekście historyczno-kulturalnym, w którym nic nie jest aż tak źle rozumiane, jak właśnie pojęcie wolności”. Natomiast Arcybiskup Bolonii Carlo Caffarra zwrócił uwagę na fakt, iż wolność współczesnego człowieka jest skrępowana i właśnie ona jako pierwsza musi zostać wyzwolona. Musi przede wszystkim uwolnić się od napierającego na nią sceptycyzmu, jak również od lęku przed brakiem możliwości istnienia w świcie zdeterminowanym przez czynniki materialne. Powiedział w końcu że należy chronić wolność przed odbierającym jej oddech klimatem obojętności moralnej – klimatem tworzonym przez oddawanie czci Nicości, w duchu paradoksalnej modlitwy Hemingwaya, zawartej w zbiorze opowiadań Quarantanove racconti [Czterdzieści dziewięć opowiadań]: „Nada, tzn. Nicości nasza, która jesteś w Nicości...”.

 

Wolne posłuszeństwo

Także Julian Carrón swoje wystąpienie rozpoczął od ukazania słabości związanej strukturalnie z ludzką wolnością: „Wystarczy zapytać siebie, ilu znamy ludzi prawdziwie wolnych”. Na trzy kwadranse przed rozpoczęciem tego spotkania karabinierzy odsyłali przybywających uczestników do kilku innych sal wyposażonych w sprzęt video, ale i te wkrótce zapełniły się po brzegi. Od lat Meeting w Rimini nie widział tak wielkich tłumów na jednym spotkaniu. Ks. Carrón nie jest Giussanim, nie ma jego porywczości, ochrypłego głosu i nie przytacza przeszywających przykładów, lecz został natychmiast otoczony taką samą miłością: burzliwy aplauz przez dłuższy czas uniemożliwiał mu zabranie głosu. Następnie przedstawiał cierpliwie pełne i logiczne obrazy. Przywoływał Franza Kafkę i Cezarego Pavese, Marię Zambrano i Hannę Arendt, aby pokazać, że dziś – inaczej niż się powszechnie uważa – wolność jest „dobrem cennym, a jednocześnie w tej samej mierze jakby jakby niedostatecznym”. Jak zatem możliwe – pytał – że nasza epoka nie czyni nic innego, jak tylko obwieszcza wszem i wobec swoją absolutną, bezdyskusyjną wartość? Problem tkwi w błędnym pojmowaniu wolności zakorzenionym w całej kulturze nowożytnej, a mianowicie w rozumieniu wolności jako braku wszelkich więzi. Trzeba zatem zapomnieć nieco o Kancie, a przypomnieć sobie historię syna marnotrawnego, który, aby zakosztować wolności, spalił za sobą mosty łączące go z ojcem: jakże szybko jednak przemienił się w niewolnika. I właśnie on stał się prototypem naszych błędów, prototypem człowieka autonomicznego. Tymczasem prawdziwa wolność – mówi dalej Carrón – polega na „odkryciu dobra jakim jest posiadanie ojca”. Jednak, aby uchronić się od upadku, nie wystarcza być „grzecznym dzieckiem”. Drugi syn z przypowieści pozostający w domu przy ojcu, był w gruncie rzeczy „formalistą” i okropnym moralistą, niemającym nic wspólnego z dobrym ewangelicznym przykładem. To tutaj właśnie rozgrywa się cały ludzki dramat, owo „wolne posłuszeństwo” – opisane przez Péguy we wzruszających wersach – niezwykle trudne w życiu, bo niezwykle dalekie od powszechnej mentalności.

Wolność – jak powiedział Carrón – nie jest jakimś wachlarzem równoznacznych propozycji ale „pewnym określonym doświadczeniem: czujemy się wolni, kiedy widzimy, że nasze pragnienie jest zaspokojone”. Jeśli nie zrozumie się Leopardiego z jego odkryciem, jak „to wszystko jest małe”, jeśli się nie dostrzeże ruchu wolności ludzkiej wobec rzeczywistości, jeśli „ja” zrezygnuje z bezpośredniej relacji z nieskończoną Tajemnicą, która nasza wolność obwieszcza na każdym kroku, wówczas nie ma wyjścia: zarówno ateista, jak i człowiek religijny zamyka się w klatce. Ostatecznie bowiem wolność nie jest jakimś abstrakcyjnym pojęciem, lecz „wolnym człowiekiem, przemienionym przez spotkanie z Chrystusem”.

Juz Grecy odkryli zasadę, stawiają eleutheros, czyli wolny podmiot przed eleutheria, czyli ideą wolności. Dla nich jednak – jak przypomniała historyk Marta Sordi – nie pojedynczy człowiek, ale miasto w jego całokształcie było wolne, o ile zachowywało dystans wobec barbarzyńskiego świata, rządzonego przez różnej maści tyranów. Niewolnikiem był człowiek, nie przynależący do demos, czyli swego narodu, a zatem zdany wyłącznie na siebie samego. Także dla ludzi z obszaru języka łacińskiego słowo liber, czyli wolny, odnosiło się dosłownie do syna, który cieszył się tożsamością obywatelską, o ile pozostawał zależny od ojca.

 

Ludzie wolni

Na tegorocznym Meetingu można było spotkać wielu ludzi wolnych. A z tego typu ludźmi nic nie jest z góry przesądzone. Tak to właśnie Giuliano Ferrara, rozpalił tłumy słuchaczy, deklarując – jako jeden z największych laicystów, a ponadto ex-komunista – zamiar występowania w obronie embrionu, małżeństwo heteroseksualnych oraz idei grzechu, przeciwko ideologii równouprawnienia wszelkich typów moralności. Nie wstydził się powiedzieć, że walka w obronie Ustawy nr 40 rozbudziła w nim pasję, jakiej nie przeżywał od dawna. Poczuł się szczęśliwy z powodu zwycięstwa odniesionego razem z katolikami: „W końcu rzeczywistość wzięła górę nad słowami”. Ponadto wykrzyczał swoim byłym towarzyszom walki i tym z rządu, że to nie „laicyzm, ale barbarzyński pozytywizm”, wznosił barykady w minionych miesiącach oraz wyznał, iż jak dotąd nie znalazł „tak wielkiej pasji dla wolności ani w świecie liberalnym ani komunistycznym, jak właśnie w obskuranckim świecie katolickim”.

Innym wolnym człowiekiem jest Giancarlo Cesana, który w tym roku wiele razy zajmował miejsce na podium – np. wraz z wielkim psychiatrą EWugenio Borgna – występując jako zwykły lekarz. Kolejnym przykładem może być Giorgio Vittadini, który tym razem przypuścił frontalny atak na „obszar dochodów”, podając natomiast rękę Giulio Tremonti, z którym wielokrotnie się ścierał w sprawach Fundacji bankowych. Człowiekiem wolnym jest minister Spraw Zagranicznych Afganistanu, Abdullah Abdullah, ze wzruszeniem dziękujący zgromadzonym za to, że spotkał go, jako muzułmanina „tak wielki zaszczyt przebywania w Rimini wśród ludzi niezwykle pobożnych, erudytów, wysokiej rangi przedstawicieli świata religijnego i politycznego”, którzy z tak wielką uwagą śledzą problemy jego Kraju. Najwyższy rangą Kawaler Kolumba, A. Anders, postać reprezentatywna dla katolicyzmu w Ameryce, na Meetingu poczuł się „natychmiast jak w domu” w i przyszłości zamierza zaprosić do udziału młodych ze swego stowarzyszenia, aby pokazać im, że chrześcijaństwo nie jest tylko czymś z przeszłości („trącające myszką”). Wolnym człowiekiem okazał się także Tony Hendra, słynny komik angielski, który opowiadając o sobie (o swoim życiu seksualnym, narkotykach i rock`n rollu, nazywając samego siebie „bezbożnym satyrem”), przyznał, jak przez wiele lat był w cudowny sposób podtrzymywany przez więź z benedyktynem ojcem Joe. Jego egzystencja „syna marnotrawnego” mogłaby skończyć się więzieniem, gdyby w pewnym momencie nie zdał sobie sprawy, że „przebaczenie jest zawsze możliwe”, a miłosierdzie jest tym, co nieustannie czyni możliwa wolność człowieka.

 

„Don Giuss” w całej pełni

A ksiądz Giussani? Jak powiedział rzeźbiarz Manfredi Quartana, „obecnie - ale to było prawdziwe w przeszłości – istnienie ojca poznaje się po tym, że są bracia. Braterstwo jakie spotyka się tu na Meetingu jest znakiem, ze ten ojciec jest i jest obecny”. W Rimini było to zauważalne na każdym kroku: od ochronki dla dzieci, poprzez sposób w jaki wykonywali pracę technicy informatycy, „akrobacje” czynione przez właścicieli pizzeri, aż po chłopców tańczących rap Tavogliere, nie mówiąc już o uroczystym zakończeniu. Wszyscy ci ludzie byli tam nie tyle ze względu na „dziedzictwo założyciela”, ile z powodu czegoś obecnego. W każdym razie, tytuł przyszłorocznego Meetingu, po raz pierwszy będzie całkowicie „księdza Giussa”, a mianowicie „Rozum jest wymogiem nieskończoności, osiągającym wyżyny pragnienia i przeczucia, iż nieskończoność objawi się”, że ponownie się objawi. 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją