Ślady
>
Archiwum
>
1992
>
Biuletyn (8-9) maj / lipiec
|
||
Ślady, numer 3 / 1992 (Biuletyn (8-9) maj / lipiec) Teksty ks. Giussaniego Pewna szczegĂłlna historia Notatki z rozmowy ks. Luigi Giussaniego z grupÄ studentĂłw, sierpieĹ 1984. Il Sabato, nr 49, 7.12.1991, 100-109. ks. Luigi Giussani Bez konkretnej historii, bez spotkania nasza wolnoĹc nie pojÄĹaby Chrystusa jako dobra samego w sobie, jako ideaĹu oraz swego przeznaczenia, jako czegoĹ, co powinno ja uzdrowiÄ z jej bojaĹşliwej i upartej woli bĹÄ dzenia.
1. Fenomen, ktĂłry wydarzyĹ siÄ. Przede wszystkim sformuĹujmy przesĹankÄ, ktĂłra ukaĹźe nam pewien stan rzeczy, pewien fenomen, ktĂłry wydarzyĹ siÄ miÄdzy nami w ciÄ gu ostatnich lat. Styl Ĺźycia, jaki w ostatnich latach faworyzowaĹa wspĂłlnota (na róşnych uniwersytetach) jakby wyzwoliĹ, odciÄ ĹźyĹ od problemĂłw tego, kto uczestniczyĹ w Ĺźyciu wspĂłlnoty. To znaczy, przeĹźywane doĹwiadczenie pozwoliĹo przeczuÄ i odczuÄ, Ĺźe osnowa Ĺźycia nie jest zdeterminowana przez problemy lecz przez "coĹ od nich wiÄkszego": problemy sÄ jak droga ludzkiego dynamizmu, dynamizm jednak zdeterminowany jest przez metÄ, a nie przez drogÄ. Sedno Ĺźycia nie leĹźy w problemach, w interesach, w gestach, ale w "czymĹ od nich wiÄkszym", w czymĹ, co odnosi siÄ do osoby, angaĹźuje osobÄ i wymaga osobistej odpowiedzi: doĹwiadczalnym tego potwierdzeniem jest fenomen, ktĂłry siÄ nam wydarzyĹ. To "coĹ wiÄkszego" zaczyna nabieraÄ konkretnych ksztaĹtĂłw dziÄki sĹowu "przeznaczenie" (destino - przeznaczenie, los, cel ostateczny): coĹ, ku czemu wszystko zmierza, coĹ, ku czemu stworzone zostaĹo nasze serce, czego oczekujemy i naprzeciw czego kroczymy, coĹ, dziÄki czemu nie Ĺźyjemy nadaremnie. CoĹ, co ocaleje z moich gestĂłw, z mojego losu. Tym, co siÄ liczy, co przetrwa, (dosĹ. co "jest") z mojej miĹoĹci do ojca i matki, z mojej miĹoĹci do kobiety, z mojej pracy i mojej kariery, jest moje przeznaczenie (il mio destino). W przeciwnym wypadku wszystko idzie na marne. Natychmiast jednak narzuca siÄ alternatywa. Przeznaczenie moĹźe byÄ pojmowane jako coĹ chcianego i stworzonego przeze mnie, jako owoc moich rÄ k ("chcÄ tego i bÄdÄ to miaĹ!"): to jest moralizm. I tak na przykĹad w dziedzinie uczuÄ to ja bÄdÄ tym, kto okreĹla albo stwarza przeznaczenie, konsystencjÄ Ĺźycia i to, co naprawdÄ siÄ liczy. To jednak jest zepsuty i pusty moralizm. Oto zaĹ alternatywa. Nie uczyniĹem siebie sam. "CoĹ innego" daĹo mi Ĺźycie, smak uczuciowoĹci, dziaĹania, itd.: tak wiÄc nie ja winienem okreĹlaÄ czy determinowaÄ swoje przeznaczenie, ale przeciwnie, to przeznaczenie rodzi owÄ moĹźliwoĹÄ "hazardu" w dziedzinie ekonomii, albo stwarza szansÄ na polu uczuÄ itd. Przeznaczenie pokrywa siÄ zatem z ideaĹem. IdeaĹ, czyli ostateczny powĂłd drĹźenia mojego serca i moich dziaĹaĹ, zwiÄ zany jest z przeznaczeniem, owszem, ideaĹ i przeznaczenie to jedno i to samo. PoniewaĹź jawiÄ ca siÄ przede mnÄ moĹźliwoĹÄ zrobienia kariery, zostaĹa mi dana: ideaĹ jest przeznaczeniem; i wdziÄk, ukradkiem zauwaĹźonej w tramwaju, kobiety, ktĂłry mnie podekscytowaĹ, zostaĹ mi dany: dlatego ideaĹem, ktĂłry zostaĹ we mnie obudzony jest przeznaczenie. Tym, co budzi we mnie mĂłj gest - mojÄ uczuciowoĹÄ, zainteresowanie, ciekawoĹÄ - jest przeznaczenie. W tej mierze w jakiej budzi siÄ we mnie zainteresowanie, przeznaczenie podbija moje serce: IdeaĹ jest przeznaczeniem o ile podbija serce. Skoro ideaĹ podbija serce, nie moĹźe byÄ wynikiem jakiejĹ gadaniny - treĹciÄ jakiegoĹ marzenia poprzedzajÄ cego sen, albo dyskursu zĹoĹźonego ze sĹĂłw, byÄ moĹźe nawet opartego o poetyckie cytacje - lecz wynikiem posiadania u boku czegoĹ ludzkiego, osoby, albo lepiej: obecnoĹci. SĹowo "ideaĹ", ktĂłre wskazuje na zwiÄ zek przeznaczenia z drĹźeniem serca, nie jest pustosĹowiem, lecz oznacza posiadanie u swego boku okreĹlonej ludzkiej rzeczywistoĹci. IdeaĹ utoĹźsamia siÄ z czymĹ, co juĹź jest, w przeciwnym razie nie byĹby ideaĹem (stÄ d sen jest czymĹ kraĹcowo róşnym od ideaĹu i pozostawia po sobie pustkÄ). Nie podejmuje siÄ ryzyka dla ideaĹu, chyba Ĺźe z powodu czegoĹ, co juĹź jest. Na przykĹad: "StawiajÄ c w Toto Lotku zawsze na numery 3, 7, 29, 42, mĂłgĹbyĹ za milion lat wygraÄ tysiÄ c miliardĂłw". Tylko wariat mĂłgĹby zainwestowaÄ swojÄ wolnoĹÄ dla takiej hipotezy. WolnoĹÄ angaĹźuje siÄ ze wzglÄdu na coĹ, co juĹź jest. W istocie bowiem, wolnoĹÄ ĹÄ czy siÄ z dobrem, jest "wolÄ dobra", a dobro jest satysfakcjÄ ze znaczenia, jest speĹnieniem wymogu serca. Tak wiÄc ideaĹ i przeznaczenie albo ĹÄ czÄ siÄ z obecnoĹciÄ , albo sÄ pustosĹowiem, czczÄ gadaninÄ . Postrzeganie czy przeczuwanie ideaĹu i przeznaczenia nie oznaczajÄ wiÄc jakiegoĹ wyobraĹźania sobie, wymyĹlania albo predeterminacji, lecz oznaczajÄ posiadanie u boku czegoĹ ludzkiego, jakiejĹ obecnoĹci. Dobrze objaĹnia to pytanie, z ktĂłrym wielokrotnie zwracali siÄ do nas niektĂłrzy exterroryĹci: "Co to takiego jest miÄdzy wami, co sprawia, Ĺźe byliĹcie przedtem i jesteĹcie obecnie", podczas gdy my kiedyĹ owszem byliĹmy, teraz juĹź nie?" ChciaĹbym odpowiedzieÄ na to pytanie - ktĂłre wprowadza nas w samo sedno caĹego problemu - przy pomocy fragmentu pewnego listu: "DziÄki kaĹźdemu z was, spotkanie Chrystusa oznaczaĹo dla mnie nadanie imienia temu czemuĹ wiÄcej, co zobaczyĹem w was". To znaczy, dziÄki kaĹźdemu z was mogĹem poznaÄ imiÄ owego, zauwaĹźonego wĹrĂłd was, czegoĹ wiÄcej:Chrystusa. Ale tÄ myĹl poĹrednio i domyĹlnie zawiera pytanie terrorystĂłw: "Co to takiego jest miÄdzy wami, co sprawia, Ĺźe byliĹcie przedtem i jesteĹcie obecnie?" RĂłwnieĹź dla ateisty albo czĹowieka areligijnego widoczne jest to, co trzyma nas razem; i moĹźe byÄ przez niego zauwaĹźone nawet jeĹli nie odczyta on imienia tego czegoĹ, nie rozpozna twarzy.
2. "Czy wierzysz w to?" Tu jawi siÄ pytanie przypomniane przez tegoroczny plakat wielkanocny: "Czy wierzysz w to?" (J 11, 21-26). Jako Ĺźe, nawet ktoĹ najbardziej zagubiony wĹrĂłd nas nie moĹźe zaprzeczyÄ, iĹź w ostatnich latach wydarzyĹ siÄ, opisany wyĹźej, fenomen. UrzeczywistniĹo siÄ przeczucie czegoĹ wiÄkszego pomiÄdzy nami, czegoĹ, co obchodzi osobÄ oraz dotyczy osoby, i zaczÄliĹmy braÄ pod uwagÄ, i wciÄ gaÄ do gry samych siebie, nie tylko wĹasnÄ przebiegĹoĹÄ. To "coĹ wiÄcej" ma swoje imiÄ, ktĂłre byÄ moĹźe brzmi ciÄ gle jeszcze abstrakcyjnie, ale znowu zabrzmiaĹo. Tak jak to zostaĹo powiedziane w cytowanym liĹcie, "dziÄki kaĹźdemu z was poznaĹem imiÄ tego czegoĹ wiÄcej, ktĂłre zobaczyĹem w was: Chrystus". Czy wierzysz w to? "Ja jestem Zmartwychwstanie i Ĺťycie, wierzysz w to?" Problem zstÄpuje prostopadle do osoby: mianowicie dziÄki Ĺźyciu wspĂłlnotowemu jesteĹmy jakby uwolnieni od problemĂłw i podniesieni na duchu, natomiast nigdy dziÄki sobie samym. "Czy wierzysz w to?" Albo, co oznacza to samo: "A wy mĂłwicie, Ĺźe kim jestem?". Pytanie, ktĂłre zaproponowaĹ nam na powrĂłt plakat wielkanocny, pytanie ktĂłrego aĹź dotÄ d jakby nieĹwiadomie unikaliĹmy, mniej lub bardziej przynagla, Ĺźeby Ăłw fenomen, ktĂłry w ostatnich latach wydobyĹ poĹrĂłd nas na ĹwiatĹo dzienne imiÄ Chrystusa ("Ten, ktĂłry jest poĹrĂłd nas") staĹ siÄ fenomenem osobistym. Problemem, ktĂłry siÄ teraz otwiera, jest problem egzystencjalnej i osobistej wiÄzi pomiÄdzy mnÄ a Chrystusem, problem wiÄzi egzystencjalnie osobistej pomiÄdzy mnÄ a rzeczywistoĹciÄ , ktĂłrÄ On powoĹuje do istnienia, to znaczy wspĂłlnotÄ , towarzystwem. Problem egzystencjalnej i osobistej wiÄzi z Chrystusem oznacza, Ĺźe pobudka (przyczyna, motyw) opisanego wyĹźej fenomenu - odkrycia i percepcji "czegoĹ wiÄkszego" pomiÄdzy nami, czegoĹ, co interesuje osobÄ i co ma swoje imiÄ: Chrystus - winna przeniknÄ Ä jak pchniÄcie mieczem w sam Ĺrodek mojego serca, w Ĺrodek mojej samoĹwiadomoĹci, w Ĺrodek mojego samopoczucia, czy to wtedy, gdy patrzÄ na oblicze kobiety, czy wtedy, gdy wymachujÄ plikiem zarobionych w pracy pieniÄdzy. W tym punkcie powinniĹmy jednak wyszczegĂłlniÄ czynniki, ktĂłre sprawiajÄ , Ĺźe obecnoĹÄ tego "czegoĹ wiÄcej", ktĂłre ma jedno jedyne imiÄ: Chrystus - poniewaĹź poza nim nie istniej nikt, kto, bÄdÄ c czĹowiekiem, powiedziaĹby: "Ja jestem Zmartwychwstaniem i Ĺťyciem"; "Ja jestem DrogÄ , PrawdÄ i Ĺťyciem" - staje siÄ wiÄziÄ osobistÄ i egzystencjalnÄ .
3. Czynnik pierwszy: narzÄdzie wolnoĹci WolnoĹÄ polega na przylgniÄciu do dobra nie zaĹ - jak gĹosi powszechna mentalnoĹÄ - na neutralnoĹci, to znaczy na moĹźliwoĹci wyboru tego czy tamtego, zgodnie z wĹasnym upodobaniem. WolnoĹÄ (por. Il senso religioso, Jaca Book, Milano 1986) jest skĹonnoĹciÄ albo przeznaczeniem do prawdy, do piÄkna, do sprawiedliwoĹci, do dobra, do miĹoĹci. Aktem wolnoĹci jest spotkanie z prawdÄ : wolnoĹÄ jest przylgniÄciem do prawdy o ile ta pociÄ ga mnie, poniewaĹź jest dla mnie odpowiednia, i stÄ d jawi mi siÄ jako dobro. Prawda, piÄkno i dobro konstytuujÄ zatem osnowÄ wolnoĹci. WolnoĹÄ polega na rozpoznaniu korespondencji pomiÄdzy napotykanÄ rzeczywistoĹciÄ a skĹonnoĹciÄ do dobra, ktĂłre jest w nas, rzeczywistoĹciÄ a oczekiwaniem szczÄĹcia, ktĂłre nas konstytuuje (przylgniÄcie do zĹa jest zachwianym w rĂłwnowadze przylgniÄciem do dobra). Kiedy mamy przed sobÄ coĹ, co odpowiada okreĹlajÄ cemu nas wymogowi prawdy, piÄkna i dobra, to realizacja tego czegoĹ oznacza wolnoĹÄ. JeĹli stajÄ przed tym "czymĹ wiÄkszym", przed przeznaczeniem i ideaĹem - tym ze wzglÄdu na co zostaliĹmy stworzeni i poruszamy siÄ - jako obecnÄ wĹrĂłd nas rzeczywistoĹciÄ , to pierwszym warunkiem, ktĂłry naleĹźy uwzglÄdniÄ i zrealizowaÄ, jest wĹaĹnie wolnoĹÄ. Kiedy w grÄ wchodzi przeznaczenie albo ideaĹ, ktĂłre choÄ niewyraĹşnie, przebĹyskujÄ poĹrĂłd nas, to tym co powinno siÄ przyĹÄ czyÄ jest wolnoĹÄ. Ale moĹźe siÄ nie przyĹÄ czyÄ! Jakie zastrzeĹźenie na ogóŠzniechÄca wolnoĹÄ? Ĺťe przynaleĹźnoĹÄ niesie z sobÄ peĹno komplikacji, Ĺźe dla przynaleĹźnoĹci do tego "czegoĹ wiÄcej", ktĂłre jest wĹrĂłd nas: Chrystusa, wymaga siÄ BĂłg wie czego. W tym kontekĹcie pojawiajÄ siÄ dwie waĹźne uwagi.
A. Pierwszym odruchem wolnoĹci jest proĹba; prosiÄ Go. Wspominam zawsze jak w piÄ tej klasie gimnazjum zgubiĹem siÄ w lesie u podnóşa Tradate na wzgĂłrzach Varesotto. ZapadaĹ wieczĂłr i im szybciej biegĹem szukajÄ c drogi na wĹasne konto ("ja chcÄ przeznaczenia!"), tym bardziej zapuszczaĹem siÄ w gÄstwinÄ lasu i gubiĹem orientacjÄ. ZaczÄ Ĺem wiÄc nawoĹywaÄ, i po dĹugim czasie odpowiedziaĹ mi z oddali jakiĹ ludzki gĹos. WoĹanie byĹo pierwszym odruchem mojej wolnoĹci. W tamtym momencie odczuĹem strach przed nicoĹciÄ i ĹmierciÄ - tzn. przed nocÄ w ciemnoĹciach lasu - i pragnienie Ĺźycia - chciaĹem wrĂłciÄ do domu. Pragnienie odnalezienia drogi i powrotu, wĹaĹnie oczekiwanie tych dwĂłch rzeczy, stanowiĹo samÄ naturÄ mojej wolnoĹci, dlatego zaczÄ Ĺem woĹaÄ: proĹba, woĹanie byĹy pierwszym odruchem wolnoĹci. JeĹli, spostrzegĹszy obecnoĹÄ tego "czegoĹ wiÄkszego" wĹrĂłd nas, ideaĹu i przeznaczenia i dowiedziawszy siÄ, Ĺźe ma ono swoje imiÄ - Chrystus, nie mĂłwiÄ "PrzyjdĹş", nie woĹam, nie proszÄ Go, to okĹamujÄ samego siebie, zdradzam samego siebie, sprzeniewierzam siÄ samemu sobie, poniewaĹź dysponowaĹem postrzeĹźeniem i odczuciem prawdy. Owszem, nie znam dalszej drogi, nie wiem jak kontynuowaÄ, ale jedno jest dla mnie zawsze jasne i moĹźliwe: mogÄ woĹaÄ "PrzyjdĹş!". Gdybym nie woĹaĹ, zadawaĹbym kĹam samemu sobie, stawaĹbym siÄ kĹamstwem: zanegowaĹbym przeczucie albo posiadane postrzeĹźenie, nie rozpoznaĹbym prawdy. DokĹadnie tak jak lis z baĹni Ezopa, ktĂłry widzÄ c piÄkne winogrona i nie mogÄ c dosiÄgnÄ Ä ich Ĺapami, bo byĹy zbyt wysoko, odszedĹ mĂłwiÄ c: "nie ma", a to co jest "jest kwaĹne", zamiast wziÄ Ä narzÄdzie, ktĂłrym mĂłgĹby je dosiÄgnÄ Ä, (to znaczy drabinÄ). Najbardziej elementarnÄ i prostÄ zasadÄ , najpiÄkniejszÄ zachÄtÄ , jakÄ moĹźna zaoferowaÄ kaĹźdemu, jest zatem, aby dzieĹ zaczynaÄ od proĹby. Ale od proĹby, nie od powtarzania formuĹ. "PrzyjdĹş KrĂłlestwo Twoje", moĹźna powiedzieÄ jak jakÄ Ĺ formuĹkÄ; "bÄ dĹş wola Twoja" moĹźna powiedzieÄ jak jakÄ Ĺ formuĹkÄ: te sĹowa winny staÄ siÄ proĹbÄ .
B. ProĹba sprzeciwia siÄ moralizatorstwu. ProĹba sprzeciwia siÄ moralizatorstwu, poniewaĹź jest wolna od wszelkich wewnÄtrznych i zewnÄtrznych warunkĂłw i moĹźna siÄ z niÄ zwrĂłciÄ niezaleĹźnie od przewidywanych efektĂłw. Nie niezaleĹźnie od przewidywanego efektu koĹcowego, lecz od efektu na miarÄ tworzonych przez nas wyobraĹźeĹ, na miarÄ przez nas okreĹlonych i postawionych warunkĂłw: "Jutro, chcÄ Ĺźeby byĹo jutro ...!". PomyĹlmy o tym co siÄ wydarzyĹo, kiedy Jezus zapytaĹ Piotra: "Czy ty mnie kochasz?", a on odpowiedziaĹ: "Tak, Ty wiesz"; a przecieĹź byĹ biednym nieszczÄĹnikiem, ktĂłry dopiero co zdradziĹ Jezusa i w kaĹźdej chwili mĂłgĹ Go zdradziÄ ponownie. A jednak dno piotrowego serca woĹaĹo: "PrzyjdĹş!", "MogÄ zdradziÄ CiÄ tysiÄ c razy, a jednak proszÄ CiÄ: "PrzyjdĹş!". ProĹba jest do tego stopnia pierwszym odruchem wolnoĹci, Ĺźe nie jest zaleĹźna od jakichkolwiek warunkĂłw w jakich siÄ znajdujemy. "Tak", ktĂłre wyraĹźa jest gĹÄbsze od kaĹźdego bĹÄdu. W obliczu tego "czegoĹ", co jest miÄdzy nami, co jest wiÄksze od kaĹźdej atrakcji, w obliczu obecnoĹci przeznaczenia i ideaĹu, ktĂłry nauczyliĹmy siÄ woĹaÄ, trochÄ nieĹmiaĹo, po imieniu: Chrystus ("Ten, ktĂłry jest poĹrĂłd nas"), w obliczu tego, wolnoĹÄ, aby siÄ potwierdziÄ, nie potrzebuje jakichĹ szczegĂłlnych obwarowaĹ i warunkĂłw. Pierwszym jej odruchem, a nawet jedynym prawdziwym jej odruchem, jest woĹanie ubogiego, Ĺźebranie. Bo czĹowiek "jest" ubogi a jedynym jego bogactwem jest Ĺźebracze woĹanie, "PrzyjdĹş!", pozbawione jakichkolwiek warunkĂłw. MĂłgĹbym byÄ Ĺotrem wiÄkszym niĹź jestem, a jednak jak Ĺw. Piotr, odpowiedzieÄ Chrystusowi: "Tak, Ty wiesz, Ĺźe CiÄ kocham", choÄ jestem peĹen zĹa, i moĹźliwoĹci popeĹniania zĹa. ProĹba "PrzyjdĹş" jest "tak" gĹÄbszym od wszystkiego. "Czy wierzysz w to?": pierwszym czynnikiem, ktĂłry wchodzi w grÄ, jest zatem nasza wolnoĹÄ, "tak", ktĂłre jest proĹbÄ : "PrzyjdĹş!".
4. Czynnik drugi: nie historia, lecz "pewna" (konkretna, okreĹlona) historia. Gdybym w pierwszej klasie licealnej nie spotkaĹ ksiÄdza Gaetano Corti, gdybym nie usĹyszaĹ zaledwie kilku lekcji wĹoskiego prowadzonych przez ksiÄdza Giovanni Colombo, gdybym nie spotkaĹ chĹopcĂłw, ktĂłrzy wobec tego, co czuĹem i mĂłwiĹem wytrzeszczali oczy jak wobec jakiejĹ niespodzianki, niepojÄtej a jednoczeĹnie przyjemnej, gdybym nie zaczÄ Ĺ siÄ z nimi spotykaÄ, gdybym ja nie miaĹ tego towarzystwa; ale teĹź gdybyĹ ty nie spotkaĹ tego towarzystwa, wtedy Chrystus, tak dla mnie jak i dla ciebie, byĹby pojÄciem, przedmiotem teologicznych dociekaĹ, albo, w najlepszym wypadku, zachÄtÄ do pietystycznej uczuciowoĹci, ogĂłlnej i mÄtnej, ktĂłra precyzuje siÄ jedynie jako obawa przed grzechem, to znaczy jako moralizm (moralizatorstwo). Drugim warunkiem jest zatem pewna historia; nie historia w ogĂłlnoĹci, ale pewna historia, pewna szczegĂłlna historia. Pewne spotkanie. "Mistrzu, gdzie mieszkasz? PrzyjdĹşcie i zobaczcie". Albo: "Ty nazywasz siÄ Szymon, jesteĹ synem Jony, odtÄ d bÄdziesz nazywaĹ siÄ Piotr" - mĂłwiĹ ze wzrokiem sondujÄ cym charakter Szymona, nadajÄ c mu, jak to byĹo w zwyczaju, przydomek, ktĂłry by go okreĹlaĹ. A kto wie jakim wzrokiem popatrzyĹ Ăłw "mafioso", poborca podatkowy, kiedy Jezus powiedziaĹ mu: "Mateuszu pĂłjdĹş za mnÄ ". Albo, wyobraĹşmy sobie jeszcze (jest to najbardziej ludzka ze wszystkich kart Ewangelii), jak Jezus, idÄ c ulicÄ , zatrzymuje siÄ pod drzewem, patrzy w gĂłrÄ, poniewaĹź na drzewo wdrapaĹ siÄ pewien czĹowiek, Ĺźeby go zobaczyÄ; i mĂłwi mu: "Zacheuszu, przyjdÄ do twojego domu". Konkretne spotkanie. Historia utkana jest ze spotkaĹ (jeĹli ktoĹ jeĹşdzi codziennie tramwajem nie tworzy historii; lecz jeĹli codziennie w Ĺrodku tramwajowego tĹoku mĂłwi; "BoĹźe, ofiarujÄ ci mĂłj dzieĹ za tych ludzi", jego codzienny tramwaj staje siÄ historiÄ , poniewaĹź otrzymuje pewne idealne znaczenie; albo jeĹli spotyka tam pewnÄ osobÄ, ktĂłra poruszyĹa go pewnym sĹowem albo sÄ dem, idzie do domu i rozmyĹla: to tego dnia tramwaj staĹ siÄ pewnÄ historiÄ , poniewaĹź wzbogaciĹ jego Ĺźycie o jakÄ Ĺ prawdÄ). Drugim warunkiem jest zatem "pewna" historia. Bez tej historii, to znaczy bez tego spotkania (albo tych spotkaĹ), nasza wolnoĹÄ nie pojÄĹaby, Ĺźe Chrystus (to "coĹ wiÄkszego") jest dobrem samym w sobie, ideaĹem i jej przeznaczeniem, czymĹ, co winno uzdrowiÄ jÄ z jej nieĹmiaĹej i jednoczeĹnie upartej chÄci bĹÄ dzenia. HistoriÄ jest towarzystwo w drodze. Jest niÄ spotkanie, a wiÄc i towarzystwo w drodze. PoniewaĹź nie jest Ĺźadnym spotkaniem to, ktĂłre nie pozostaje i nie trwa, to jest po prostu przymusowy styk jednego ziarnka piasku z drugim ziarnkiem w tumanie kurzu wywoĹanym przez wiatr. NaszÄ historiÄ jest nasze towarzystwo; to towarzystwo, w ktĂłrym trwa wielkie towarzystwo Tego, ktĂłry jest poĹrĂłd nas, Tego, ktĂłry jest miÄdzy nami, tego "czegoĹ wiÄkszego", ideaĹu i przeznaczenia: Chrystusa. ObecnoĹÄ spotykana, postrzegana i przeczuwana wewnÄ trz tego towarzystwa i tej historii zmienia nas, zanim siÄ spostrzeĹźemy, poddaje fermentacji nasze dziaĹanie i sprawia, Ĺźe staje siÄ ono inne, zdolne do stawienia czoĹa wewnÄtrznym i zewnÄtrznym uwarunkowaniom zdolne do stawienia czoĹa czasowi. RzeczywistoĹÄ obecna i widoczna wĹrĂłd nas, w towarzystwie, zmienia nas i pozwala nam pozostaÄ wiernym. A wiernoĹÄ staje siÄ fundamentem nowej wiedzy, to znaczy nowej percepcji i nowego osÄ du. Tak wiÄc nasze towarzystwo jest miejscem, gdzie staje siÄ moĹźliwe osobiste "tak" wolnoĹci ("Czy wierzysz w to?") Inaczej mĂłwiÄ c: pierwszym warunkiem do powiedzenia "tak" jest wolnoĹÄ jako pragnienie szczÄĹcia i speĹnienia, wolnoĹÄ jako przeczucie prawdy i odpowiednioĹci, ktĂłra ukazaĹa siÄ nam podczas bycia razem (w przeciwnym wypadku nasze pozostawanie razem byĹoby irracjonalne). Towarzystwo jednak, to znaczy "pewna" historia utkana ze spotkaĹ, jest miejscem gdzie to "tak" wolnoĹci (w odpowiedzi na proĹbÄ o Chrystusa) staje siÄ moĹźliwe (byĹbym zatem oszustem w tym towarzystwie, okĹamywaĹbym sam siebie, gdybym nie powiedziaĹ tego "tak").
5. Czynnik trzeci: Dar Ducha ĹwiÄtego Dlaczego dana osoba cechuje siÄ bogatÄ i twĂłrczÄ uczuciowoĹciÄ (affettivita, uczuciowoĹÄ, wraĹźliwoĹÄ)? Gdzie jest ĹşrĂłdĹo owego porywu przylgniÄcia (adesione)? Jasne, Ĺźe jeĹli ktoĹ ma tego typu uczuciowoĹÄ (wraĹźliwoĹÄ) to zawsze po to, aby speĹniÄ jakieĹ zadanie: w swoim domu, pomiÄdzy przyjaciĂłĹmi, w spoĹeczeĹstwie, poniewaĹź kaĹźde bogactwo ma na celu speĹnienie jakiegoĹ zadania. SkÄ d jednak bierze siÄ ta wĹaĹnie uczuciowoĹÄ (wraĹźliwoĹÄ)? CzyĹźby dawaĹ jÄ ten, kto jÄ posiada? Nie, zastaje jÄ przyroĹniÄtÄ do swego ciaĹa, ona wyrasta z ostatecznych korzeni jego bytu, tak, Ĺźe kiedy mĂłwi "jestem", to wypowiada te sĹowa z tym intensywnym i twĂłrczym uczuciem, ktĂłre go wyróşnia. Jednym sĹowem, tym, co wzbudza, skÄ d wypĹywa, i co mobilizuje naszÄ uczuciowoĹÄ jest ta energia, ktĂłra sprawia wszystko; owa uczuciowoĹÄ jest darem Ducha. Nazywa siÄ Duchem, energiÄ BoĹźÄ , przy pomocy ktĂłrej z niczego zostaĹy stworzone rzeczy i przyjmujÄ okreĹlonÄ postaÄ, i ktĂłra interweniuje, aby odnaleĹşÄ stworzenie, aby wskrzesiÄ je z martwych, to znaczy, aby pokonaÄ kaĹźde ograniczenie (poniewaĹź ĹmierÄ jest symbolem ograniczenia). Tym, co mobilizuje naszÄ uczuciowoĹÄ jest zatem energia BoĹźa, energia przeznaczenia, ideaĹu, tego "czegoĹ wiÄkszego", co jest poĹrĂłd nas, to znaczy Chrystusa, ktĂłry panuje nad historiÄ i mĂłwi: "PoĹlÄ wam mojego Ducha". Dlatego nikt nie moĹźe powiedzieÄ: "PrzyjdĹş", jeĹli nie w Duchu ĹwiÄtym. To Duch ĹwiÄty sugeruje poryw uczuciowoĹci, pierwszy wĹaĹciwy krok wolnoĹci (por. Rz 8, 19-27 oraz 1 Kor 2, 1-16). Co to takiego, co mobilizuje rzeczywistoĹÄ, sĹoĹce, ziemiÄ, ale takĹźe wszystkie dziaĹania, wydarzenia, i rozwiÄ zuje wszelkÄ , w przeciwnym wypadku absurdalnÄ , gmatwaninÄ sytuacji, rozjaĹnia jÄ , do tego stopnia, Ĺźe staje siÄ drogÄ , wskazĂłwkÄ , szlakiem, dla kaĹźdego, kto uznaje Chrystusa, kto mĂłwi "tak, wierzÄ" (dla kogoĹ, kto mĂłwi "tak, wierzÄ" caĹa ta gmatwanina sprzeciwiajÄ cych siÄ sobie okolicznoĹci staje siÄ drogÄ )? Kim jest ten, kto w ten sposĂłb mobilizuje historiÄ? To Duch Chrystusa, energia, przy pomocy ktĂłrej Chrystus, przenikajÄ c czas i przestrzeĹ, prowadzi Ĺwiat ku jego przeznaczeniu, ktĂłrym jest On sam, Jego ostateczne Objawienie siÄ (por. Ef 1, albo gĹÄbiÄ czuĹoĹci u J 15, 26-27, albo jasnoĹÄ sÄ du u J 16, 5-15). Dlatego teĹź Duch nazywany jest Stworzycielem albo OĹźywicielem. Cudowna sekwencja Veni Sancte Spiritus opisuje to OdĹźywcze i cudowne ĹšrĂłdĹo, z ktĂłrego nasze Ĺźycie przejmuje Ĺźyciodajne drgania, aĹź staje siÄ rozwiniÄtÄ myĹlÄ , drĹźeniem uczuÄ, dzieĹem. PoniewaĹź to nie z nas rodzi siÄ wolnoĹÄ, bÄdÄ ca miĹoĹciÄ (affezione) i przylgniÄciem do prawdy, nie z nas rodzi siÄ "pewna historia", jako towarzystwo, ktĂłre dĹşwiga ze sobÄ znaczenie mojej osoby (jeĹli chodzi o moje znaczenie, bez tego towarzystwa byĹbym dosĹownie zgubiony) to nie z nas rodzÄ siÄ te dwie rzeczy, ale z Ducha, one sÄ w swej istocie darem Ducha: to, co nam siÄ wydarza zostaĹo nam dane. StÄ d Chrystus nazywa Ducha takĹźe Pocieszycielem: nie kimĹ, kto likwiduje uwarunkowania w jakich siÄ znajdujemy, lecz kto napeĹnia nas solatium, napeĹnia radoĹciÄ Ĺźycie z jego uwarunkowaniami.
6. Trzy niewyobraĹźalne konsekwencje antropologiczne WdziÄcznoĹÄ. Nie moĹźemy nie dziÄkowaÄ z caĹego serca Jezusowi, za to, Ĺźe staĹ siÄ wĹrĂłd nas widzialnym towarzyszem. Tu leĹźy istota tego, co róşnicuje ludzi pod wzglÄdem kulturowym i fizycznym; na tym polega wielki podziaĹ. Wszystko w nas jest zdeformowane, wszystko w nas jest "pomylone", jeĹli nie rodzi siÄ z owego dziÄkczynienia. Jaki wymiar urzeczywistnia ktoĹ, kto je i pije, czuwa i Ĺpi, Ĺźyje i umiera, kocha i przebacza, pracuje i odpoczywa, wychodzÄ c przy tym od dziÄkczynienia, od wdziÄcznoĹci wobec Chrystusa? Urzeczywistnia bezinteresownoĹÄ (gratuitĂ ), to znaczy ten wymiar, w ktĂłrym czĹowiek ostatecznie staje siÄ czĹowiekiem, jedyny wymiar w ktĂłrym czĹowiek jest czĹowiekiem. Z niej rodzi siÄ twĂłrczoĹÄ i radoĹÄ; z niej rodzi siÄ pĹodnoĹÄ. PĹodnoĹÄ moĹźliwa jest jedynie dziÄki bezinteresownoĹci. PrzynaleĹźnoĹÄ. JeĹli w moim Ĺźyciu obecny jest wymiar wdziÄcznoĹci, to jak odczuwam samego siebie, jaka jest moja samoĹwiadomoĹÄ, kim jestem? PrzynaleĹźÄ do "czegoĹ", co mi pozwala byÄ wdziÄcznym, do "czegoĹ", co doprowadziĹo mnie aĹź dotÄ d. Wyrazem wdziÄcznoĹci jest przynaleĹźnoĹÄ do faktu Chrystusa. Ăw fakt ma na imiÄ Chrystus, ale znakiem tego imienia jest nasze towarzystwo, spotkanie, ktĂłre siÄ wydarzyĹo. "TwĂłj znak i Twoje imiÄ to ta sama rzecz". StÄ d waĹźny wniosek: jeĹli przynaleĹźÄ, to znaczy, Ĺźe tym, co mnie prowadzi jest coĹ innego. PosĹuszeĹstwo jest prawem Ĺźycia. "Panie, moje serce siÄ nie pyszni / i nie patrzÄ wynioĹle moje oczy..." (por. Ps 130). Dobro zwyciÄĹźa zĹo. Ostatecznym dowodem boskoĹci naszej drogi, to znaczy tego, Ĺźe BĂłg jest z nami, Ĺźe Chrystus jest Bogiem, jest to, Ĺźe w tej przynaleĹźnoĹci, wszystko przyczynia siÄ do dobrego, wszystko wytycza drogÄ do Chrystusa, nawet zĹo, wĹasne zĹo. A to "coĹ wiÄcej" niĹź stwarzanie z niczego, do tego stopnia jest to sprawa boska. Trzy ostatnie konsekwencje determinujÄ naszÄ antropologiÄ: przeĹźywanie poczucia siebie jako wdziÄcznoĹci, samoĹwiadomoĹÄ jako przynaleĹźnoĹÄ i wiÄĹş z kaĹźdÄ rzeczÄ jako dobro. Owo "tak" nie przestanie dojrzewaÄ i potÄĹźnieÄ zanim nie pokryje siÄ z horyzontem Ĺwiata. Wszystko to jest wyĹÄ cznie boskie: wdziÄcznoĹÄ jest boska; rozpoznanie wĹasnej przynaleĹźnoĹci staĹo siÄ moĹźliwe jedynie dziÄki obecnoĹci boskiej rzeczywistoĹci; to, Ĺźeby wszystko wspĂłĹdziaĹaĹo dla dobra, sprawiÄ moĹźe jedynie boska do n-tej potÄgi rzeczywistoĹÄ, to znaczy boski Odkupiciel, Chrystus. tĹum. ks. Joachim Waloszek
|