Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2004 > marzec / kwiecień

Ślady, numer 2 / 2004 (marzec / kwiecień)

Listy

Cuda codziennego życia

i inne...


Drogi Księże Giussani. Po długich oczekiwaniach i staraniach w naszym domu pojawiły się nowe dzieci, powierzone naszej opiece. Fakt ten jest niewątpliwie owocem wielu przemyśleń, rozważań, a także naszej nieświadomości. Przede wszystkim jest on jednak owocem słowa „tak”, rezultatem prostego trwania przy spotkaniu, jakie nam się wydarzyło. Oto nagle w naszym życiu pojawiło się wiele zmian. Próbowały one nas niejednokrotnie jakoś niszczyć, zarazem odsłaniały nam wiele małych cudów codziennego życia będąc dla nas pocieszeniem w trudnych chwilach. Obecność Chrystusa pośród tych wydarzeń coraz bardziej się konkretyzowała, począwszy do osoby ks. Mauro przez przyjaciół z naszej wspólnoty. Dłonie bliskich pomagające podczas przeprowadzki, telefony „matek” oferujących pomoc przy opiece nad dziećmi. Wreszcie pozostali domownicy, początkowo wahający się i jakby sparaliżowani, w pewnym momencie, zaczęli nas wspierać i utwierdzać w podjętej decyzji. Teraz, kiedy patrzę na moją rodzinę, po zakończonej przeprowadzce, kiedy są w niej nowe dzieci, wiem, że wszystko jest dziełem Jezusa, który działa nieustannie w nas poprzez innych ludzi. Zrozumieliśmy, że nie można zupełnie nic bez tego wsparcia i pomocy. Przecież nawet wtedy, kiedy coś wydaje się nam już niemożliwe i czujemy się obezwładnieni trudem i bólem, On wciąż z nami jest i nieustannie nas wspiera. Jeśli tylko w codziennym życiu nie zabraknie ci odwagi, by nadal za Nim iść, Jego obecność będzie dla ciebie zawsze coraz bardziej widoczna.

Dino i Antonella, Brugherio

 

Wyjątkowy dzień

Drogi Księże Giussani. W piątek poprzedzający Dzień Inauguracji Roku Pracy Ruchu, który odbywa się w Londynie, miałam wyjątkowo ciężki dzień w biurze, gdzie pracuję. Moja szefowa od ponad tygodnia ukrywała się przede mną, nie mogąc znaleźć dla mnie bodaj pięciu minut. Spędziałam cały dzień chodząc między gabinetami, aby wyżebrać dla siebie choć namiastkę jej cennego czasu. Tego samego dnia kolega, bez specjalnego powodu, odmówił mi pomocy w rozwiązaniu trudnej kwestii. Bardzo zdenerwowana pomyślałam: „Właśnie mój drogi rozpoczęła się między nami wojna. Poczekam do następnego razu, kiedy ty będziesz czegoś potrzebował...!”. Byłam wściekła i było mi przykro z powodu atmosfery w pracy. W pewnym momencie zadzwoniła do mnie koleżanka, Greczynka, którą kiedyś zaprosiłam na grilla do domu moich przyjaciół z Memores Domini. Zaproponowała wyjście na kawę. Od razu przyszło mi do głowy, żeby zabrać ją na Dzień Inauguracji Roku Pracy. Wzięłam dla niej ulotkę „Edukacja i praca” i nagle przyszła mi do głowy następująca myśl: „Jak mogę ją tam zaprosić? Przecież jestem wściekła! Kiedy zapyta co u mnie słychać, nie będę mogła nie opowiedzieć jej co u mnie zaszło”. W każdym bądź razie coś ciągle nie dawało mi spokoju i zapytałam siebie: „Dlaczego chcę ją zaprosić na Dzień Inauguracji? Dlaczego w ogóle ja tam idę?”. Wzięłam ulotkę i udałam się na spotkanie. Zgodnie z wcześniejszym przypuszczeniem, spytała o samopoczucie, a ja opowiedziałam o wszystkim, dodając przy tym, iż oczekuję od mojej pracy zupełnie czegoś innego. Nie wystarcza mi to, co codziennie zastaję w biurze. W końcu powiedziałam, że chciałabym żyć moją pracą w sposób bardziej ludzki i dlatego też zapraszam ją do spotkania z moimi przyjaciółmi. Mogliby oni opowiedzieć o bardziej fascynującym sposobie życia. Najbardziej uderzył mnie w moim zaproszeniu fakt, że sama nie jestem osobą, która wszystko rozumie. Nie zaprosiłam jej ponieważ jestem dobra i nigdy się nie denerwuję, ale jestem inna poprzez towarzystwo, czyli przyjaciół, których spotkałam na swojej drodze. Przyjaciele ci, nieustannie podsycają we mnie pragnienie, pobudzają mnie do przemiany, pozwalają zobaczyć i dotknąć fascynującego sposobu życia pociągającego bardziej, niż ja sama mogłabym to sobie wyobrazić.

Emanuela, Londyn

 

Szczęście Chiary

Chiara, nasza córeczka, pojawiła się w naszej rodzinie wywracając do góry nogami plany, oczekiwania, wizje wspólnego życia. Podczas wielu lat zawsze towarzyszyły nam błagania Boga o jej wyzdrowienie, ofiara naszego cierpienia i prośba o pomoc, w coraz bardziej świadomym potwierdzaniu słów: „Niech mi się stanie według słowa Twego”. Jesteśmy przecież pewni, że Bóg kocha Chiarę i każdego z nas. Wiele razy w ciągu zwykłych dni przeważa trud, zarzut, ból, roztargnienie. Wygrywa wtedy nicość. Często zdajemy sobie sprawę, że uciekamy od rzeczywistości, w tym znaczeniu, że zaczyna w nas przeważać brak realizmu i wyobrażenie. Zauważamy wtedy, że nasze spojrzenie jest bardziej zwrócone na to, czego brak, nie zaś na obecność... i zaraz serce staje się smutne. Chiara przez to, że jest inna pozostaje ciągłym wezwaniem, nieustającą prowokacją, by ukochać rzeczywistość taką, jaka jest. Kiedy dzięki łasce stajesz naprzeciw rzeczywistości z iskierką świadomości, że uczyniona ona została przez Niego, zaczynasz pojmować rzeczy, wydarzenia, twarze ludzi. Wszystko ma inny wymiar. Niedawno Chiara została poddana serii badań. Po ich przeprowadzeniu pani psycholog rozpoczęła z nami rozmowę od słów: „Chiara jest szczęśliwym dzieckiem!”. Czy jest coś, czego pragnie się bardziej dla swojego dziecka i dla siebie, coś ponad to, by było ono szczęśliwe? Natychmiast po usłyszanych słowach stało się dla nas jasne, że to nie nasza zasługa. Wszystko, co się wydarza, jak mówił papież Luciani (Jan Paweł I), jest owocem dobra, łaski i miłosierdzia Pana, który daje siłę, pokój i umiejętność kochania. Czy jest coś, czego należałoby pragnąć bardziej, od całkowitego zaufania Panu?

Maria i Michele, Treviso

 

Wdzięczność z uśmiechu

Najdroższy Księże Giussani. Jestem lekarzem w szpitalu św. Anny w Como. Miałem okazję spotkać tam 53. letnią kobietę, która w wieku 31. lat, na skutek wypadku lotniczego doznała uszkodzenia szpiku połączonego z paraliżem kończyn dolnych i pęcherza. Kobieta z powodu infekcji dróg moczowych poddana została długiemu leczeniu na oddziale intensywnej terapii naszego szpitala. Po usunięciu kamienia i amputacji kilku palców prawej i lewej dłoni, położono ją na oddziale. Stan chorej stopniowo się polepszał, jednak pacjentka, doszedłszy do pełniejszej świadomości odmówiła kontynuacji leczenia i przyjmowania pokarmów. W takiej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak usiąść przy łóżku osoby, która momentami lekko drzemiąc, patrzy na mnie nieobecnym wzrokiem, że czuję w jej spojrzeniu jakiś wyrzut. Zacząłem dwoić się i troić wyjaśniając motywy, uzasadniające konieczność poddania się dalszemu leczeniu. Nagle pomyślałem, że jedynym uzasadnieniem jest zdanie sobie sprawy, że choć jej przeznaczenie jest tajemnicze i trudne do zrozumienia jest ono przeznaczeniem dobrym. W tym momencie przestałem mówić. Ograniczyłem się do kontaktu wzrokowego. Trzymając jej zniekształconą dłoń i myślałem, że przeznaczenie dla mnie, w tym momencie jasne, dla niej pozostawało dalekie i groźne, dlatego mogłem o nie dla niej poprosić. Zacząłem modlić się w ciszy. Coś podobnego, choć nieco w inny sposób ogarnęło oddziałową, pielęgniarki i kolegów. Było czymś bardzo pięknym widzieć z jaką opieką i troska wszyscy czekaliśmy na możliwość zmiany podjętej decyzji. Następnego dnia pacjentka rozpoczęła na nowo leczenie, przyjmowanie pokarmów. Po kilku dniach zapytała: „Czy mogę Pana ucałować?”. Pojawiła się cudowna, prawdziwie ludzka wdzięczność. Nastąpiło stopniowe odzyskiwanie sił i chęć planowania przyszłości. Pewnego dnia, przeglądając się w lustrze, kobieta powiedziała: „Pozostał mi jeszcze piękny uśmiech”. Czymś zupełnie nadzwyczajnym były jej słowa o chwilach rezygnacji: „Jestem wdzięczna za to co mi się wydarzyło, ponieważ dzięki temu zdałam sobie sprawę, jak wiele osób mnie kocha”. Drogi Księże Giussani, opowiedziałem ci tę historię, żeby podziękować za nieustającą, serdeczną, wychowawczą troskę o naszą naturę. Prawdziwość jej wyraża się poprzez zmysł religijny i urzeczywistnia się w spotkaniu z Chrystusem, dzięki któremu wszystko staje się cudem.

Carlo, Buccinasco

 

Zaufać Maryi

Najdroższy Księże Giussani. Zaprowadziłam dzieci do przedszkola i właśnie przygotowałam się do pójścia do pracy, kidy około 10.30 zaatakował mnie silny ból brzucha. Pogotowie natychmiast zabrało mnie do szpitala, gdzie moim przyjaciele lekarze oznajmili, że jestem w ciąży, tyle że jest to ciąża pozamaciczna. Konieczny okazał się transport do innego szpitala, sytuacja pogorszyła się do tego stopnia, że wymagała natychmiastowej interwencji. Zrozumiałam, że moge się nie obudzić po operacji i zaczęłam modlić się do Maryi. Nie do końca wiedziałam o co mam prosić, czy za moje dzieci, za męża, czy wreszcie za siebie samą... zastosowałam się jedynie do formy modlitwy i całkowicie zaufałam. Dopiero teraz jestem w stanie wszystko zrozumieć. Pan ocalił mnie prostą formą modlitwy (podjęli ją także wszyscy ci, którzy modlili się za mnie przez trzy i pół godziny). Chrystus nie zostawił mnie samej, nieustannie mi towarzyszył poprzez męża, przyjaciół, rodzine, rodziców moich uczniów... i przez moje dzieci. Mój sześcioletni Andrea powiedział do mnie: „Mamo, ale przecież mogłaś umrzeć przez tę krew w brzuchu!”, po chwili dodał: „Na szczeście mój braciszek nie umarł, ale jest aniołkiem!”. Nie mogę teraz podchodzić do mojego życia, tak jak kiedyś, nie mogę zapomnieć o wielkim miłosierdziu Pana. Codziennie zadaję sobie pytanie, dlaczego Pan tak wyróżnił właśnie mnie i proszę Maryję o Jej wsparcie, by pomagała mi pamiętać o doznanym cudzie pośród wszystkich okoliczności mojego codziennego życia.

Elisabetta, Muggio

 

Inny weekend

Drogi Księże Giussani. Serenę poznałam na uniwersytecie, studiujemy ten sam kierunek. Razem pojechałyśmy na zjazd do Rzymu i inne organizowane przez nas spotkania owocujące w momenty pozwalające nam jeszcze bardziej zacieśnić więzy przyjaźni. Opowiedziałam jej, że często odwiedzam przyjaciela w Rimini. Ona też tam mieszka. Poinformowałam ją, ze w dniach 12-14 grudnia będę w jej mieście i mogłybyśmy się spotkać. Nazajutrz przyszła do mnie zadowolona z następującą wiadomością: „Na weekend wszystko już załatwione. Przedstawię ci wszystkich moich przyjaciół, zabiorę cię tu i tam...”. Propozycja była całkiem niezła. Do tej chwili jednak nie powiedziałam jej, po co tak naprawdę wybierałam się do Rimini! Było mi trochę przykro obawiając się, że wiadomość nazbyt ją „poruszy”. Serena mogłaby też pomyśleć, że chcę ją namówić, do przyjścia na nasze Rekolekcje, albo nawet do wstąpienia do CL. W końcu zaczęłam z nią rozmawiać, kiedy nagle przerwała mi mówiąc: „Wiem, jesteś z CL”. Trochę się zablokowałam i spytałam skąd wie. Odpowiedziała: „To proste. Wy z CL jesteście wielkimi organizatorami i trzymacie się w grupie. W Rimini jest was wielu, wszyscy ci głęboko przekonani, świętoszkowaci, umoralnieni itp.”. Odpowiedź całkowicie mnie „zatkała”, z drugiej strony ogormnie poruszyła, ponieważ nie była oskrażeniem Ruchu. To raczej prowokacja tak dla niej, jak i dla mnie. Odtąd widywałyśmy się coraz częściej i syskutowałyśmy o „sprawach życia”. Serena przyszła na Rekolekcje. Usłyszała ks. Pino, Cesanę, Widmera, zobaczyła nawet Ciebie, poznała moich, a ja jej przyjaciół. Przez trzy dni byłyśmy razem, zeby zrozumieć kim jesteśmy i co mamy zamiar robić w tym dziwnym świecie. Pewnego wieczora wyszłyśmy z naszymi przyjaciółmi do pubu. Serena wyciągnęła sporządzone notatki i powiedziała: „Wiesz, nie jest tak, jak mówią inni. Ruch wcale nie jest taki zły”. Nie trzeba się bardzo wysilać, by zrozumieć prawdziwy sens życia. Jedyne co trzeba robić, to kierować się sercem; w nace, przebywając ze swoim chłopakiem, rodzicami, przyjaciółmi. Życie staje się wtedy naprawdę obecnością, ponieważ powoli uczymy się żyć i kochać. A żyje i kocha się dla Nieskończoności.

Silvia, Ancona

 

Dom dla Giovanniego

Drogi Księże Giussani. W sobotę udałem się do Ośrodka „Emanuele Olians”, gdzie pracuję charytatywnie, pomagamy znaleźć dom będącym w potrzebie. Wraz z przyjacielem rozmawialiśmy z Giovannim, młodym człowiekiem z Afryki, pochodzącym z Togo. Giovanni opowiedział nam swoją historię. Studiował w Afryce ekonomię. W jego kraju panuje dyktatura wojskowa i pewnego dnia, w zamieszkach między manifestującymi studentami, a wojskiem został aresztowany i spędził w więzieniu 9 miesięcy. Następnie uciekł do Włoch prosząc o azyl polityczny. Tu znalazł pracę, a ponieważ nie zarabia zbyt wiele nocuje w publicznej noclegowni, musi ją jednak opuścić pod koniec miesiąca. Jednym słowem, ten młody człowiek niczego nie posiada! Najbardziej zaskoczyło mnie, kiedy wyciągnął z kieszeni różaniec i trzymając go w dłoni, zdecydowanym głosem, zwracając się do nas po imieniu stwierdził: „Słuchajcie, ja nie mam nic, ale to jest moja siła i ratunek. Mam nadzieję, że będziecie mi mogli pomóc. Nawet jeśli tak się nie stanie i tak będę zadowolony, że was poznałem, ponieważ życie składa się z takich właśnie spotkań, Maryja pozwoliła mi was dzisiaj spotkać!”. Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Rzeczywistość w końcu dzieliła mi odpowiedzi, a moje płuca niespodziewanie nabrały świeżego powietrza.

Nicola

 

Muzułmańskie dzieci

Drogi Księże Giussani. Pracuję w Kosovie, przy AVSI i biorę udział w projekcie kształcenia animatorów. We wrześniu rozpoczęliśmy warsztaty w Letnicy, wiosce gdzie znajduje się jedyne sanktuarium maryjne w tym regionie. Miejsce niezwykle drogie wszytkim tutejszym mieszkańcom, także Matce Teresie. W tej wiosce zaczęliśmy pracę z katolickimi, albańskimi dziećmi, włączonymi do projektu AVSI „Pomoc na odległość”. Pewnego dnia podczas wspólnej pracy na podwórzu, zobaczyłam za bramą parafialną grupę innych dzieci: córki i synów macedońskich muzułmańskich uchodźców. Uciekli do Letnicy z powodu zamieszek w Macedonii. Zawołałam je i zaprosiłam do pracy z nami, nie skorzystały jednak z mojego zaproszenia. Będąc muzułmańskimi dziećmi, nigdy nie kontaktowały się one z dziećmi katolickimi. Pewnego jednak razu, same do nas przyszły i z niepewnością oraz wahaniem powoli zaczęły słuchać nauczyciela. Pod koniec dnia zaśpiewaliśmy nawet razem piosenkę na pożegnanie. Szkoda, że nie widziałeś jak na nas patrzyły. Jakby nikt nigdy przedtem z nimi nie śpiewał! Tak zaczęło się coś zupełnie nowego! Nawet tamtejszy proboszcz zapewnił nas, że po raz pierwszy dzieci muzułmańskie i katolickie pracowały razem. Początek nie był wcale łatwy, gdyż nasze dzieci wcale nie chciały takiej współpracy. Próbowalismy im wtedy wytłumaczyć, że Kościół jest miejscem dla każdego, a religia, tradycja, czy różnorodność kultur nie stanowią przeszkody do wspólnej pracy. Teraz, ilekroć przybywamy do wioski, wszystkie dzieci: katolickie i muzułmańskie czekają na nas. Najbardziej niesamowite i wzruszające było obserwowanie jak muzułmańskie dzieci, początkowo z dystansem, nieufne i przestraszone, z biegiem czasu i bez przymusu z naszej strony, po prostu związały się z nami. Spotkanie z dziećmi było dla mnie okazją, by na nowo i jeszcze pełniej odkryć, jak bardzo jestem kochana, podtrzymywana i otaczana opieką. Spotkanie pozwoliło mi też na nowo zrozumieć, że wychowanie, które rodzi się ze spotkania z Chrystuem, jest najcenniejszą posiadaną przez nas bronią. Powierzam Twojej modlitwie, także Matce Bożej z Letnicy każde z tych dzieci, aby malutkie ziarenko, które się zrodziło przyniosło w ich życiu duży owoc.

Carla, Kosowo

 

Cuda w parafii

Najdroższy Księże Giussani. Dzięki obfitości Bożej łaski (to znaczy dzięki temu, że w 1965 roku Cię spotkałem) wciąż wydarzają mi się małe cuda. Młoda rodzina uczęszczająca co tydzień na Szkołę Wspólnoty otwartą dla wszystkich w mojej parafii (przychodzi 35 dorosłych osób) przyszła by złożyć mi życzenia bożonarodzeniowe. Usłyszałem takie oto słowa: „Często opowiadasz nam o humanitarnym dziele Lorenzo Costy... pomyśleliśmy, że w tym roku zamiast kupować sobie prezenty damy ci kopertę ze 150 euro, abyś przekazał je Lorenzo. Mamy wszystkiego pod dostatkiem, nawet za dużo”. W kolejną niedzielę, po mszy świętej, podchodzi do mnie jedna z matek, od niedawna chodzi do kościoła, i mówi:  „Mój syn jest uzależniony od narkotyków, marnuje mi wszystko... proszę wziąć skromne 15 euro i oddać je przyjacielowi Lorenzo, którego cytował ksiądz w dzisiejszym kazaniu”.

Don Francesco, Casale Monferrato

 

Jedyne prawdziwe bogactwo

Drogi Księże Giussani. W 1966 roku spotkałem Ruch Comunione e Liberazione i zyłam tym spotkaniem na ile tylko umiałam i mogłam. Niestety w latach 1969-1970 odeszłam z RUchu. Cała nasza grupa rozsypała się na skutek poważnego kryzysu. Czułam się bardzo zagubiona i zdradzona. Bez większego zastanowienia nad tym, co robię zajęłam się poltyką. Zaczęłam kroczyć trudnymi i zawiłymi ścieżkami angażując się w nowe doświadczenia. Co pewien czas, z mojego serca wydobywało się wołanie, tęsknota, którą często tłumiłam. Kiedy zdarzało mi się wejść do kościoła i usłyszeć znajome pieśni CL, wychodziłam poruszona i speszona. Wydawało mi się, że Bóg o mnie zapomniał, a może byłam tak bardzo głupia, że nie słyszałam, nie widziałam i nie rozumiałam Jego głosu, pojawiającego się w głębi mojej duszy? W roku 1999 zaczynając pracę w dużym przedsiębiorstwie w Mediolanie, Pan zapukał do moich drzwi. Spotkałam Ruch. Tym razem byłam na tyle uważna i czujna, że powiedziałam „tak” i będzie mi ono towarzyszyć aż do śmierci. Zrozumiałam, że pomimo moich zdrad, grzechów i błędów, On mnie zawołał, spojrzał na mnie, małą i kruchą. Jego Nowina wkroczyła w moje życie, a mój dom, rodzinę. Niedawno otrzymałam list aprobujący wstąpienie do Bractwa. To najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam. Okładka grudniowego Tracce (Śladów) ponownie wezwała moje serce: „Wolność człowieka jest jego ocaleniem”. teraz ocaleniem jest boska Tajemnica udzielająca się człowiekowi. To największe bogactwo, które posiada każdy z nas. Wszystko, czego nas nauczyłeś, o czym nam powiedziałeś jest świadectwem wychowania, ofairowanego nam jako testament dla naszego życia. Może on nami kierować i pozwala w podtrzymywaniu jedni drugich. Dziękuję za Twoje, dane nam, ojcostwo.

Erberta, Milano

 

Wakacje w Argentynie

Drogi Księże Giussani. Jesteśmy młodymi ludźmi z CL. Nasze imiona to: Martino i Veronica w Bergamo i Rino z Cremony. W okresie Bożego Narodzenia pojechaliśmy z Księdzem Albertem do Argentyny. Przed samym wyjazdem nasz odpowiedzialny ks. Giorgio powiedział: „Przebywajcie z nimi, dzielcie razem każdą chwilę i dajcie świadectwo o wszystkim, co wam się wydarzyło i czego się nauczyliście”. Im bliżej wyjazdu, tym bardziej pojawiały się w nas obawy. Powiedzieliśmy sobie, że jedynie rozsądną w tej sytuacji jest modlitwa  i zawierzenie wszystkiego Maryi. To też uczyniliśmy w najważniejszym sanktuarium argentyńskim Virgen de Luhan. Mieliśmy okazję zobaczyć kobietę, siedzącą w ławce i karmiącą piersią dziecko. Ten widok pomógł nam zrozumieć, że nasze przywiązanie do Maryi powinno być właśnie takie, jak przywiązanie dziecka do piersi matki. Istotnie Maryja jakby „wmieszała się” we wszystko. Dzięki przyjaciołom z naszej wspólnoty zdołaliśmy zapłacić za podróż, a 12 godzin spędzonych w autokarze podczas podróżny na wakacje młodzieży CL, jak się okazało, nie było dla nas żadnym ciężarem. Przeciwnie były to niezwykle cenne chwile, kiedy mogliśmy poznać przyjaciół. Sam fakt, że nie znaliśmy ich języka wcale nie przeszkodził w zawiązaniu prawdziwie pięknych więzi. Niezykle poruszyło nas dzieło ojca Mario. Namiastka raju w jednym z najbiedniejszych i najbardziej zaniedbanych miejsc Buenos Aires. Patrząc na całą strukturę przedsięwzięcia, szkoły i warsztaty, od razu widać, że temu księdzu nie była obca troska o wychowanie. Polega ona na przyjmowaniu osób ze wszystkimi ich potrzebami i ukazywaniu piękna przyjaźni i domu. Kolejne doświadczenie to wakacje ze 150 młodymi ludźmi z CL, z całej Argentyny, niektórzy jechali autokarem nawet 18 godzin. Od samego początku zostaliśmy przyjęci przez osoby, które widzieliśmy przecież pierwszy raz w życiu, a wydawały się nam znane od zawsze. Poruszyła nas ich prostota i otwartość na wszystko: na przykład na naszą inność w podejmowaniu różnych gestów. Oni nigdy na nic nie narzekali. Podziękowali nam za zbiórkę pieniędzy, organizowaną we włoskich szkołach dla zapewnienia stypendiów naukowych dla nich i ich przyjaciół. Podczas wspólnych wakacji pracowaliśmy nad wystawą o szczęściu. Rozpoznaliśmy się w tym samym pytaniu i odpowiedzi, bardziej niż w tym samym trudzie, czy zapomnieniu. Francesco napisał do nas, że minione wakacje nan owo go ukształtowały. Podczas wszelkiego rodzaju spotkań wyrażone zostało pragnienie kontynuacji także w domach, w trudnych sytuacjach rodzinnych i społecznych. Wróciliśmy do Włoch. Co zrobić, żeby teraz nie utracić otrzymanej łaski? Jak kontynuować przyjaźń rozpoczętą w Argentynie? Pragniemy, aby ona i przezyte przez nas wszystkich doświadczenie, trwały w nas i w naszych argentyńskich przyjaciołach na zawsze.

Martino, Rino i Veronica

 

Opiekun Duch Święty

Jestem nauczycielem języka włoskiego w państwowym gimnazjum. Zaproponowałem moim uczniom, aby włączyli się do towarzystwa tzw. „Poszukiwaczy Graala”. Pięciu z nich odpowiedziało na zaproszenie i zaczęło uczestniczyć w wielu propozycjach. Wśród nich obecny jest L., chłopiec z III klasy, syn protestanckiego pastora. Rodzice zawsze zachęcali go di uczestnictwa w „Graalu” ze względu na szacunek jaki mi okazywali i poprzez pozytywny osąd wartości wychowawczej proponowanego doświadczenia. Kilka dni temu chłopcy złożyli przyrzeczenie. Wyrazili w nich chęć przylgnięcia do tego doświadczenia, zawierzając się jednemu ze świętych, jakich poznali podczas całorocznej pracy. L. napisał następujące słowa: „W tym roku przystąpiłem do grupy przyjaciół - Poszukiwaczy Graala”, co zmieniło moje życie. Zdecydowałem się na uczestnictwo w tym doświadczeniu, ponieważ potrzebowałem towarzystwa innego, od tego w którym przebywałem do tej pory. Nawet jeśli moje życie nie będzie się składało tylko z pięknych chwil, wiem, że w tym towarzystwie poradzę sobie z wieloma wątpliwościami i problemami. Jako pratrona wybieram Ducha Świętego, ponieważ jestem protestantem i nie przywykłem modlić się do świętych".

List podpisany

 

Moje zapiski

Najdroższy Księże Giussani. Czuję, że powinienem Ci podziękować za ojcostwo, otaczasz nim każdego z nas, oraz za całe piękno którego dośwaidczyliśmy poprzez charyzmat, jaki zechciał Ci dać Pan. Na nowo biorę do ręki moje zapiski, poczynione na przestrzeni wszystkich lat mojej drogi i przynależności do historii i towarzystwa Ruchu. Naprawdę to zadziwiające ponownie odkrywać jak bardzo nam zawsze towarzyszysz odkrywając i wskazując drogę. Kiedy przypominam sobie wszystkie momenty wspólnego doświadczenia, zdaję sobie sprawę, jak dobry jest Boży zamysł w stosunku do nas, jak wychodzi nam on naprzeciw w sposób nieprzewidywalny i nieoczekiwany. To wspaniałe czuć się tak bardzo kochanym i przyjętym za to, jakim się jest. Jesteśmy nieustannie ocalani. Zaczynam rozumieć jak bardzo kocham to doświadczenie, twarze, które Pan przede mną stawia. Proszę o oddanie mnie w ręce Maryi, aby być na nowo prowokowanym i poruszanym tym, co się wydarza, by rozpoczęte dzieło Pana mogło dopełnić się według Jego woli. Anioł Pański oraz Przyjdź Duchu Święty są najpewniejszą metodą aby nauczyć się tego kryterium. Niech Pan podtrzymuje Cię i wspiera poprzez matczyny uścisk Maryi.

Gianluca, Milano

Piękny dzień

Najdroższy Księże Giussani. Ponownie czytam Wydarzenie chrześcijańskie i dziękuję Ci za „piękny dzień”. Dziękuję Ci za to, że jesteś narzędziem łaski. Bardzo Ci za to dziękuję. Wybacz, że zwracam się do Ciebie przez „ty”, ale na ile ktoś jest drugiemu bliski, na tyle to „ty” nie przechodzi w nic innego, jak tylko w zażyłość i wzajemność uczuć. Módl się za mnie i za moją rodzinę. Niech wielbiona pod każdym gwieździstym niebem Maryja, chroni Cię abyś mógł kontynuować głoszenie Dobrej Nowiny.

Stefano, Treviglio

 

Nowy smak życia

Chciałem podzielić się z wami radością ostatnich, wspólnie przeżywanych wydarzeń. Mogłem wraz z siedmioma innymi osobami z Polski, uczestniczyć w rekolekcjach w Rimini. Był to dla mnie bardzo szczególny czas, chociażby dlatego, że połowę rekolekcji (trwających trzy dni) przeleżałem z gorączką. Choroba trwała jeszcze po ich zakończeniu około tygodnia. Po powrocie do Polski zadałem sobie podstawowe pytanie: czy warto było spędzić około 35 godzin w aucie, następnie kolejny dzień w łóżku? Musiałem oczywiście wykrzyczeć TAK, właśnie warto było! Widok siedmiu tysięcy młodych ludzi, spotykających się w imię Chrystusa jest absolutnie poruszającym, tak realnym, tym dlaczego naprawdę warto poświęcić znacznie więcej. Bardzo ważne były dla mnie słowa księdza Pino, przywołując postać paralityka z Ewangelii, podkreślił, że nasze człowieczeństwo zostaje rozbudzone w spotkaniu z Obecnością, przez nią postrzegamy następnie każdy aspekt naszego życia. Dla mnie wydarzenie spotkania dokonało się w listopadzie 2001 r. Wtedy pierwszy raz poszedłem na Szkołę Wspólnoty. Widzę jak abstrakcyjny był wtedy dla mnie Bóg, klasyczny obrazek staruszka siedzącego w niebie i właściwie niemającego żadnego związku z moim życiem. Dzięki Wam, dzięku spoktaniu z Ruchem, Chrystus stał się twarzą konkretnych osób, znanych mi z imienia i nazwiska, z którymi mogę się spotkać, porozmawiać. Od tego momentu życie nabrało „nowego smaku”. Ostatni czas był dla mnie szczególnie naznaczony Bożą obecnością, chodzi o wakacje w Sosnówce. Jechałem w postawie pełnej otwartości i dyspozycyjności wobec wszelkich propozycji, jakie mógłbym tam otrzymać. Uważam zresztą, że jest to jedyna możliwość weryfikacji każdej danej nam propozycji. Pojechałem tam dlatego, że chciałem ten czas spędzić z Wami, z ludźmi, którzy mi towarzyszą i wspierają w drodze ku memu przeznaczeniu, czyli wieczności. Podczas dwóch wspólnych wycieczek w góry, słuchania Mszy koronacyjnej, czy oglądania „Amatora”, stawaliśmy wobec obiektywnego piękna. Czegoś, co we mnie rozbudziło i bardziej rozwineło człowieczeństwo. Dzięki bowiem tym wydarzeniom stałem się bardziej człowiekiem, świadomym swoich pragnień, ich wymiaru i tego co może je spełnić.

Konrad, Wrocław

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją