Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2005 > wrzesień / październik

Ślady, numer 5 / 2005 (wrzesień / październik)

Listy

Wolność za kratami i inne...

i inne...


Wolność za kratami

Publikujemy list więźnia napisany do przyjaciela

Najdroższy, osąd na mój temat, to znaczy uznanie mnie za wielkiego człowieka, powinienem odebrać jako schlebianie. Ja sam czuję, że jestem podły. Bez wątpienia, łączące nas doświadczenie, które miałem możliwość poznać dzięki Gigi, spowodowało przełom w moim życiu, ale to przecież nie wystarczy, a by nazwać mnie wielkim. Natomiast zgadzam się, że moja żona jest wielką kobietą. W Voghera, gdzie poznałem Gigi, przez długi czas pozostawałem sam. Wówczas nazywała mnie pustelnikiem, abym nie odczuwał ciężaru samotności. Wiem jednak, że to nie odosobnienie mnie przygnębiało. Znacznie gorsza była sytuacja po przeniesieniu do Novary, gdyż tu musiałem wrócić do wulgarnego zamieszania. To spowodowało, że jeszcze bardziej zamknąłem się w sobie, podejmując decyzję, aby nie nawiązywać z nikim kontaktu. Ten czas utwierdził mnie w przekonaniu o wielkości mojej żony. Jeśli naprawdę byłoby możliwe ofiarowanie więzienia za zbawienie świata, byłbym najszczęśliwszą osobą, ale nie sądzę, aby istniała taka możliwość. Jeżeli faktycznie mógłbym przyjąć tę sytuację, aby ofiarować ją Panu, wszystkie moje tak są tym właśnie tak, tak, tak. Chciałbym służyć zbawieniu choćby tylko jednego człowieka. Już nigdy więcej, w moich myślach, nie dam się pokonać kłamstwu. Św. Jan utożsamia grzech z kłamstwem, wręcz nazywa go kłamstwem. Zbiór Czym jest człowiek, że o nim pamiętasz?, naszego drogiego ks. Giussaniego, zawiera dobre komentarze, powtarzam je co rano. Właśnie tak, jak przeczytałem w tej książce, będę się wystrzegał zła, wroga, który jest również we mnie samym. Jest zawzięty i zastawia sidła mówiąc: „Kto zdoła uniknąć zasadzki?”. Ja nie chce już nigdy w nią wpaść, bo byłem biedny, a On mnie uratował. Bardzo żałuję, że nie poznawałem wcześniej tych wszystkich pouczeń, zamiast rozmyślać o sprawach ulotnych i bogactwach. W końcu jednak zrozumiałem, że są rzeczy ważniejsze. Zrozumiałem, dzięki temu, co sprawia, że wy jesteście tak dojrzali, dzięki nauczaniu Giussa i jego pytaniu: „Jak mogę przyczynić się dla dobra świata?”. Przemieniłem już moje więzienie w wolność, ponieważ On rozerwał moje kajdany i dlatego wypełnię me śluby dla Pana. Łańcuch, którym jesteśmy skuci jest czymś bardzo konkretnym i dotyczy każdej chwili naszego życia, każdego sposobu wyrażania się. W każdym działaniu jest coś, co musi zostać rozerwane. Nie sądzę jednak, aby ta przemiana mogła mnie doprowadzić do świętości. Jestem naprawdę wzruszony twoim listem. Wzruszyłeś mnie tak, jak to umie zrobić jedynie moja córka Carla, że nawet nie wiem, kiedy zaczynają mi płynąć łzy. Nieustannie szukam prawdy, i wiem, że będę mógł jej dotknąć poprzez spotkanie. Czekam na nie jak na zwiastuna nadziei.

Bruno, Novara

 

Dar nadziei

Ten list napisał pewien nauczyciel do przyjaciół, po samobójstwie ucznia z jego klasy – piątej liceum.

W środę po południu otrzymałem telefon: „Paolo popełnił samobójstwo”. Nie potrafiłem powiedzieć nic poza Przyjdź Duchu Święty, w jego intencji. Potem wpadłem w istny wir wydarzeń i myśli. Poprzedniego dnia pytałem go z łaciny... Jakże okrutna bywa rzeczywistość. Z Ritą, jedną z koleżanek, pobiegliśmy do domu Paolo, a stamtąd do szpitala, gdzie odmawiając różaniec towarzyszyliśmy jego ostatnim oddechom. Jak głęboka jest otchłań serca, mówiłem do siebie patrząc na rozkwitające piękno jego twarzy, dopiero co zmrożone śmiercią. Potem, razem z uczniami, zadawałem sobie pytanie „dlaczego?”, czepiając się w swojej bezradności stwierdzenia „Bóg wie, Bóg wie”. Przerażony gwałtownością jego czynu przeciw Bogu i przeciw życiu, pytałem również: „Co ty zrobiłeś Paolo?” Wchodząc do pomieszczenia, w którym leżał spotkałem jego wuja. Podszedł do mnie ze słowami: „Zobacz miał rację ks. Giussani mówiąc nam: jeśli nie byłbym Twoim, mój Chryste, czułbym się stworzeniem skończonym”. To właśnie w tym momencie uświadomiłem sobie, że w toczących się wydarzeniach, teraz, jesteśmy z Jezusem przyjaciółmi. Natychmiast zabrzmiało mi w uszach zdanie: „Potrzeba nieskończonej mocy, aby być miłosierdziem”, przypomniałem sobie nasz tegoroczny plakat wielkanocny. Teraz, ponieważ potrzeba nieskończonej mocy, aby nie pytać „co ty zrobiłeś?” ale „czy ty mnie kochasz?”. Następnego dnia szedłem w kierunku domu w towarzystwie ucznia z klasy Paolo, jednego z tych, którzy wciąż pytali dlaczego on właśnie tak postąpił. W drodze wyjaśniałem mu, że tak postawione pytanie może prowadzić jedynie do żałosnej wściekłości wobec niepojętej zagadki. Powiedziałem, czy nie byłoby słusznej zapytać: Jakie jest jego przeznaczenie? Albo jeszcze lepiej, jakie jest moje przeznaczenie? Odpowiedzią na to, co się wydarzyło nie może być teoria na temat nadziei, ani jakaś gigantyczna siła w znoszeniu bólu, ani ćwiczenie wytrzymałości, ale obecny Chrystus. Konkretny, w konkretnej sytuacji życia. W przeciwnym razie, wierząc w zmartwychwstanie, bylibyśmy wizjonerami. Bez Chrystusa jest nicość, czego przykładem są moi koledzy, którzy zaczęli się kryć, albo, podobnie jak niektórzy uczniowie z klasy Paolo, dyskutować kto ponosi odpowiedzialność za wypadek. Tymczasem ja, we wszystkim, co się działo, zostałem zaskoczony przez Chrystusa. Zaskoczył mnie, ponieważ jest żywy. Dzięki temu, że towarzyszy mi ruch „stoję” w rzeczywistości, również kiedy jest ona okrutna. Ponieważ to towarzystwo „było”, poprzez jedność z innymi nauczycielami z ruchu, zrozumiałem na czym polega prawdziwa odpowiedzialność. Nie na poszukiwaniu winy, ale na świadomości ze rzeczywistość, dotknęła mnie, rzuciła mi wyzwanie, aby mnie przemienić, aby przemienić moje życie. „Gdzie jesteś?” zacząłem pytać Jezusa już od pierwszego momentu. Chrystus jest i naprawdę zmartwychwstał. Widziałem Go w tym, co się działo i nadal dzieje w ostatnich dniach. Wewnątrz krzyża zaistniałego faktu, zasiał ziarno „nowego początku” – swojego Zmartwychwstania, które jest każdego dnia Jego żywą i nowa obecnością. Młodzieży z klasy Paola często powtarzałem: nie jesteście sami, bo On tu jest. Nie teoria na temat nadziei, ale „Ta” nadzieja, czyli Jego słodka obecność. Rzeczywistość jest nieuchronnie pozytywna, ponieważ On jest. I nie tylko jest, ale sprawia, że życie się odradza. Zwycięstwem Chrystusa jest lud chrześcijański. To prawda! Potwierdzenia doświadczam w przyjaźni jaka obdarzyli mnie niektórzy uczniowie po rozmowach na temat śmierci kolegi. Doświadczyłem jak niemożliwe do uniknięcia jest pragnienie Jego obecności, obecności, która obetrze łzy mówiąc „nie płacz”. To jest nadzieja.

Luca

 

Stokroć tu i teraz

Maria Lusia odeszła w październiku minionego roku, mając 55 lat, po 21 latach sclerosis multipleks. Natomiast Franca niewiele później, dwa miesiące temu, w wieku 59 lat na raka. Te dwie drogie przyjaciółki pozostawały proste i wielkie, nawet kiedy tajemnica życia przyjęła dla nich formę krzyża w doświadczeniu bólu i choroby. Ich odejście dotknęło i zjednoczyło wszystkich, należących do grupki Bractwa CL. Przemieniło nas. Ta mała wspólnota zbierała się wokół Marii Luisy i jej męża, nie po to, aby poplotkować czy popatrzeć na siebie w sentymentalny sposób. Być razem, znaczyło dla mnie i moich przyjaciół iść za charyzmatem ks. Giussaniego, z uwagą wobec wszystkiego, co życie ruchu stopniowo proponowało. Można powiedzieć prosto: patrzeć, słuchać i iść za Kimś Innym. I właśnie tylko ta pokorna i pełna pasji wierność, była nieustannie odnawiającym się źródłem rosnącego między nami uczucia, szczerego dążenia, aby odpowiadać na potrzeby drugiego oraz niewyobrażalnej pogody ducha, również w obliczu choroby i śmierci. Oczywiście prosiliśmy o cud uzdrowienia dla naszych przyjaciółek, i cud się wydarzył, jak powiedział na pogrzebie Franci jej syn Tommaso, w postaci „miłości rozlewającej się jak rzeka w czasie powodzi, w postaci bezinteresowności, która jest w tym świecie rzeczą z innego świata”. Ten cud przynosi pewność o „darmowości Boga nazywającej siebie Miłosierdziem”. Pewien sanitariusz, widząc jak znani mu mężowie porzucali żony chore na sklerozę, zdumiony, pytał Andrea jak to możliwe, że przez tak długi czas opiekuje się Marią Luisą w domu. Myślę, że to właśnie jest stokroć tu i teraz. Nasze chore przyjaciółki, uczestnicząc do końca w życiu Bractwa, przyjęły świadomie wielką, przeznaczoną dla nich próbę, ofiarując ból i trudy za ks. Giussaniego, za ruch, potem za Carróna. I widać, że ta ofiara bratersko sugerowana i wspierana, nie ograniczała się do słów. Trzeba też wspomnieć o świadectwie ich rodzin, przeżywających te lata bez narzekania, braku zaufania czy gniewu, ale w silnej, rodzinnej jedności, opartej na mądrości serca. Z wolnością prosili o pomoc, kiedy jej potrzebowali, pogodnie oddając się spełnianiu dobrego planu, który niewątpliwie był tajemniczy, ale dobry. Choroba Jana Pawła II i ks. Giussaniego stanowiły szczególną okazję do współdzielenia i brania przykładu. Ostatecznie, możliwość współdzielenia życia z Marią Luisą i Francą stała się dla każdego z nas doświadczeniem stokroć. To była ich wdzięczność, z jaką przyjmowały każdy gest, telefon, niespodziewane odwiedziny, jedną, spędzoną z nimi godzinę, słodycze dla rodziny. Kilka dni przed śmiercią, przy powitaniu, Franca powiedziała mi: „Jesteś... nie myślałam, że przyjaźń może być tak wierna i intensywna!”.

Elisa, Mediolan

 

Doświadczyć

Wakacje w Madonna di Campiglio dobiegły końca. Były bardzo krótkie, ale intensywne i pragnę za nie podziękować. Dziękuję Jezusowi, który poprzez twarze wielu przyjaciół wybrał mnie i objął; dziękuję Annie i Luce, którzy delikatnie, jak na palcach, weszli w moje życie proponując mi doświadczenie ruchu, doświadczenie prawdziwej przyjaźni, przynależności. Dziękuję Donatelli, Mario, Barbarze, Marco i wielu innym osobom, dzięki którym czuję się częścią wielkiej wychowującej mnie rodziny. Jestem prowadzona za rękę w trudne i tajemnicze doświadczenie życia.

Patty, Salò

 

Każdy cel jest początkiem

Każdego roku, komisja nauczycieli z mojej szkoły udaje się do więzienia Św. Wiktora, aby przeprowadzić egzamin dla uczących się więźniów. Rozpoczęłam prosząc do odpowiedzi 50-letniego mężczyznę z Senegalu. Po czterech zazwyczaj zadawanych, formalnych pytaniach, pożegnałam go banalnym: „Dziękuję, możesz odejść”. On jednak nie podniósł się z krzesła i po krótkiej chwili powiedział swoim kiepskim włoskim: „Wie pani prof. Moi rodzice chcieli, abym się ożenił z dziewczyną, której nie kochałem. Dlatego odszedłem i przyjechałem do Włoch. Zajmowałem się handlem ulicznym, a potem wydarzyło się to, przez co znalazłem się tutaj. W tym samym czasie spotkałem chrześcijaństwo i się nawróciłem”. Mówiąc to wyciągnął z kieszeni różaniec i dodał: „Tutaj nie da się żyć bez tego, to jedyna nadzieja”. Przez moment patrzył mi w oczy a potem powiedział: „Pozwoli pani, że odmówimy razem Ojcze nasz?”. Przytaknęłam, ponieważ głos zamarł mi w gardle, w obecności koleżanki od matematyki, strażników oraz innych obecnych więźniów, siedzących obok siebie w ławkach szkolnych, zrobiliśmy znak krzyża i wyrecytowaliśmy Ojcze nasz. Wzruszona i wdzięczna wyciągnęłam w jego stronę rękę na pożegnanie, ale on i tym razem nie pozwolił odesłać się na miejsce kontynuując rozmowę: „Wie pani, że piszę wiersze? Zdobyłem pierwszą nagrodę w konkursie organizowanym w domach więziennych północnych Włoch”. To mnie zainteresowało i poprosiłam, aby nam jakiś zaprezentował. Wstał i poszedł do celi po tomik poezji, a następnie przeczytał kilka utworów i na koniec zapytał: „Czy mogę pani podarować ten tomik? Dedykuję go pani”. Jako dedykację wybrał zdanie: „Każdy cel jest początkiem”

Luisella, Milano

 

Zdumiewające wakacje

Drodzy przyjaciele, z czegoś, co jest, rodzi się coś nowego, z teraźniejszości rodzi się wieczność. W tych chwilach radości i spełnienia, nasze myśli kierujemy w stronę wszystkich, którzy stali się nam bliscy przez to, że umożliwili grupce Rumunów ze szkoły „Ion Creanga” w Cluj Napoca wyjazd do Włoch i przeżycie cudownego spotkania z młodzieżą ze szkoły średniej Stowarzyszenia „Stand nu me” w Monza. Wiele się od was nauczyliśmy, widząc, co znaczy towarzystwo prowadzone przez przyjaźń płynącą z wiary w naszego jedynego Pana, który „niczego nie zabiera, a daje wszystko”. Udało nam się przyjąć to doświadczenie i pragniemy zachować je w sobie na zawsze. Wakacje się skończyły, ale każdy z nas ma w sercu dobre wspomnienia, a w świadomości prawdziwe znaczenie przeżytego wydarzenia. Dzięki wam wróciliśmy do domu ubogaceni i jesteśmy dumni, że tak wzrosła nasza wiara. Z wielką radością wspominamy przyjaciół z Lecco, którzy tak serdecznie nas przyjmowali i mamy nadzieję, że uda się podtrzymywać nawiązane relacje. Aby tak faktycznie było, aby umacniać przyjaźń między naszymi szkołami, teraz my zaprosiliśmy ich w odwiedziny. Dziękujemy w imieniu młodzieży jak i dorosłych.

Clara i grupa Rumunów

 

Nowi robotnicy na żniwa

Drodzy przyjaciele, chcę opowiedzieć doświadczenie jakie przeżyliśmy przez ostatnie dwa lata w mojej grupie Bractwa. Nasza przyjaciółka Marina powiedziała nam, że ks. Gambattista Diquattro, pierwszy doradca Nuncjusza Apostolskiego Włoch, chciałby uczestniczyć w naszej grupce Bractwa. Oczekiwaliśmy zatem na przybycie Pierwszego Doradcy Nuncjusza... a tymczasem wkrótce znaleźliśmy się przed ks. Giambattistą, kapłanem z Dubrownika, zakochanym w  Chrystusie i Jego Kościele, a zaraz potem... w ks. Giussanim. Dla wielu z nas stał się natychmiast punktem odniesienia i z  łatwością można było przywiązać się do niego. Nadszedł 2 kwietnia 2005 r. Umiera papież Jan Paweł II. Tego dnia, razem z mężem i dziećmi, byliśmy na placu św. Piotra, aby się modlić. O godzinie 12 zadzwonił Gaetano: „Ks. Diquattro został nominowany Nuncjuszem Apostolskim Panamy”. Faktycznie jest ostatnim biskupem nominowanym przez papieża Wojtyłę w czasie jego 27-letniego pontyfikatu. Smutek z powodu wyjazdu przyjaciela ustąpił nieco 4 czerwca, kiedy to prawie cała nasza grupka wzięła udział w jego święceniach biskupich w Dubrowniku. Zaprosił nas do swojego domu na spotkanie z rodzicami, krewnymi i  wspólnotą CL z Dubrownika. Zadowolony opowiadał o swojej „nowej ziemi panamskiej”. Żyjąc z ks. Diquattro, poprzez jego opowiadania, jego obecność, doświadczaliśmy w tych latach jak Bóg kocha swój Lud i posyła na swoje żniwo robotników. Biskupowi Diquattro życzymy stokroć tu i teraz, stokroć, którego małą, ale gorącą cząstka pozostajemy także my.

Simona, Rzym

 

Nowa osoba

W najbliższą niedzielę będę matka chrzestną w Ekwadorze. Mój chrześniak to chłopak, którego poznałem w poprawczaku. Ma 15 lat i przeszłość dziecka ulicy, utrzymującego się z kradzieży. Został porzucony przez matkę, która urodziła go mając trzynaście lat. Ojciec jest nieznany i nikt nie wie czy żyje... Od kilku miesięcy odwiedzam młodzież w poprawczaku i w ten sposób zaprzyjaźniliśmy się, a teraz prosząc o chrzest zapytał ojców (więzienie mają pod opieką duchową ojcowie franciszkanie), czy ja mogłabym być jego matką chrzestną. Zdumiewa mnie jego wielka wola przemiany: zawsze pyta mnie czy jest dobry i czy może coś zmienić. Sam poprosił o chrzest, co mnie bardzo zdziwiło, bo nie zna dobrze katechizmu. Jest jednak świadomy, jest jednak świadomy, ze może się zmienić tylko dzieli sile Kogoś Innego. Najczęściej powtarza, że pragnie stać się nowa osoba. Jako prezent wybrał sobie buty do gry w piłkę nożną, ponieważ od jakiegoś czasu należy do drużyny. Trenuje i gra również poza poprawczakiem, co przynosi mu wiele zadowolenia. Dla mnie jest to łaska, gdyż mogę sama pogłębić świadomość chrztu, dotknąć głębi, która jest nie do wiary, jak wiele razy mówił nam ks. Giuss.

Cristina, Quito (Ekwador)

 

Czytając Ślady

Drodzy przyjaciele, jestem klerykiem z Sierra Leone. Mieszkam i pracuję w diecezji Makeni, położonej na północy kraju. Moje spotkanie z ruchem najlepiej opisują słowa Carróna: „Niespodziewane spotkanie pewnej obecności, które ci odpowiada”. Świadectwo to jestem dłużny mojemu biskupowi Giorgio Biguzzi (jest Włochem urodzonym w Cesena), który, znając moje skłonności do poważnych refleksji filozoficznych i teologicznych podpowiedział mi, abym czytał Ślady. Od tamtego „proroczego” momentu uświadomiłem sobie, co jest w filozofii i w teologii najważniejsze. Odkryłem obecność, która jest racją mojego istnienia. Mieszkam w kraju, który dopiero co wyszedł z dziesięcioletniego szaleństwa nazywanego wojną, i rozpoczyna nowa fazę politycznego, społecznego i kulturalnego rozwoju. Darowane mi spotkanie zmieniło moją perspektywę życia, a którego czerpię nowe światło. Twarzą w twarz z ta obecnością przestałem się gorszyć własnymi ograniczeniami. Nie przytłacza mnie bieda i rozpacz mojego kraju. W tym wszystkim potrafię teraz dostrzegać rękę Boga zapraszającego mnie i mój kraj do ciągłego odnawiania wydarzenia początku. Wszystko to Dzięki za wszystko wam ze Śladów. Dzięki wam pomimo odległości zacząłem iść za ruchem, utożsamiając się, bez lęku czy wahania, z jego sposobem myślenia i patrzenia na rzeczy. Dzięki wam, gdyż nigdy nie spotkałem ani jednej  osoby z CL. Jednak, kiedy czytam o Samar i jej cudownej pracy dla sierot w Betanii, o ks. Mario i jego wysiłkach wkładanych w wychowanie najbiedniejszych w Buenos Aires, o członkach Memores Domini i ich decyzji aby żyć i pracować dla Chrystusa, o tysiącach osób, które gromadzą się co roku w Rimini na Rekolekcjach Ruchu, wydaje mi się, że znam was od zawsze. Doświadczam faktycznie dumy z całkowitej przynależności do Chrystusa, a jeszcze ważniejsze jest to, ze czuję obecność Ruchu nawet w jego nieobecności. Tym, co spotkałem również poprzez nieobecność ruchu jest obecność Chrystusa. Obecność pozwalająca żyć i dzielić życie ze wszystkimi, gdziekolwiek.

Aloysius, Sierra Leone

 

Rozmowa kwalifikacyjna

Urząd pracy w moim mieście organizował kurs mający na celu ukierunkowanie zawodowe osób niepełnosprawnych fizycznie i psychicznie. Zostałam  poproszona, aby w charakterze przedstawicielki agencji przeprowadzić symulowane rozmowy kwalifikacyjne z uczestnikami kursu. Zakończyłam pierwszą rozmowę z kobietą w średnim wieku, a potem podszedł chłopak, z wyraźnymi zaburzeniami wzroku wywołanymi porażeniem. Zaczęłam jak zwykle: dane osobowe, data urodzenia, zameldowanie... Przeszłam do najboleśniejszego punktu: procent kalectwa i grupa inwalidzka. Następnie były pytania dotyczące wykształcenia, kursów specjalistycznych, doświadczenia zawodowego. W ten sposób odkryłam, że młodzieniec mimo swoich problemów nie zatrzymał się, uczęszczał na kursy i próbował pracować. Doszłam do części najbardziej osobistej na temat rodziny i wolnego czasu. Zapytałam: „Co jest najpiękniejszą rzeczą, jaka ci się wydarzyła w życiu?” Odpowiedział: „Wiara. Przeszedłem bardzo ciężkie chwile, bez wiary nie dałbym rady”. Podjęłam zatem: „Należysz do jakiejś grupy lub parafii?” Odpowiedział: „ Mam przyjaciela z Comunione e Liberazione. Ze względu na problemy fizyczne nigdy nie uczestniczyłem w spotkaniach, ale poprzez przyjaciela nauczyłem się ich sposobu patrzenia na życie. To bardzo mi pomaga”. Na koniec zapytałam: „Co jest racją twojego życia, co sprawia, że podejmujesz trud, aby rano wstawać?”. „Chcę iść naprzód, rozwijać siebie, również wiarę, która pozwala mi żyć”. Giuseppe nauczył mnie dwóch rzeczy: największe nawet przeciwności nie powstrzymują pytania o przeznaczenie i zawsze jest możliwe doświadczenie ludzkiego towarzystwa Jezusa. To daje nadzieję. Życie jest naprawdę wielką przygodą.

Grazia, Rimini

 

Artykuł do Śladów

Drogi Alberto, mam na imię Liuba i należę do studentów Cl w Moskwie. Tłumaczę teksty dla Śladów wydawanych w języku rosyjskim. Tym razem poproszono mnie o przygotowanie artykułu, który przedstawia młodego chłopca Andreę, zmarłego z powodu ciężkiej choroby (Tracce, lipiec-sierpień 2005 r.). Ukazuje jak tę chorobę przyjęli jego przyjaciele i krewni, a także 5 więźniów, którzy znali go jedynie z opowiadania jednego z ich profesorów. Ale tak naprawdę ten artykuł jest o nadziei, która rozkwita nieoczekiwanie i cudownie, jak kwiat na pustyni... jestem całkowicie wzruszona i poruszona tym, co czytałam i tłumaczyłam. Dziękuję.

Liuba, Mosca

 

Dramat wolności

Kiedy zdarza się coś, co sprawia, że zaczynam być traktowany z szacunkiem, akceptowany taki, jakim jestem, z wszystkimi moimi zainteresowaniami (grupa rockowa, wykonywana praca – jestem inżynierem mechanikiem), czuję się wtedy jak nowo narodzony. Człowiek rozumie wówczas w jaki sposób dziewictwo może być macierzyństwem i ojcostwem, ponieważ został potraktowany w pewien określony sposób. Ilekroć uświadamiam sobie niezasłużoną, daną mi Łaskę, właśnie to doświadczenie wprost wybucha. Oczywiście w codziennym trudzie pracy, czy wobec najróżniejszych, pojawiających się okoliczności, świadomość ta ulega zaciemnieniu. W takich chwilach (dosłownie w momentach, kiedy czuję, że się topię) spostrzegam istnienie dramatyczności życia. Jest to dramatyczność podstawowa, dramatyczność wolności odrywania się od własnego punktu widzenia, własnego sentymentu, własnego sposobu rozumowania i porządkowania po swojemu relacji z kolegami (co oczywiście nigdy tym sposobem nie dochodzi do skutku). Zauważam wówczas, że w pewnych momentach jestem wezwany aby zerwać z postawą, w której jestem utwierdzony niczym głaz. Zdaję sobie sprawę, że tylko kiedy mam w pamięci obecną Łaskę, niezasłużoną i bezgraniczną, moje serce zaczyna ponownie odkrywać, jak złość kolegi, czy też jakaś szczegółowa okoliczność, zamiast być niedogodnością staje się okazją. Bez względu na to w jakiej sytuacji się znajduję cała rzeczywistość staje się okazją, do odpowiedzi nie na pytanie co ja mogę zrobić ale na pytanie w jaki sposób „za rogiem” tej rzeczywistości czeka na mnie Bóg, aby poprzez moje słabości, moją niezdolność objawiać się i urzeczywistniać Swoją chwałę.

Davide, Teramo

 

Okup za życie

Cześć Paul, piszę do ciebie, ponieważ czuję w sercu wielkie szczęście, a w mojej sytuacji, kiedy nie mogę cię zobaczyć, jedynym sposobem wyrażenia go jest ten właśnie list. W sobotę po południu, kiedy z Miki, Lucą i Kannabis byliście u mnie, naprawdę otworzyłeś na oścież moje serce, ponieważ nie myślałem, że na tym świecie jest jeszcze ktoś, kto mnie kocha. Jak wiesz straciłem ojca mając 4 lata, a matka odeszła 3 lata temu i zostali mi tylko dwaj bracia, ale moja osoba budzi w nich grozę. Kiedy dowiedzieli się o moim aresztowaniu, wręcz odrzucili daną przez sędziego możliwość pożegnania się ze mną przed uwięzieniem. Ty znasz mnie od czasu gdy miałem 3 lata, pamiętasz katechezy? Nasze pierwsze wygłupy w oratorium, atletykę...? Potem narkotyki, papierosy, alkohol, seks... Ty wybrałeś inną drogę i kiedy zapraszałem cię na zabawę, częstowałem papierosami, nie przychodziłeś, tak, że czułem się jakby zdradzony. Widywałeś mnie na osiedlu, w towarzystwie, zawsze szczęśliwego i uśmiechniętego, mówiłem, że bawi mnie takie życie, a naprawdę niczego nie czułem. Wieczorem byłem smutny, płakałem, czułem się samotny i nie rozumiałem dlaczego. Nie rozumiałem po co żyję, wiedziałem tylko, że przez jakiś czas biały proszek pozwalał mi zapominać o świecie i o tym kim jestem. Nie udawało mi się z dziewczynami. Nie dlatego, ze ich nie miałem, przeciwnie, miałem za dużo. Nigdy nie zdołałem związać się z dziewczyną na dłużej niż jedną noc, bo widziałem w niej tylko przedmiot do wykorzystania. Ty natomiast zawsze mi mówiłeś, że dziewczyny nie można posiadać, skoro została ona stworzona przez Boga i jest Jego, nie moja. Kpiłem z ciebie i przeklinałem. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jak musiałem cię ranić takimi słowami... Ale kim jest Bóg? Nigdy nie rozumiałem, kiedy mówiłeś mi o swoich przyjaźniach, szkole, o tym, że czujesz się szczęśliwy... W głębi zazdrościłem ci, ponieważ również ja chciałem być szczęśliwy. Nigdy nie zapomnę naszych sporów, gdy upierałeś się przy swojej idei na temat Boga, mówiąc, że On jest Stworzycielem i wszystkie inne rzeczy wyuczone na katechezie, a ja nie słuchałem. Zapraszałeś mnie do swoich przyjaciół, a ja nic. Jednak coś mnie z Tobą łączyło. Jako jedyny pozostawałeś blisko mnie, dzwoniłeś do mnie wieczorami, pozdrawiałeś przez domofon. Byłem jednak zbyt dumny, aby uznać, że przez 19 lat błądziłem. Tak naprawdę nigdy nie żyłem realnie. Kim jestem? Co będę robił w życiu? Jestem zerem. Jednak ty, z twoim Bogiem, mówiłeś mi zawsze, że życie ma sens. Mówiłeś to nawet kiedy ja paliłem narkotyk. Naprawdę nie wiedziałem, co pozwala ci mieć zawsze uśmiech na ustach, albo wiedzieć sens życia, ale wiedziałem, że chciałbym być szczęśliwym tak jak ty. W niedzielę wieczorem dałeś mi obrazek z Matką Bożą i modlitwą na odwrocie. Zacząłem go drzeć, a ty na kolanach prosiłeś, abym go zachował. Coś mi się stało i posłuchałem cię. Teraz, nie rozumiejąc, odmawiam tę modlitwę dwa razy dziennie. Myślę wtedy o tobie! Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale tu, w więzieniu, w ciągu jednego tygodnia, zrozumiałem, że straciłem 19 lat życia i teraz chcę siebie odzyskać. Życie tutaj jest twarde, absurdalne i niszczy człowieka psychicznie. W sobotę po południu bardzo mnie umocniliście. W takich chwilach rozumie się, że jest ktoś, kto cię podtrzymuje, dlatego muszę ci podziękować i proszę, abyś czasem pamiętał o mnie. Podziękuj Luce, Miki i Kannabis, bądź z nimi tak, jak ze mną. Niestety nie umiem się modlić, jednak jak tylko będę miał trochę czasu pójdę do księdza więziennego i zapytam na temat Boga.

Autor znany redakcji

 

38 godzin podróży

Drodzy przyjaciele, wyjazd na spotkanie Młodzieży Uczniowskiej do Rimini w czasie Wielkiego Tygodnia kosztował połowę miesięcznej pensji mojej mamy, a podróż trwała 38 godzin tam i 38 z powrotem, na dodatek z nieznajomymi... I po co to wszystko? Prawdę mówiąc, nie potrafię odpowiedzieć, ponieważ mój rozum nie jest w stanie ogarnąć do końca pociągającej mnie tajemnicy, radości przeżytej podczas Drogi Krzyżowej i odpowiedniości, której wciąż doświadczam. Tym, co wiem na pewno jest moja odpowiedzialność za charyzmat ks. Giussaniego, tak jak każdego z nas, może nawet bardziej, bo tu, na Litwie jest 40 osób z GS! Nie boję się tej odpowiedzialności, wręcz przeciwnie, ona nadaje znaczenie mojemu czasowi i temu, co robię. Rekolekcje zmieniły moje serce, nauczyły mnie słuchać. Po powrocie do domu dzięki nim mam więcej odwagi do podejmowania decyzji. Zmieniło się moje życie w okolicznościach, którymi żyłam wcześniej.

Rimgaile, Litwa

 

 

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją