Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 1994 > Biuletyn (23) listopad

Ślady, numer 6 / 1994 (Biuletyn (23) listopad)

Zdarzyło się w wakacje

Wakacyjna Szkoła Wspólnoty

Ogólnopolskie wakacje Ruchu, Pokrzywna 11.07-16.07.1994


POWITANIE (ks. Józef Adamowicz)

Minęło niecałe dwa i pół miesiąca i znowu spotykamy się tutaj w kościele, tym razem nie na rekolekcjach, ale na wakacjach. Tym, co wiąże ze sobą te dwa momenty to jest to, że chcemy być razem we wszystkim, co składa się na nasze życie, aby w ten właśnie sposób stawać się coraz wyraźniej znakiem Obecności tego Jedynego, dla którego warto żyć – Jezusa Chrystusa.

Każdy z nas w jakiś sposób został powołany, przyprowadzony do tego właśnie miejsca, każdy z nas na różne sposoby doświadcza prawdy tego wezwania poprzez radość, pokój i różnorodne dary, które w różnych miejscach, w różnym czasie, na różne sposoby się objawiają. Niech ten czas wakacji będzie jedną wielką wdzięcznością, wdzięcznością wyrażaną poprzez bardzo serdeczne przylgnięcie do siebie nawzajem, poprzez przyjęcie siebie tak, jak nas tutaj Chrystus zgromadził i dla siebie nawzajem postawił.

Rozpoczynamy te wakacje w dzień św. Benedykta opata, patrona Europy, o którym chyba nie muszę przypominać jak wiele wniósł w to doświadczenie wiary chrześcijańskiej ożywiając je w swoim czasie, nadając mu zupełnie nowy impuls. Jak wiemy św. Benedykt jest także patronem bractwa Comunione e Liberazione, jest on bardzo drogi naszemu założycielowi ks. Luigiemu Giussaniemu. W nim upatrujemy jakiś wzór, a jednocześnie tak przywołując tekst McIntire`a, nad którym się zastanawialiśmy i który wciąż pozostaje dla nas jakimś punktem odniesienia dla dokonywania właściwych osądów całej naszej rzeczywistości, uświadamiamy sobie, że ks. Giussani jest tym nowym św. Benedyktem. To zaś co w nas i z nami się dzieje jest właśnie owocem tej obecności charyzmatycznej, która nam została także ofiarowana.

 

HOMILIA NA ROZPOCZĘCIE WAKACJI (ks. J. Adamowicz)

Pytanie, które wypowiada św. Piotr do Pana Jezusa, jest pytaniem wyrastającym z pewnego rodzaju zapomnienia. Dlatego, że tak to już jest z Panem Jezusem, że jeśli Go człowiek spotyka, to opuszcza wszystko nie na mocy jakiejś „świadomej” decyzji, że coś się poświęca, coś zostawia, składa w ofierze, tylko na mocy tej oczywistości, z jaką objawia mu się prawda.

Chciałbym, żebyśmy to sobie wszyscy uświadomili, przypominając sobie nasze spotkanie z Ruchem, z tym doświadczeniem, w którym uczestniczymy. Poszliśmy za nim, nie kalkulując, nie odczuwając jakiegoś ciężaru, że coś trzeba zostawić, coś za coś itd., tylko poszliśmy poruszeni tą mocą prawdy, która przed nami się odsłoniła. Człowiek w spotkaniu z Chrystusem rozumie, że dotknęło go coś, co ma niesłychane znaczenie dla jego życia, coś co odsłania mu perspektywy przedtem nieprzewidywalne, coś co rzeczywiście wiąże jego los w tym ostatecznym wymiarze, jak to mówimy, z całym Przeznaczeniem. Potem człowiek się czasem zapomina i zaczyna liczyć, co zostawił, co stracił i zaczyna pytać tak, jak św. Piotr: „Cóż więc otrzymamy?”.

Bardzo was proszę, zwróćcie na to uwagę, że ile razy tego typu pytanie się w nas pojawia, to jest to sygnał wzywający nas, zapraszający nas do przypomnienia sobie, uświadomienia sobie tego momentu pierwszej oczywistości, którą każdy z nas dobrze pamięta.

Ale Pan Jezus, jak to Pan Jezus zna nasze słabości, naszymi słabościami się nie gorszy, nasze słabości wykorzystuje po to, żeby poprowadzić nas dalej. Mówi: „zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, wy, którzy poszliście za Mną zasiądziecie na dwunastu tronach i będziecie sądzić dwanaście pokoleń Izraela”. A więc w tym bezmiarze wieczności Chrystus tych, co poszli za Nim chce mieć przy sobie, „w domu Ojca” – jak powie. I obiecuje spełnienie tego, co teraz jest jeszcze wciąż drogą, obiecuje osiągnięcie celu, obiecuje osiągnięcie przeznaczenia. Ale powiada, że już w tym życiu, na tym świecie ten, kto dla mego imienia opuszcza dom, braci, siostry, ojca, matkę, dzieci, pole – stokroć tyle otrzyma.

Gdyby ktoś z nas dzisiaj miał tego typu moment zapomnienia, tego typu pytanie nosił w sobie to odpowiedź narzuca się przez sam fakt naszej obecności. Popatrzmy ilu nam Chrystus dał braci, sióstr, przyjaciół. Pomyślcie sobie, że wielu z nas ma tego typu doświadczenie, że w wielu sytuacjach spotykamy ludzi o zupełnie nieznanych twarzach, o zupełnie nieznanych imionach, a doświadczamy żyjącej między nami przyjaźni. To są właśnie ci bracia i siostry, ojcowie i matki, których Chrystus Pan stawia na naszej drodze właśnie jako owoc naszego przylgnięcia do Niego, jako owoc naszego pójścia za Nim. A jak inaczej wygląda nasz sposób widzenia wszystkich więzi, które budujemy, wszystkich spraw, w których uczestniczymy. Z jaką mądrością możemy patrzeć na przeróżne – zdawałoby się – niesłychanie skomplikowane sytuacje, jeśli jesteśmy zanurzeni w tę obecność Chrystusa. Jak na nowo bierzemy wszystko w posiadanie: nie mając niby nic, stajemy się tymi, którzy posiadają wszystko, właśnie dlatego, że życie nasze, serce nasze lgnie ku Chrystusowi. I to też nie jest już żadna teoria dla nas, tylko doświadczenie. Trzeba właśnie – i o to będziemy prosić, i o to będziemy się wszyscy starać przez te wakacyjne dni – żeby nasze oczy, nasze umysły, nasze uszy, nasze serca, żeby wszystko czym jesteśmy doświadczało tej niezwykłej hojności, z jaką Chrystus odnosi się do tych, którzy idą za Nim. Dlatego uczyńmy wszystko, żeby te wakacyjne dni były jakby „możliwością” daną przez nas Chrystusowi, by mógł dawać nam tych nowych braci, nowe siostry, nowe dzieci, nowe pola, nowe domy – stokroć już tutaj, i by budził w nas, utwierdzał nadzieję odziedziczenia życia wiecznego. W tym możemy i musimy sobie wzajemnie pomóc i to jest główny i zasadniczy cel naszego spotkania.

 

Wszyscy nawzajem przyjmujemy siebie jako tych nowych braci i nowe siostry, których Chrystus Pan w swej dobroci tak obficie nam ofiarowuje. Ale chciałbym, żebyśmy dostrzegali kogoś, kogo trzeba przyjąć z niezwykłą uwagą: jest to mianowicie ks. Gianni Calchi Novati. I to wcale nie dlatego, że jest naszym długoletnim przyjacielem, że jest bardzo sympatyczny i życzliwy dla wszystkich, ale przede wszystkim dlatego, że jego obecność tutaj jest znacząca, ponieważ on jest tym, który przynosi tutaj obecność samego ks. Giussaniego, jest widzialnym znakiem więzi z tym źródłem, w którym Duch Święty pozwolił wytrysnąć w naszych czasach charyzmatowi, który jest równy – nie boję się tego powiedzieć – charyzmatowi św. Benedykta.

 

PYTANIA I ODPOWIEDZI

Wprowadzenie (ks. Józef Adamowicz)

Podejmujemy dalszy ciąg naszej pracy nad książką U źródeł chrześcijańskiego roszczenia. Zrobiliśmy dwa, a nawet trzy kroki, które normalnie są obecne w każdej naszej Szkole Wspólnoty, ponieważ czytaliśmy tekst, staraliśmy się ten tekst zrozumieć, tak jak zostaje on nam przedstawiony w całości myśli i drogi, która jest nam pokazana, w całości tej architektury, która jest i spróbowaliśmy – rozumiejąc – postawić siebie naprzeciw tego, co jest nam proponowane, żeby odkryć to, co się w nas rodzi: pytanie, niepokój, jeszcze jakaś prośba o wyjaśnienie. I w tej chwili chcemy uczynić następny krok, żeby to pytanie, tak jak czytaliśmy w tym tekście, postawić Jemu właśnie, czyli towarzystwu, bo jak czytamy na s. 78: „Nie sposób samemu znaleźć odpowiedzi na pytanie kim On naprawdę jest?”. I na kolejnej stronie: „stąd też Jemu stawiano pytania”. On spotyka nas dzisiaj w tej formie, w tej postaci, którą jest nasze towarzystwo, nasza jedność, nasze twarze. I to jest właśnie czas na postawienie pytania i na słuchanie tego, co On do nas mówi o sobie, co mówi to towarzystwo. Potrzebna jest też właściwa postawa wyjściowa, bo na tej samej s. 79 jest napisane, że „tylko przyjaciele, kiedy im odpowiadał – wierzyli Jego słowom, wrogowie zaś nie przyjmowali tej odpowiedzi”. Stąd jest ważne, w jakiej pozycji staję wobec tego faktu, jakim jest żyjące, spotykające mnie towarzystwo, niosące Jego obecność, będące tym ostatecznym miejscem wielkiej Tajemnicy Wcielenia.

 

Pytanie: jakie jest znaczenie wspólnoty, towarzystwa i jakie jest znaczenie odpowiedzialnego w tym towarzystwie? Szczególnie ważna dla mnie jest pierwsza cześć tego pytania, gdyż wielu z nas w naszej wspólnocie ma jakby doświadczenie „przegranej” we wspólnocie, że ta wspólnota gdzieś błądzi, chodzi swoimi drogami, urządza świat po swojemu, że odpowiedzialny jakoś błądzi. W jaki sposób być we wspólnocie, aby ona służyła mojemu wzrostowi?

 

Ks. Józef: Najkrócej sprawę ujmując – trzeba kochać wspólnotę, pamiętając wszakże czym ona jest naprawdę, tzn. rozeznać ją w sposób prawdziwy. Może pomocną będzie taka oto ilustracja: w czasie rekolekcji w tekście ks. Giussaniego pt. Metoda płynąca z wiary czytaliśmy, że charyzmat jest krańcowym punktem wielkiej Tajemnicy Wcielenia. Każdemu człowiekowi potrzebny jest Chrystus. Ale Chrystus dotyka mnie stawiając na mojej drodze ciebie, kogoś. Formą Wcielenia tej wielkiej Tajemnicy, jaką jest Chrystus, Bóg, jesteś ty, jest towarzystwo, które mnie spotyka, staje na mojej drodze. Ja rozpoznaję tę obecność wewnątrz mojej własnej historii. Od strony Pana Boga więc towarzystwo jest jakby tym ostatnim krokiem, który On czyni, żeby mnie pochwycić. Ja odpowiadając na zaproszenie, które rodzi się z tego spotkani znajduję się wewnątrz tego towarzystwa, tworzę, współtworzę to towarzystwo. Ale nie mogę nigdy zapomnieć, że ono nie jest tym punktem krańcowym, jeśli chodzi o kierunek mojej drogi. Ono ma być miejscem, które mnie – i każdego – będzie coraz bardziej otwierać na rozeznanie żyjącej wewnątrz niego Tajemnicy Chrystusa, Boga wcielonego. I jeśli to zachowa się w pamięci, to człowiek nie będzie żądał od towarzystwa tego, czym ono być nie może, czego ono samo z siebie dać mu nie może.

To jest sposób wybrany przez Chrystusa, żeby mnie pochwycić i doprowadzić do siebie. I właśnie dlatego to towarzystwo ma określony kształt, ma ono pewną wewnętrzną regułę, którą się rządzi, po to żeby wszystko kierowało moją myśl, serce, mnie całego ku Chrystusowi. I miejscem uprzywilejowanym, jakoś budującym ten kształt jest ten, który prowadzi. Stąd też jeśli się pamięta o tym, że jesteśmy towarzystwem w drodze ku, że ono jest zdefiniowane przez nasza przyjaźń na drodze ku naszemu przeznaczeniu, to człowiek wie doskonale, że ten idący obok mnie, nawet ten prowadzący, jest tak samo w drodze, a więc tak samo może błądzić, upadać, szukać. Jest coś niesamowitego, że troską samego Chrystusa jest zachowanie nas – jak On sam modlił się w czasie Ostatniej Wieczerzy – w Jego imieniu: „Aby byli jedno, jak Ty ojcze we Mnie, a Ja w Tobie… abym mógł objawiać im Twoją chwałę”. To jest Jego własna troska.

Moment pamięci o tym, czym to towarzystwo jest pobudzi każdego z nas do podejmowania współodpowiedzialności za to, by nie zginął kierunek naszej drogi. Towarzystwo nie jest celem, towarzystwo jest sposobem, w jaki my możemy i powinniśmy – pomagając sobie nawzajem – do tego celu dążyć i ten cel osiągać. I wtedy dzieje się tak, że każda sprawa będzie zbawiona, bo my np. dzisiaj możemy nawet pobłądzić, ale jutro powiemy: zbłądziliśmy, zmieniamy kierunek.

Te dwie rzeczy zatem: kochać towarzystwo, dlatego że w ten właśnie sposób Chrystus do mnie dotarł i postawił wobec swojej Obecności, otworzył mi drogę do pełnego, prawdziwego przeżywania mego życia. Z drugiej strony – patrzeć na towarzystwo prawdziwie, żeby odkrywać czym ono naprawdę jest, nie tworząc jakiejś ideologii, jakiegoś mitu, który potem w konsekwencjach powoduje bardzo złe skutki.

 

Ks. Joachim Waloszek: To, co tutaj ks. Józef mówił znajduje też odbicie w artykule, który znalazł się w ostatnim naszym biuletynie pt. Kawa w towarzystwie. Jest to rozmowa z ks. Giussanim, w jednym z barów mediolańskich. Warto go przeczytać, gdyż jest tam m.in. mowa o pewnej ideologizacji wspólnoty i towarzystwa, czyli o zafałszowaniu tego właściwego pojmowania czym jest nasze towarzystwo.

 

Ks. Józef Adamowicz: Dopowiadając jeszcze: korzystając z tego, co bardzo mocno dochodzi do głosu w aktualnie przez nas czytanym tekście Szkoły Wspólnoty, a mianowicie, że metoda jest zdeterminowana przez przedmiot, a nie ustalana przez podmiot, stoimy wobec faktu, jakim jest towarzystwo i żeby rozeznać czym ono jest, nie należy podchodzić do niego z jakimiś swoimi wymysłami, oczekiwaniami, marzeniami itd., tylko rozeznać czym ono naprawdę jest. Chrystus kiedy narodził się z Maryi i przyjął ludzkie ciało, które jest tak kruche, że musi umierać. Chrystus, który chce dotrzeć do mnie przyjmuje ciało tak kruche, które jest poddane słabościom, grzechowi pierworodnemu, różnego rodzaju skutkom tego grzechu. Nie sposób obrazić się na fakt, że jest on inny niż ja bym chciał, żeby on był, bo wtedy człowiek przegrywa. Taka a nie inna jest wola Pana Boga, tak On chciał wejść w ten świat. I w tej kruchości i nieodpowiedniości tego towarzystwa, które właśnie przyjmuję z miłością ze względu na to, że On uczynił je sposobem, którym dotyka mnie, przygarnia mnie, widzę całą moc tajemnicy, która daje życie, rodzi to życie.

 

Pytanie: chciałbym jeszcze w pewnym sensie drążyć dalej tę odpowiedź, której ks. Józef już udzielił. Ks. Giussani stwierdza, że dla nas dzisiaj metoda spotkania Chrystusa jest taka sama, jak kiedyś dla Apostołów. Ja jednak czasami mam poczucie, że jakby Chrystus dzisiaj wymaga ode mnie czegoś więcej w tym sensie, że Apostołowie mieli tę szczególną możliwość bycia z Chrystusem twarzą w twarz, bycia z tą wyjątkową osobą, o którą nam wszystkim chodzi. Ja jestem twarzą w twarz z towarzystwem ludzi, którzy podobnie jak ja są ułomni, błądzą (o czym ks. Józef też mówił), dlatego czuję, że osiągnięcie pewności, o której mowa w IV i V rozdziale co do żywej obecności Chrystusa jest dzisiaj dla mnie trudniejsze. Jak jest w istocie?

 

Ks. Józef Adamowicz: Nie sądzę, żebyśmy byli akurat powołanie do ważeniu komu Pan Bóg przeznaczył łatwiejszą lub trudniejszą drogę. Myślę, że jeśli ta droga zostaje zdecydowana właśnie dla mnie, to ona jest odpowiednia i dlatego nie widzę potrzeby rozważania tego typu pytań. Przyjmij ten fakt, ten punkt Tajemnicy Wcielenia, który dotarł do ciebie, który jest dla ciebie krańcowy. Ty nie masz innego.

Chrońmy się przed pytaniami typu teoretycznego: piękny był Chrystus w Ewangeliach to Apostołowie mieli szczęście że Go spotkali. Ty i ja spotkaliśmy tego samego Chrystusa, inaczej. Inaczej spotkał Go Piotr, inaczej spotkał Mateusz, inaczej spotkał Go Szaweł pod Damaszkiem – ale to jest Ten sam i On sam, to Jego troską – jak widać po naszej osobistej historii, jeśli jesteśmy uważnymi – daje nam wystarczająco dużo powodów do tego, żeby to przeświadczenie, to przekonanie, ta pewność mogła rosnąć każdego dnia.

 

Pytanie: Skoro hipoteza wkroczenia tajemnicy w ludzkie życie stała się rzeczywistością, to dlaczego ludzie nie liczą się z tą rzeczywistością? Gdzie mam szukać Chrystusa, aby pójść za Nim i czy jest On w tym towarzystwie pomimo tego jakim ono jest?

 

Ks. Józef Adamowicz: Znowu – pytaniem, które się rodzi trzeba w jakiś sposób osądzić, mianowicie, wiele razy mówiliśmy sobie, że jeśli moje serce uderzy choćby jeszcze jeden raz albo jeśli moje usta i płuca nabiorą powietrza choćby jeszcze jeden raz, to warto to uczynić tylko dlatego, że jest Chrystus. A więc czy warto poświęcać czas, energię, uwagę tego typu zagadnieniu? – chyba nie. Trzeba stanąć, po pierwsze, bardzo uważnie wobec tego faktu, który mnie dotyka w nadziei, że jeśli moja przynależność stanie się coraz bardziej wyraźna, to Bóg posłuży się mną, żeby i dla kogoś innego to wezwanie stało się oczywiste, żeby on także mógł przylgnąć do tej tajemnicy. Ja jestem proboszczem i co najmniej 75% moich parafian do kościoła nie chodzi. I teraz ja mogę poświęcać całe dnie na to, żeby się martwić, zastanawiać dlaczego oni nie chodzą – to jest strata czasu. Ja z tego zamartwiania się wyjdę zmęczony iw ogóle niedysponowany żeby cokolwiek robić. Natomiast moją sprawą jest, nawet jeśli mam tylko dwóch (spośród kilku tysięcy moich parafian), którzy odpowiadają na obecność Chrystusa, wraz z nimi budować coraz wyraźniejsze miejsce przyjaźni, jedności z nadzieją, że ktoś inny je spotka i też zostanie poruszony. To jest kwestia ludzkiej wolności. Chrześcijaństwo nie rodzi się jako wynik pewnej manipulacji czy jakiejś socjotechniki, która można zastosować odpowiednio wymyślając, żeby znaleźć sobie nowych wyznawców. To jest postawienie osoby w pełni jej godności, a więc z jej świadomością, rozumnością i wolnością wobec tej Tajemnicy. Ja dziękuję, że mnie się to przytrafiło i staram się, żeby to, co mnie się przytrafiło, podjąć jak najlepiej, żeby jak najwyraźniej było widać, że moja osoba, moje życie jest zdeterminowane przez tę Obecność. Reszta należy do Niego. On umarł na krzyżu za wszystkich.

Gdzie mam szukać Chrystusa, aby pójść za Nim i czy Chrystus jest w tym towarzystwie, mimo tego jakie ono jest? Nie musisz już szukać, bo już znalazłeś czy znalazłaś. Na spotkaniu z młodzieżą powiedziałem wyraźnie: jeśli ktokolwiek z nas był tutaj chociaż przez chwilę już szukać nie musi, teraz musi patrzeć, patrzeć z pozycji wolnej od jakiegokolwiek zamknięcia się. Patrzeć, patrzeć, patrzeć… bo stoi wobec faktu. Ty stoisz wobec faktu. A że On jest w tym towarzystwie mimo tego jakie ono jest – to już powiedziałem, ale same słowa są tu mało ważne. Trzeba pytać swego serca, które się nie myli czy rzeczywiście ktoś z nas jest tu nieszczęśliwy. A kto może dać szczęście ludzkiemu sercu?

 

Pytanie: Co mają zrobić ludzie, którzy nie są pewno tak w 100%, że to Ruch jest tym miejscem przeznaczonym dla nich? Ludzie, którzy pomimo, że chodzą na Szkołę Wspólnoty, jeżdżą na obozy i rekolekcje nie są pewni, że tylko w Ruchu mogą osiągnąć pełnię szczęścia, która jest im potrzebna do życia? Co mają zrobić, aby tego pełnego szczęścia doświadczyć?

 

Ks. Józef Adamowicz: Metoda rodzi się z wiary, a wiara jest rozpoznaniem we własnym życiu tej niezwykłej Obecności, która ukazuje swój związek z moim przeznaczeniem, jest odpowiednia dla mojego serca. Co ma zrobić, jeśli coś takiego spotka? Pójść za, zwyczajnie pójść za. A więc pozostać w tym miejscu, w miejscu, które zdolne było poruszyć moje serce. Pozostać tak długo, jak długo trwa cała wieczność. Znów z pomocą przychodzi nasz tekst, na s. 70 czytamy: „Kiedy spotyka się jaką ważną dla naszego życia osobę zawsze najpierw ma miejsce taki moment, w którym się ją przeczuwa. Coś w nas zostaje doprowadzone jakby do sytuacji bez wyjścia wskutek oczywistości nieomylnego rozpoznania: oto jest on, oto ona. Dopiero jednak stworzenie możliwości, aby podobne sytuacje się powtarzały – czyli pójście za – prowadzi do przekonania o egzystencjalnym znaczeniu napotkanej osoby”. Starać się jak najdojrzalej, jak najpełniej, jak najuczciwiej przyłączyć do tego faktu, który stanął na mojej drodze, nie stojąc z boku i nie wybierając niektórych rzeczy. Nie stojąc z boku, żeby ocenić – według jakiej kategorii ocenić? – tylko zawierzyć tej pierwotnej oczywistości, która zrodziła się we mnie w momencie pierwszego spotkania i konsekwentnie na tej drodze (i tylko na tej drodze) osiąga pewność. Nie ma innej drogi.

 

Pytanie: Czy stając przed faktem, jakim jest na przykład towarzystwo, należy od razu kierować się tylko porywem serca, czy najpierw przekonać się (posługując się rozumem) o słuszności tej drogi?

 

Ks. Józef Adamowicz: Właśnie problem polega na tym – to pytanie tutaj jest jakby kontynuacją poprzedniego – ze my mamy fałszywe pojęcie o różnych sprawach. Ta pierwotna oczywistość, która w tym pytaniu nazwana jest „porywem serca” ona nie jest nierozumna. To nie jest coś nierozumnego. Wracam do tekstu rekolekcyjnego – czytaliśmy tam, że dzisiejsza mentalność lekceważy to, że w spotkaniu z osobą może się dokonać przemiana samego siebie i przemiana całej rzeczywistości. Mówi nam o tym ks. Giussani na przykładzie Jana i Andrzeja, którzy spotykając Chrystusa, podążając za Nim i przebywając z Nim wraz z upływem czasu byli w stanie przeżyć przemianę samych siebie i konsekwentnie wpłynąć na przemianę rzeczywistości.

Ta oczywistość zrodzona w momencie pierwszego spotkania nie jest zawieszeniem rozumu czy jakimś zdeprecjonowaniem rozumu. My posługujemy się pewnymi pojęciami w fałszywy sposób: mówimy na przykład, że rozum funkcjonuje wtedy, kiedy ja biorę pewne, wyciągnięte nie wiadomo skąd, kategorie i zaczynam wkładać w nie, przypasowywać do nich rzeczywistość. To jest postawa nierozumna, bo brakuje realizmu. Wtedy właśnie dokonuje się zafałszowanie metodologiczne, na gruncie metody: ja ustalam metodę, a tymczasem metodę narzuca przedmiot. Jest w zetknięciu z przedmiotem metodą jest patrzeć, rozeznawać, rozpoznawać, to nie znaczy to kwalifikować. To doświadczenie pierwotnej oczywistości jest czymś, w czym rozum w sposób sobie właściwy naprawdę gra. To tak, jak w spotkaniu Pana Jezusa z Andrzejem i Janem – gdy tamci dwaj zapytali: „Nauczycielu, gdzie mieszkasz?”, to on nie posadził ich na kamieniu i nie powiedział: słuchajcie, ja jestem Synem Bożym, przyszedłem spełnić takie i takie zadania, ludzie powinni czynić to i to… teraz idźcie do domu, przemyślcie to i jeśli się zgadzacie albo to wam odpowiada, to przyjdźcie. Nic takiego nie było. „Chodźcie i zobaczcie”.

A my niekiedy, a może nawet i bardzo często, popełniamy taki błąd. Ktoś mówi: ja muszę wyłączyć się z towarzystwa, musze sobie wszystko poukładać, przemyśleć, wtedy dopiero mogę coś zdecydować. Nie ma nic bardziej nierozumnego i śmiem twierdzić, że wtedy najbardziej zawieszasz działalność twojego rozumu, a posługujesz się jakimś instrumentem, który nazywasz rozumem, a który z rozumem niewiele ma wspólnego.

 

Pytanie: Ksiądz już troszeczkę odpowiedział na moje pytanie, które dotyczy rozumności naszej wiary: jak to się ma do słów Chrystusa „bądźcie jak dzieci” lub „wysławiam Cię, Ojcze, że wszystkie te rzeczy […] objawiłeś prostaczkom”.

Nasze życie niestety nie jest jak układ „zero-jedynkowy”: „tak-tak”, „biało-czarne”. My nie jesteśmy jak dzieci, które kierują się autorytetem rodziców, są im w zasadzie bezwzględnie posłuszne. Nawet apostołowie mieli pewne problemy i trudności z rozumieniem Chrystusa: „Również i my nie rozumiemy tego co mówisz, ale Panie do kogo pójdziemy…”. Tak samo i my jesteśmy postawieni wobec faktu Chrystusa, który spotkaliśmy w naszym życiu. Ale czy nasz rozum, który odbiera różne fakty z naszego życia (często jednak je interpretując, sprawiając, że błądzimy) pozwoli nam odbierać je w sposób jednoznaczny tak, aby móc zdecydowanie opowiedzieć się za Chrystusem?

 

Ks. Józef Adamowicz: Przede wszystkim chciałbym zaprotestować przeciwko temu, że dzieci są nierozumne. Tak samo jak Chrystus mówi o prostocie serca, to nie mówi o prymitywizmie, to są dwie różne rzeczy.

Dziecko jest scharakteryzowane przez to, ze zależy do swoich rodziców. Zależność przeżywana jest przez posłuszeństwo. Dlaczego zatem i jakim prawem to, co jest najprawdziwszym opowiadaniem o mnie, bo ja jestem bytem zależnym, i niby dlaczego to, co jest realizowane w sposób tak spontaniczny i szczery przez dziecko, tzn. ta zależność, ma być nierozumna, skoro to właśnie odpowiada rzeczywistości. Przecież my nie jesteśmy kimś skończonym, samoistnym, pełnym, sami z siebie niczego sobie dać nie możemy. Chrystus powie: „beze Mnie nic nie możecie uczynić”. To jest najprawdziwsza opowieść o ludzkiej kondycji. Teraz człowiek jeśli to rozeznaje i zaczyna działać, żyć wedle prawdy o sobie, wtedy jest najbardziej rozumny. Tak właśnie żyje dziecko, które jest stawiane przez Chrystusa jako przykład tego sposobu życia, który jest adekwatny do tego kim jest człowiek.

 

Pytanie: jak się pozbyć pewnych uprzedzeń, które w nas siedzą i którymi posługujemy się w życiu, aby być, jak mówi Pismo Święte „gorącym lub zimnym”?

 

Ks. Józef Adamowicz: Przychodząc na ten świat jesteśmy już głęboko zranieni przez grzech pierworodny, który jest niczym innym jak uzurpacją przez człowieka, który zależy od Pana Boga, takiej autonomii, niezależności, suwerenności: ja jestem bogiem, ja decyduję. Chrystus nas odkupił: po to, żeby te nasze uprzedzenia przezwyciężyć potrzebny był aż krzyż. I Chrystus nas „chwyta”, dając nam jakby w punkcie wyjścia ten podarunek przeżycia oczywistości prawdy w momencie spotkania. A potem zaczyna się droga, z której nie sposób usunąć krzyża, droga zawsze łączy się ze zmęczeniem. Jak szliśmy do Prudnika, to przecież każdy kolejny krok przynosił zmęczenie. Każdy kolejny krok naszej życiowej drogi też przynosi zmęczenie, przynosi różnego rodzaju niebezpieczeństwa (tam kogoś pogryzły osy na tej drodze). Tak właśnie atakują nas te wszystkie mass media, otaczająca nas mentalność, różnego typu uprzedzenia. Jedno możemy powiedzieć – to wszystko jest na pewno zwyciężone. I teraz im bardziej człowiek przylgnie do towarzystwa, które go spotkało, które go przygarnęło, tym pewniej dzień po dniu będzie mógł to wszystko przezwyciężać – nie ma innej drogi – podejmując bardzo poważnie te wszystkie instrumenty, które towarzystwo mi wkłada. Niezastąpioną pomocą jest tutaj solidnie robiona Szkoła Wspólnoty, bo nam pozwala wychowywać naszą świadomość do prawdy.

 

Ks. Joachim Waloszek: Wydaje mi się, że bardzo istotne jest to, żeby tę naszą letniość przezywać jako ból, jako coś, co nas boli a nie jako kolejny, ewentualny atut przeciwko wierze, jako kolejne uprzedzenie. A jeśli jako ból to z prośbą, aby Pan Bóg zaradził naszemu niedowiarstwu.

 

Ks. Józef Adamowicz: Jest jeszcze jedna uwaga, którą też mocno podkreślaliśmy za ks. Giussanim podczas rekolekcji, a mianowicie, trzeba wyzbyć się tej pretensji do Pana Boga, gdzieś tam ukrytej, że skoro postawił mnie wobec siebie, zaprosił – to dlaczego są jeszcze we mnie te uprzedzenia. Pójście za oznacza pójście za – jak czytaliśmy – a nie od razu osiągnięcie celu. To jest bodaj to największe uprzedzenie, które pozostaje w człowieku w momencie spotkania.

 

HOMILIA NA ZAKOŃCZENIE WAKACJI (ks. Józef Adamowicz)

Sposób działania Pana Boga jest niezwykle prosty: stwarza tutaj w tym świecie, w naszej ludzkiej historii ludzki fakt, który jest Jego obecnością. Po prostu któregoś dnia staje na tej ziemi Człowiek, który na różne sposoby daje znać ludzkiemu sercu, ludzkiej wolności, że domaga się przynależności do siebie. Domaga się nie na zasadzie jakiegoś zewnętrznego nakazu, ale dlatego, że z natury rzeczy człowiek do Niego należy. A więc – moglibyśmy powiedzieć – zaprasza człowieka do powrotu do prawdy o sobie, przywraca człowiekowi prawdę o nim samym.

 I zauważamy w dzisiejszej Ewangelii, że niezwykle ważną rzeczą jest jak człowiek staje w obliczu tego faktu. Jedni – faryzeusze – wyszli i odbyli naradę przeciw Jezusowi, w jaki sposób Go zgładzić. A wielu poszło za Nim. Postawą właściwą jest pójść za Nim. Pójścia za nim domaga się nasze serce, które w mgnieniu oka odkrywa, że to jest właśnie Ten, którego potrzebuje, bez którego nie istnieje. Trzeba pójść za Nim i mówi Ewangelia: on wtedy uzdrowił ich wszystkich. Myślę, że słowo „uzdrowił”, użyte tutaj w Ewangelii, dotyczy nie tylko różnych cielesnych chorób, ale przede wszystkim dotyczy tego, co konstytuuje człowieka: bo chora jest i nasza rozumność, i nasza wolność, i chore jest nasze serce, A uzdrowienie następuje wtedy, kiedy człowiek staje w obliczu tejże właśnie Osoby, tej wyjątkowej Osoby i podąża za nią. I dokonuje się cud przemiany, cud nowych narodzin: nowy człowiek staje wtedy w obliczu całej rzeczywistości i w nowy sposób tę rzeczywistość zaczyna posiadać, i w ten sposób prawda, piękno, dobro stają się obecne zarówno w nim i poprzez niego wszędzie.

Za wstawiennictwem tych świętych, którzy nam patronowali w tych dniach – poczynając od św. Benedykta, tak bardzo drogiego naszemu Ruchowi – dochodząc aż do dzisiejszej patronki, Najświętszej Maryi Panny, Matki Słowa Wcielonego, gorąco prośmy, żebyśmy nie stracili nigdy z oczu tej przedziwnej Obecności, która do nas dotarła w kształcie jedności naszego Towarzystwa, żebyśmy wytrwale poszli i szli za Nią, żebyśmy zostali uzdrowieni, a przez nas, by wszystko stało się nowe.

 

SYNTEZA (ks. Józef Adamowicz)

Synteza została już dokonana w czasie homilii, ponieważ jak to zawsze było tak i dziś Pan Bóg podpowiada nam poprzez swoje słowo sposób rozumienia, widzenia tego wszystkiego, co nam się wydarza.

Chcę jeszcze może w kilku słowach przypomnieć pewne rzeczy. Czytaliśmy w tekście, który stanowił punkt wyjścia dla naszej wspólnej Szkoły Wspólnoty na tych wakacjach, że „forma Chrystusa, aby mogła być uchwycona obiektywnie domaga się towarzystwa ludzi, którzy już przez Niego zostali pochwyceni”. I prowadził nas ks. Giussani na pierwszą stronicę Ewangelii św. Jana, opowiadając o spotkaniu Jezusa z Janem i Andrzejem, a potem z kolejnymi apostołami. I trzeba, żebyśmy zdawali sobie sprawę, w tym spotkaniu, dokładnie, przez te dni uczestniczyliśmy, w spotkaniu, które jest opisane na kartach Janowej Ewangelii.

Chrystus już czterdzieści lat temu pozwolił się w szczególny sposób rozpoznać ks. Giussaniemu, tworząc jakby w nim ten krańcowy punkt wielkiej Tajemnicy Wcielenia po to, by dotknąć nas. Spotkanie z Chrystusem jest zawsze przezywaniem czegoś, co stanowi nieporównywalną z niczym nowość: Chrystus i tylko On jest rzeczywiście człowiekowi potrzebny. I tak jak tamci z pierwszych stron Ewangelii pobiegli zaraz do swoich domów i mówili następnym: znaleźliśmy Mesjasza, tak i do nas dotarł ten głos, to świadectwo poprzez charyzmat Ruchu, poprzez towarzystwo tych, którzy zostali zgromadzeni przez Ducha Świętego wokół osoby ks. Giussaniego.

I my zostajemy postawieni przed taką formą Chrystusa, wobec takiej jego postaci dziś do nas docierającej, którą jest nasza jedność – jedność towarzystwa Ruchu. Stajemy wobec tego faktu, zostajemy przez ten fakt spotkani: to jest fakt, on porusza nasze serce (bo inaczej nas by tutaj nie było, a niektórzy już idą lata całe) i on każe nam, on jakby rodzi w nas to pytanie, które odkrywamy na kartach Ewangelii: co to jest? Kim oni są? Tak jak pytano o Jezusa: kim jest ten człowiek? Kto to jest?

Człowiek rozumie, że stoi wobec czegoś, co ma decydujące znaczenie dla jego życia, ponieważ odkrywa tę niezwykłą korespondencję pomiędzy tym faktem a swoim własnym sercem, odkrywa odpowiedniość. Człowiek wie, że nie może być wobec tego faktu obojętny. I znowu, to jest kwestia nie jednej z możliwości, tylko po prostu nie ma innej możliwości. Obojętnym być nie można, trzeba powiedzieć „tak” lub „nie”. Ten właśnie fakt, i tego doświadczamy, i tego doświadczyliśmy po raz kolejny przez te dni, budzi w nas to, co podkreślone zostało w naszym tekście przez słowo powinieneś, powinieneś, bo w przeciwnym wypadku rezygnujesz z pełni swojego człowieczeństwa, bo stoisz wobec czegoś, co jest nieporównywalny z jakimkolwiek innym wyborem, który mógłby ci być zaproponowany przez kogokolwiek, kiedykolwiek i gdziekolwiek.

Myślę, że mogę powiedzieć, iż w czasie tych wakacji dla wielu z nas to stało się bardzo żywą, przeżywalną rzeczywistością. To się wyraziło na różny sposób, między innymi choćby w tych pytaniach, w naszej pracy nad Szkołą Wspólnoty, że rozumiemy, czy zaczynamy rozumieć, że to coś, do czego zostaliśmy zaproszeni, że to towarzystwo, które nas spotkało jest tym faktem, wzbudzającym w nas powinność, konieczność zajęcia stanowiska. Niektórzy z nas, zresztą chyba wszyscy, w mniejszym lub większym stopniu, w takiej sytuacji przezywają pewien niepokój, lęk, bo człowiek wie, że tu się decydują jego losy, że tu w grę zostaje włączona jego osoba. To nie jest zaproszenie, bym podarował coś z tego, co posiadam: swoją inteligencję, dla mnie, stawką jest moja osoba, jestem ja. I człowiek zaczyna się trochę tego lękać. Chcę wam powiedzieć: nie bójcie się! Ci, którzy poszli za Nim wszyscy zostali uzdrowieni. Ta pierwotna oczywistość, która pozwala nam się przyłączyć, która pozwala rozpoznać, przylgnąć do tego faktu, ona jest najprawdziwszą z prawdziwych, ona wymaga czasu, żeby –jak nam to tłumaczy ks. Giussani – stała się pewnością. Ona domaga się czasu, żebyśmy wyraźniej, z większą natarczywością odkryli w sobie te konieczność postawienia pytania i stawiania pytania: kim jesteś? I żebyśmy stawiali to pytanie nie sobie, swoim zdolnościom, swojej wiedzy, swoim możliwościom przeprowadzania porównań, analogii itd. Nie komukolwiek, tylko właśnie Jemu, tylko właśnie temu towarzystwu. I na tej drodze, tak jak Apostołowie, tak i my osiągamy pewność, pewność nie na zasadzie nagromadzonych argumentów, czy jakiejś matematycznej precyzji, ale pewność tę fundamentalną, egzystencjalną, do której tak niewiele potrzeba, tak niewiele, a równocześnie bardzo wiele – chodzi o prostotę serca, chodzi o tę postawę wyjściową, z którą człowiek staje w obliczu tego wydarzenia, a która nie buduje, czy nie pielęgnuje (lepiej powiedzmy) tego przesłaniającego wszystko parawanu.

Jak wiemy, te wakacje w sposób szczególny były jakimś sposobem pomocy sobie w robieniu Szkoły Wspólnoty na co dzień. Zobaczcie, przeszliśmy takie właśnie kroki: razem czytaliśmy tekst, próbowaliśmy ten tekst zrozumieć, tak jak zostaje on nam przedstawiony, nie wydobywając z niego jakiś fragmentów i nie snując nad nimi refleksji, tylko próbując odczytać tę myśl, z którą staje przed nami ks. Giussani, albo lepiej trzeba by powiedzieć: to doświadczenie, które w tym tekście jest nam przekazywane. I potem to już jest coś, czego domaga się nasze serce w tym momencie, potem siłą rzeczy dokonuje się skonfrontowanie siebie samego, tego co we mnie, tego, co dzieje się w tym momencie ze mną z tym wobec czego stoję. I rodzą się pytania, stawia się te pytania temu właśnie towarzystwu i otrzymując odpowiedź robi się wszystko, wspomagając się wzajemnie, żeby pójść za tym. To jest właśnie Szkoła Wspólnoty – niezastąpiony instrument wychowujący nas do tej świadomości, która rodzi się z faktu Chrystusa. To jest pierwsza rzecz, która wam polecam i jak zwykle zresztą, przypominam. Musimy nieustannie i z większą uwagą tę Szkołę Wspólnoty prowadzić i musimy osobiście dokładać wysiłku i nie szczędząc tego wysiłku, żeby każdy z nas dzień w dzień, systematycznie co tydzień w grupach tę pracę prowadzić.

Myślę, że wszystkim jakoś pomogły te wakacje, żeby odrzucić pewne uprzedzenia, z góry jakoś zakładane w stosunku do tego tekstu: że jest trudny, że jest jakiś taki. Otóż, najpierw trzeba go po prostu wziąć do ręki, a ci, którzy was prowadzą w różnych miejscach, ci są zobowiązani wam pomagać. Jeśli powiedzmy odkrywasz, że tekst jest trudny, jakoś nieprzyswajalny przez ciebie, to proś o pomoc, konsekwentnie, natarczywie proś. Na pewno tę pomoc otrzymasz. I wtedy ta praca staje się łatwiejsza, prostsza i bardziej owocna. Ale nawet gdyby tak się zdarzyło, że jeszcze tej odpowiedzi nie otrzymujesz, to po prostu dzień w dzień czytaj, bo propozycja chrześcijańska jest aż przerażająca w swej prostocie. Na tę propozycję potrafi odpowiedzieć każdy, tylko trzeba odpowiadać właśnie z prostotą, słysząc w propozycji to, co tam jest zawarte, a nie odbierając tę propozycję według jakiegoś własnego wyobrażenia. Dziesięć minut czytam książkę – to każdy potrafi. I nie bardzo muszę się przejmować czy ja akurat dzisiaj już zapamiętałem trzy zdania czy dziesięć. Uczciwie czytam. Wciąż podkreślam ten moment pracy osobistej, ponieważ bez niego co tygodniowe spotkania niewielkie będą miały znaczenie. I człowiek będzie się zachowywał w pewnym sensie jak oszust.

Drugi moment, drugi bardzo istotny instrument, który chcę przypomnieć to gest charytatywny. Nie zaniedbujmy go, starajmy się go pielęgnować, żeby nieustannie rosła w nas postawa wdzięczności. Darmo otrzymaliśmy – nikt z nas nie zasłużył na to spotkanie, na to by zostać postawionym wobec faktu Chrystusa – czerpiemy z tego niewyobrażalne bogactwo. Niech ten gest charytatywny systematycznie podejmowany, wskazany, prowadzony będzie znakiem naszej wdzięczności, niech on buduje naszą wdzięczność, niech on w ten sposób też będzie wyrazem troski o to, by każdy człowiek mógł wobec faktu Chrystusa zostać postawiony.

Tu przechodzimy do kolejnej sprawy, sprawy misyjności, mianowicie jeśli człowiek nie dzieli się tym, co go spotkało, nie staje wobec wszystkich – jak będziemy czytać w szóstym rozdziale naszej książki – z tym spotkaniem, które przeżył lub przeżywa, to jest ono jeszcze przeżywane dwuznacznie, to jest ono przeżywane niepełnie. A więc tak jak jestem na dziś pochwycony, tak jak jestem na dziś przemieniony przez obecność tego faktu żyjącego, którym jest towarzystwo, tę przynależność którą przeżywam i którą mogę na różny sposób w konkretach mojego życia pokazać, trzeba pokazywać, trzeba o niej opowiadać.

To wszystko ma swoje źródło w naszej miłości do wspólnoty. Ale pamiętamy – przestrzeżeni przez ks. Giussaniego w tych rozdziałach, które czytaliśmy – że metoda narzucona jest przez przedmiot, a nie ustalana przez podmiot! A więc znowu rozeznajemy czym wspólnota naprawdę jest, a nie projektujemy jakiejś własnej wizji, z której potem rodzą się różnorodne oczekiwania, pretensje, niespełnione nadzieje itd. Towarzystwo jest tym punktem krańcowym tajemnicy Wcielenia, która mnie dotyka, ale pozostaje w funkcji mojego spotkania z Chrystusem, prowadzi mnie do Chrystusa. Nie jest celem zbudowanie towarzystwa, celem jest zbudowanie więzi z Chrystusem poprzez i wewnątrz towarzystwa. Z miłością więc przyjmujemy całą kruchość, słabość, grzeszność nas wszystkich, którzy zostaliśmy sobie nawzajem podarowani, by budzić siebie nawzajem, budzić nasze serca do rozpoznania, uznania i przylgnięcia do tej jedynej Obecności, której na imię Chrystus.

Chcę bardzo serdecznie podziękować wszystkim wam za to, że mogliśmy przeżyć te piękne dni, podziękować naszej Diakonii, wszystkim, którzy podejmowali jakiekolwiek odpowiedzialności od najdrobniejszych do największych, wszystkim wam za to, ze pozwoliliście Panu Jezusowi żyjącemu w tym towarzystwie budzić się do otwartości, życzliwości, do wyrażania jedności podarowanej nam na tysiące różnych sposobów. Bardzo serdecznie dziękujemy też księdzu proboszczowi, tutejszym paniom kościelnym, tutejszej wspólnocie parafialnej za tę serdeczną gościnność, której tu już po raz drugi doświadczamy. To jest bardzo budujące, jak człowiek staje wobec gestu obdarowania, to jest serce tez staje się bardziej gotowe do tego, by obdarowywać innych. Serdeczne Bóg zapłać.

Spotkamy się 22 X 1994 roku w Warszawie, żeby zacząć wspólnie kolejny rok naszej Szkoły Wspólnoty, naszej pracy, bo życia się ani nie zaczyna ani nie kończy, ono po prostu trwa, ono jest nam w każdej chwili podarowane po to, aby pełniej i coraz pełniej było ożywiane przez tę Jedyną Tajemnicę Życia, której na imię Chrystus.

 

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją