Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 1994 > Biuletyn (21-22) czerwiec

Ślady, numer specjalny / 1994 (Biuletyn (21-22) czerwiec)

Rekolekcje

Assemblea


Wprowadzenie - ks. Olek

Chcę na początku wyrazić takie głębokie – nie wiem jak to nazwać – uderzenie, jakie stało się moim udziałem poprzez te króciutkie wizyty w grupach pracujących. Wszędzie to zauważyłem, a prowadzący potem jeszcze to podkreślali, że z ogromną uwagą uczestniczymy w tym, co tu się dzieje. To jest coś niesłychanie pięknego i jest to wyraz jakiegoś wielkiego otwarcia wobec wydarzenia i to jakby od razu owocuje. Bogu dzięki!

Pytań – o ile wiem – nam się namnożyło sporo, i to poważnych. Chciałbym na początku Wam powiedzieć, że odpowiedź jest. To jest odpowiedź 9 = my tu zgromadzeni). I trzeba nam być bardzo precyzyjnymi – to jest jedyna odpowiedź. Co nam się uda dzisiaj sformułować – to jest rzecz wtórna. Być może sformułowanie pewnych odpowiedzi na pytania, które dzisiaj zostały obudzone przyjdzie za 10, 20 lat, może. Pamiętajcie, że powtarza się nieustannie sytuacja, w której byli postawieni ci pierwsi uczniowie Jezusa. Jezus jest jedyna i wyczerpująca odpowiedzią na wszystkie pytania, na wszystkie potrzeby. Oni go mieli i oni na drodze długiego czasu oczekiwali na tę zdolność przyswojenia sobie pewnej formuły ułatwiającej im zrozumienie tego. Ale ten czas nadchodził wtedy i tylko wtedy, kiedy oni byli wierni towarzystwu Jezusa.

 

I to samo dzieje się dzisiaj – odpowiedź jest. Ona tu jest – w tym wydarzeniu, którego widzialnym znakiem jest nasza jedność. Być może niektóre pytania znalazły odpowiedź w trakcie wspólnej Eucharystii, momentu milczenia, konferencji, rozmowy, spotkania z jakąś znajoma ludzką twarzą. Być może niektóre pytania otrzymują odpowiedź teraz, za chwilę – ale to jest naprawdę rzecz drugorzędna. My nie jesteśmy intelektualistami, w tym najgorszym tego słowa znaczeniu, którzy zapominają o tym, że człowiek jest wezwany do życia, i my chcemy właśnie uczestniczyć w darze życia.  A elementem życia jest rozumienie i to niekoniecznie w tym najbardziej potocznym znaczeniu.

Pytanie: Prosiłabym o poszerzenie podanej w konferencji definicji charyzmatu oraz o wyjaśnienie czy pójście za i naśladowanie to jest jedno i to samo, czy można między nimi postawić znak równości?

Odpowiedź: Definicja charyzmatu, którą podałem za ks. Giussanim, taka najkrótsza definicja: punkt krańcowy wielkie tajemnicy Wcielenia; punkt – jeśliby używać języka z kręgów medycznych – terminalny: stan terminalny to jest po pierwsze – podzielę się taką moją osobistą refleksją, która może się komuś przydać – że człowiek tę definicję chwyta w jej treści i znaczeniu najpierw bardziej intuicyjnie. I każdy, słysząc te zdania, mniej więcej wie o co chodzi. I czasem bardziej trzeba polegać na tym, co może uchwycić nasza intuicja, niż na tym, co możemy opisać za pomocą różnych słów, porównań itd. To jest pierwsza uwaga, i druga z nią związana. Często z ust ks. Giussaniego słyszałem takie bardzo proste powiedzenie: jak nie rozumiesz, to naucz się na pamięć, a zrozumienie przyjdzie potem. Jest to bardzo mądra reguła, choć wydaje się jakby odsuwać tę potrzebę zaspokojenia jakiegoś niepokoju, który się zrodził.

