Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 1992 > Biuletyn (8-9) maj / lipiec

Ślady, numer 3 / 1992 (Biuletyn (8-9) maj / lipiec)

Teksty ks. Giussaniego

Pewna szczególna historia

Notatki z rozmowy ks. Luigi Giussaniego z grupą studentów, sierpień 1984. Il Sabato, nr 49, 7.12.1991, 100-109.

ks. Luigi Giussani


Bez konkretnej historii, bez spotkania nasza wolnośc nie pojęłaby Chrystusa jako dobra samego w sobie, jako ideału oraz swego przeznaczenia, jako czegoś, co powinno ja uzdrowić z jej bojaźliwej i upartej woli błądzenia.

 

1. Fenomen, który wydarzył się.

Przede wszystkim sformułujmy przesłankę, która ukaże nam pewien stan rzeczy, pewien fenomen, który wydarzył się między nami w ciągu ostatnich lat. Styl życia, jaki w ostatnich latach faworyzowała wspólnota (na różnych uniwersytetach) jakby wyzwolił, odciążył od problemów tego, kto uczestniczył w życiu wspólnoty. To znaczy, przeżywane doświadczenie pozwoliło przeczuć i odczuć, że osnowa życia nie jest zdeterminowana przez problemy lecz przez "coś od nich większego": problemy są jak droga ludzkiego dynamizmu, dynamizm jednak zdeterminowany jest przez metę, a nie przez drogę. Sedno życia nie leży w problemach, w interesach, w gestach, ale w "czymś od nich większym", w czymś, co odnosi się do osoby, angażuje osobę i wymaga osobistej odpowiedzi: doświadczalnym tego potwierdzeniem jest fenomen, który się nam wydarzył.

To "coś większego" zaczyna nabierać konkretnych kształtów dzięki słowu "przeznaczenie" (destino - przeznaczenie, los, cel ostateczny): coś, ku czemu wszystko zmierza, coś, ku czemu stworzone zostało nasze serce, czego oczekujemy i naprzeciw czego kroczymy, coś, dzięki czemu nie żyjemy nadaremnie. Coś, co ocaleje z moich gestów, z mojego losu. Tym, co się liczy, co przetrwa, (dosł. co "jest") z mojej miłości do ojca i matki, z mojej miłości do kobiety, z mojej pracy i mojej kariery, jest moje przeznaczenie (il mio destino). W przeciwnym wypadku wszystko idzie na marne. Natychmiast jednak narzuca się alternatywa. Przeznaczenie może być pojmowane jako coś chcianego i stworzonego przeze mnie, jako owoc moich rąk ("chcę tego i będę to miał!"): to jest moralizm. I tak na przykład w dziedzinie uczuć to ja będę tym, kto określa albo stwarza przeznaczenie, konsystencję życia i to, co naprawdę się liczy. To jednak jest zepsuty i pusty moralizm. Oto zaś alternatywa. Nie uczyniłem siebie sam. "Coś innego" dało mi życie, smak uczuciowości, działania, itd.: tak więc nie ja winienem określać czy determinować swoje przeznaczenie, ale przeciwnie, to przeznaczenie rodzi ową możliwość "hazardu" w dziedzinie ekonomii, albo stwarza szansę na polu uczuć itd. Przeznaczenie pokrywa się zatem z ideałem. Ideał, czyli ostateczny powód drżenia mojego serca i moich działań, związany jest z przeznaczeniem, owszem, ideał i przeznaczenie to jedno i to samo. Ponieważ jawiąca się przede mną możliwość zrobienia kariery, została mi dana: ideał jest przeznaczeniem; i wdzięk, ukradkiem zauważonej w tramwaju, kobiety, który mnie podekscytował, został mi dany: dlatego ideałem, który został we mnie obudzony jest przeznaczenie. Tym, co budzi we mnie mój gest - moją uczuciowość, zainteresowanie, ciekawość - jest przeznaczenie. W tej mierze w jakiej budzi się we mnie zainteresowanie, przeznaczenie podbija moje serce: Ideał jest przeznaczeniem o ile podbija serce. Skoro ideał podbija serce, nie może być wynikiem jakiejś gadaniny - treścią jakiegoś marzenia poprzedzającego sen, albo dyskursu złożonego ze słów, być może nawet opartego o poetyckie cytacje - lecz wynikiem posiadania u boku czegoś ludzkiego, osoby, albo lepiej: obecności.

Słowo "ideał", które wskazuje na związek przeznaczenia z drżeniem serca, nie jest pustosłowiem, lecz oznacza posiadanie u swego boku określonej ludzkiej rzeczywistości. Ideał utożsamia się z czymś, co już jest, w przeciwnym razie nie byłby ideałem (stąd sen jest czymś krańcowo różnym od ideału i pozostawia po sobie pustkę). Nie podejmuje się ryzyka dla ideału, chyba że z powodu czegoś, co już jest. Na przykład: "Stawiając w Toto Lotku zawsze na numery 3, 7, 29, 42, mógłbyś za milion lat wygrać tysiąc miliardów". Tylko wariat mógłby zainwestować swoją wolność dla takiej hipotezy. Wolność angażuje się ze względu na coś, co już jest. W istocie bowiem, wolność łączy się z dobrem, jest "wolą dobra", a dobro jest satysfakcją ze znaczenia, jest spełnieniem wymogu serca.

Tak więc ideał i przeznaczenie albo łączą się z obecnością, albo są pustosłowiem, czczą gadaniną. Postrzeganie czy przeczuwanie ideału i przeznaczenia nie oznaczają więc jakiegoś wyobrażania sobie, wymyślania albo predeterminacji, lecz oznaczają posiadanie u boku czegoś ludzkiego, jakiejś obecności. Dobrze objaśnia to pytanie, z którym wielokrotnie zwracali się do nas niektórzy exterroryści: "Co to takiego jest między wami, co sprawia, że byliście przedtem i jesteście obecnie", podczas gdy my kiedyś owszem byliśmy, teraz już nie?" Chciałbym odpowiedzieć na to pytanie - które wprowadza nas w samo sedno całego problemu - przy pomocy fragmentu pewnego listu: "Dzięki każdemu z was, spotkanie Chrystusa oznaczało dla mnie nadanie imienia temu czemuś więcej, co zobaczyłem w was". To znaczy, dzięki każdemu z was mogłem poznać imię owego, zauważonego wśród was, czegoś więcej:Chrystusa. Ale tę myśl pośrednio i domyślnie zawiera pytanie terrorystów: "Co to takiego jest między wami, co sprawia, że byliście przedtem i jesteście obecnie?" Również dla ateisty albo człowieka areligijnego widoczne jest to, co trzyma nas razem; i może być przez niego zauważone nawet jeśli nie odczyta on imienia tego czegoś, nie rozpozna twarzy.

 

2. "Czy wierzysz w to?"

Tu jawi się pytanie przypomniane przez tegoroczny plakat wielkanocny: "Czy wierzysz w to?" (J 11, 21-26). Jako że, nawet ktoś najbardziej zagubiony wśród nas nie może zaprzeczyć, iż w ostatnich latach wydarzył się, opisany wyżej, fenomen. Urzeczywistniło się przeczucie czegoś większego pomiędzy nami, czegoś, co obchodzi osobę oraz dotyczy osoby, i zaczęliśmy brać pod uwagę, i wciągać do gry samych siebie, nie tylko własną przebiegłość. To "coś więcej" ma swoje imię, które być może brzmi ciągle jeszcze abstrakcyjnie, ale znowu zabrzmiało. Tak jak to zostało powiedziane w cytowanym liście, "dzięki każdemu z was poznałem imię tego czegoś więcej, które zobaczyłem w was: Chrystus". Czy wierzysz w to?

"Ja jestem Zmartwychwstanie i Życie, wierzysz w to?" Problem zstępuje prostopadle do osoby: mianowicie dzięki życiu wspólnotowemu jesteśmy jakby uwolnieni od problemów i podniesieni na duchu, natomiast nigdy dzięki sobie samym. "Czy wierzysz w to?" Albo, co oznacza to samo: "A wy mówicie, że kim jestem?". Pytanie, które zaproponował nam na powrót plakat wielkanocny, pytanie którego aż dotąd jakby nieświadomie unikaliśmy, mniej lub bardziej przynagla, żeby ów fenomen, który w ostatnich latach wydobył pośród nas na światło dzienne imię Chrystusa ("Ten, który jest pośród nas") stał się fenomenem osobistym. Problemem, który się teraz otwiera, jest problem egzystencjalnej i osobistej więzi pomiędzy mną a Chrystusem, problem więzi egzystencjalnie osobistej pomiędzy mną a rzeczywistością, którą On powołuje do istnienia, to znaczy wspólnotą, towarzystwem.

Problem egzystencjalnej i osobistej więzi z Chrystusem oznacza, że pobudka (przyczyna, motyw) opisanego wyżej fenomenu - odkrycia i percepcji "czegoś większego" pomiędzy nami, czegoś, co interesuje osobę i co ma swoje imię: Chrystus - winna przeniknąć jak pchnięcie mieczem w sam środek mojego serca, w środek mojej samoświadomości, w środek mojego samopoczucia, czy to wtedy, gdy patrzę na oblicze kobiety, czy wtedy, gdy wymachuję plikiem zarobionych w pracy pieniędzy.

W tym punkcie powinniśmy jednak wyszczególnić czynniki, które sprawiają, że obecność tego "czegoś więcej", które ma jedno jedyne imię: Chrystus - ponieważ poza nim nie istniej nikt, kto, będąc człowiekiem, powiedziałby: "Ja jestem Zmartwychwstaniem i Życiem"; "Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem" - staje się więzią osobistą i egzystencjalną.

 

3. Czynnik pierwszy: narzędzie wolności

Wolność polega na przylgnięciu do dobra nie zaś - jak głosi powszechna mentalność - na neutralności, to znaczy na możliwości wyboru tego czy tamtego, zgodnie z własnym upodobaniem. Wolność (por. Il senso religioso, Jaca Book, Milano 1986) jest skłonnością albo przeznaczeniem do prawdy, do piękna, do sprawiedliwości, do dobra, do miłości. Aktem wolności jest spotkanie z prawdą: wolność jest przylgnięciem do prawdy o ile ta pociąga mnie, ponieważ jest dla mnie odpowiednia, i stąd jawi mi się jako dobro. Prawda, piękno i dobro konstytuują zatem osnowę wolności. Wolność polega na rozpoznaniu korespondencji pomiędzy napotykaną rzeczywistością a skłonnością do dobra, które jest w nas, rzeczywistością a oczekiwaniem szczęścia, które nas konstytuuje (przylgnięcie do zła jest zachwianym w równowadze przylgnięciem do dobra). Kiedy mamy przed sobą coś, co odpowiada określającemu nas wymogowi prawdy, piękna i dobra, to realizacja tego czegoś oznacza wolność.

Jeśli staję przed tym "czymś większym", przed przeznaczeniem i ideałem - tym ze względu na co zostaliśmy stworzeni i poruszamy się - jako obecną wśród nas rzeczywistością, to pierwszym warunkiem, który należy uwzględnić i zrealizować, jest właśnie wolność. Kiedy w grę wchodzi przeznaczenie albo ideał, które choć niewyraźnie, przebłyskują pośród nas, to tym co powinno się przyłączyć jest wolność. Ale może się nie przyłączyć! Jakie zastrzeżenie na ogół zniechęca wolność? Że przynależność niesie z sobą pełno komplikacji, że dla przynależności do tego "czegoś więcej", które jest wśród nas: Chrystusa, wymaga się Bóg wie czego. W tym kontekście pojawiają się dwie ważne uwagi.

 

A. Pierwszym odruchem wolności jest prośba; prosić Go.

Wspominam zawsze jak w piątej klasie gimnazjum zgubiłem się w lesie u podnóża Tradate na wzgórzach Varesotto. Zapadał wieczór i im szybciej biegłem szukając drogi na własne konto ("ja chcę przeznaczenia!"), tym bardziej zapuszczałem się w gęstwinę lasu i gubiłem orientację. Zacząłem więc nawoływać, i po długim czasie odpowiedział mi z oddali jakiś ludzki głos. Wołanie było pierwszym odruchem mojej wolności. W tamtym momencie odczułem strach przed nicością i śmiercią - tzn. przed nocą w ciemnościach lasu - i pragnienie życia - chciałem wrócić do domu. Pragnienie odnalezienia drogi i powrotu, właśnie oczekiwanie tych dwóch rzeczy, stanowiło samą naturę mojej wolności, dlatego zacząłem wołać: prośba, wołanie były pierwszym odruchem wolności.

Jeśli, spostrzegłszy obecność tego "czegoś większego" wśród nas, ideału i przeznaczenia i dowiedziawszy się, że ma ono swoje imię - Chrystus, nie mówię "Przyjdź", nie wołam, nie proszę Go, to okłamuję samego siebie, zdradzam samego siebie, sprzeniewierzam się samemu sobie, ponieważ dysponowałem postrzeżeniem i odczuciem prawdy. Owszem, nie znam dalszej drogi, nie wiem jak kontynuować, ale jedno jest dla mnie zawsze jasne i możliwe: mogę wołać "Przyjdź!". Gdybym nie wołał, zadawałbym kłam samemu sobie, stawałbym się kłamstwem: zanegowałbym przeczucie albo posiadane postrzeżenie, nie rozpoznałbym prawdy. Dokładnie tak jak lis z baśni Ezopa, który widząc piękne winogrona i nie mogąc dosięgnąć ich łapami, bo były zbyt wysoko, odszedł mówiąc: "nie ma", a to co jest "jest kwaśne", zamiast wziąć narzędzie, którym mógłby je dosięgnąć, (to znaczy drabinę).

Najbardziej elementarną i prostą zasadą, najpiękniejszą zachętą, jaką można zaoferować każdemu, jest zatem, aby dzień zaczynać od prośby. Ale od prośby, nie od powtarzania formuł. "Przyjdź Królestwo Twoje", można powiedzieć jak jakąś formułkę; "bądź wola Twoja" można powiedzieć jak jakąś formułkę: te słowa winny stać się prośbą.

 

B. Prośba sprzeciwia się moralizatorstwu.

Prośba sprzeciwia się moralizatorstwu, ponieważ jest wolna od wszelkich wewnętrznych i zewnętrznych warunków i można się z nią zwrócić niezależnie od przewidywanych efektów. Nie niezależnie od przewidywanego efektu końcowego, lecz od efektu na miarę tworzonych przez nas wyobrażeń, na miarę przez nas określonych i postawionych warunków: "Jutro, chcę żeby było jutro ...!".

Pomyślmy o tym co się wydarzyło, kiedy Jezus zapytał Piotra: "Czy ty mnie kochasz?", a on odpowiedział: "Tak, Ty wiesz"; a przecież był biednym nieszczęśnikiem, który dopiero co zdradził Jezusa i w każdej chwili mógł Go zdradzić ponownie. A jednak dno piotrowego serca wołało: "Przyjdź!", "Mogę zdradzić Cię tysiąc razy, a jednak proszę Cię: "Przyjdź!". Prośba jest do tego stopnia pierwszym odruchem wolności, że nie jest zależna od jakichkolwiek warunków w jakich się znajdujemy. "Tak", które wyraża jest głębsze od każdego błędu.

W obliczu tego "czegoś", co jest między nami, co jest większe od każdej atrakcji, w obliczu obecności przeznaczenia i ideału, który nauczyliśmy się wołać, trochę nieśmiało, po imieniu: Chrystus ("Ten, który jest pośród nas"), w obliczu tego, wolność, aby się potwierdzić, nie potrzebuje jakichś szczególnych obwarowań i warunków. Pierwszym jej odruchem, a nawet jedynym prawdziwym jej odruchem, jest wołanie ubogiego, żebranie. Bo człowiek "jest" ubogi a jedynym jego bogactwem jest żebracze wołanie, "Przyjdź!", pozbawione jakichkolwiek warunków. Mógłbym być łotrem większym niż jestem, a jednak jak św. Piotr, odpowiedzieć Chrystusowi: "Tak, Ty wiesz, że Cię kocham", choć jestem pełen zła, i możliwości popełniania zła. Prośba "Przyjdź" jest "tak" głębszym od wszystkiego. "Czy wierzysz w to?": pierwszym czynnikiem, który wchodzi w grę, jest zatem nasza wolność, "tak", które jest prośbą: "Przyjdź!".

 

4. Czynnik drugi: nie historia, lecz "pewna" (konkretna, określona) historia.

Gdybym w pierwszej klasie licealnej nie spotkał księdza Gaetano Corti, gdybym nie usłyszał zaledwie kilku lekcji włoskiego prowadzonych przez księdza Giovanni Colombo, gdybym nie spotkał chłopców, którzy wobec tego, co czułem i mówiłem wytrzeszczali oczy jak wobec jakiejś niespodzianki, niepojętej a jednocześnie przyjemnej, gdybym nie zaczął się z nimi spotykać, gdybym ja nie miał tego towarzystwa; ale też gdybyś ty nie spotkał tego towarzystwa, wtedy Chrystus, tak dla mnie jak i dla ciebie, byłby pojęciem, przedmiotem teologicznych dociekań, albo, w najlepszym wypadku, zachętą do pietystycznej uczuciowości, ogólnej i mętnej, która precyzuje się jedynie jako obawa przed grzechem, to znaczy jako moralizm (moralizatorstwo).

Drugim warunkiem jest zatem pewna historia; nie historia w ogólności, ale pewna historia, pewna szczególna historia. Pewne spotkanie. "Mistrzu, gdzie mieszkasz? Przyjdźcie i zobaczcie". Albo: "Ty nazywasz się Szymon, jesteś synem Jony, odtąd będziesz nazywał się Piotr" - mówił ze wzrokiem sondującym charakter Szymona, nadając mu, jak to było w zwyczaju, przydomek, który by go określał. A kto wie jakim wzrokiem popatrzył ów "mafioso", poborca podatkowy, kiedy Jezus powiedział mu: "Mateuszu pójdź za mną". Albo, wyobraźmy sobie jeszcze (jest to najbardziej ludzka ze wszystkich kart Ewangelii), jak Jezus, idąc ulicą, zatrzymuje się pod drzewem, patrzy w górę, ponieważ na drzewo wdrapał się pewien człowiek, żeby go zobaczyć; i mówi mu: "Zacheuszu, przyjdę do twojego domu". Konkretne spotkanie.

Historia utkana jest ze spotkań (jeśli ktoś jeździ codziennie tramwajem nie tworzy historii; lecz jeśli codziennie w środku tramwajowego tłoku mówi; "Boże, ofiaruję ci mój dzień za tych ludzi", jego codzienny tramwaj staje się historią, ponieważ otrzymuje pewne idealne znaczenie; albo jeśli spotyka tam pewną osobę, która poruszyła go pewnym słowem albo sądem, idzie do domu i rozmyśla: to tego dnia tramwaj stał się pewną historią, ponieważ wzbogacił jego życie o jakąś prawdę).

Drugim warunkiem jest zatem "pewna" historia. Bez tej historii, to znaczy bez tego spotkania (albo tych spotkań), nasza wolność nie pojęłaby, że Chrystus (to "coś większego") jest dobrem samym w sobie, ideałem i jej przeznaczeniem, czymś, co winno uzdrowić ją z jej nieśmiałej i jednocześnie upartej chęci błądzenia.

Historią jest towarzystwo w drodze. Jest nią spotkanie, a więc i towarzystwo w drodze. Ponieważ nie jest żadnym spotkaniem to, które nie pozostaje i nie trwa, to jest po prostu przymusowy styk jednego ziarnka piasku z drugim ziarnkiem w tumanie kurzu wywołanym przez wiatr. Naszą historią jest nasze towarzystwo; to towarzystwo, w którym trwa wielkie towarzystwo Tego, który jest pośród nas, Tego, który jest między nami, tego "czegoś większego", ideału i przeznaczenia: Chrystusa.

Obecność spotykana, postrzegana i przeczuwana wewnątrz tego towarzystwa i tej historii zmienia nas, zanim się spostrzeżemy, poddaje fermentacji nasze działanie i sprawia, że staje się ono inne, zdolne do stawienia czoła wewnętrznym i zewnętrznym uwarunkowaniom zdolne do stawienia czoła czasowi. Rzeczywistość obecna i widoczna wśród nas, w towarzystwie, zmienia nas i pozwala nam pozostać wiernym. A wierność staje się fundamentem nowej wiedzy, to znaczy nowej percepcji i nowego osądu.

Tak więc nasze towarzystwo jest miejscem, gdzie staje się możliwe osobiste "tak" wolności ("Czy wierzysz w to?") Inaczej mówiąc: pierwszym warunkiem do powiedzenia "tak" jest wolność jako pragnienie szczęścia i spełnienia, wolność jako przeczucie prawdy i odpowiedniości, która ukazała się nam podczas bycia razem (w przeciwnym wypadku nasze pozostawanie razem byłoby irracjonalne). Towarzystwo jednak, to znaczy "pewna" historia utkana ze spotkań, jest miejscem gdzie to "tak" wolności (w odpowiedzi na prośbę o Chrystusa) staje się możliwe (byłbym zatem oszustem w tym towarzystwie, okłamywałbym sam siebie, gdybym nie powiedział tego "tak").

 

5. Czynnik trzeci: Dar Ducha Świętego

Dlaczego dana osoba cechuje się bogatą i twórczą uczuciowością (affettivita, uczuciowość, wrażliwość)? Gdzie jest źródło owego porywu przylgnięcia (adesione)? Jasne, że jeśli ktoś ma tego typu uczuciowość (wrażliwość) to zawsze po to, aby spełnić jakieś zadanie: w swoim domu, pomiędzy przyjaciółmi, w społeczeństwie, ponieważ każde bogactwo ma na celu spełnienie jakiegoś zadania. Skąd jednak bierze się ta właśnie uczuciowość (wrażliwość)? Czyżby dawał ją ten, kto ją posiada? Nie, zastaje ją przyrośniętą do swego ciała, ona wyrasta z ostatecznych korzeni jego bytu, tak, że kiedy mówi "jestem", to wypowiada te słowa z tym intensywnym i twórczym uczuciem, które go wyróżnia. Jednym słowem, tym, co wzbudza, skąd wypływa, i co mobilizuje naszą uczuciowość jest ta energia, która sprawia wszystko; owa uczuciowość jest darem Ducha. Nazywa się Duchem, energią Bożą, przy pomocy której z niczego zostały stworzone rzeczy i przyjmują określoną postać, i która interweniuje, aby odnaleźć stworzenie, aby wskrzesić je z martwych, to znaczy, aby pokonać każde ograniczenie (ponieważ śmierć jest symbolem ograniczenia). Tym, co mobilizuje naszą uczuciowość jest zatem energia Boża, energia przeznaczenia, ideału, tego "czegoś większego", co jest pośród nas, to znaczy Chrystusa, który panuje nad historią i mówi: "Poślę wam mojego Ducha". Dlatego nikt nie może powiedzieć: "Przyjdź", jeśli nie w Duchu Świętym. To Duch Święty sugeruje poryw uczuciowości, pierwszy właściwy krok wolności (por. Rz 8, 19-27 oraz 1 Kor 2, 1-16).

Co to takiego, co mobilizuje rzeczywistość, słońce, ziemię, ale także wszystkie działania, wydarzenia, i rozwiązuje wszelką, w przeciwnym wypadku absurdalną, gmatwaninę sytuacji, rozjaśnia ją, do tego stopnia, że staje się drogą, wskazówką, szlakiem, dla każdego, kto uznaje Chrystusa, kto mówi "tak, wierzę" (dla kogoś, kto mówi "tak, wierzę" cała ta gmatwanina sprzeciwiających się sobie okoliczności staje się drogą)? Kim jest ten, kto w ten sposób mobilizuje historię? To Duch Chrystusa, energia, przy pomocy której Chrystus, przenikając czas i przestrzeń, prowadzi świat ku jego przeznaczeniu, którym jest On sam, Jego ostateczne Objawienie się (por. Ef 1, albo głębię czułości u J 15, 26-27, albo jasność sądu u J 16, 5-15). Dlatego też Duch nazywany jest Stworzycielem albo Ożywicielem. Cudowna sekwencja Veni Sancte Spiritus opisuje to Odżywcze i cudowne Źródło, z którego nasze życie przejmuje życiodajne drgania, aż staje się rozwiniętą myślą, drżeniem uczuć, dziełem. Ponieważ to nie z nas rodzi się wolność, będąca miłością (affezione) i przylgnięciem do prawdy, nie z nas rodzi się "pewna historia", jako towarzystwo, które dźwiga ze sobą znaczenie mojej osoby (jeśli chodzi o moje znaczenie, bez tego towarzystwa byłbym dosłownie zgubiony) to nie z nas rodzą się te dwie rzeczy, ale z Ducha, one są w swej istocie darem Ducha: to, co nam się wydarza zostało nam dane. Stąd Chrystus nazywa Ducha także Pocieszycielem: nie kimś, kto likwiduje uwarunkowania w jakich się znajdujemy, lecz kto napełnia nas solatium, napełnia radością życie z jego uwarunkowaniami.

 

6. Trzy niewyobrażalne konsekwencje antropologiczne

Wdzięczność. Nie możemy nie dziękować z całego serca Jezusowi, za to, że stał się wśród nas widzialnym towarzyszem. Tu leży istota tego, co różnicuje ludzi pod względem kulturowym i fizycznym; na tym polega wielki podział. Wszystko w nas jest zdeformowane, wszystko w nas jest "pomylone", jeśli nie rodzi się z owego dziękczynienia. Jaki wymiar urzeczywistnia ktoś, kto je i pije, czuwa i śpi, żyje i umiera, kocha i przebacza, pracuje i odpoczywa, wychodząc przy tym od dziękczynienia, od wdzięczności wobec Chrystusa? Urzeczywistnia bezinteresowność (gratuità), to znaczy ten wymiar, w którym człowiek ostatecznie staje się człowiekiem, jedyny wymiar w którym człowiek jest człowiekiem. Z niej rodzi się twórczość i radość; z niej rodzi się płodność. Płodność możliwa jest jedynie dzięki bezinteresowności.

Przynależność. Jeśli w moim życiu obecny jest wymiar wdzięczności, to jak odczuwam samego siebie, jaka jest moja samoświadomość, kim jestem? Przynależę do "czegoś", co mi pozwala być wdzięcznym, do "czegoś", co doprowadziło mnie aż dotąd. Wyrazem wdzięczności jest przynależność do faktu Chrystusa. Ów fakt ma na imię Chrystus, ale znakiem tego imienia jest nasze towarzystwo, spotkanie, które się wydarzyło. "Twój znak i Twoje imię to ta sama rzecz". Stąd ważny wniosek: jeśli przynależę, to znaczy, że tym, co mnie prowadzi jest coś innego. Posłuszeństwo jest prawem życia. "Panie, moje serce się nie pyszni / i nie patrzą wyniośle moje oczy..." (por. Ps 130).

Dobro zwycięża zło. Ostatecznym dowodem boskości naszej drogi, to znaczy tego, że Bóg jest z nami, że Chrystus jest Bogiem, jest to, że w tej przynależności, wszystko przyczynia się do dobrego, wszystko wytycza drogę do Chrystusa, nawet zło, własne zło. A to "coś więcej" niż stwarzanie z niczego, do tego stopnia jest to sprawa boska.

Trzy ostatnie konsekwencje determinują naszą antropologię: przeżywanie poczucia siebie jako wdzięczności, samoświadomość jako przynależność i więź z każdą rzeczą jako dobro.

Owo "tak" nie przestanie dojrzewać i potężnieć zanim nie pokryje się z horyzontem świata. Wszystko to jest wyłącznie boskie: wdzięczność jest boska; rozpoznanie własnej przynależności stało się możliwe jedynie dzięki obecności boskiej rzeczywistości; to, żeby wszystko współdziałało dla dobra, sprawić może jedynie boska do n-tej potęgi rzeczywistość, to znaczy boski Odkupiciel, Chrystus.

tłum. ks. Joachim Waloszek

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją