Ślady
>
Archiwum
>
1999
>
Biuletyn listopad / grudzieĹ
|
||
Ślady, numer specjalny / 1999 (Biuletyn listopad / grudzieĹ) Ĺwiadectwo TyĹ jeden tylko prawdziwy, o ideale, przedmiocie mej myĹli Ĺwiadectwo wygĹoszone 12 grudnia 1998 r. do 8 tyĹ. studentĂłw z CL podczas rekolekcji w Rimini Enzo Piccinini Jestem chirurgiem na Uniwersytecie w Bolonii. Za kaĹźdym razem gdy mnie proszÄ o to, bym mĂłwiĹ o moim wĹasnym doĹwiadczeniu, pierwszym uczuciem jakie siÄ pojawia jest chÄÄ ucieczki, poniewaĹź â nie wiem co wy o tym myĹlicie â trudno jest mĂłwiÄ publicznie o czymĹ, co siÄ najbardziej kocha,, bez oszukiwania. A rzeczÄ , ktĂłrÄ najbardziej kocham w sensie absolutnym, jest moje Ĺźycie. Odczuwam wiÄc pewnego rodzaju lÄk, wstydliwoĹÄ, poniewaĹź ruch dla mnie byĹ, to znaczy staĹ siÄ i jest, (dosĹownie) moim zbawieniem. Nie wiem, gdzie byĹbym teraz, gdyby nie ruch. A zwĹaszcza gdy myĹlÄ o tym, co byĹo kilka lat temu: byĹoby czymĹ absurdalnym nawet o tym pomyĹleÄ, a gdyby ktoĹ powiedziaĹ mi, Ĺźe bÄdÄ tutaj, by mĂłwiÄ wam o tym, o czym mam mĂłwiÄ, odpowiedziaĹbym mu, Ĺźe jest wariatem, poniewaĹź byĹo to coĹ, co wstÄpowaĹo we mnie powoli i co przemieniĹo mnie w nieoczekiwany sposĂłb. Ale najpierw jeszcze jedna rzecz: wĹaĹnie z powodu tego, co powiedziaĹem, jest dla mnie bardzo jasne, ze wszystko, czym jestem, zostaĹo mi dane. Dlatego jest we mnie wdziÄcznoĹÄ, przed ktĂłrÄ nie mogÄ uciec: kiedy przyjaciele proszÄ mnie o jakÄ Ĺ ofiarÄ dla ruchu, chÄtnie to czyniÄ. Kiedy rozpoczynaĹem swojÄ karierÄ uniwersyteckÄ (swojÄ pracÄ, poniewaĹź wtedy nie byĹo to jeszcze jasne) byĹem po ukoĹczeniu wydziaĹu medycyny i miaĹem szukaÄ punktu odniesienia, mistrza, aby rozwijaÄ siÄ zawodowo. ByĹem zainteresowany chirurgiÄ , ale wĂłwczas nie byĹo ludzi z ruchu lub bliskich przyjaciĂłĹ, z ktĂłrymi mĂłgĹbym porozmawiaÄ na ten temat, wiÄc zrobiĹem najnormalniejszÄ rzecz: porozmawiaĹem ze wszystkimi chirurgami na uniwersytecie i wybraĹem tego, ktĂłry najbardziej mi odpowiadaĹ. WybraĹem czĹowieka, ktĂłry w moim odczuciu byĹ tym, co mĂłwiĹ, a takie coĹ mnie interesowaĹo: w nim naprawdÄ uderzyĹa mnie ta jego nieskazitelna po ludzku, postawa. I poszedĹem za nim, tak jak to robi chĹopak w tym wieku (myĹlÄ o was); byĹem bardzo przywiÄ zany do niego, patrzyĹem na jego ruchy, na to, co robiĹ, na sali operacyjnej uwaĹźaĹem na najdrobniejsze szczegĂłĹy, na jego ruchy itd.; pamiÄtam, Ĺźe miaĹ pewien tik, i ja teĹź go przejÄ Ĺem. WĂłwczas nasza wspĂłlnota nie byĹa duĹźa, byĹa maĹa, a ja wciÄ Ĺź go zapraszaĹem na nasze spotkania, sÄ dziĹem, Ĺźe nigdy nie przyjdzie, ale i tak go zapraszaĹem... UcieszyĹbym siÄ, gdyby przyszedĹ. I tak pewnego dnia zobaczyĹem go na spotkaniu. MoĹźecie sobie wyobraziÄ jaki byĹ mĂłj lÄk i drĹźenie: to byĹ szacunek i uwielbienie z mojej strony, tak jak przed mistrzem, ktĂłrego siÄ ceni bezwarunkowo. ZobaczyĹem go przed sobÄ i moĹźecie sobie wyobraziÄ tych 30-40 mĹodych i tego Ĺysego czĹowieka, ktĂłry wyĹania siÄ z twarzÄ podobnÄ do Szwajcara. To byĹa jego cecha, ktĂłrej nigdy nie straciĹ. Czy oglÄ daliĹcie kiedyĹ szwajcarski dziennik? Z tym samym wyrazem twarzy mĂłwiÄ , Ĺźe jest ĹwiÄto lub Ĺźe wszystko siÄ zawaliĹo. On byĹ wĹaĹnie taki. Ja byĹem caĹy skoncentrowany, mĂłwiĹem w doskonaĹym jÄzyku wĹoskim, wyszukiwaĹem sĹowa, unikaĹem przekleĹstw i caĹy czas patrzyĹem na niego. Ja caĹy rozpalony, a on: âSzwajcarâ; ciÄ gnÄ dalej, a on: âSzwajcarâ. Gdy spotkanie skoĹczyĹo siÄ on wstaĹ i wyszedĹ, caĹy czas z tym samym wyrazem twarzy. Ja szybko podaĹem ogĹoszenia i zatrzymaĹem go przy drzwiach. W nastroju, ktĂłry moĹźecie sobie Ĺatwo wyobraziÄ, pytam go: âPanie profesorze, jak poszĹo?â. On patrzy na mnie (âSzwajcarâ) i mĂłwi: âPiccinini, to sÄ sprawy dla mĹodych: sÄ piÄkne, sÄ prawdziwe, ale sÄ dla mĹodych! SÄ dobre dla was, dla ciebie, poniewaĹź ty nie wiesz, czym jest Ĺźycie. Moje Ĺźycie byĹo bardzo ciÄĹźkie, peĹne trudĂłw, nie raz musiaĹem iĹÄ na kompromisy, przeĹźyĹem tez niejednÄ tragediÄ. Takimi rzeczami zajmujÄ siÄ mĹodzi, to mĹodzieĹczy zapaĹ!â Ludzie! UpadĹ we mnie mit, straciĹem teĹź tik. MiaĹem wtedy jasnoĹÄ co do tego, Ĺźe jeĹźeli rozpoznajemy coĹ jako prawdziwe, to dlatego Ĺźe to coĹ nam odpowiada i tak pozostanie na zawsze, poniewaĹź czynnik rozpoznajÄ cy prawdÄ jest czymĹ, co mamy w sobie, i dziaĹa jak detektor, jest wĹaĹnie tym pragnieniem â o ktĂłrym nam dzisiaj rĂłwnieĹź powiedziano â prawdy, piÄkna, sprawiedliwoĹci, kochania i bycia kochanym, pragnieniem, ktĂłre nazywamy sercem. Ono jest w strukturze naszej osoby i nie moĹźe byÄ stawiane poza nawias tylko dlatego, Ĺźe sytuacja jest trudna, Ĺźe sprawy nie ukĹadajÄ siÄ dobrze lub dlatego, Ĺźe jest siÄ starym. Ono jest w naszej strukturze i jest tym, co nas okreĹla i pozwala nam rozpoznaÄ to, co jest prawdziwe i co pozostaje na zawsze. Nie wchodzi w grÄ problem wieku lub okolicznoĹci. Od tej chwili zrozumiaĹem, Ĺźe problem jest tylko jeden: Ĺźe jednoĹÄ mojej osoby (poniewaĹź o niÄ chodziĹo rĂłwnieĹź w stosunku do jego uwag) jest okreĹlona przez ten czynnik, ktĂłry miaĹem w sobie i ktĂłry mi towarzyszyĹ, tak jak kiedyĹ mi towarzyszyĹ gdy zaczynaĹem graÄ w piĹkÄ noĹźnÄ , gdy studiowaĹem, aĹź do chwili obecnej. ByĹo to coĹ, co mnie okreĹla: pragnienie szczÄĹcia, ktĂłrego nic nie bÄdzie mogĹo zatrzeÄ i ktĂłre zawsze w jakiĹ sposĂłb siÄ pojawi, choÄby jako gorycz. WĂłwczas to wĹaĹnie pojÄ Ĺem; zrozumiaĹem takĹźe, Ĺźe jednoĹÄ osoby zaczyna siÄ od faktu, Ĺźe ktoĹ wkĹada serce w to, co robi, i âwierzcie mi â jest to tak samo dla kogoĹ jak ja, ktĂłry ma do czynienia z dramatycznymi sytuacjami (o ktĂłrych powiem wam później), jak i dla kogoĹ, kto siedzi przy komputerze; dla dziewczyny, ktĂłra chodzi na zakupy, i dla kobiety, ktĂłra myje klatkÄ schodowÄ : jest to to samo. WkĹadaÄ serce w to, co siÄ robi oznacza wkĹadaÄ w to samych siebie. WkĹadaÄ serce oznacza rozgrywaÄ (rzuciÄ w grÄ) to pragnienie szczÄĹcia, ktĂłre jest nie do pokonania, poniewaĹź tkwi w strukturze naszej osoby. W niedĹugim czasie moje Ĺźycie skomplikowaĹo siÄ i ja teĹź, tak jak on, doĹwiadczyĹem sytuacji przez niego opisanych. MusiaĹem zmieniÄ miasto i okolicznoĹci: zaczÄ Ĺem pracÄ na wiÄkszym Oddziale Chirurgii, gdzie uwaĹźano mnie za intruza, a wiÄc ewidentnie obowiÄ zywaĹa zasada mors tua vita mea (tobie ĹmierÄ mnie Ĺźycie). KaĹźdy mĂłj bĹÄ d byĹ wielka radoĹciÄ dla innych. Codziennie byĹem poddawany niesamowitej kontroli i ogromnemu napiÄciu. Ponadto moja rodzina powiÄkszyĹa siÄ: w miÄdzy czasie urodziĹo siÄ czworo dzieci.. To byĹa trudna sytuacja, poniewaĹź nie miÄ Ĺem pieniÄdzy i moi rodzice dalej wspierali nas finansowo. ByĹo to trochÄ upokarzajÄ ce. Koniec koĹcĂłw powiedziaĹem i m o tym i od tego czasu dawali mi np. ser lub ubrania, Ĺźeby nie dawaÄ mi wprost pieniÄdzy. A ponadto byĹem zaangaĹźowany w ruchu. ZostaĹem nagle odpowiedzialny za najwiÄkszÄ wspĂłlnotÄ studenckÄ we WĹoszech â w Bolonii, a wiÄc byĹo duĹźo spraw z tym zwiÄ zanych. WĂłwczas zrozumiaĹem na nowo, Ĺźe jednoĹÄ osoby nie moĹźe byÄ poszukiwana rĂłwnowagÄ pomiÄdzy obowiÄ zkami, kwestiami i sprawami do zaĹatwienia: nie mogĹo byÄ tak, tym bardziej, Ĺźe znalezienie takiej rĂłwnowagi byĹo niemoĹźliwe. Czas, dyspozycyjnoĹÄ, praca, rodzina â nie mogĹo byÄ tak, poniewaĹź wĹoĹźenie serca w to, co siÄ robi nie moĹźe oznaczaÄ, Ĺźe âwilk jest syty i owca caĹaâ. Nie mogĹo byÄ tak: byĹa to caĹoĹÄ, caĹoĹÄ nawet w tych okolicznoĹciach, ktĂłre nie byĹy zgodne z moimi planami lub ktĂłrych nie mogĹem sam poukĹadaÄ. W ten sposĂłb zrozumiaĹem, Ĺźe moĹźna wĹoĹźyÄ serce w to, co siÄ robi, jeĹźeli stoi siÄ wobec czegoĹ wiÄkszego od siebie. Musi byÄ coĹ wiÄkszego niĹź ja: to, co w szkole wspĂłlnoty nazywamy przeznaczeniem. To coĹ mogĹo mi pomĂłc w kaĹźdej sytuacji wĹoĹźyÄ serce â to coĹ wiÄkszego niĹź ja, coĹ wiÄkszego niĹź moje zdolnoĹci. KaĹźdy krok mojego Ĺźycia (przebywanie w rodzinie, przebywanie na spotkaniu ze studentami, chodzenie do szpitala codziennie rano) jest drogÄ do przeznaczenia â zawsze â kaĹźdy krok jest odpowiedziÄ na przeznaczenie, jest zaangaĹźowaniem w przeznaczenie. Ale to nie wystarczy: nawet w tej formie to nie wytrzymuje prĂłby Ĺźycia. ZrozumiaĹem to później, poniewaĹź w miÄdzyczasie moje zaangaĹźowanie w pracy na uczelni wzrosĹo, moje zdolnoĹci zawodowe rozwinÄĹy siÄ i zaczÄ Ĺem stawaÄ siÄ punktem odniesienia dla innych kolegĂłw, na razie niewyraĹşnym, ale jednak punktem odniesienia. W konsekwencji operowaĹem wiÄc trudne lub szczegĂłlne przypadki i zaczÄ Ĺem doĹwiadczaÄ na wĹasnej skĂłrze, Ĺźe operacje mogÄ udawaÄ siÄ lub nie â nie zawsze koĹczyĹy siÄ sukcesem. *** PamiÄtam, Ĺźe tak siÄ staĹo z ojcem kogoĹ z nas. OperowaĹem go, nastÄ piĹy komplikacje, jeszcze raz go operowaĹem, nadal komplikacje, znĂłw go operowaĹem â to trwaĹo prawie rok, a w koĹcu zmarĹ. Ta sprawa nigdy nie daĹa mi spokoju, nigdy. Pewnego dnia byĹem na spotkaniu odpowiedzialnych w Mediolanie. WĂłwczas byĹo nas jeszcze maĹo z ksiÄdzem Giussanim. On mnie spotkaĹ na korytarzu. Po wyjĹciu ze spotkania Giussani podchodzi do mnie i mĂłwi: âCo sĹychaÄ?â âNie najgorzejâ â odpowiadam. On siÄ zatrzymuje: âjak to nie najgorzej, co siÄ staĹo?â âGĹupoty â odpowiadam â po tym co sobie powiedzieliĹmy na spotkaniu to sÄ gĹupotyâ. On nagle stanÄ Ĺ, byĹ potwornie zmÄczony, nagle stanÄ Ĺ (i to na Ĺrodku korytarza, w przechodzÄ cym tĹumie) i powiedziaĹ: âPrzepraszam ciÄ, Enzo, przy wszystkich gĹupotach, ktĂłre sobie opowiadamy, kiedy jest coĹ, co jest naprawdÄ waĹźne, nie mĂłwimy o tym wspĂłlnie?â Ja poczuĹem siÄ przygwoĹźdĹźony i odpowiedziaĹem: âPrzepraszam, nie chciaĹem, ale zdarzyĹo mi siÄ to i czujÄ siÄ trochÄ winien, nie mogÄ spaÄ po nocach. To znaczy ĹpiÄ godzinÄ, potem zaczynam o tym rozmyĹlaÄ. I takĹźe moja Ĺźona siÄ niepokoi, bo po godzinie snu budzÄ siÄ, i tak siÄ to powtarzaâ. On popatrzyĹ na mnie i daĹ mi najbardziej niemoĹźliwÄ do pomyĹlenia odpowiedĹş, takÄ , ktĂłrej nigdy bym sobie nie wyobraziĹ: âEnzo, wĹaĹnie tyâ, zaczÄ Ĺ z rozczarowanÄ minÄ : âWĹaĹnie ty zachowujesz siÄ tak, jakby Chrystusa nie byĹo?! Tak jakby wszystko zaleĹźaĹo do pracy twoich rÄ k: sÄ dzisz, ze dalej tak pociÄ gniesz? Przestaniesz robiÄ to, co robisz i bÄdziesz postÄpowaĹ tak jak wszyscy: poszukasz sobie tego, co ciÄ najmniej rani, tego co ci âpoukĹadaâ Ĺźycie. Nie bÄdziesz juĹź ryzykowaĹâ. I dodaĹ: âW kaĹźdym razie chcÄ o tym z tobÄ jeszcze porozmawiaÄ. Czy moĹźesz przyjechaÄ jak tylko bÄdziesz wolny?â. OczywiĹcie! Dwa dni później byĹem znowu w Mediolanie, spotkaliĹmy siÄ na obiedzie i wtedy mnie poprosiĹ: âNo to opowiadaj jeszcze razâ. OpowiedziaĹam wiÄc, ale dodaĹem: âSĹuchaj Giussani, nie chcÄ zabieraÄ ci czasu, bo juz zrozumiaĹem. U mnie w szpitalu jest maĹa kaplica i teraz przed pĂłjĹciem na salÄ operacyjnÄ modlÄ siÄ tam i wszystko siÄ ukĹada. Teraz jestem spokojniejszyâ. ZareagowaĹ ostro: âEnzo, gdzie tam modliÄ siÄ i modliÄ! Problem nie polega na modlitwie, ale na tym, Ĺźe nie potrafisz ofiarowaÄ. TwĂłj problem polega na tym, Ĺźe nie umiesz ofiarowaÄ. Ofiarowanie oznacza, Ĺźe rzeczywistoĹÄ nie jest czymĹ, co masz w rÄku, nie jest twoja, i Ĺźe wszystko co czĹowiek robi jakby zawieraĹo proĹbÄ, aby Pan, ktĂłry jest Panem tej rzeczywistoĹci objawiĹ siÄ, poniewaĹź w ten sposĂłb siÄ Ĺźyje. A ty â juĹź ci to mĂłwiĹem, ale jeszcze raz to powtarzam â przestaniesz robiÄ to, co robisz i bÄdziesz baĹ siÄ ryzykowaÄâ. I faktycznie to byĹo prawdziwe, uderzajÄ co prawdziwe: juĹź od dwĂłch miesiÄcy powtarzaĹem swoim najstarszym asystentom: âChĹopcy, przestaĹmy wykonywaÄ tak trudne operacje, nie potrzebujemy problemĂłw, ja muszÄ zrobiÄ karierÄ, im mniej problemĂłw tym lepiejâ. Potem, kontynuujÄ c dyskusjÄ Giussani dodaĹ: âCzy ty wiesz co to znaczy ofiarowaÄ, uznaÄ, Ĺźe rzeczywistoĹÄ nie jest twoja, Ĺźe ty jej nie stworzyĹeĹ, Ĺźe nie jesteĹ panem rzeczy? Znaczy to, Ĺźe stajesz przed rzeczywistoĹciÄ w ubĂłstwie i to jest najbardziej autentyczny i prawdziwy sposĂłb staniÄcia przed niÄ : jesteĹ realistÄ w bardziej powaĹźny sposĂłb, bierzesz pod uwagÄ wszystko, zauwaĹźasz swoje ograniczenia, jeĹźeli czegoĹ nie wiesz â bÄdziesz pytaĹ i pytaĹ i nie bÄdziesz musiaĹ broniÄ swojego image i swojej pozycji. PowiedziaĹem juĹź, Ĺźe wĹoĹźenie serca w to, co siÄ robi jest moĹźliwe dla âczegoĹâ, jeĹli istnieje âcoĹâ wiÄkszego od ciebie, ale to âcoĹâ wiÄkszego niĹź ty musi byÄ obecne. Obecne, to znaczy âcoĹâ, do czego moĹźesz siÄ zwrĂłciÄ: âoto tutaj...â, to znaczy âcoĹâ, co rozpoznajesz, przed czym odpowiadasz za to, co robisz. A odpowiadanie przed czymĹ lub przed kimĹ za to, co siÄ robi jest sposobem, poprzez ktĂłry rzeczywistoĹÄ staje siÄ dramatycznie obecna. W przeciwnym wypadku pozostaje tylko to, co myĹlisz, co czujesz, co wychodzi, co nie wychodzi â a i zatrzesz sprawy, ktĂłre idÄ Ĺşle, zatrzesz to, czego nie czujesz, ale przecieĹź istnieje teĹź to, czego nie czujesz, istnieje rĂłwnieĹź to, co idzie Ĺşle. Ale na tym nie koniec: ta prawda staĹa siÄ ostatecznie jeszcze bardziej jasna. Na tym nie koniec, poniewaĹź wkrĂłtce wydarzyĹ siÄ epizod, ktĂłry ostatecznie wyjaĹniĹ mi caĹÄ sprawÄ. Jedna z naszych przyjaciĂłĹek, do ktĂłrej byĹem bardzo przywiÄ zany (to jest zdarzenie, o ktĂłrym trudno mi zapomnieÄ), byĹa operowana gdzie indziej i nastÄ piĹy komplikacje. W niedzielÄ rano Giussani zadzwoniĹ do mnie i powiedziaĹ: âCzy czujesz siÄ na siĹach, Ĺźeby siÄ niÄ zajÄ Ä?â W szpitalu, gdzie zostaĹa zoperowana byli rĂłwnieĹź lekarze, ktĂłrzy opiniowali mojÄ pracÄ. To byĹ niemaĹy problem poniewaĹź wtedy wĹaĹnie uczestniczyĹem w konkursie. Ale nie powiedziaĹem tego Giussaniemu, odpowiedziaĹem tylko: âjeĹźeli jest to konieczne, zrobiÄ toâ. OK. PojechaĹem do niego, a on, mĂłwiÄ c wprost, zapytaĹ mnie: âCzy czujesz siÄ na siĹach, Ĺźeby jÄ wziÄ Ä do ciebie do Bolonii?â OdpowiedziaĹem: âNo nieĹşleâ, takĹźe dlatego, Ĺźe od tych wszystkich, dobrze mi znanych chirurgĂłw juz sĹyszaĹem: âposĹuchaj, nie ruszaj jej, nie rĂłb tego, poniewaĹź my juĹź jÄ zoperowaliĹmy i wiemy, Ĺźe juĹź wiÄcej nie da siÄ zrobiÄ. Nie rĂłb tego, bo ona ci umrze, jasne? CiÄ gnij tÄ sprawÄ dalej, opiekuj siÄ niÄ (prawie siÄ cieszyli, Ĺźe mogÄ mi jÄ oddaÄ), ale nie ruszaj jej, bo ci umrze, jasne? CiÄ gnij dalej pĂłki siÄ da terapiÄ medycznÄ i miej nadziejÄ, Ĺźe to siÄ samo rozwiÄ Ĺźeâ. PrzywiozĹem ja do siebie i dokĹadnie tak uczyniĹem, starajÄ c siÄ dociec wszelkimi sposobami, czy jest jakakolwiek moĹźliwoĹÄ wyleczenia bez operacji, o ktĂłrej mi jasno powiedziano Ĺźe jest niemoĹźliwa. A poniewaĹź oni nie byli najgorszymi chirurgami, uwaĹźaĹem, Ĺźe to, co mĂłwiÄ jest prawdopodobne. PowaĹźnie zaangaĹźowaĹem siÄ, Ĺźeby zrozumieÄ, na ile mogÄ zwlekaÄ, ale wszelkie dane mĂłwiĹy mi, Ĺźe nie moĹźna czekaÄ. W pewnym momencie byĹo jasne, Ĺźe muszÄ jÄ operowaÄ. MusiaĹem to zrobiÄ, poniewaĹź wszelkie dane nie pozwalaĹy mi na Ĺźadne oczekiwanie. W momencie, gdy postanowiĹem, Ĺźe na drugi dzieĹ jÄ zoperujÄ, zadzwoniĹem do Giussaniego, poniewaĹź â a to chciaĹem wam przekazaÄ â nie wystarczy powiedzieÄ, Ĺźe potrzebne jest coĹ wiÄkszego, co jest obecne. Nie da siÄ wĹoĹźyÄ serca w to, co siÄ robi, nie wytrzymuje siÄ, poniewaĹź po jakimĹ czasie, okazuje siÄ, Ĺźe rzeczywistoĹÄ jest brutalna, serce poddaje siÄ i zaczyna siÄ narzekanie lub samoobrona: trzeba nie byÄ samym. Nie moĹźna pozostaÄ samym. ZadzwoniĹem wiÄc do Giussaniego, na szczÄĹcie go zastaĹem i powiedziaĹem mu: âPrzepraszam, Ĺźe dzwoniÄ do Ciebie, tak późno. Nie proszÄ CiÄ o to, abyĹ rozwiÄ zaĹ problemy techniczne ani o to, abyĹ mi powiedziaĹ co mam zrobiÄ, poniewaĹź dane medyczne prowadzÄ mnie do tej decyzji. Ale gdybym nie zastaĹ Ciebie musiaĹbym poszukaÄ kogoĹ innego, poniewaĹź nie wiem czy to jest sĹuszne czy nie, ale potrzebujÄ porĂłwnania, pomocy, otuchy, poniewaĹź bojÄ siÄ, nie jestem spokojnyâ. On odpowiedziaĹ: âNie mylisz siÄ, jest to bardzo sĹuszne. PoniewaĹź caĹa pewnoĹÄ naukowa nie moĹźe ci daÄ pewnoĹci, aby sprĂłbowaÄ, tak jak nie moĹźe daÄ ci pewnoĹci w Ĺźyciu. Potrzeba pamiÄci o Ĺźywej relacji, w przeciwnym wypadku nie udaje siÄ przejĹÄ ponad to, co moĹźesz zmierzyÄ i co moĹźesz zrobiÄâ. I dodaĹ: âPosĹuchaj, dane mĂłwiÄ tak: wobec Boga, trzeba dziaĹaÄ. Wobec ludzi, tego nie wiem, nie obchodzi mnie to: wobec Boga â trzeba dziaĹaÄ!â To rzecz niezwykĹa! NiezwykĹa, poniewaĹź jest to pewnoĹÄ oparta na tym, Ĺźe danymi sÄ okolicznoĹci, rozumiecie? Nie tylko te cztery rentgeny, ale okolicznoĹci, na ktĂłre trzeba odpowiadaÄ, przez ktĂłre masz na siebie patrzeÄ, poniewaĹź one sÄ obliczem, poprzez ktĂłre BĂłg przedstawia siÄ w twoim Ĺźyciu. No wiÄc zoperowaĹem jÄ . Operacja byĹa niesamowita (pamiÄtam jeszcze ile godzin trwaĹa). PoczekaĹem kilka dni, Ĺźeby upewniÄ siÄ, jak poszĹo. W trzecim-czwartym dniu zrozumiaĹem, Ĺźe poszĹo dobrze i zadzwoniĹem do Giussaniego: âGiussani, niespodziewanie idzie dobrzeâ. Cisza. Potem odpowiada: âPrzepraszam, ale ty miaĹeĹ wÄ tpliwoĹci?â. âCzy ja miaĹem wÄ tpliwoĹci? ByĹem peĹen wÄ tpliwoĹci, miaĹem ich potÄ d: to byĹo straszne, straciĹem kilka kilogramĂłwâ. A on na to: âPrzecieĹź powiedziaĹem ci...â. Faktycznie, byĹo to przepiÄkne, kiedy wczeĹniej powiedziaĹ: âPosĹuchaj, my pomodlimy siÄ do Boga i Ĺw. Pampuri, a ty dziaĹajâ. Na koniec powiedziaĹ mi: âDziÄkujÄ, poniewaĹź byĹeĹ narzÄdziem cuduâ. Oto, popatrzcie, jest sĹuszna postawa w Ĺźyciu, poniewaĹź nie mogĹem wpaĹÄ w pychÄ z powodu tego, czego dokonaĹem. âNarzÄdzie cuduâ oznacza, Ĺźe ja nic nie zrobiĹem. JeĹźeli taka jest nasza postawa, czego jeszcze mamy siÄ baÄ? Co jeszcze moĹźe nas zatrzymaÄ? Ostatnia (bardzo krĂłtka) uwaga o mojej pracy. WĹaĹnie dwa miesiÄ ce temu u mnie w pracy staĹo siÄ coĹ powaĹźnego i powiedziaĹem Giussaniem: âJa juĹź nie wiem â czasami mam okropne wÄ tpliwoĹci â czy to, co robiÄ i to, co ryzykujÄ jest tylko owocem mojego temperamentu czy jest powaĹźnym posĹuszeĹstwem wobec rzeczywistoĹci. Czy jest jakiĹ sposĂłb, Ĺźeby to zrozumieÄ? Czasami wydaje mi siÄ, Ĺźe tak ryzykujÄ tylko dlatego, Ĺźe mam taki temperament. Czy jest jakiĹ sposĂłb, aby zrozumieÄ, czy jest to tylko mĂłj temperament czy teĹź posĹuszeĹstwo wobec rzeczywistoĹci?â. âTak, to jest ta ofiara â o ktĂłrej mĂłwiĹem ci â wobec czegoĹ obecnego, poniewaĹź kiedy jest siÄ przed czymĹ obecnym, to jest siÄ jak dziecko, ktĂłre robi coĹ nie tak, przychodzi ojciec, a ono rozumie swĂłj bĹÄ d. ObecnoĹÄ wprowadza dramatycznoĹÄ. KtoĹ lub coĹ, wobec kogo odpowiada siÄ za to co siÄ robi, wprowadza w Ĺźycie taka dramatycznoĹÄ, dziÄki ktĂłrej wszystkie rzeczy sÄ bardziej autentycznie obecne. JeĹźeli idziesz do pracy w ten sposĂłb, moĹźesz byÄ bardzo zmÄczony, twoja ĹwiadomoĹÄ moĹźe byÄ caĹkiem âodwrĂłconaâ, ale podnosisz gĹowÄ i odpowiadasz poprawnie. A poza tym dlaczego boisz siÄ swojego temperamentu? (SĹuchajcie to byĹo dla mnie wyzwalajÄ ce!) JeĹźeli BĂłg stworzyĹ ciebie takiego, ty sĹuĹźysz tym, czym jesteĹ. Dlaczego miaĹbyĹ siÄ baÄ swojego temperamentu?â I to byĹo naprawdÄ wyzwalajÄ ce dla mnie, poniewaĹź zawsze myĹlÄ, jaki jestem: instynktowny i gwaĹtowny. Tak wyglÄ da moja droga zawodowa, a kolejnÄ niezapomnianÄ sprawÄ w moim Ĺźyciu jest to, co zrozumiaĹem o tym, co znaczy kochaÄ. JechaliĹmy razem samochodem (odwoziĹem ksiÄdza Giussaniego z Ceseny do Bolonii), rozmawialiĹmy (czÄsto sĹuĹźyĹem mu jako kierowca), a on zapytaĹ: âCo sĹychaÄ w twojej rodzinie?â ByĹ to okres, gdy od dĹuĹźszego czasu w kĂłĹko sĹuchaĹem uwag o sobie: âJakie on Ĺźycie prowadzi, co z rodzinÄ , co z ĹźonÄ , co z dzieÄmi, cóş za Ĺźycie?â. Nigdy na to nie zwaĹźaĹem, poniewaĹź sÄ to sprawy, ktĂłre mnie wzglÄdnie interesujÄ : ja wiem co ja odczuwam jako prawdziwe i przed czym nie mogÄ uciekaÄ. Ale po jakimĹ czasie te gĹosy wkradajÄ siÄ w ĹwiadomoĹÄ i ja sam zaczÄ Ĺem sobie zadawaÄ pytanie; âCo za Ĺźycie prowadzÄ?â PowiedziaĹem wiÄc: âGiussani, mam wÄ tpliwoĹci, sĹucham tych gĹosĂłw â one weszĹy we mnie i w koĹcu sam zadajÄ sobie pytanie: cóş za Ĺźycie prowadzÄ? Czy ja ich kocham czy nie?â. On na to: âSĹuchaj, czy ty kochasz swojÄ rodzinÄ?â Odpowiadam: âTakâ. âCzy kochasz swoje dzieci?â. Odpowiadam: âTakâ. âDaj mi przykĹad!â Nie wiem czy ktoĹ z was potrafiĹby podaÄ przykĹad na ten temat. Nie wiedziaĹem co powiedzieÄ, wiÄc odpowiedziaĹem: âSĹuchaj czÄsto wracam do domu późno w nocy z powodu pracy lub z powodu Ruchu, a Ĺźona (wtedy mieszkaliĹmy w maĹym domu, teraz mamy wiÄkszy, ale pusty, poniewaĹź wszystkie dzieci sÄ poza domem) zostawia lekko uchylone drzwi do pokojĂłw, Ĺźeby mĂłc sĹyszeÄ, czy dzieci nie pĹaczÄ , czy siÄ nie budzÄ . Kiedy wchodzÄ, mogÄ wĹÄ czyÄ ĹwiatĹo tylko w przedpokoju, bo jeĹli wĹÄ czam inne ĹwiatĹa dzieci siÄ budzÄ â moja Ĺźona pod tym wzglÄdem... WĹÄ czam ĹwiatĹo w przedpokoju, wchodzÄ cichutko, rozbieram siÄ na korytarzu, Ĺźeby nie byĹo haĹasu, ale przez uchylone drzwi przebija siÄ ĹwiateĹko znad Ĺóşek, gdzie ĹpiÄ moje dzieci. Trudno to opisaÄ, ale bierze mnie poczucie nieskoĹczonej czuĹoĹci, kiedy widzÄ te âkĹÄbkiâ Ĺóşku. WiÄc wchodzÄ ukradkiem, biorÄ do rÄ k jedno, a one czasami budzÄ siÄ: âTato!â âCicho! Bo mama...â TrochÄ je Ĺciskam, caĹujÄ...â. KoĹczÄ c, mĂłwiÄ Giussaniemu: âZatem wydaje mi siÄ, Ĺźe ich kochamâ. A Giussani na to: âNie w ten sposĂłb siÄ kocha. Popatrz, aby kochaÄ prawdziwie, wĹaĹnie wtedy, kiedy ta czuĹoĹÄ jest silna, prawdziwa i porywajÄ ca, powinieneĹ uczyniÄ krok do tyĹu, popatrzeÄ na nie i powiedzieÄ sobie: âCO z nich bÄdzie?â KochaÄ oznacza zrozumieÄ, Ĺźe oni maja przeznaczenie, Ĺźe nie sÄ twoi, sÄ twoi i nie sÄ twoi, i Ĺźe wĹaĹnie patrzÄ c na dramatycznoĹÄ, ktĂłrÄ przeznaczenie narzuca relacjom, sprawom, przyszĹoĹci i teraĹşniejszoĹci - bÄdziesz je szanowaĹ, bÄdziesz je kochaĹ, bÄdziesz gotĂłw zrobiÄ wszystko dla nich, nie bÄdziesz siÄ czuĹ szantaĹźowany tym, czy sÄ wzglÄdem ciebie posĹuszne czy nieâ. ByĹo to coĹ nowego, ale zrozumiaĹem, Ĺźe to jest zawsze prawdÄ . PomyĹlcie o miĹoĹci pomiÄdzy mÄĹźczyznÄ i kobietÄ : jeĹźeli nie ma tego osÄ du, jest tak jak pomiÄdzy psami â dokĹadnie tak sama, jaka jest róşnica? Jest to niesamowite, poniewaĹź ta sprawa zawsze mnie oĹwiecaĹa. PamiÄtam spotkanie w Chieti, kiedy Giussani pierwszy raz wprowadziĹ zdecydowanie i publicznie sprawÄ âtyâ. Tego âTyâ, dziÄki ktĂłremu drugi czĹowiek jest âtyâ; ta Tajemnica, ktĂłra daje mu byt (konsystencjÄ) jest owym âTyâ, jest czymĹ, z czym ty patrzysz i stÄ d nagle rodzi siÄ z tego szacunek â bliskoĹÄ i szacunek wczeĹniej nieznane, ktĂłre nigdy nie byĹy tak intensywne. Dodam jeszcze jeden szczegĂłĹ. Wszystkie moje dzieci urosĹy i wyjechaĹy. Jedna z cĂłrek pojechaĹa do Chin, ktĂłre â miÄdzy nami mĂłwiÄ c â sÄ najbrzydszym miejscem na Ĺwiecie (przepraszam ChiĹczykĂłw tu obecnych, ale oni tez przecieĹź o tym wiedzÄ !). W kaĹźdym razie to jest prawda! PojechaÄ do Chin to tak jak wrĂłciÄ nagle o dwa tysiÄ ce lat wstecz. Dlatego nie rozumiem, skÄ d ta wielka miĹoĹÄ do Wschodu u moich kolegĂłw. Syn, ktĂłry moim zdaniem powinien byĹ zostaÄ lekarzem, studiuje nauki o komunikacji w Lugano: wĹaĹnie wĹrĂłd SzwajcarĂłw, o ktĂłrych powyĹźej byĹa mowa. W domu nie ma wiÄc nikogo. Czasami udaje siÄ nam spotkaÄ razem, ale to rzadko. Pewnego dnia byliĹmy razem na obiedzie i zadaĹem im pytanie, o ktĂłrym myĹlaĹam od dĹuĹźszego czasu: âPrzepraszam, ale dlaczego wy jesteĹcie w Ruchu? Ja nigdy nie mĂłwiĹem wam o Ruchu: dlaczego jesteĹcie w Ruchu? To dziwne, ale nigdy wam o Ruchu nie mĂłwiĹemâ. To prawda, nigdy w domu o tym nie rozmawialiĹmy, o Ruchu; tak sobie ĹźyliĹmy, z ĹźonÄ i ze wszystkimi sprawami, wedle tego, co zaczynaĹo mnie porywaÄ. Po jakiejĹ chwili najstarsza cĂłrka odpowiedziaĹa: âWiesz dlaczego my jesteĹmy w Ruchu? Po pierwsze, poniewaĹź zawsze uderzaĹa nas caĹoĹciowoĹÄ twojego zaangaĹźowania w Ruchu (dziwne: to byĹa wĹaĹnie przyczyna, dla ktĂłrej byĹem mniej obecny w domu, a to wĹaĹnie najbardziej ich uderzaĹo. Dopiero wtedy zrozumiaĹem â przyjaciele â Ĺźe nie ma co prĂłbowaÄ tak postÄpowaÄ aby âwilk byĹ syty i owca caĹaâ â smak Ĺźycia, piÄkno Ĺźycia sÄ proporcjonalne do zaangaĹźowania w ideaĹ! Cóş chcecie jeszcze kalkulowaÄ? I to majÄ c dwadzieĹcia lat? Po drugie, kiedy zapraszaĹeĹ do domu twoich przyjacióŠi my was obserwowaliĹmy, zawsze uderzaĹa nas wasza przyjaźŠâ przyjaĹşĹ, jakiej pragnÄliĹmy rĂłwnieĹź dla nasâ. Przyjaciele, to jest wĹaĹnie najwaĹźniejszy punkt, poniewaĹź autorytetem naszego Ĺźycia jest przyjaĹşĹ, a jest to przyjaĹşĹ, ktĂłra uderza, poniewaĹź byĹaby niemoĹźliwa bez tego, co sobie mĂłwimy i co dzisiaj sobie powiedzieliĹmy, jest to rodzaj przyjaĹşni, ktĂłra przeĹwieca w sposobie relacji, oddania, caĹoĹciowoĹci, intensywnoĹci, wzajemnej sĹuĹźby. Ale gdzie to znajdziecie? Gdzie jest to moĹźliwe? Chrystus jest obecny w przyjaĹşni, w ktĂłrej jedynÄ racjÄ jest On sam. A to przekonuje wszystkich: wĹaĹnie to mnie przekonaĹo. PodsumowujÄ c, rozumiem, Ĺźe tutaj wszystko siÄ rozgrywa, na tym poziomie wszystko siÄ rozgrywa. A wiÄc koĹczÄ. Dwie rzeczy sÄ waĹźne w moim Ĺźyciu. Pierwsza jest nastÄpujÄ ca: wĹaĹnie ze wzglÄdu na to, co wam powiedziaĹem, nie traci smaku Ĺźycia ten, ktĂłry popeĹnia bĹÄdy, ale ten, ktĂłry nie ma poczucia nieskoĹczonoĹci, przeznaczenia, ideaĹu, obecnoĹci Tajemnicy. Dlatego wiÄc problemem w Ĺźyciu nie jest popeĹniaÄ bĹÄdy lub ich nie popeĹniaÄ. Nie traci smaku Ĺźycia ten, kto popeĹnia bĹÄdy, ale ten, ktĂłremu brak wiÄzi z Przeznaczeniem, ktĂłre czyni wszystkie rzeczy, z TajemnicÄ obecnÄ . StÄ d wszystko jest hipotezÄ pozytywnÄ . Czas, ktĂłry jest dla wszystkich synonimem dekadencji (upadku, rozkĹadu), pracuje dla nas pozytywnie. PatrzÄ na swoje Ĺźycie: âAle mi siÄ wydarzyĹo!â I zawsze mĂłwiÄ sobie: jeĹźeli dotychczas tak siÄ wydarzyĹo, wyobraĹşmy sobie co siÄ wydarzy w przyszĹoĹci! Ale rzeczy zobaczymy. To interesujÄ ce, nie? To dopiero przygoda. I dokĹadnie tu jest sedno sprawy, poniewaĹź z drugiej strony, gdybym miaĹ zobrazowaÄ swoje Ĺźycie tak jak siÄ ono rozwinÄĹo (istnieje prawo fizyki, ktĂłre stwierdza, Ĺźe horyzont zmienia siÄ, gdy zmienia siÄ punkt obserwacji) uĹźyĹbym takiej metafory: moje Ĺźycie jest jak balon, im dalej idÄ, im bardziej siÄ wznoszÄ, im bardziej siÄ angaĹźujÄ, im gĹÄbiej Ĺźyje tym Ĺźyciem, tym bardziej odkrywam aspekty czĹowieczeĹstwa, ktĂłre wczeĹniej byĹy dla mnie niemoĹźliwe do przeĹźycia: zdolnoĹÄ do wiernoĹci, do przyjaĹşni, do lojalnoĹci, do ciÄ gĹego zaczynania na nowo, do niezĹomnoĹci, o ktĂłrych wczeĹniej nawet bym nie pomyĹlaĹ. Tak wiÄc, ostatecznie, jest wdziÄcznoĹÄ. Jak zaczÄ Ĺem tak chcÄ skoĹczyÄ: to wdziÄcznoĹÄ, cechuje moje Ĺźycie, dlatego nie bojÄ siÄ, aby oddaÄ je caĹe.
|