W czasie konferencji próbowałem trochę tę definicję przybliżyć. Zobaczmy: Bóg staje się człowiekiem, przyjmuje4 człowieczeństwo z Maryi, bierze swe ludzkie ciało z Maryi. I od tego momentu w tym świecie jest miejsce, w którym urzeczywistniła się metoda zbawcza Boga, którą nazywamy Wcieleniem. Bóg wcielił się, Bóg przyjął ludzkie ciało. I teraz – ten  moment cielesnej obecności Chrystusa trwa przez ściśle określony czas, to jest przez około 33 lata, kiedy można Jezusa zobaczyć, dotknąć, podać mu rękę, zasiąść z Nim razem do stołu, słuchać jak mówi, patrzeć jak przeprawia się łódką przez jezioro, jak chrapie, spiąć na dnie łodzi itd. Musimy sobie uświadomić, że to jest ten jeden punkt. Ale Bóg przyjmuje metodę Wcielenia jako metodę zbawczą po to, by dotrzeć do wszystkich ludzi. W tym momencie, bowiem, w którym Bóg stał się ciałem, decydującym o losie człowieka w całym jego wymiarze staje się nasz stosunek do tego właśnie Człowieka, do Boga Wcielonego. O tym też rozważamy na naszej Szkole Wspólnoty – tam fakt Obecności Chrystusa jest mocno wyeksponowany.

Trzeba więc, abym także i ja, żyjący dzisiaj, czyli w czasie zupełnie różnym od tamtych trzydziestu trzech lat i w miejscu zupełnie różnym niż Palestyna, mógł ukształtować w sobie stosunek do tego właśnie Człowieka. I Bóg jest konsekwentny: kiedy  Chrystus zmartwychwstaje, to dalszym etapem tajemnicy Wcielenia staje się Kościół. On się przyobleka teraz w cielesność wziętą z nas: mocą sakramentu chrztu czyniąc z nas swoje ciało. I proszę tutaj zwrócić uwagę na to, ze jeśli św. Paweł nazywa Kościół ciałem Chrystusa, to nie jest to przenośnia, to nie jest tylko obraz, to jest opowiadanie o rzeczywistości: Bóg wciela się w dalszym ciągu.

I teraz, to wielkie ciało Chrystusa zrodzone z chrztu św., w którym także my uczestniczymy, ono jakby rozszerza się, rośnie. W którymś momencie to ciało dociera do mnie: najpierw poprzez chrzest i mocą łaski sakramentalnej jestem w to ciało włączony, otrzymując absolutnie wszystko, co z tą zbawczą tajemnicą Bóg zechciał człowiekowi przygotować. Ale te całe pokłady życia Bożego jakby drzemią we mnie. I Pan Bóg idzie jeszcze jakby krok dalej: na mojej drodze – to jest reguła powszechna ( bo jak my uczestnicząc w Ruchu zaczynamy o tym słuchać, to nam się wydaje, że my jesteśmy jakimś wyjątkiem. A to jest reguła powszechna, co podkreślił Ojciec Święty w swym przemówieniu do kapłanów z Ruchu z 1985 roku, reguła, którą posługuje się Duch Święty) – wewnątrz mojego własnego życia (jak to nam dziś podpowiedział ks. Giussani) stawia ten wymiar cielesności, którą On przeżył po to, by obudzić to wszystko, co juz złożył w nas w sakramencie chrztu świętego. W ten sposób tajemnica Wcielenia uobecnia się dla mnie, uobecnia się w taki sposób, że to mnie jest w stanie poruszyć, przekonać, porwać na nowo. To jest jakby ten ostatni języczek, który jest skierowany przede wszystkim do mnie. To nie jest jakaś tajemnica, wpisana gdzieś tam w jeden tylko czas i w jedno miejsce, ale ona jest w stanie nieustannego dziania się, która wciąż i nieustannie rozszerza się. Chrystus przygarnia wciąż coraz to nowych ludzi, a przygarnia właśnie w ten sposób, że na mojej drodze życia i dla mnie stawia jakąś osobę czy grupę ludzi, z którą ja akurat zderzam się i która budzi we mnie to poczucie oczywistości, o którym też dzisiaj mówiliśmy. I ja wiem doskonale, że to jest właśnie prawda i zaczynam widzieć całość swojego losu w tym niezwykłym pięknie i w tym niezwykle prostym powołaniu. I to jest ten jakby ostatni krok, tu już się nie cofam. Bóg się wciela dla całej ludzkości i dla całego świata, ale to by nic by nie znaczyło, gdyby to Wcielenie nie dotknęło także mnie. Co mi z tego, że ktoś na forum ONZ deklaruje swa miłość dla ludzkości? – to mnie nic nie obchodzi. Natomiast jak ktoś staje przede mną, w moim życiu i mówi: kocham cię – to te słowa coś znaczą.

Proszę zauważyć, że Chrystus jakoś w swoim sposobie działania i spotykania ludzi tę metodę charyzmatyczną dowartościował, bo nigdy w Ewangeliach nie mamy do czynienia z taka sytuacją, by Chrystus zajmował się tłumami, zaniedbując ów personalny rys spotkania się z człowiekiem. On staje naprzeciw konkretnego człowieka i mówi do niego po imieniu: pójdź za Mną. Żeby to jeszcze jakoś przybliżyć posłużę się negatywnym przykładem: człowiek się czasem na cos decyduje i potem w połowie drogi się wycofuje. To jest często nasz ludzki sposób działania. Pan Bóg natomiast jeśli jest Bogiem Wcielonym, o uczyni wszystko, żebyś ty mógł spotkać Go w ludzkim ciele, ty i każde ludzkie istnienie, które zostanie powołanie do życia. Jeszcze raz podkreślam, że jest to reguła powszechna. Jeśli np. my uczestniczymy w charyzmacie, to właśnie po to, aby dla innych stać się tym charyzmatycznym wezwaniem do przeżycia tajemnicy Wcielenia, tzn. wejścia Boga w moje własne życie, nie w nasze życie, ale w moje własne.

Chciałbym jeszcze tylko dopowiedzieć, że przy tak zwięzłych i trafnych określeniach, jak my zaczynamy je tłumaczyć, to każde tłumaczenie powoduje zaciemnienie.

Odnośnie do drugiego pytania: pójście za a naśladowanie. Nie sądzę, abyśmy tu musieli robić jakieś porównania zakresów pojęciowych tych słów, bo one są bardzo bliskie sobie i one wyrażają po prostu jedynie rozumna postawę, która rodzi się w człowieku w momencie, kiedy odkrywa tę wyjątkową Obecność i odczuwa tę oczywistość odpowiadania owej Obecności jego sercu. Co człowiek robi, jeśli coś go zachwyci? – otwiera buzię i patrzy, zapominając o wszystkim. To jest właśnie ten ruch w kierunku Obecności, która się objawia. To jest pójście za, to jest to naśladowanie. (Naśladowania nie należy mylić z „małpowaniem”). To już też dzisiaj mówiłem, że owo pójście za zakłada pewna powtarzalność, ale tu nie chodzi o automatyzm, ponieważ – i  to widzi się na własnym przykładzie – każdy kolejny akt jest aktem bardziej bogatym w świadomość człowieczeństwa.

Pytanie: - Chciałbym prosić o pogłębienie tego stwierdzenia: powinniśmy rozpoznawać rzeczywistość a nie projektować ją.

Odpowiedź: - Ks. Giussani wyraził to innymi słowy w tekście Szkoły Wspólnoty, mówiąc, że przedmiot określa metodę. Rzeczywistość jest czymś, co ja muszę po prostu w pokorze, czyli w prawdzie rozeznać. Ja ją poznaję po prostu, a poznaję, tzn. odkrywam. Czasem jest to bardzo mozolny krok – być może przez to człowiek ucieka jakby przed tym trudem. Kiedy indziej istnieje w człowieku pewna pokusa czy pewne oczekiwanie, które okazuje się zupełnie niezgodne z tym, co odkrywa. I wtedy skłonni jesteśmy mówić – jak już nie raz w Polsce mówiło się – że jeśli fakty są inne, to tym gorzej dla faktów. Weźmy np. rodziców i ich dziecko – rodzice zamiast patrzeć na to, jakie rzeczywiście zdolności ma to dziecko, posyłają go do szkoły muzycznej, bo kupili pianino, a to dziecko ma „drewniane ucho”. To jest właśnie taka ilustracja nie liczenia się z rzeczywistością, nie rozpoznania tej rzeczywistości, tylko projektowania własnej koncepcji na rzeczywistość. To jest szalenie niebezpieczne i temu w dużej mierze wszyscy jakoś ulegamy, ponieważ dzisiejsza mentalność bardzo jest tym skażona. Człowiekowi się wydaje, że już na tyle jest panem wszystkiego, że może o wszystkim decydować. Czym jest np. docierający już do nas problem eutanazji, jeśli nie próbą technicznego rozwiązania problemu śmierci, z którym człowiek sobie nie radzi, a musi sobie poradzić. I zamiast pokornie rozeznać czym jest ta tajemnica, to człowiek mówi: „a to będzie tak i tak”.

Pytanie: - Jak praktycznie przekłada się owo „pójście za” na konkretne decyzje człowieka?

Odpowiedź: - Każdy decyzje podejmuje sam i nikt nie jest w stanie za niego to uczynić. Gdyby ktoś za mnie podejmował decyzje to nie byłoby to pójście za, ani naśladowanie, tylko zwykłe niewolnictwo.

Czym więc jest to „pójście za”, czym jest doświadczenie życia w przynależności do tego towarzystwa? – jest budowaniem mojej osoby do tego, żebym w danym momencie mógł jak najtrafniej rozpoznać rzeczywistość, z którą mam się skonfrontować i jak najtrafniejsze podjąć działanie.

Ale to wcale nie oznacza, że jeśli ja spotkałem towarzystwo chrześcijan, Kościół, towarzystwo Ruchu, że w tym momencie ja już jestem zdolny (albo my razem jesteśmy zdolni) do podjęcia najtrafniejszych decyzji. My nie uzurpujemy sobie prawa do tego, by za kogokolwiek podejmować decyzje. (Gdyby tak było, działoby się bardzo źle). Decyzja jest sprawą wyłącznie osoby. Praktycznym natomiast sposobem korzystania z tej pomocy, jaka jest to wychowujące mnie towarzystwo, jest zwyczajne pytanie, rozmawianie. Ale decyzja i tak należy do mnie. Nikt za mnie jej nie podejmie i ona zawsze będzie obciążona błędem. Momentem objawienia się Chrystusa na tym świecie, moment spotkania z Chrystusem nie zdjął z człowieka tego dotknięcia błędem.

 

Towarzystwo wychowuje mnie. Każdy z nas, na własnym przykładzie – zwłaszcza, jeśli idziemy juz jakiś czas razem – może pokazać szereg błędnych decyzji, które jednak nie zniszczyły jego życia, a które często przez swój błąd były bardzo pomocne i budujące dla jego osobistego rozwoju i dla zaznaczenia jego obecności tam, gdzie jest. To jest przedziwna logika Boża. Jest natomiast rzeczą rozumną korzystać z wszelkich form, jakie to towarzystwo proponuje, po to, żeby w konkretnej sytuacji podjąć decyzję jak najwłaściwszą.

Pytanie: - Co i jak czynić, aby tym, czym żyjemy w takich nadzwyczajnych momentach, jak rekolekcje, wakacje, dzieła, różnego rodzaju spotkania móc żyć w naszym codziennym życiu?

Odpowiedź: Myślę że trzeba w codzienności czynić dokładnie to samo, co robimy w czasie rekolekcji czy wakacji, bo to są te momenty uprzywilejowane, które pokazują nam, co nas rzeczywiście mobilizuje.

Pierwszą rzeczą jest szukanie tego wyrażenia jedności. Czy jest nas dwóch czy trzech, piętnaścioro czy pięciuset – to wszystko jedno. Nawet jeśli jesteś sam – to też szukam wyrażenia tej jedności choćby przez jakąś pamięć o ludziach, z którymi się spotkałem. Na spotkaniu w Krakowie ks. Giussani podpowiadał nam” nos w sobie to przeświadczenie, to pytanie – a co na to moi przyjaciele? A zatem robić to, co robimy tu – wyrażać tę jedność, pójście za. A dalej – uczyć się, tak jak robimy to tu: temu służy Szkoła Wspólnoty. Trzeba ją robić bardzo solidnie, bo to jest rzeczywiście uprzywilejowany instrument. Ruch proponuje podjęcie gestu charytatywnego jako instrumentu wychowawczego – podejmij go; proponuje czytanie biuletynu – podejmij to; proponuje tę otwartość w zapraszaniu innych do uczestnictwa, w tym co ty przezywasz – podejmij to tak, jak robimy to tutaj. Podejmuj wszystko to i proś. A ta prośba zanoszona do Chrystusa znajduje swoja konkretyzację w bardzo zwykłej prośbie wyrażanej wobec przyjaciół, z którymi rozmawiasz o tym, co się w twoim sercu objawia, o twoich niepokojach, o twoich pytaniach. I na tej drodze rośnie zdolność podejmowania decyzji. Przychodzi moment decydowania i podejmujesz decyzję, raz lepszą, raz gorszą. Jak nie umiesz podjąć decyzji, a musisz ją podjąć, to zapytaj po prostu tego, kto cię prowadzi i zrób tak, jak on ci poradzi. Na jakiej podstawie rośnie ta pewność tutaj między nami, czy może jesteśmy jakimś zebraniem geniuszy? – rośnie dlatego, ze tu jesteśmy akurat uważniejsi wobec tych instrumentów, które ostatecznie mamy tez i na co dzień.

Pytanie: - Jak w świetle tak sformułowanej definicji charyzmatu rozumieć sens gestu charytatywnego i misyjnego?

Odpowiedź: - Czym charakteryzuje się chrześcijaństwo? – tym, że tu na tej ziemi Bóg tworzy ludzki fakt i daje mi możliwość zderzenia się z nim, co oznacza, że inicjatywa leży nie w moich rękach.

Jeśli chciałbym odnieść tę definicję do gestu charytatywnego czy misyjnego, to przede wszystkim radziłbym zwracać uwagę na to, że inicjatywa nie leży w moich rękach. Wychowującym jest gest charytatywny nie wtedy, kiedy ja poruszam się powodowany szlachetnością mojego serca, współczuciem czy litością, ale wtedy, gdy ja odpowiadam na zaproszenie, które towarzystwo do mnie kieruje, mówiąc mi: robimy to i to, tak i tak. Ja mogę mieć tysiąc lepszych pomysłów i mogę być o wiele bardziej szczodrobliwy i hojny w swoim sercu, ale ja tę moją szczodrobliwość złożę w ofierze i będę robił tak i tak, tu i tu. Bo inicjatywa nie leży w moich rękach. To samo dotyczy gestu misyjnego, jeśli jest on proponowany.

Mówiąc najkrócej – a nieraz już to sobie przypominaliśmy – wszelkie tego rodzaju gesty musza być wskazane i prowadzone. Wtedy wychowują do przeżycia wiary, w przeciwnym wypadku pielęgnują nasze poczucie ważności. O ile człowiek wiary jest bardzo potrzebny temu światu, o tyle ludzi ważnych ten świat ma już dosyć.

Pytanie: - Chciałam zapytać, jak w konkrecie życia każdego z nas można ocalić tę metodę, autentyczność tej metody?

Odpowiedź: Mam nadzieję, że Pan Bóg jest bardzo miłosierny, co zresztą widać na załączonym obrazku, i On pierwszy jest tym, który ocala. Bo gdyby nas tak puścił wedle naszych możliwości, to by nas na pewno tutaj nie było.

Ocalić autentyczność metody chrześcijańskiej oznacza właśnie na różne sposoby wychowywać się do tego, że moje życie zależy od Kogoś, kto mnie spotyka, kto do mnie przychodzi, kto mnie zaprasza, kto mnie powołuje. I najbardziej rozumnym gestem, budującym i znaczącym gestem z mojej strony jest odpowiadanie na to. I ja staję w postawie kogoś, kto odpowiada a nie wymyśla, kto rozpoznaje obecność i za nią idzie. I tu niezastąpioną rzeczą jest życie w towarzystwie. Nie można ani przez godzinę ocalić tej metody, jeśli zabraknie towarzystwa. To jest podstawowa sprawa, której w dzisiejszym Kościele jakoś za mało., a w polskim Kościele chyba w ogóle brak: wszyscy są autorami swojej drogi do Pana Boga, wszyscy są autorami swojej moralności. Tylko, że nikt z nas nie jest w stanie być autorem ani własnej wiary, ani własnej drogi do Boga, a ni moralności. W ten sposób możemy – jak to już wiemy z naszej Szkoły Wspólnoty – budować co najwyżej jakąś religijność. Ale to nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem, bo religijność to jest jakieś szukanie po omacku tego, czegoś ślad nosi człowiek w swoim sercu, tego związku z tajemnicą Boga, chrześcijaństwo natomiast oznacza rozpoznanie Boga, który przyszedł po to, aby mnie pochwycić.

A więc trwać w towarzystwie, zdeterminować całą swoją świadomość przez przynależność do towarzystwa. Wychowywać siebie mozolnie do przekraczania tej wielkiej bariery, jaka postawił w moim sercu grzech pierworodny. Główna przeszkodą właśnie jest to, iż jesteśmy grzesznikami, bo czym jest grzech jeśli nie obwoływaniem siebie – Bogiem, to jest istota grzechu.

Już nie raz mówiłem i jeszcze raz podkreślam: to jest odpowiedź (=nasza jedność, obecność), nie to, co słyszycie z moich ust, to może jakoś pomagać. Ale to jest odpowiedź, która w pewnym momencie, jeśli będziemy wierni (bo tego się od nas wymaga) ogarnie rzeczywiście coraz bardziej i moją świadomość, i moją wolność, mnie całego.

Ks. Jurek Krawczyk: - Chciałbym moją wypowiedź potraktować raczej jako pewne dopowiedzenie. Na naszym spotkaniu z nauczycielami padło pytanie: Kto cię zagarnął, przyjął, pociągnął do Chrystusa? Patrzył na rzeczy w inny sposób, traktował rzeczy inaczej? I to, co spotkałem ileś tam lat temu, było widoczne w oczach tych, których spotkałem i w sercu, przez inny sposób podejścia do rzeczywistości. Patrzyli na rzeczy, traktowali rzeczy inaczej. I właściwie posłuszeństwo to nie jest ślepe wykonywanie rozkazów, ale jest to podążanie za: pytać i prosić o oczy i serce nowe, a by mieć oczy takie, jak ci, których spotkałem, którzy nieśli w sobie ten charyzmat. I to jest właśnie nasze zadanie według tego, co każdemu jest w życiu dane.

Pytanie: - Moje pytanie dotyczy tego mementu konferencji, w którym była mowa o przezywaniu rozumienia i przemiany. I często przyczyna naszych frustracji jest to, że nie rozumiemy tych pojęć, że źle odczytujemy ich istotę.

Odpowiedź: - Najpierw taka prosta konstatacja: kultura dzisiejsza stwarza pewne problemy, jeśli chodzi o tę rzeczywistość, jaką jest poznanie i przemiana samego siebie, i potem w konsekwencji, całej rzeczywistości. Otóż, proszę zwrócić uwagę na obecność tej metody, w sposób bardzo naturalny ( i tego nikt nie kwestionuje) w najbardziej znaczącym miejscu dla człowieka, jakim jest dom rodzinny. W jaki sposób budzi się poznanie w maleńkim dziecku? – przez obecność matki, ojca, obecność innej osoby. W jaki sposób dokonuje się przemiana? – przez obecność matki. Czyli obecność osoby decyduje o tym poznawaniu i przemianie. Potem dziwnym trafem temu dziecku, które już zaczyna mieć pewną świadomość siebie dzięki tej drugiej osobie, i które dokonało juz pewnego rozwoju (przemiana jest pewnym rozwojem) wmawia się, że obecność innych nic nie znaczy, że ono samo musi wymyśleć koncepcję swego życia i losu. I tu dokonuje się jakiś wielki gwałt: zmienia się ten naturalny porządek na jakąś wymyśloną przez kogoś koncepcję, która ktoś wylansował, inni oklaskali i ona się powszechnie przyjęła. A ks. Giussani zwraca nam uwagę: popatrzcie na pierwszych uczniów Chrystusa: jak oni doszli do poznania siebie do przemiany siebie? – właśnie dlatego, że On się pojawił, a oni przylgnęli do Niego.

Jeśli natomiast to poznanie jest wynikiem pewnej analizy, wynikiem pewnej teoretycznej refleksji i jeśli przemiana jest posiadaniem pewnych reguł praktycznych i ich zastosowaniem, to oznacza to, że zdegradowany jest człowiek w jego wyjątkowej niepowtarzalności. Tymczasem obecność osoby budzi to, co konstytuuje mnie jako osobę ludzką, czyli świadomość i moją wolność i one rozwijają się w sposób właściwy sobie. I rodzi się ta – w najlepszym tego słowa znaczeniu – indywidualność człowieka.

Wszyscy wychowawcy popełniają ten właśnie błąd: uważają, że istnieje jakaś teoretyczna koncepcja osoby i człowiek musi dokonać pewnej refleksji, analizy nad tym ideałem oraz nad sobą, dokonując „gwałtu” na własnej naturze. Tymczasem człowiek ma do dyspozycji zaproponowaną mu przez Pana Boga i powtórzoną w tajemnicy Wcielenia metodę, która uszanuje go do początku do końca, i pozwoli, aby wyrósł kwiat człowieczeństwa, pełne człowieczeństwo: bujne, żywe, bogate.

Dlatego, na przykład, zwróćcie uwagę, że my w Ruchu nie proponujemy nikomu żadnych warunków wstępnych, nikomu nie wyznaczamy żadnego terminu, do którego ma osiągnąć taka czy inna dojrzałość. My każdego z radością przyjmujemy w każdym memencie, w którym on się pojawi czy na pięć minut czy na dziesięć, czy odpowie tak czy tak – to jest naprawdę mało ważne. Ale jest mu podarowana możliwość dokonania tego porównania ( o którym była mowa w dzisiejszej konferencji), które w nim samym budzi prośbę o skorygowanie, ale to jest coś, co od wewnątrz zaczyna w nim żyć i co swoją własną dynamiką czyni bogatsze jego człowieczeństwo.

Pan Bóg stworzył tysiące kwiatów na łące i brzydka byłaby łąka, na której by rosły same róże.

Pytanie: - Czy jest możliwe, że ktoś, kto wydawało się, że przeżył spotkanie i szedł jakiś czas razem z nami, teraz mówi, że to nie było przeżycie owej oczywistości, że to było złudzenie? Czy nie ma w tym jakiejś postawy ucieczki? I Jak pomóc komuś takiemu?

Odpowiedź: - Pomoc nie rodzi się ze świadomości kto tu ma rację. Bałbym się osądzać czy on przeżył tę oczywistość, czy wtedy oszukiwał czy teraz oszukuje. Naprawdę nieważną jest rzeczą, czy umie się ocenić tę sytuację w sposób prawdziwy. Prawdopodobnie nigdy nam się nie uda ocenić tego w precyzyjny sposób i nie o to chodzi.

Możliwość pomocy dla każdego jest stworzona wtedy, kiedy ja pozwalam wychowywać siebie. Jeśli ja pozwalam się wychowywać to oznacza, że w tym świecie jest o jedno miejsce więcej, miejsce, które żyje przynależnością do tej wielkiej tajemnicy życia i kolejna szansa dla zaistnienia konfrontacji życia z ta tajemnicą. I to jest wszystko, co możemy zrobić. Natomiast wszelkie próby na przykład analizy tej sytuacji są tylko męczące i niczemu nie służą, dlatego raczej należy ich unikać.

Nikt nie jest panem drugiego człowieka, nikt nie jest panem ludzkiego serca. Rozumiem twoją troskę i twój ból, zwłaszcza że tu chodzi o kogoś z twoich bliskich, ale nie mamy innej możliwości, jak tylko z całą wiernością i konsekwencją podążać za tym, co nam się wydarzyło, ufając, iż przyjdzie taki czas, że i oni zostaną porwani.

My musimy być cierpliwi, biorąc zwłaszcza pod uwagę naszą polską sytuację, bo bez chełpienia się – my naprawdę mamy wiele do zaoferowania naszemu narodowi, naszemu krajowi. Ale to odpowiadanie naszych braci różnie wygląda i my musimy być cierpliwi, by budować to miejsce, w którym Chrystus jest uznawany za jedyną i wyczerpująca odpowiedź na wszystkie potrzeby ludzkiego serca.

Pytanie: - Jest we mnie silne pragnienie, by żyć coraz bardziej tym, co mnie spotkało, aby pójść za Chrystusem w sposób radykalny, by to nie były tylko słowa. Chodzi mi o to , jak być temu wierną, jak iść za Chrystusem? Kiedy o tym myślę ogarnia mnie strach, że jestem słaba, że nie jestem wierna, że nie potrafię...

Odpowiedź: - Bardzo dobrze, żeś się odważyła wystąpić, bo gdybyś się nie odważyła, to sam bym o tym powiedział. Akurat trafiłem na ten moment spotkania w grupie, kiedy stawiałaś to pytanie. I ja już tobie odpowiedziałem, ale chciałbym teraz powiedzieć wszystkim. Przede wszystkim trzeba prosić, prosić, prosić... Natomiast lęk się bierze stąd, że człowiek wie – na mocy tej pierwotnej oczywistości – że Bóg odpowiada na prośby i tego się boi. Jest to trochę tak, jak z babcią, która opowiada dziecku, jak pięknie jest w niebie, a dziecko mówi: to ja babciu będę się modlić, żebyś umarła, a babcia na to – jeszcze nie teraz! I to dosłownie powtarza się w każdym z nas. Człowiek wie, że Bóg wysłuchuje próśb i dlatego właśnie często się wycofuje, gubi ten pierwszy poryw, który jest porywem łaski, bo ten moment oczywistości przynosi ze sobą jakiś wielki błysk, w którym widać niewyobrażalne wprost znaczenie własnego życia: jego piękno, jego wartość. I człowiek wtedy mówi: Panie, weź mnie. A potem zaczyna się zastanawiać, dochodzą do głosu te wszystkie przywiązania, w których mocno siedzi i mówi: ale jeszcze nie teraz. Więc trzeba prosić, prosić, prosić... ale ze świadomością, że jak Bóg weźmie, to nie trzeba się opierać. Zawierzyć, zawierzyć temu blaskowi Prawdy, który jest podarunkiem tej pierwszej chwili. Ale zawierzenie jest możliwe tylko wtedy, kiedy trzymasz się ręki tego towarzystwa. Nikt nie jest w stanie zdobyć się na tę piękną, najpiękniejszą postawę ofiarowania siebie Panu Bogu bez pomocy tego towarzystwa. To jest jakby ten kolejny punkt tajemnicy Wcielenia. Człowiek nie był w stanie oddać swego życia Bogu, dopóki Chrystus nie przyszedł na ten świat i w swoim człowieczeństwie nie oddał swojego życia Bogu. Trzymając się Chrystusa ja mogę oddać swoje życie Bogu-Ojcu, czyli uczynić najpiękniejszy gest ofiary. To wszystko jest w Eucharystii – dlatego tak bardzo sobie cenimy i kochamy Eucharystię. Tak samo ten konkret naszego życia nie jest w stanie być ofiarowany, jeśli nie trzymamy się tego towarzystwa, które właśnie budzi w nas, podtrzymuje w nas to doświadczenie więzi, piękna, znaczenia, wartości, życia z tym związanego.

Tak więc nie mówmy nigdy Panu Bogu: jeszcze nie teraz. Teraz, bierz!

Pytanie: - Jaka powinna być nasza obecność w naszych parafiach? Jak godzić uczestnictwo w Ruchu z udziałem w różnych aktywnościach w parafii?

Odpowiedź: - Przede wszystkim trzeba nam odróżnić ten poziom, który wychowuje manie jako osobę i ten poziom, w którym obracam się, podejmując jakąkolwiek odpowiedzialność. Poziomem wychowującym mnie jako osobę jest dla mnie ruch Comunione e Liberazione, czyli przez wierność ruchowi ja potem mogę być proboszczem, mogę być synem, mogę być Polakiem, działaczem społecznym, ale wtedy w te wszystkie dziedziny, w te różne odpowiedzialności ja wchodzę wychowany i wychowywany przez moje spotkanie z tajemnicą Chrystusa, które się dokonuje dla mnie wewnątrz tego Ruchu. Dlatego też na przykład pierwszeństwo daję gestowi charytatywnemu Ruchu, który proponuje mi moja wspólnota, dlatego że wychowywany przez gest charytatywny będę umiał rozumniej, korzystniej i bardziej owocnie podjąć jakąś inną odpowiedzialność. Mam nadzieję, że wtedy wejdę w tę rzeczywistość bogatszy w swoim człowieczeństwie, czyli rozumniejszy i bardziej wolny.

Dlatego to nie jest kwestia „godzenia”, tylko to jest kwestia tego, co mówili starożytni: primum edere deinde philosophare: najpierw trzeba jeść, a potem filozofować – jest pierwotna potrzeba, bardzo podstawowa i potem wszystkie inne rzeczy, które składają się na moje życie.

Zdzisław B: Kiedy słuchamy tych pytań, to na podstawie własnego doświadczenia chcę wyrazić swoje przekonanie, że wiele rozterek, wiele pytań jakie się pojawiają, niewierności rodzi się z tego, że jesteśmy na tyle inteligentni, oczytani i osłuchani z różnymi treściami nam głoszonymi, że potrafimy i mądrze pytać, i mądrze odpowiadać. Tak może być. I radziłbym odpowiedzieć sobie samemu uczciwie na pytanie: czy tak się przypadkiem nie zdarza?

Prawda jest to, że mnie nie wolno zachowywać się tak, jak zachowuje się poganin, to znaczy: nie mogę ani przez chwilę pomyśleć, że to ja sam jestem w stanie cokolwiek uczynić. Chodzi mi o to, ze nam po prostu trzeba się zwyczajnie modlić: trzeba prosić o to, aby Chrystus był obecny w moim życiu i tak samo zwyczajnie trzeba dziękować Panu Bogu za ten dar Jergo obecności w konkretnej wspólnocie, w której jesteśmy. Trzeba nam po prostu uklęknąć i podziękować, uklęknąć i poprosić, aby to miejsce, jakim jest moja wspólnota przetrwało, żeby było, żeby nadal w tym miejscu dokonywało się dla innych spotkanie, jakie dla nas się dokonało.

Janek A: - Chciałbym skorzystać z tego momentu, by podzielić się takim bardzo świeżym doświadczeniem więzi przezywanej z całym Kościołem, z parafią, z tym, co w tej parafii się dzieje. Z wielkim wzruszeniem chciałbym publicznie powiedzieć dziękuję: i Olkowi, i wam, moim przyjaciołom w Świdnicy, bo dzięki wam każdą rzecz małą i wielką można przezywać bardzo pięknie. To mogą być bardzo różne drobiazgi, jak na przykład: od zachęcenia własnego dziecka, by wstało wcześniej rano i poszło razem do kościoła, poprzez jakieś drobne gesty charytatywne czy inne, zwykłą jakąś posługę (przygotowanie śpiewów), by wykorzystać każdy moment bycia z Olkiem... I to są rzeczy piękne, które się dzieją. I wtedy jakby niepotrzebne są te jakieś szczegółowe pytania i pewne treści, bonie wyobrażacie sobie nawet, jak bardzo rośnie w człowieku miłość do jednej, drugiej, trzeciej osoby spotkanej w tym konkretnym miejscu, w tym konkretnym czasie – w pamięci o drodze, którą się razem przeżyło. Chciałem to moje podziękowanie powiedzieć Panu Bogu, i to temu Panu Bogu cielesnemu.

 

 

 

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją