Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 1992 > Biuletyn (8-9) maj / lipiec

Ślady, numer 3 / 1992 (Biuletyn (8-9) maj / lipiec)

Teksty ks. Giussaniego

Pewna szczegĂłlna historia

Notatki z rozmowy ks. Luigi Giussaniego z grupą studentów, sierpień 1984. Il Sabato, nr 49, 7.12.1991, 100-109.

ks. Luigi Giussani


Bez konkretnej historii, bez spotkania nasza wolnośc nie pojęłaby Chrystusa jako dobra samego w sobie, jako ideału oraz swego przeznaczenia, jako czegoś, co powinno ja uzdrowić z jej bojaźliwej i upartej woli błądzenia.

 

1. Fenomen, który wydarzył się.

Przede wszystkim sformułujmy przesłankę, która ukaże nam pewien stan rzeczy, pewien fenomen, który wydarzył się między nami w ciągu ostatnich lat. Styl życia, jaki w ostatnich latach faworyzowała wspólnota (na różnych uniwersytetach) jakby wyzwolił, odciążył od problemów tego, kto uczestniczył w życiu wspólnoty. To znaczy, przeżywane doświadczenie pozwoliło przeczuć i odczuć, że osnowa życia nie jest zdeterminowana przez problemy lecz przez "coś od nich większego": problemy są jak droga ludzkiego dynamizmu, dynamizm jednak zdeterminowany jest przez metę, a nie przez drogę. Sedno życia nie leży w problemach, w interesach, w gestach, ale w "czymś od nich większym", w czymś, co odnosi się do osoby, angażuje osobę i wymaga osobistej odpowiedzi: doświadczalnym tego potwierdzeniem jest fenomen, który się nam wydarzył.

To "coś większego" zaczyna nabierać konkretnych kształtĂłw dzięki słowu "przeznaczenie" (destino - przeznaczenie, los, cel ostateczny): coś, ku czemu wszystko zmierza, coś, ku czemu stworzone zostało nasze serce, czego oczekujemy i naprzeciw czego kroczymy, coś, dzięki czemu nie Ĺźyjemy nadaremnie. Coś, co ocaleje z moich gestĂłw, z mojego losu. Tym, co się liczy, co przetrwa, (dosł. co "jest") z mojej miłości do ojca i matki, z mojej miłości do kobiety, z mojej pracy i mojej kariery, jest moje przeznaczenie (il mio destino). W przeciwnym wypadku wszystko idzie na marne. Natychmiast jednak narzuca się alternatywa. Przeznaczenie moĹźe być pojmowane jako coś chcianego i stworzonego przeze mnie, jako owoc moich rąk ("chcę tego i będę to miał!"): to jest moralizm. I tak na przykład w dziedzinie uczuć to ja będę tym, kto określa albo stwarza przeznaczenie, konsystencję Ĺźycia i to, co naprawdę się liczy. To jednak jest zepsuty i pusty moralizm. Oto zaś alternatywa. Nie uczyniłem siebie sam. "Coś innego" dało mi Ĺźycie, smak uczuciowości, działania, itd.: tak więc nie ja winienem określać czy determinować swoje przeznaczenie, ale przeciwnie, to przeznaczenie rodzi ową moĹźliwość "hazardu" w dziedzinie ekonomii, albo stwarza szansę na polu uczuć itd. Przeznaczenie pokrywa się zatem z ideałem. Ideał, czyli ostateczny powĂłd drĹźenia mojego serca i moich działań, związany jest z przeznaczeniem, owszem, ideał i przeznaczenie to jedno i to samo. PoniewaĹź jawiąca się przede mną moĹźliwość zrobienia kariery, została mi dana: ideał jest przeznaczeniem; i wdzięk, ukradkiem zauwaĹźonej w tramwaju, kobiety, ktĂłry mnie podekscytował, został mi dany: dlatego ideałem, ktĂłry został we mnie obudzony jest przeznaczenie. Tym, co budzi we mnie mĂłj gest - moją uczuciowość, zainteresowanie, ciekawość - jest przeznaczenie. W tej mierze w jakiej budzi się we mnie zainteresowanie, przeznaczenie podbija moje serce: Ideał jest przeznaczeniem o ile podbija serce. Skoro ideał podbija serce, nie moĹźe być wynikiem jakiejś gadaniny - treścią jakiegoś marzenia poprzedzającego sen, albo dyskursu złoĹźonego ze słów, być moĹźe nawet opartego o poetyckie cytacje - lecz wynikiem posiadania u boku czegoś ludzkiego, osoby, albo lepiej: obecności.

Słowo "ideał", ktĂłre wskazuje na związek przeznaczenia z drĹźeniem serca, nie jest pustosłowiem, lecz oznacza posiadanie u swego boku określonej ludzkiej rzeczywistości. Ideał utoĹźsamia się z czymś, co juĹź jest, w przeciwnym razie nie byłby ideałem (stąd sen jest czymś krańcowo róşnym od ideału i pozostawia po sobie pustkę). Nie podejmuje się ryzyka dla ideału, chyba Ĺźe z powodu czegoś, co juĹź jest. Na przykład: "Stawiając w Toto Lotku zawsze na numery 3, 7, 29, 42, mĂłgłbyś za milion lat wygrać tysiąc miliardĂłw". Tylko wariat mĂłgłby zainwestować swoją wolność dla takiej hipotezy. Wolność angaĹźuje się ze względu na coś, co juĹź jest. W istocie bowiem, wolność łączy się z dobrem, jest "wolą dobra", a dobro jest satysfakcją ze znaczenia, jest spełnieniem wymogu serca.

Tak więc ideał i przeznaczenie albo łączą się z obecnością, albo są pustosłowiem, czczą gadaniną. Postrzeganie czy przeczuwanie ideału i przeznaczenia nie oznaczają więc jakiegoś wyobraĹźania sobie, wymyślania albo predeterminacji, lecz oznaczają posiadanie u boku czegoś ludzkiego, jakiejś obecności. Dobrze objaśnia to pytanie, z ktĂłrym wielokrotnie zwracali się do nas niektĂłrzy exterroryści: "Co to takiego jest między wami, co sprawia, Ĺźe byliście przedtem i jesteście obecnie", podczas gdy my kiedyś owszem byliśmy, teraz juĹź nie?" Chciałbym odpowiedzieć na to pytanie - ktĂłre wprowadza nas w samo sedno całego problemu - przy pomocy fragmentu pewnego listu: "Dzięki kaĹźdemu z was, spotkanie Chrystusa oznaczało dla mnie nadanie imienia temu czemuś więcej, co zobaczyłem w was". To znaczy, dzięki kaĹźdemu z was mogłem poznać imię owego, zauwaĹźonego wśrĂłd was, czegoś więcej:Chrystusa. Ale tę myśl pośrednio i domyślnie zawiera pytanie terrorystĂłw: "Co to takiego jest między wami, co sprawia, Ĺźe byliście przedtem i jesteście obecnie?" RĂłwnieĹź dla ateisty albo człowieka areligijnego widoczne jest to, co trzyma nas razem; i moĹźe być przez niego zauwaĹźone nawet jeśli nie odczyta on imienia tego czegoś, nie rozpozna twarzy.

 

2. "Czy wierzysz w to?"

Tu jawi się pytanie przypomniane przez tegoroczny plakat wielkanocny: "Czy wierzysz w to?" (J 11, 21-26). Jako Ĺźe, nawet ktoś najbardziej zagubiony wśrĂłd nas nie moĹźe zaprzeczyć, iĹź w ostatnich latach wydarzył się, opisany wyĹźej, fenomen. Urzeczywistniło się przeczucie czegoś większego pomiędzy nami, czegoś, co obchodzi osobę oraz dotyczy osoby, i zaczęliśmy brać pod uwagę, i wciągać do gry samych siebie, nie tylko własną przebiegłość. To "coś więcej" ma swoje imię, ktĂłre być moĹźe brzmi ciągle jeszcze abstrakcyjnie, ale znowu zabrzmiało. Tak jak to zostało powiedziane w cytowanym liście, "dzięki kaĹźdemu z was poznałem imię tego czegoś więcej, ktĂłre zobaczyłem w was: Chrystus". Czy wierzysz w to?

"Ja jestem Zmartwychwstanie i Życie, wierzysz w to?" Problem zstępuje prostopadle do osoby: mianowicie dzięki życiu wspólnotowemu jesteśmy jakby uwolnieni od problemów i podniesieni na duchu, natomiast nigdy dzięki sobie samym. "Czy wierzysz w to?" Albo, co oznacza to samo: "A wy mówicie, że kim jestem?". Pytanie, które zaproponował nam na powrót plakat wielkanocny, pytanie którego aż dotąd jakby nieświadomie unikaliśmy, mniej lub bardziej przynagla, żeby ów fenomen, który w ostatnich latach wydobył pośród nas na światło dzienne imię Chrystusa ("Ten, który jest pośród nas") stał się fenomenem osobistym. Problemem, który się teraz otwiera, jest problem egzystencjalnej i osobistej więzi pomiędzy mną a Chrystusem, problem więzi egzystencjalnie osobistej pomiędzy mną a rzeczywistością, którą On powołuje do istnienia, to znaczy wspólnotą, towarzystwem.

Problem egzystencjalnej i osobistej więzi z Chrystusem oznacza, że pobudka (przyczyna, motyw) opisanego wyżej fenomenu - odkrycia i percepcji "czegoś większego" pomiędzy nami, czegoś, co interesuje osobę i co ma swoje imię: Chrystus - winna przeniknąć jak pchnięcie mieczem w sam środek mojego serca, w środek mojej samoświadomości, w środek mojego samopoczucia, czy to wtedy, gdy patrzę na oblicze kobiety, czy wtedy, gdy wymachuję plikiem zarobionych w pracy pieniędzy.

W tym punkcie powinniśmy jednak wyszczegĂłlnić czynniki, ktĂłre sprawiają, Ĺźe obecność tego "czegoś więcej", ktĂłre ma jedno jedyne imię: Chrystus - poniewaĹź poza nim nie istniej nikt, kto, będąc człowiekiem, powiedziałby: "Ja jestem Zmartwychwstaniem i Ĺťyciem"; "Ja jestem Drogą, Prawdą i Ĺťyciem" - staje się więzią osobistą i egzystencjalną.

 

3. Czynnik pierwszy: narzędzie wolności

Wolność polega na przylgnięciu do dobra nie zaś - jak głosi powszechna mentalność - na neutralności, to znaczy na moĹźliwości wyboru tego czy tamtego, zgodnie z własnym upodobaniem. Wolność (por. Il senso religioso, Jaca Book, Milano 1986) jest skłonnością albo przeznaczeniem do prawdy, do piękna, do sprawiedliwości, do dobra, do miłości. Aktem wolności jest spotkanie z prawdą: wolność jest przylgnięciem do prawdy o ile ta pociąga mnie, poniewaĹź jest dla mnie odpowiednia, i stąd jawi mi się jako dobro. Prawda, piękno i dobro konstytuują zatem osnowę wolności. Wolność polega na rozpoznaniu korespondencji pomiędzy napotykaną rzeczywistością a skłonnością do dobra, ktĂłre jest w nas, rzeczywistością a oczekiwaniem szczęścia, ktĂłre nas konstytuuje (przylgnięcie do zła jest zachwianym w rĂłwnowadze przylgnięciem do dobra). Kiedy mamy przed sobą coś, co odpowiada określającemu nas wymogowi prawdy, piękna i dobra, to realizacja tego czegoś oznacza wolność.

Jeśli staję przed tym "czymś większym", przed przeznaczeniem i ideałem - tym ze względu na co zostaliśmy stworzeni i poruszamy się - jako obecną wśród nas rzeczywistością, to pierwszym warunkiem, który należy uwzględnić i zrealizować, jest właśnie wolność. Kiedy w grę wchodzi przeznaczenie albo ideał, które choć niewyraźnie, przebłyskują pośród nas, to tym co powinno się przyłączyć jest wolność. Ale może się nie przyłączyć! Jakie zastrzeżenie na ogół zniechęca wolność? Że przynależność niesie z sobą pełno komplikacji, że dla przynależności do tego "czegoś więcej", które jest wśród nas: Chrystusa, wymaga się Bóg wie czego. W tym kontekście pojawiają się dwie ważne uwagi.

 

A. Pierwszym odruchem wolności jest prośba; prosić Go.

Wspominam zawsze jak w piątej klasie gimnazjum zgubiłem się w lesie u podnóża Tradate na wzgórzach Varesotto. Zapadał wieczór i im szybciej biegłem szukając drogi na własne konto ("ja chcę przeznaczenia!"), tym bardziej zapuszczałem się w gęstwinę lasu i gubiłem orientację. Zacząłem więc nawoływać, i po długim czasie odpowiedział mi z oddali jakiś ludzki głos. Wołanie było pierwszym odruchem mojej wolności. W tamtym momencie odczułem strach przed nicością i śmiercią - tzn. przed nocą w ciemnościach lasu - i pragnienie życia - chciałem wrócić do domu. Pragnienie odnalezienia drogi i powrotu, właśnie oczekiwanie tych dwóch rzeczy, stanowiło samą naturę mojej wolności, dlatego zacząłem wołać: prośba, wołanie były pierwszym odruchem wolności.

Jeśli, spostrzegłszy obecność tego "czegoś większego" wśród nas, ideału i przeznaczenia i dowiedziawszy się, że ma ono swoje imię - Chrystus, nie mówię "Przyjdź", nie wołam, nie proszę Go, to okłamuję samego siebie, zdradzam samego siebie, sprzeniewierzam się samemu sobie, ponieważ dysponowałem postrzeżeniem i odczuciem prawdy. Owszem, nie znam dalszej drogi, nie wiem jak kontynuować, ale jedno jest dla mnie zawsze jasne i możliwe: mogę wołać "Przyjdź!". Gdybym nie wołał, zadawałbym kłam samemu sobie, stawałbym się kłamstwem: zanegowałbym przeczucie albo posiadane postrzeżenie, nie rozpoznałbym prawdy. Dokładnie tak jak lis z baśni Ezopa, który widząc piękne winogrona i nie mogąc dosięgnąć ich łapami, bo były zbyt wysoko, odszedł mówiąc: "nie ma", a to co jest "jest kwaśne", zamiast wziąć narzędzie, którym mógłby je dosięgnąć, (to znaczy drabinę).

Najbardziej elementarną i prostą zasadą, najpiękniejszą zachętą, jaką można zaoferować każdemu, jest zatem, aby dzień zaczynać od prośby. Ale od prośby, nie od powtarzania formuł. "Przyjdź Królestwo Twoje", można powiedzieć jak jakąś formułkę; "bądź wola Twoja" można powiedzieć jak jakąś formułkę: te słowa winny stać się prośbą.

 

B. Prośba sprzeciwia się moralizatorstwu.

Prośba sprzeciwia się moralizatorstwu, ponieważ jest wolna od wszelkich wewnętrznych i zewnętrznych warunków i można się z nią zwrócić niezależnie od przewidywanych efektów. Nie niezależnie od przewidywanego efektu końcowego, lecz od efektu na miarę tworzonych przez nas wyobrażeń, na miarę przez nas określonych i postawionych warunków: "Jutro, chcę żeby było jutro ...!".

Pomyślmy o tym co się wydarzyło, kiedy Jezus zapytał Piotra: "Czy ty mnie kochasz?", a on odpowiedział: "Tak, Ty wiesz"; a przecież był biednym nieszczęśnikiem, który dopiero co zdradził Jezusa i w każdej chwili mógł Go zdradzić ponownie. A jednak dno piotrowego serca wołało: "Przyjdź!", "Mogę zdradzić Cię tysiąc razy, a jednak proszę Cię: "Przyjdź!". Prośba jest do tego stopnia pierwszym odruchem wolności, że nie jest zależna od jakichkolwiek warunków w jakich się znajdujemy. "Tak", które wyraża jest głębsze od każdego błędu.

W obliczu tego "czegoś", co jest między nami, co jest większe od kaĹźdej atrakcji, w obliczu obecności przeznaczenia i ideału, ktĂłry nauczyliśmy się wołać, trochę nieśmiało, po imieniu: Chrystus ("Ten, ktĂłry jest pośrĂłd nas"), w obliczu tego, wolność, aby się potwierdzić, nie potrzebuje jakichś szczegĂłlnych obwarowań i warunkĂłw. Pierwszym jej odruchem, a nawet jedynym prawdziwym jej odruchem, jest wołanie ubogiego, Ĺźebranie. Bo człowiek "jest" ubogi a jedynym jego bogactwem jest Ĺźebracze wołanie, "PrzyjdĹş!", pozbawione jakichkolwiek warunkĂłw. MĂłgłbym być łotrem większym niĹź jestem, a jednak jak św. Piotr, odpowiedzieć Chrystusowi: "Tak, Ty wiesz, Ĺźe Cię kocham", choć jestem pełen zła, i moĹźliwości popełniania zła. Prośba "PrzyjdĹş" jest "tak" głębszym od wszystkiego. "Czy wierzysz w to?": pierwszym czynnikiem, ktĂłry wchodzi w grę, jest zatem nasza wolność, "tak", ktĂłre jest prośbą: "PrzyjdĹş!".

 

4. Czynnik drugi: nie historia, lecz "pewna" (konkretna, określona) historia.

Gdybym w pierwszej klasie licealnej nie spotkał księdza Gaetano Corti, gdybym nie usłyszał zaledwie kilku lekcji włoskiego prowadzonych przez księdza Giovanni Colombo, gdybym nie spotkał chłopcĂłw, ktĂłrzy wobec tego, co czułem i mĂłwiłem wytrzeszczali oczy jak wobec jakiejś niespodzianki, niepojętej a jednocześnie przyjemnej, gdybym nie zaczął się z nimi spotykać, gdybym ja nie miał tego towarzystwa; ale teĹź gdybyś ty nie spotkał tego towarzystwa, wtedy Chrystus, tak dla mnie jak i dla ciebie, byłby pojęciem, przedmiotem teologicznych dociekań, albo, w najlepszym wypadku, zachętą do pietystycznej uczuciowości, ogĂłlnej i mętnej, ktĂłra precyzuje się jedynie jako obawa przed grzechem, to znaczy jako moralizm (moralizatorstwo).

Drugim warunkiem jest zatem pewna historia; nie historia w ogĂłlności, ale pewna historia, pewna szczegĂłlna historia. Pewne spotkanie. "Mistrzu, gdzie mieszkasz? PrzyjdĹşcie i zobaczcie". Albo: "Ty nazywasz się Szymon, jesteś synem Jony, odtąd będziesz nazywał się Piotr" - mĂłwił ze wzrokiem sondującym charakter Szymona, nadając mu, jak to było w zwyczaju, przydomek, ktĂłry by go określał. A kto wie jakim wzrokiem popatrzył Ăłw "mafioso", poborca podatkowy, kiedy Jezus powiedział mu: "Mateuszu pĂłjdĹş za mną". Albo, wyobraĹşmy sobie jeszcze (jest to najbardziej ludzka ze wszystkich kart Ewangelii), jak Jezus, idąc ulicą, zatrzymuje się pod drzewem, patrzy w gĂłrę, poniewaĹź na drzewo wdrapał się pewien człowiek, Ĺźeby go zobaczyć; i mĂłwi mu: "Zacheuszu, przyjdę do twojego domu". Konkretne spotkanie.

Historia utkana jest ze spotkań (jeśli ktoś jeĹşdzi codziennie tramwajem nie tworzy historii; lecz jeśli codziennie w środku tramwajowego tłoku mĂłwi; "BoĹźe, ofiaruję ci mĂłj dzień za tych ludzi", jego codzienny tramwaj staje się historią, poniewaĹź otrzymuje pewne idealne znaczenie; albo jeśli spotyka tam pewną osobę, ktĂłra poruszyła go pewnym słowem albo sądem, idzie do domu i rozmyśla: to tego dnia tramwaj stał się pewną historią, poniewaĹź wzbogacił jego Ĺźycie o jakąś prawdę).

Drugim warunkiem jest zatem "pewna" historia. Bez tej historii, to znaczy bez tego spotkania (albo tych spotkań), nasza wolność nie pojęłaby, że Chrystus (to "coś większego") jest dobrem samym w sobie, ideałem i jej przeznaczeniem, czymś, co winno uzdrowić ją z jej nieśmiałej i jednocześnie upartej chęci błądzenia.

Historią jest towarzystwo w drodze. Jest nią spotkanie, a więc i towarzystwo w drodze. PoniewaĹź nie jest Ĺźadnym spotkaniem to, ktĂłre nie pozostaje i nie trwa, to jest po prostu przymusowy styk jednego ziarnka piasku z drugim ziarnkiem w tumanie kurzu wywołanym przez wiatr. Naszą historią jest nasze towarzystwo; to towarzystwo, w ktĂłrym trwa wielkie towarzystwo Tego, ktĂłry jest pośrĂłd nas, Tego, ktĂłry jest między nami, tego "czegoś większego", ideału i przeznaczenia: Chrystusa.

Obecność spotykana, postrzegana i przeczuwana wewnątrz tego towarzystwa i tej historii zmienia nas, zanim się spostrzeżemy, poddaje fermentacji nasze działanie i sprawia, że staje się ono inne, zdolne do stawienia czoła wewnętrznym i zewnętrznym uwarunkowaniom zdolne do stawienia czoła czasowi. Rzeczywistość obecna i widoczna wśród nas, w towarzystwie, zmienia nas i pozwala nam pozostać wiernym. A wierność staje się fundamentem nowej wiedzy, to znaczy nowej percepcji i nowego osądu.

Tak więc nasze towarzystwo jest miejscem, gdzie staje się moĹźliwe osobiste "tak" wolności ("Czy wierzysz w to?") Inaczej mĂłwiąc: pierwszym warunkiem do powiedzenia "tak" jest wolność jako pragnienie szczęścia i spełnienia, wolność jako przeczucie prawdy i odpowiedniości, ktĂłra ukazała się nam podczas bycia razem (w przeciwnym wypadku nasze pozostawanie razem byłoby irracjonalne). Towarzystwo jednak, to znaczy "pewna" historia utkana ze spotkań, jest miejscem gdzie to "tak" wolności (w odpowiedzi na prośbę o Chrystusa) staje się moĹźliwe (byłbym zatem oszustem w tym towarzystwie, okłamywałbym sam siebie, gdybym nie powiedział tego "tak").

 

5. Czynnik trzeci: Dar Ducha Świętego

Dlaczego dana osoba cechuje się bogatą i twĂłrczą uczuciowością (affettivita, uczuciowość, wraĹźliwość)? Gdzie jest ĹşrĂłdło owego porywu przylgnięcia (adesione)? Jasne, Ĺźe jeśli ktoś ma tego typu uczuciowość (wraĹźliwość) to zawsze po to, aby spełnić jakieś zadanie: w swoim domu, pomiędzy przyjaciółmi, w społeczeństwie, poniewaĹź kaĹźde bogactwo ma na celu spełnienie jakiegoś zadania. Skąd jednak bierze się ta właśnie uczuciowość (wraĹźliwość)? CzyĹźby dawał ją ten, kto ją posiada? Nie, zastaje ją przyrośniętą do swego ciała, ona wyrasta z ostatecznych korzeni jego bytu, tak, Ĺźe kiedy mĂłwi "jestem", to wypowiada te słowa z tym intensywnym i twĂłrczym uczuciem, ktĂłre go wyróşnia. Jednym słowem, tym, co wzbudza, skąd wypływa, i co mobilizuje naszą uczuciowość jest ta energia, ktĂłra sprawia wszystko; owa uczuciowość jest darem Ducha. Nazywa się Duchem, energią Bożą, przy pomocy ktĂłrej z niczego zostały stworzone rzeczy i przyjmują określoną postać, i ktĂłra interweniuje, aby odnaleźć stworzenie, aby wskrzesić je z martwych, to znaczy, aby pokonać kaĹźde ograniczenie (poniewaĹź śmierć jest symbolem ograniczenia). Tym, co mobilizuje naszą uczuciowość jest zatem energia BoĹźa, energia przeznaczenia, ideału, tego "czegoś większego", co jest pośrĂłd nas, to znaczy Chrystusa, ktĂłry panuje nad historią i mĂłwi: "Poślę wam mojego Ducha". Dlatego nikt nie moĹźe powiedzieć: "PrzyjdĹş", jeśli nie w Duchu Świętym. To Duch Święty sugeruje poryw uczuciowości, pierwszy właściwy krok wolności (por. Rz 8, 19-27 oraz 1 Kor 2, 1-16).

Co to takiego, co mobilizuje rzeczywistość, słońce, ziemię, ale takĹźe wszystkie działania, wydarzenia, i rozwiązuje wszelką, w przeciwnym wypadku absurdalną, gmatwaninę sytuacji, rozjaśnia ją, do tego stopnia, Ĺźe staje się drogą, wskazĂłwką, szlakiem, dla kaĹźdego, kto uznaje Chrystusa, kto mĂłwi "tak, wierzę" (dla kogoś, kto mĂłwi "tak, wierzę" cała ta gmatwanina sprzeciwiających się sobie okoliczności staje się drogą)? Kim jest ten, kto w ten sposĂłb mobilizuje historię? To Duch Chrystusa, energia, przy pomocy ktĂłrej Chrystus, przenikając czas i przestrzeń, prowadzi świat ku jego przeznaczeniu, ktĂłrym jest On sam, Jego ostateczne Objawienie się (por. Ef 1, albo głębię czułości u J 15, 26-27, albo jasność sądu u J 16, 5-15). Dlatego teĹź Duch nazywany jest Stworzycielem albo OĹźywicielem. Cudowna sekwencja Veni Sancte Spiritus opisuje to OdĹźywcze i cudowne ĹšrĂłdło, z ktĂłrego nasze Ĺźycie przejmuje Ĺźyciodajne drgania, aĹź staje się rozwiniętą myślą, drĹźeniem uczuć, dziełem. PoniewaĹź to nie z nas rodzi się wolność, będąca miłością (affezione) i przylgnięciem do prawdy, nie z nas rodzi się "pewna historia", jako towarzystwo, ktĂłre dĹşwiga ze sobą znaczenie mojej osoby (jeśli chodzi o moje znaczenie, bez tego towarzystwa byłbym dosłownie zgubiony) to nie z nas rodzą się te dwie rzeczy, ale z Ducha, one są w swej istocie darem Ducha: to, co nam się wydarza zostało nam dane. Stąd Chrystus nazywa Ducha takĹźe Pocieszycielem: nie kimś, kto likwiduje uwarunkowania w jakich się znajdujemy, lecz kto napełnia nas solatium, napełnia radością Ĺźycie z jego uwarunkowaniami.

 

6. Trzy niewyobraĹźalne konsekwencje antropologiczne

Wdzięczność. Nie moĹźemy nie dziękować z całego serca Jezusowi, za to, Ĺźe stał się wśrĂłd nas widzialnym towarzyszem. Tu leĹźy istota tego, co róşnicuje ludzi pod względem kulturowym i fizycznym; na tym polega wielki podział. Wszystko w nas jest zdeformowane, wszystko w nas jest "pomylone", jeśli nie rodzi się z owego dziękczynienia. Jaki wymiar urzeczywistnia ktoś, kto je i pije, czuwa i śpi, Ĺźyje i umiera, kocha i przebacza, pracuje i odpoczywa, wychodząc przy tym od dziękczynienia, od wdzięczności wobec Chrystusa? Urzeczywistnia bezinteresowność (gratuitĂ ), to znaczy ten wymiar, w ktĂłrym człowiek ostatecznie staje się człowiekiem, jedyny wymiar w ktĂłrym człowiek jest człowiekiem. Z niej rodzi się twĂłrczość i radość; z niej rodzi się płodność. Płodność moĹźliwa jest jedynie dzięki bezinteresowności.

PrzynaleĹźność. Jeśli w moim Ĺźyciu obecny jest wymiar wdzięczności, to jak odczuwam samego siebie, jaka jest moja samoświadomość, kim jestem? Przynależę do "czegoś", co mi pozwala być wdzięcznym, do "czegoś", co doprowadziło mnie aĹź dotąd. Wyrazem wdzięczności jest przynaleĹźność do faktu Chrystusa. Ów fakt ma na imię Chrystus, ale znakiem tego imienia jest nasze towarzystwo, spotkanie, ktĂłre się wydarzyło. "TwĂłj znak i Twoje imię to ta sama rzecz". Stąd waĹźny wniosek: jeśli przynależę, to znaczy, Ĺźe tym, co mnie prowadzi jest coś innego. Posłuszeństwo jest prawem Ĺźycia. "Panie, moje serce się nie pyszni / i nie patrzą wyniośle moje oczy..." (por. Ps 130).

Dobro zwycięża zło. Ostatecznym dowodem boskości naszej drogi, to znaczy tego, Ĺźe BĂłg jest z nami, Ĺźe Chrystus jest Bogiem, jest to, Ĺźe w tej przynaleĹźności, wszystko przyczynia się do dobrego, wszystko wytycza drogę do Chrystusa, nawet zło, własne zło. A to "coś więcej" niĹź stwarzanie z niczego, do tego stopnia jest to sprawa boska.

Trzy ostatnie konsekwencje determinują naszą antropologię: przeżywanie poczucia siebie jako wdzięczności, samoświadomość jako przynależność i więź z każdą rzeczą jako dobro.

Owo "tak" nie przestanie dojrzewać i potężnieć zanim nie pokryje się z horyzontem świata. Wszystko to jest wyłącznie boskie: wdzięczność jest boska; rozpoznanie własnej przynależności stało się możliwe jedynie dzięki obecności boskiej rzeczywistości; to, żeby wszystko współdziałało dla dobra, sprawić może jedynie boska do n-tej potęgi rzeczywistość, to znaczy boski Odkupiciel, Chrystus.

tłum. ks. Joachim Waloszek

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją