Ślady
>
Archiwum
>
1992
>
Biuletyn (8-9) maj / lipiec
|
||
Ślady, numer 3 / 1992 (Biuletyn (8-9) maj / lipiec) Teksty ks. Giussaniego Ten, dla którego się żyje Notatki z rozmowy ks. Luigi Giussaniego ze studentami, 22 marca 1992. Il Sabato, 18.04.1992, 88-91. ks. Luigi Giussani Chciałbym w tej rozmowie spróbować wskazać w sposób zwięzły podstawowe czynniki kontekstu (sytuacji), w którym się znajdujemy, w którym usytuowane jest nasze towarzystwo, w którym zatem każdy z nas musi żyć, pogłębiać i kontynuować spotkanie z towarzystwem. To w tym właśnie kontekście zostaliśmy wezwani do wierności wobec prośby Chrystusa – a więc jesteśmy nastawieni na spełnienie przeczucia prawdy, obudzonego w nas przez spotkanie z Jego Obecnością – i do działania, żeby również inni Go poznali i uznali. W rzeczywistości bowiem nie sposób, żeby ktoś kto doświadczył Obecności Chrystusa, kto został przez nią dotknięty, nie usychał z pragnienia, aby inni Go również uznali. Najwyższym wyrazem miłości do człowieka, który znalazł się obok nas w danych okolicznościach, jest pragnienie, aby jego udziałem stało się to, co zostało dane nam. W owym usychaniu z tęsknoty, aby Chrystus został uznany, obalona zostaje wszelka obcość: drugi człowiek przestaje być kimś obcym. Spróbujmy zatem uwypuklić ten „zewnętrzny” kontekst, w którym zmuszeni jesteśmy dawać świadectwo, zwracając uwagę także na żar „wewnętrzny”, który on wytwarza.
1. Przede wszystkim kontekst, w jakim się znajdujemy, jawi się jako totalna antyteza tego, czym próbujemy żyć; jest w stanie wojny z rzeczywistością, którą jesteśmy. W tym względzie interesująca jest lektura artykułu z „L`Osservatore Romano”, z 9 marca 1992 Nie wobec krucjaty przeciwko katolickiej kulturze: „Dyskryminacja wkładu religijnego jest pokusą ciągle powracającą... Tyle ludzi kultury, tylu mistrzów stara się aż nadto, teraz, kiedy runął komunizm, aby obsadzić załogą fortecę wzniesioną przeciwko nowym barbarzyńcom, którymi są, jak się potem okazuje, ludzie wierzący... Od czasów zjednoczenia Włoch nie opiewano tak trudności w przyjęciu faktu religijnego, jako naturalnego i istotnego elementu współżycia społecznego, podobnie jak grupa etniczna, język, kultura, historia. Wierzący stale stawiani są na rozdrożu: albo zaakceptują, że staną się narzędziem bardziej rozległego porządku społeczno-politycznego, albo zostaną odsunięci na margines i, jeśli się da, skreśleni. W każdym razie, to, co gdzie indziej jest jednym z bogactw wspólnoty narodowej, tu musi ograniczyć się do sprawy prywatnej, intymnej, nieomal wstydliwej”. Kierkegaard, w swoim Pamiętniku, wydaje się antycypować radykalną diagnozę tej sytuacji: „Pytam się: jak my dzisiaj się odnosimy, jak odnosi się dzisiaj rodzaj ludzki do całej tej koncepcji życia, która zawarta jest w Nowym Testamencie? Czyż nie pojawiła się w tym punkcie, radykalna zmiana jakościowa, jeśli chodzi o to, co dotyczy ludzkości i bycia człowiekiem? ... Na czym polega zatem owa zmiana? Na tym, że byt-sam-w sobie-i-dla-siebie, Absolut, całkowicie zniknął z życia a jego miejsce zajął «rozum» (rozsądek)”. Byt-sam-w sobie-i-dla-siebie, Absolut, Tajemnica, od której wszystko pochodzi, całkowicie zniknęła z życia. To jest dokładnie antyteza tego co zwiastujemy: Absolut wkroczył w życie, Emmanuel, Bóg z nami. To właśnie jest serce naszego orędzia: Słowo stało się ciałem, Tajemnica stała się widzialną w historii obecnością: człowiekiem, Jezusem Chrystusem, który pozostaje widzialnie obecny w historii, jako nowy lud, o twarzy, w postaci towarzystwa tych, których On wybiera, uprzystępniając się poprzez okoliczności spotkania. Tymczasem cała współczesna filozofia mówi o Bogu w nas, o Bogu we mnie. I podobnie teologowie i egzegeci chętnie mówią dziś o Bogu w nas, tłumacząc Ewangelię wyłącznie w tych terminach. Ponieważ „Bóg w nas”, „Bóg we mnie”, może oznaczać gloryfikację podmiotu, afirmację mojego „ja”. Ponieważ jednak w aspekcie socjologicznym moje „ja” jest niestałe (inconsistente), słabe, redukcja obecności Boga do wewnętrznego „ja” pokrywa się, patrząc realniej, z celebracją gloryfikacji władzy. „Absolut – kontynuuje tekst Kierkegaarda – nie rozpłynął się bez śladu lecz stał się dla ludzi śmieszny, stał się kosmiczną przesadą, czymś ala don Kichot, czymś z czego by się śmiano, gdyby go można było zobaczyć, ale nie można, ponieważ zniknął z życia. Absolut i rozum wzajemnie się wykluczają: tam gdzie jest jedno nie ma drugiego. Skoro rozum całkowicie zdominował wszystko i wszystkich, byt-sam-w-sobie-i-dla-siebie całkowicie zniknął”. „I w tym mniej więcej punkcie – ciągnie dalej Kierkegaard – aktualnie się znajdujemy. Wszędzie dookoła rozum. Zamiast bezwarunkowego zakochania, małżeństwo z rozsądku. Zamiast bezwarunkowego posłuszeństwa, posłuszeństwo wymuszone rozumowaniem. Zamiast Wiary, wiedza w oparciu o racje. Zamiast zaufania, gwarancje. Zamiast ryzyka, prawdopodobieństwo, roztropna kalkulacja. Zamiast akcji, zwykłe rzeczy, które się zdarzają. Zamiast Jednostki klika. Zamiast osobowości, bezosobowa obiektywność”. Tak więc pierwsza obserwacja, jaką poczyniliśmy jest następująca: żyjemy w epoce w której serce naszego orędzia – zwiastowanie, że Tajemnica stała się obecnością, że Absolut wkroczył w historię; zwiastowanie, będące wyczerpującą odpowiedzią na pytania ludzkiego „serca” - zniknęło z życia. Jak to zostało pokazane w Zmyśle religijnym (L. Giussani, Il senso religioso, Jaca Book, Milano 1985), nie tylko treść tego orędzia nie sprzeciwia się rozumowi, lecz sam rozum nie jest sobą jeśli tego orędzia nie potwierdzi, nie zaafirmuje (affermare), ponieważ rozum jest wymogiem nieskończoności i z konieczności potwierdzeniem jej istnienia, rozum osiąga swój punkt kulminacyjny w pragnieniu i przeczuciu, że ta nieskończoność objawi się (jak to opisuje np. znany obraz platoński drugiej żeglugi). Odnośnie tego Pascal zauważa: „Ostatnim krokiem rozumu jest uznanie, że istnieje mnóstwo spraw, które przekraczają jego siły”. Ostatnim krokiem rozumu, przeżywanego w jego autentycznym, pierwotnym dynamizmie, jest postrzeżenie tajemnicy, uznanie istnienia tajemnicy. „Jeśli rozum nie osiąga takiego poznania – konkluduje Pascal – jest wyłącznie słabością”. Nie może więc niczego tworzyć, rodzić i przemieniać, może jedynie być uległy: ulegać jak ulega słabeusz. Z jednej strony mamy więc negację: według słów Kierkegaarda: z życia całkowicie zniknęła afirmacja tajemnicy jako obecności. To, że tajemnica zniknęła z życia, de facto oznacza, że zniknęła jako obecność, czyli, że na powrót zanegowano Chrystusa. Z drugiej strony, zakłada to, że w życiu rozum niewiele ma do powiedzenia (una vita di raggione debole), jest słaby, wybitnie uległy, jak ziemia niebędąca niczyją własnością, którą bez trudu przywłaszcza sobie władza. Trzeba stale mieć przed oczyma relację pomiędzy negacją Chrystusa a słabością rozumu. Zniknięcie Absolutu z życia, totalne zapomnienie o Emmanuelu, Bogu z nami, zakłada istnienie osłabionego rozumu, to znaczy wybitnie uległego „ja”. Stąd dzisiaj nie stawia się już oporu przemocy, przemocy propagandy, jak i wszystkim innym jej formom. Tak jakby nie istniał już więcej rozum, a więc i podmiot, „ja” które mogłoby postrzegać, czy opinie i propozycje rozumu są właściwe. W dzisiejszym świecie, tak opróżnionym z Obecności, człowiek jest sam (kierkegaardiańska klika nie jest niczym innym jak tylko maską owej gorzkiej samotności), i stąd łatwo nad nim zapanować, jest kruchy jak dziecko: łup kogokolwiek, kto pierwszy go schwyci, niezdolny do pielęgnowania i praktykowania krytycznego spojrzenia, więzień tego, kto w jakiś sposób jest mocniejszy od niego.
2. Sytuacja w której żyjemy, negacji Obecności i absolutnej słabości ludzkiego „ja”, rezygnacji z rozumu, pozostawia jednak w człowieku obiektywnie nietkniętą przygnębiającą (melancholijną) niejasność doświadczenia (l`ambiguità malinconica dell`esperienza), która „przeżywana” jest proporcjonalnie do jakiejś pierwotnej godności, do jakiegoś ludzkiego szacunku w stosunku do samych siebie i w stosunku do innych, która jeszcze jest zdrowa – a dzieje się tak u większości ludzi, którzy w jakiś sposób reflektują. Pisze o tym stosując dramatyczne akcenty Adorno: „Jakiś głos mówi nam, gdy mamy nadzieję na zbawienie, że nasza nadzieja jest próżna, a jednak tylko ona, bezsilna nadzieja, pozwala nam chociażby tylko oddychać. Wszelka kontemplacja i spekulacja filozoficzna nie jest w stanie robić nic innego, tylko cierpliwie powielać, w ciągle nowych obrazach i szkicach, tę niejasność przygnębienia (melancholii). Prawda jest nierozdzielnie związana z iluzją, że któregoś dnia z obrazów i symboli zjawisk (pozorów) będzie mógł wyłonić się, mimo wszystko, wolny od jakichkolwiek śladów pozorności, obraz zbawienia”. Człowiek niestrudzenie oczekuje, aby z pozorów rzeczy wyłonił się, mimo wszystko, wewnątrz pozorności, poza nią, obraz zbawienia, niezależnie od tego jak je pojmuje i formułuje. Ostatecznym warunkiem doświadczonego rozumu, żywego serca, realnej czci (pietà, miłości) ludzkiej, jest oczekiwanie na zbawienie albo – żeby posłużyć się terminami chrześcijańskimi - oczekiwanie Chrystusa. Oczekiwanie zbawienia jest nieuniknione - zbawienia od słabości, zbawienia od kłamstwa w które popada rozum, itd. Stąd też stanowisko Kafki wyznacza kres ludzkiej godności: „Nawet jeśli zbawienie nie przychodzi, chcę być go godnym w każdym momencie”.
3. Owo zbawienie winno przyjść z zewnątrz (dal di fuori), nie może zrodzić się z nas, nie może być wymyślone ani przez jednostkę, ani przez zespół ludzi: ono przytrafia się jako łaska, wydarza się. Zostawmy na chwilę tę myśl i zwróćmy uwagę na zdanie św. Augustyna: „Jeśli zabraknie Łaski, prawo obecne jest w jednym tylko celu, aby uznać nas za winnych i zabić”. Porządek zaprowadzony przez ludzi jest po to, aby czynić ludzi winnymi i zabijać. Dlatego współczesny człowiek jest niespokojny, pod każdym względem - chyba, że nie myśli - jest prześladowany przez przemoc i widmo strachu. Tak więc, jedynie coś innego, co przyjdzie - z zewnątrz - i wejdzie w życie, może przeszkodzić, żeby nasze więzi nie były źródłem winy i przemocy.
4. Jeśli to Inne przychodzi z zewnątrz - winno przyjść z zewnątrz - to potrzebne jest „ja”, które go rozpozna i przyjmie: „Przyszedł do swoich a swoi Go nie poznali, i swoi Go nie przyjęli”: oto ewangelijna definicja całego historycznego rynsztunku w obliczu Chrystusa. Jak zauważa znowu Kierkegaard, w innym fragmencie swoich Pamiętników, w epoce, w której żyjemy „wszelka komunikacja prawdy stała się abstrakcją”. Zdrętwiały i zamknięty na całość rzeczywistości rozum - pojęty jako „miara” rzeczy - o którym wspomnieliśmy wyżej, powoduje, że każda komunikacja prawdy jest abstrakcją. „Nikt nie ma odwagi powiedzieć «ja»”. Ponieważ jednak pierwszym absolutnym warunkiem jakiejkolwiek komunikacji prawdy jest osobowość, wziąwszy pod uwagę, że «prawda» nie może zapewnić sobie korzyści brzuchomówstwem, trzeba na nowo przywrócić osobowość”. Jedynie człowiek, którego rozum jest całkowicie otwarty na całość rzeczywistości może, w obliczu tego, co się mu jawi jako prawdziwe, mieć odwagę powiedzieć „ja”. Wobec rzeczywistości, która mówi: „Ja jestem drogą, prawdą, życiem”, nie można po prostu stać i przysłuchiwać się, wzruszać się i łamać sobie głowę, trzeba zaangażować własne ja i przyjąć Ją. Moja obecność ze względu na czyjąś obecność nazywa się przyjęcie, gościnność, (accoglienza) moje ja jest obecne ze względu na czyjąś obecność o ile okazuje gościnność. Gościnność, przyjęcie jest fundamentalnym rynsztunkiem żywego „ja” (może wyjść mi naprzeciw góra złota, lecz jeśli jej nie przyjmę, nie będzie moja, nie skorzystam z niej, będzie bezużyteczna). „Bóg chce naszych «ja», ponieważ chce być kochany” (Kierkegaard): Bóg chce naszych ja, ponieważ chce być poznany i przyjęty. W obliczu zagubienia człowieka w kontekście społecznym, w jakim żyjemy, przychodzi Bóg, przyszedł i przychodzi - przyszedł i dlatego przychodzi - jest obecny: to właśnie jest Łaska. Lecz łaska tej obecności potrzebuje mojego ja, ponieważ chce być kochana. Poza obszarem przyjęcia Jego obecności możliwe jest tylko życie występne i kierujące się przemocą. „Tym, co pobudza do komunikowania jest podziw. Punktem wyjścia (startu) jest natomiast decyzja”. Ja, które przyjmuje realizuje się poprzez decyzję. „Aby mieć wiarę potrzeba przede wszystkim istnienia, egzystencjalnej determinacji”; w ten sposób rozwija Kierkegaard swoją koncepcję decyzji.
W związku z tym chciałbym zacytować dwa fragmenty poetyckie, które dobrze reflektują myśl Kierkegaarda.
Tym, czego potrzeba jest człowiek, nie potrzeba mądrości, tym, czego potrzeba jest człowiek w duchu i w prawdzie; nie kraj, nie rzeczy, tym, czego potrzeba jest człowiek, pewny krok i bardzo solidna ręka którą kładzie, którą wszyscy mogą chwycić i kroczyć wolni, i zbawić się.
To właśnie jest charakterystyka „ja”, które odpowiada na łaskę. Ale oto drugi fragment poetycki, mniej wyrazisty, ale w pewnym sensie piękniejszy.
Moje serce jest słabe dzisiejszego wieczoru, jak słońce które powoli osiada na dachach, i głębokie są moje grzechy Ach! człowiek jak zwykle zachodzi, Jak zwykle, podczas gdy on zachodzi, pozostaje niewymowny horyzont i bezkresne, dla kogokolwiek, przeznaczenie, bezkresnego istnienia: to co pozostawiamy za plecami wlecze się ku ciemnościom, to, co nas oczekuje jest niepojęte łącznie z momentem, który mija. Jestem, otom ja! ja jestem, jedynie w tej lichej godzinie, tym co decyduje: jestem linią, która dzieli przeszłość od przyszłości. Wieczną chwilą bytu, która cię ustanawia w jednym mgnieniu oka, ty jesteś moją łaską, zdecyduj". Decyzja jest mgnieniem oka, dzielącym i przezwyciężającym również przeszłość i przyszłość, które implikuje chwila obecna; stąd wydaje się być samotnością, tymczasem jest jej radykalnym zaprzeczeniem: to relacja ja -Ty, jest stawaniem się łaski obecnej dla mnie od wieków.
5. Istnieją dwa niebezpieczeństwa zagrażające osobowości, która musi decydować. Pierwszym jest wątpienie (dubiezza, niepewność, wahanie): systematyczne wątpienie jest jakby symbolem naszych czasów. Pójdźmy znowu za słowami Kierkegaarda: „Arystoteles mówi, że filozofia zaczyna się od podziwu a nie jak w naszych czasach od wątpienia. Lecz świat musi znowu zrozumieć, że nie opłaca się zaczynać od negacji, a powodem, że aż dotąd ta metoda się udawała, jest to, iż nigdy całkowicie nie polegano na negacji”. Powodem, iż świat w tym czasie, kiedy konsekrowano wątpienie jako początek relacji z rzeczywistością, kroczył naprzód, jest to, że świat nigdy nie zastosował się do swego prawa, w przeciwnym razie nie byłoby odkryć, twórczości, postępu. „W ten sposób - kontynuuje Kierkegaard - nigdy na serio nie realizowano tego, co postanowiono. Ich wątpienie jest kokieterią”. Ich wątpienie jest wystawianiem się na pokaz, jest pozbawione racji, nie ma nic wspólnego z pierwszymi krokami rozumu, ponieważ rozum jako świadomość tego co realne zaczyna, startuje - i nie może inaczej - od pozytywu: wprowadzenie wątpienia jest kokieterią. Drugim zastrzeżeniem wobec decyzji „ja” jest małostkowość (meschinità), tchórzostwo (vigliaccheria). Napiętnuje je pewne zdanie Nietzschego, które z typową nienawiścią mówi o chrześcijanach: „Chrześcijanie są skromni, umiarkowani nawet w cnotach, ponieważ chcą swoich wygód”. Przeczytajmy więc pewien fragment z pism Ojców pustyni, który kreśli obraz ludzi namiętnie oddających się małostkowej i tchórzliwej wygodzie: „Wolni od praw cielesnych, sądzą, iż nie potrzebują oni ani mąk abstynencji, ani skruchy serca: ta pewność męczy ich, i nigdy nie widzimy ich, angażujących się na serio w poszukiwanie czy posiadanie doskonałości serca, albo choćby w oczyszczanie się z wad ducha. Taki stan, który różni się od stanu cielesnego, jest stanem zwierzęcym; ponieważ jest przejściem od zimna do przyjemnego (rozklejającego) ciepła (tepore), a to ostatnie jest gorsze od pierwszego, zgodnie ze słowami Pana”. Wątpienie i wygodnictwo są wrogami „ja”, które otwiera się na oścież, aby przyjąć obecność nieskończoności, która stała się Ciałem, aby przyjąć Chrystusa. Gościnne przyjęcie (accoglienza) ustala tożsamość całościowego porządku „ja” otwartego na to co realne: postawić się jako „ja” naprzeciw rzeczywistości oznacza przyjąć ją, objąć, przytulić; w przeciwnym wypadku nie robi się nic innego, tylko eliminuje się ją (rzeczywistość, to co realne). Powątpiewanie i wygoda praktykują zatem eliminację tego co realne.
6. Odwaga, aby powiedzieć „ja” przychodzi w określonej sytuacji, która zwie się spotkaniem. Jedynie w fenomenie spotkania dana jest mojemu „ja” możliwość decydowania, stania się zdolnym do uznania i przyjęcia prawdy - a prawdą jest obecność. Dla każdego z nas wszystko zaczęło się od spotkania. Wiara rodzi się jako łaska spotkania, które bezinteresownie zaskakuje. Kiedy jest się poruszonym spotkaniem, życie się zmienia, nawet nie trzeba specjalnie podnosić problemu zmiany życia. Spotkanie z Chrystusem, jak mówi Ewangelia, obudziło chęć pójścia za Nim, nie od razu wolę zmiany życia: zmiana życia, to w tamtej pierwszej chwili była ostatnia myśl jaka mogła przyjść do głowy Janowi, Szymonowi i Andrzejowi. Nawet jedna jota prawa nie zostanie wyeliminowana, to nie jest jakieś dziwne obejście życia moralnego, wręcz przeciwne, krocząc za napotkaną obecnością człowiek uczy się moralnego życia, staje się ono możliwe. Gdyby bowiem celem naszego rozważania była zmiana życia albo bardziej moralne postępowanie, do czego nakłaniają nas przedstawiciele „partii uczciwych”, naszą uwagę nieuchronnie skupilibyśmy na sobie zamiast na obecności, a to nie przyniosłoby zmiany. „Opatrzność nie patrzy przyjaznym okiem na ową pretensjonalną ckliwość, w imię której ktoś chce uprawiać zabawę w samowychowanie, podczas gdy mamy tak wspaniałego wychowawcę jak Nasz Pan... Lecz w powszechnej sytuacji człowieka, chodzenie do szkoły, pragnienie chodzenia do szkoły, oznacza udanie się do tego miejsca gdzie jest Mistrz” (Kierkegaard). Właśnie w spotkaniu spotykamy „Mistrza”. Treścią spotkania jest „Ten, dla którego się żyje”. Niezależnie od tego jak bardzo jesteśmy rozproszeni, spotkanie, które stało się naszym udziałem, towarzystwo, będące jego kontynuacją, jest znakiem rzeczywistości większej, od wszelkich naszych wyobrażeń, to znaczy znakiem Boga, który stał się obecnością: pomiędzy nami obowiązuje „Ten, dla którego się żyje”. Jako największe niebezpieczeństwo pozostaje więc to, które odzwierciedlają następujące słowa Kierkegaarda: „W tej sytuacji zapomniano o pointe chrześcijaństwa, o skandalu; a wobec tego ubóstwia się dobrobyt i miernota serca”. Naszym nieprzyjacielem jest miernota serca. Miernota serca rządzi nami w takiej mierze w jakiej nasze towarzystwo nie staje się miejscem pamięci o „Tym, dla którego się żyje”. tłum. ks. Joachim Waloszek |