Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 1999 > Biuletyn listopad / grudzień

Ślady, numer specjalny / 1999 (Biuletyn listopad / grudzień)

Zmysł religijny w telewizji

ks. Lorenzo Albacete


Pochodzę z Puerto Rico i jestem jednym z prawie dwu milionów Puertorykańczyków mieszkających w okolicach Nowego Jorku.

Ostatnio trzy miliony z nas celebrowało w Nowym Jorku doroczny „dzień puertotykański” na Piątej Alei.

Miałem okazję obserwować paradę z kardynałem Johnem O`Connor ze schodów katedry św. Patryka.

Prawie wszyscy uczestnicy parady zatrzymali się przed kardynałem czyniąc jakiś gest rewerencji i respektu – w tym trzy tysiące młodych tancerek salsy, które starały się ukryć co nieco z ich jaskrawo widocznego splendoru fizycznego, aby polecić się modlitwom kardynała!

Po pięciu godzinach tej nieprzerwanej manifestacji publicznego pietyzmu jeden z obecnych zauważył: „Jaka szkoda, że Kościół stracił wszystkich tych ludzi. Bo pomimo całego tego pietyzmu, nie idą za naszą nauką moralną”.

Odpowiedziałem: „Pan się myli. Nie straciliśmy ich, ale na pewno stracimy, jeśli Pański sposób myślenia przeważy”.

Wytłumaczyłem mu, że wiara katolicka nie jest w pierwszym rzędzie kwestią moralności. To – powiedziałem – jest błędem, który przeszkodził Kościołowi katolickiemu w Stanach Zjednoczonych wygenerować kulturę alternatywną wobec błędu protestanckiego, który oddzielając wiarę od rozumu, wiarę od kultury, oddzielił moralność od potrzeb ludzkiego serca.

Kiedy kultura, która stąd powstała, ostatecznie oddzieliła się od swoich korzeni purytańsko-protestanckich (nie potrafiła odpowiedzieć na wyzwanie sekularyzmu), jedyna siłą, która wydawała się zdolna utrzymać razem to wielonarodowe państwo było odrzucenie wiary, tradycji i historii, pojmowanych jako źródło podziałów, zastąpienie moralności legalizmem – i to doprowadziło do strachu, panicznej obawy przed poważnym zaangażowaniem się.

Powiedziałem: „Nie uda się wam pozyskać akceptacji dla waszych postaw moralnych, dopóki nie będziecie w stanie pokazać, że propozycja katolicka odpowiada najbardziej elementarnym potrzebom serca. Inni apelują do tych potrzeb, ale nie bazując na spotkaniu z Chrystusem – oferują jedność opartą na odrzuceniu tego, co ludzkie, tak, jak w fundamentalizmie, lub na wykluczeniu tego, co inne – aż do eliminacji przez gwałt (jak to widzieliśmy w tych dniach).

Interesujący jest przede wszystkim przypadek Murzynów w Ameryce, którzy przez długi czas byli karmieni przez protestantyzm Południa (Kościół Babtystów) nadzieją wolności (znamy ich pieśni – „negro spirituals”). W rzeczywistości Murzyni zostali prawnie oswobodzeni przez ludzi zsekularyzowanych. Kiedy doświadczali tej tak zwanej „wolności”, znaleźli się w próżni duchowej, która popchnęła wielu z nich do odrzucenia, jako nieludzkiej, kultury zachodniej i ucieczki w ramiona Islamu. Kościół katolicki, będąc już pod wpływem protestanckiej redukcji wiary do moralności, nie był obecny, aby ukazać im, że tym, co powinni odrzucić nie była wiara chrześcijańska, ale jej zniekształcenie, spowodowane rozdziałem pomiędzy wiarą a doświadczeniem rzeczywistości.

W ostatnim roku miałem okazję zanieść nasze świadectwo – charyzmat ks. Giussaniego, jako przesłanie – tym ludziom, zsekularyzowanym, lecz dobrej woli, i widziałem jak od razu ich oczy zabłysły i zaczęli podejrzewać, ze może mimo wszystko istnieje sposób, aby być wolnym i ludzkim bez konieczności odcinania się od pragnienia wieczności, Tajemnicy, transcendencji lub porzucenia pasji do tego, co ludzkie poprzez uciekanie w irracjonalny spirytualizm.

Parę tygodni temu miałem okazję przemawiać wobec najważniejszych krytyków mediów w Stanach (wszystkich rodzajów: telewizji, radia, gazet itd.) – publiczność najbardziej cyniczna z możliwych. Spotkali się w Los Angeles, aby wysłuchać przedstawicieli głównych siebie telewizyjnych prezentujących programy na następny sezon. Zostałem zaproszony przez jednego z nich w związku z programem, który miał być przedstawiony w całych Stanach 28 września w godzinach najwyższej oglądalności – programem o krytyce modernizmu przez Jana Pawła II.

Czułem się jak banan na małpim kongresie – miałem pewność, że pożrą mnie żywcem! Przez krótki moment poczułem się samotny i wystraszony, ale zaraz pomyślałem o obliczu ks. Giussaniego i zdałem sobie sprawę, że nie jestem sam! Jedyne co miałem zrobić, to przekazać to, co spotkałem, proklamować „A Słowo stało się Ciałem”, wcielenie, całkowite przygarnięcie tego, co ludzkie: ludzkiego serca, ludzkiej inteligencji, rozumu i ciała ludzkiego poprzez Tajemnicę, która jest dobra.

Po pierwszych dziesięciu minutach pytań na temat programu telewizyjnego, przez ponad godzinę pytania skierowane do mnie obracały się wokół podstawowych wymogów ludzkiego serca i wokół tego, ze tylko Jezus Chrystus byłby w stanie je zaspokoić. Na koniec spotkania zgotowano mi owację na stojąco.

Teraz owa siec telewizyjna zaprosiła mnie do przygotowania nowego, godzinnego programu telewizyjnego związanego z tym tematem, który byłby nadawany co tydzień w niedziele wieczorem w formie dialogu z osobistościami ze wszystkich sfer kultury. Na razie nazwaliśmy ten nowy projekt „projektem zmysłu religijnego” (wy wiecie, skąd pochodzi ta nazwa).

Przyjaciele: w Stanach Zjednoczonych liberalni liderzy laiccy nie są wrodzy naszemu świadectwu. Wielu z nich jest dużo bardziej na nie otwartych, niż w jakimkolwiek innym miejscu w Europie. Obserwujemy to ciągle: w prezezntacji książek Giussaniego w ONZ, na uniwersytetach, w księgarniach. Dyskutowałem naszą propozycję podczas obiadu z wszystkimi redaktorami "New York Times". W tym tygodniu jest przychylna wzmianka o naszym Ruchu w najważniejszym czasopiśmie polityczno-kulturalnym w kraju - "The New Republic".

Wasi bracia i siostry w Stanach Zjednoczonych są jeszcze nieliczni i wszyscy przeżywamy codziennie doświadczenie naszego ubóstwa, naszej nędzy, naszej niekompetencji. Misja jest sposobem, jedynym sposobem, aby przezwyciężyć naszą ułomność. Misja prowadzona przez umiłowanie rzeczywistości, istnienia, prawdy.

Ruch nie jest doświadczeniem zapraszającym nas do ucieczki przed walką, nie jest komfortową inspiracją. Nie spoglądamy na otaczający nas świat z lekiem i potępieniem moralnym. Świadczymy o głębokiej, wyzwalającej wspaniałości, o pasji wobec wszystkich autentycznych przejawów dramatu życia. Siła tego zachwytu i prostoty serca, którą ów zachwyt odsłania jest właśnie tym, co zaczyna przepędzać strach - ten wielki strach w sercach ludzi dookoła nas.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją