Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2001 > Biuletyn nr 4

Ślady, numer 1 / 2001 (Biuletyn nr 4)

Listy

Tu się narodził ruch

6 stycznia 2001 roku, w dzień Objawienia Pańskiego, w parafii Matki Bożej Królowej Polski na Osiedlu Młodych w Świdnicy, odbyło się spotkanie Bractwa CL. W spotkaniu tym, które miało charakter otwarty, uczestniczyli członkowie Bractwa, ludzie będący jeszcze poza nim, a także ci, którzy sprzed laty, z różnych powodów utracili kontakt z Ruchem.


Zwłaszcza obecność tych ostatnich sprawiła nam wiele radości, gdyż ożyły wspomnienia, nie tylko z tamtego czasu, szczególnego dla późniejszego życia wielu z nas, ale także i miejsca, gdzie wartość naszego życia nabierała nowej jakości.

Parafia Matki Bożej Królowej Polski powstała w 1982 roku, na mocy dekretu kardynała Henryka Gulbinowicza. Proboszczem nowej parafii został ksiądz Kazimierz Jandziszak, którego zadaniem było organizowanie życia parafii oraz budowa nowego kościoła. Wśród pomagających mu księży wikarych był w tym czasie ksiądz Józef Adamowicz i to właśnie wtedy zaczęła się nasza wspólna historia. To właśnie ksiądz Józef w 1983 roku, po powrocie z rekolekcji w Olsztynie pod Częstochową, które prowadził ks. Luigi Giussani, zaproponował nam nowy sposób przeżywania własnego życia, czyli doświadczenie Ruchu CL. Na pierwsze spotkanie przychodziliśmy z różnych powodów. Jedni pragnęli zaangażować się pełniej w życie nowej parafii, inni, po doznanym nawróceniu , szukali bliższego kontaktu z Bogiem i drogi, którą z pomocą innych mogliby ku Niemu iść, a jeszcze inni, po doświadczeniach życia w innych wspólnotach (Żywy Różaniec, Rodzina Pallotyńska, Klub Inteligencji Katolickiej), pragnęli jakiejś kontynuacji, choć na innej drodze. Sporą część stanowiła młodzież - uczniowie księdza Józefa. Pierwsze spotkania cechowała pewna satysfakcja nowym doświadczeniem, która z czasem przerodziła się w nadzieję na bardziej świadome przeżywanie chrześcijaństwa. Później spotkania, odbywające się w salkach katechetycznych, stały się, już systematycznymi szkołami wspólnoty.

Ksiądz proboszcz początkowo przyglądał się poczynaniom rodzącego się Ruchu, by w końcu zaakceptować w parafii jego obecność, czego wyrazem był nasz wspólny wyjazd do Barda Śląskiego, gdzie w Sanktuarium Matki Bożej Strażniczki Wiary, z księżmi Zdzisławem Seremakiem, Józefem Adamowiczem i Stanisławem Rudzińskim, nasz ksiądz proboszcz odprawił Mszę św. Między innymi w intencji Ruchu CL.

To właśnie w salkach parafialnych przeżywaliśmy pierwsze uroczystości - przyjęcia z okazji Chrztu, Komunii świętej czy Bierzmowania naszych dzieci i młodych uczestników szkoły wspólnoty. Tu kształtowały się i umacniały nasze więzi, rodziły się przyjaźnie. W tejże parafii niektóre z nas pracowały jako katechetki. Ucząc dzieci, starałyśmy się utrzymywać kontakt z rodzicami, którym z czasem, z inspiracji ks. Zdzisława, zaproponowaliśmy także doświadczenie Ruchu. Część rodziców przyjęła zaroszenie, dając początek szkole wspólnoty prowadzonej przy parafii przez katechetki. Zawiązane wówczas przyjaźnie przetrwały do dnia dzisiejszego. Na naszych oczach dorastały dzieci, z niektórymi z nich wciąż utrzymujemy kontakt. Po paru latach, jak wszyscy wiemy, powstała Fundacja „Ut unum sint” i oratorium, gdzie do dzisiaj wiele osób spotyka się na szkole wspólnoty.

Patrząc na naszą historię i na to, co dzieje się teraz, wyraźnie widzimy jak Pan Bóg, rzez wstawiennictwo Matki Bożej Królowej Polski, sam prowadzi swoje dzieło. Pomimo popełnionych po drodze błędów, grzechów i nieporozumień, dziś znowu jesteśmy na tym samym miejscu i kontynuujemy to, co wydarzyło się nam 18 lat temu.

Ksiądz Prałat Kazimierz Jandziszak gościł niedawno ks. Andrzeja Perzyńskiego. Przyjął naszego odpowiedzialnego z wielką życzliwością i wyraził zgodę na obecność Ruchu CL w parafii, udostępnił nam salkę i zatroszczył się o dobre warunki dla naszej pracy na szkole wspólnoty. Ksiądz Prałat zaszczycił nas także swoją obecnością na spotkaniu opłatkowym przed Bożym Narodzeniem. Także w dniu 6 stycznia 2001 roku spędził z nami wiele czasu, uczestnicząc w radości tego, co ożyło po latach.

Jesteśmy wciąż zdumieni wydarzeniami, które stały się naszym udziałem i odkrywamy, że owoce Roku Jubileuszowego 2000, są dla nas aż nadto widoczne. Wobec tego, dziękując Bogu Wszechmogącemu za charyzmat Ruchu, za łaski wciąż płynące od Niego, za wszystko co nas spotkało, mamy odwagę zapraszać każdego do dzielenia się doświadczeniem chrześcijańskim i uczestnictwa w naszej szkole wspólnoty.

Przez powrót do źródeł, została ocalona cała nasza historia. Jak to powiedział nam ks. Giussani w czasie rekolekcji Bractwa CL w Rimini, w 2000 roku: „Jam nie godzien, Panie, tego, coś mi dał”. Pomyślcie, w jaki sposób przez wszystkie dni, które upływają, ja pomnażam w sobie zdumienie wobec tego, co Bóg czyni! A Bóg czyni to dziś, ponieważ dokonał tego wczoraj! Dlatego jest jakaś nowa rzeczywistość w świecie, która na ten świat weszła, jest nią nowa jedność, która weszła w świat Kościoła, przez co można także, trzeba dodać, iż ta nowa rzeczywistość wewnątrz Kościoła z większą miłością pomnaża i bardziej wyraziście ukazuje to, czym jest Kościół”.

Teresa Toms i przyjaciele ze wspólnoty CL

 

 

Droga

Kiedy zapytano mnie o wrażenia z moich pierwszych rekolekcji w ruchu „Komunia i Wyzwolenie”, powiedziałam, że odtąd nic już nie będzie dla mnie takie samo, jak przedtem. I rzeczywiście, Rekolekcje zakończyły pewien etap mojego życia: czas samotnych poszukiwań, wątpliwości, pytań bez odpowiedzi. Zyskałam potwierdzenie moich wcześniejszych przemyśleń: o potrzebie świadomego przeżywania rzeczywistości, o wartości każdej chwili, każdego „tu i teraz”.

Rekolekcje wniosły też jednak coś zupełnie nowego w moje życie: poczucie przynależności. Poczucie wspólnoty z ludźmi tak różnymi ode mnie, znanymi od niedawna, a przecież bliskimi. Powstał całkiem nowy układ odniesień, pojawiła się nowa perspektywa, rodzaj nowego spojrzenia, przechodzącego przez powierzchnię rzeczy, sięgającego głębiej. Zrozumienie. Odkrycie, że CEL był dla mnie i jest ciągle ten sam, ale nareszcie prowadzi do niego DROGA.

Jestem wdzięczna tym, którzy swoim przykładem, postawą i bezgraniczną cierpliwością pomogli mi odnaleźć drogę.

Adrianna, Kraków

 

 

Odnajdywać siebie i sens swego życia

Nigdy wcześniej nie przypuszczałam, że pod wpływem jednego spotkania może zmienić się całe moje dotychczasowe życie. O takich rzeczach często się czyta lub słyszy opowiadania znajomych, ale nigdy nie przeżywa osobiście. A jednak.

Pierwszy raz brałam udział w spotkaniu „Comunione e Liberazione” przez przypadek. I chociaż byłam „nowa”, to od razu poczułam się jak wśród „starych” znajomych.

Taki był początek, później wszystko potoczyło się już bardzo szybko. Kolejne spotkania, po których nabrałam nowego spojrzenia na życie, na codzienność. W ciągu trzech tygodni zaczęłam żyć bardziej świadomie, intensywniej niż przez kilka ostatnich lat. Wtedy pojawiła się również propozycja wyjazdu na doroczne rekolekcje ruchu w Świdnicy.

Podjęcie decyzji o uczestnictwie w rekolekcjach miało stać się przełamaniem kolejnej bariery. To dopiero tam, na rekolekcjach przekonałam się, jak naprawdę wielką i pełną mądrości osobą jest ks. Luigi Giussani oraz uświadomiłam sobie, czym tak naprawdę są nasze cotygodniowe spotkania. Bo to nie tylko puste słowa, ale codzienne świadczenie o prawdach, które przecież nie tylko się przyjmuje, ale według których się żyje.

W Świdnicy miałam okazję spotkać różnych ludzi, będących w różnym wieku, z różnych stron Polski i chociaż nigdy wcześniej ich nie spotkałam, to czułam, że coś ich łączy, że stanowią jedność, wspólnotę. Co to było? Myślę, że miłość. Miłość do Boga, to ona jest dla ludzi najważniejsza i sprawia, że Bóg stanowi punkt centralny ich życia. Wtedy, obserwując innych, zaczęłam odnajdywać… siebie i sens swojego życia…

Te rekolekcje, które skupiły się wokół postaci Abrahama, jego narodzin, powołania do służby Bogu…, były i są dla mnie również szczególnym odrodzeniem, odnalezieniem pomostu, drogi nie tylko do Boga, ale i do samej siebie.

I chociaż uczestniczyłam w rekolekcjach po tak krótkim czasie od pierwszego zetknięcia się z ruchem, było dla mnie jak „rzucenie na głęboką wodę osoby nie umiejącej pływać”, to myślę, że nic lepszego, jak na początek nie mogło mnie spotkać.

Mam nadzieję, że wytrwam w odkrywaniu siebie i swojego powołania w służbie innym, że nie zgubię drogi, którą odnalazłam.

„Niech nasze serca przylgną tam, gdzie jest prawdziwa radość”.

Justyna, Kraków

 

Drodzy nauczyciele

Publikujemy list, który młoda dziewczyna zostawiła w pokoju nauczycielskim, w swojej szkole.

Liceum Mascheroni o profilu matematyczno-fizycznym, 10:20 rano (trzecia lekcja). Piszę ten list w łazience. Dlaczego w łazience? Ponieważ zaledwie po jednej godzinie spędzonej w szkole (przyszłam na drugą lekcję) nie mogłam już dłużej wytrzymać. Rozpłakałam się. Tak, właśnie ja, rozpłakałam się. Patrząc na mnie z zewnątrz, nikt nie powiedziałby, że jestem zdolna płakać z powodu szkoły.

Dlaczego zazwyczaj płacze się przez szkołę? Albo dostało się zły stopień, być może źle poszło przy odpowiedzi lub za nic zostało się wyrzuconym za drzwi z uwagą w dzienniku. Podczas ostatniej godziny nie przydarzyło mi się nic z tych rzeczy. A więc dlaczego? Ponieważ zdałam sobie sprawę, iż dla wielu tutaj jesteśmy zaledwie przedmiotami lub mułami, które muszą tylko pracować i we wszystkim każdemu ulegać. A kto pomógł mi to zrozumieć? Nauczyciel. Czy to możliwe, żeby niektórzy nauczyciele nie zdawali sobie sprawy z tego, iż mają przed sobą istoty ludzkie? Zwłaszcza w naszym wieku mamy potrzebę widzieć przed sobą osoby traktujące nas jak ludzi. W przeciwnym razie skończy się to tak, że wyjdziemy ze szkoły tylko jako przedmioty albo drukowane książki, lub jak w większości przypadków zupełnie puste osoby.

Czym jest szkoła dla ucznia? Patrząc na to obiektywnie, myślę, jest niczym więcej jak tylko kawałkiem puzzli przedstawiających nasze życie, małym ale jednocześnie niezbędnym kawałkiem (nawet, jeśli czasami wcale się tak nam nie wydaje) ażeby ułożyć cały obrazek. A kim jest nauczyciel? Nauczyciel jest tym, którego zadanie polega na tym, aby ten niewielki „kawałek” pasował do pozostałych klocków; nauczyciele muszą uczynić szkołę częścią naszego życia. Wcale nie muszą czynić szkoły naszym życiem, ale musi być jasne to, co szkoła ma wspólnego z naszym życiem. Jak należy to zrobić? Sama nie wiem, jednak według mnie zawód nauczyciela polega na nieustannym przekazywaniu spotkania, które się im przydarzyło (może nim być matematyka, fizyka, a nawet łacina) i które zmieniło ich życie na lepsze. Jeśli tak nie jest, to co taka osoba robi w szkole? Po prostu pomyliła się w wyborze zawodu. Szczerze mówiąc, widząc przed sobą kogoś, kto nie przekazuje naprawdę nic, wcale nie mam ochoty uczyć się, ani poznawać nowych rzeczy, a zmuszam się to tego być może tylko z czystej desperacji…

W końcu - dlaczego napisałam ten list. Nie chcę uczyć profesorów, jak powinni pracować. Odkąd są tymi, którzy zawsze nam mówią, jacy powinni być z ich punktu widzenia uczniowie, nie widzę powodu dlaczego choć raz to oni nie mogliby otworzyć swych oczu i uszu i zrozumieć, jacy mogliby być oni sami z punktu widzenia swoich uczniów. Poza tym, wcale nie chcę pozostawać bierna wobec szkoły, wcale nie chcę się jej „poddawać” przez kolejne pięć lat, ale chcę nią żyć.

 

Stokroć

Najdroższy księże Giussani!

Wyszedłem do pubu z kilkoma przyjaciółmi, wśród których były dwie dziewczyny, Monika i Evelin. Monika pochodzi z Como, a Evelin z Tajwanu. Do spotkania między nimi doszło dzięki Caterinie, dziewczynie studiującej na Uniwersytecie Katolickim. W zaledwie kilka dni obie bardzo polubiły Caterinę, tak więc często przyjmowały jej zaproszenia.

Evelin (która nigdy nie słyszała o chrześcijaństwie) przez kilka dni powtarzała, że chciałaby zadać kilka pytań i tak oto zasiedliśmy wszyscy razem przy stoliku. Powiedziała nam, że na Tajwanie widziała plakat, na którym było napisane: „Uwierz w Boga, a otrzymasz życie wieczne”. Próbowaliśmy jej to wyjaśnić, ale widać było, że wciąż nie rozumiała. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że one nie jest w stanie pojąć idei Tajemnicy dotyczącej początku wszystkiego. Tak więc spytałem ją: „Czy to ty się stworzyłaś? Czy się sama stwarzasz?”. Kiedy wcale nie rozumiała mojego pytania, ciągnąłem to dalej „Czy to ty trzydzieści lat temu zdecydowałaś, że się urodzisz? Nie, a więc znaczy to, że Coś innego cię stworzyło. Coś innego cię stwarza”. Kiedy to powiedziałem, jej twarz nagle się rozjaśniła i Evelin zaczęła wciąż w kółko powtarzać: „Coś mnie stwarza, Coś mnie stwarza”. Było jasne, że pełna zdumienia powtarzała, by lepiej to zrozumieć.

Następnie Monika dodała, że także patrząc na niebo i na morze jest zrozumiałe, że Coś je powołało do istnienia. Ale Evelin odpowiedziała: „O nie! Niebo i morze są, ponieważ są”. Wtedy postawiłem jej pytanie, które zawsze przytacza Carron: „Gdybyś budząc się rano znalazła obok swojego łóżka piękny bukiet kwiatów, co byś powiedziała?, na to Evelin: „Kto je tu postawił?”. Wówczas dodałem: „Wyobraź sobie, że jakiś mężczyzna naprawdę, szczerze, głęboko cię kochał, a ty nie zdawałaś sobie z tego sprawy. Tylko pomyśl jaki były on smutny! Powiedziałby: „Popatrzcie na Evelin, tak bardzo ją kocham, a ona nawet tego nie widzi”. Co zrobiłby ten mężczyzna, żebyś zrozumiała? Cóż, mógłby ci na przykład przysyłać codziennie kwiaty! No właśnie. To Bóg jest tak bardzo kochający: On przysyła ci mnóstwo kwiatów! I nie tylko kwiaty, ale ptaki, niebo, morze, Monikę, Caterinę, twoich przyjaciół… To wszystko dla ciebie! Ale ponieważ my nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, Bóg stał się człowiekiem, abyśmy zrozumieli”. Wtedy Evelin uśmiechnęła się słodko i powiedziała: „Każdego ranka po drodze do szkoły idę ścieżką biegnącą przez park. Teraz rozumiem, dlaczego tak bardzo cieszą mnie rosnące tam kwiatki!”, a następnie po raz kolejny, jak gdyby po to, by uzmysłowić to sobie głęboko, powtarzała z radością: „Coś nie stwarza, Coś stwarza kwiatki, niebo, morze…”. Na końcu stwierdziła: „Nigdy przedtem o tym nie myślałam”.

Dziękuję ci za to, że nauczyłeś nas widzieć i kochać rzeczywistość w ten sposób! A to jest stokroć!

 

Ks. Agostino, Dublin

 

 

Można doświadczać pokoju i radości

Do ruchu trafiłam dzięki mojemu młodszemu rodzeństwu: Grzesiowi, Krysi i Kasi. W mojej rodzinie było bardzo ciężko. Moje siostry i brat poznały w 1984 roku zupełnie obcych ludzi, od których dostały paczki z okazji św. Mikołaja. Bardzo szybko zaczęli ich nazywać ciociami i wujkami.

Ja miałam wtedy 20 lat i brak chęci do życia. Obwiniałam cały świat za moją chorobę. Byłam pełna goryczy z w powodu mojego losu a także i mojego rodzeństwa. I właśnie wówczas Krysia, Grześ oraz Kasi pomogli mi poznać nowe życie w spotkaniu z osobą księdza Józefa Adamowicza oraz Jego brata Jana. Ponieważ moje rodzeństwo było bardzo małe, wcale o tym nie wiedzieli, że stało się coś bardzo wielkiego i pięknego.  Ja jestem im za to wdzięczna. Dziś jestem pełna życia i radosna. Po śmierci taty zajęłam się wychowaniem rodzeństwa. Dziś to już dorośli ludzie, lecz nadal pod moimi skrzydłami.

Teraz podjęłam dalszą walkę i ciężką próbę: wzięłam na wychowanie Przemka, syna Kasi a dwojgiem jej młodszych dzieci będę się opiekować. Tyle właśnie mocy daje mi przyjaźń przeżywana w ruchu „Komunia i Wyzwolenie” oraz udział w szkole wspólnoty.

Na pewno ktoś by zapytał: „Ale co dają ci te cotygodniowe spotkania na szkole wspólnoty?” To, co teraz powiem może dla kogoś wyda się paranoją, ale dla mnie to jest rzeczywistość, to mój świat. Te spotkania są dla mnie czymś szczególnym, ponieważ mogę się wyciszyć, uspokoić, przemyśleć wiele spraw i doświadczać obecności Pana Boga.

Ta przyjaźń i miłość uczy, jak kroczyć za Jezusem, nie wyrzucając Mu niczego, bez pretensji dlaczego jest tak a nie inaczej. Mogę się też zastanowić nas sensem mojego życia. Jest wspaniała, rodzinna atmosfera. Spotkania te, choć wiem, że często jest trudno się odezwać, docierają do mnie i próbuję je wpleść w moje życie codziennie. To powoduje przemianę. Bez Boga niczego sama nie mogę zrobić. Te spotkania piątkowe dają siłę i moc. Wspólnota jest dla mnie bardzo ważna: czytanie tekstów ks. Giussaniego i praca nad ich zrozumieniem, rozmowy z przyjaciółmi, osoba Jana Adamowicza, to wszystko jest podporą mego życia.

Ktoś może powiedzieć, że to przecież jeden dzień w tygodniu, co on może zmienić. Ale to właśnie ten jeden dzień może pomóc w odnalezieniu samego siebie, oraz zrozumieniu, że w górze jest Ktoś, Kto jest przy mnie nawet wtedy, gdy myślę, że jestem sama. Właśnie ten jeden dzień napełnia mnie cudowną energią, która pozwala mi kroczyć z nadzieją. Przebywać z przyjaciółmi. Ta moc jest tak wielka, że pomaga mi przełamywać trudy codziennego życia, patrzeć inaczej na świat, w którym pomimo, istniejącego zła i nienawiści, można doświadczać pokoju i miłości.

Barbara Warchał, Świdnica

 

Obecność, która nie może rozczarować

Przyzwyczaiłam się już do zimowiska naszego ruchu w Zębie. Mieszkaliśmy w drewnianym domu i oczywiście wędrowaliśmy po Tatrach. Msze Święte sprawowaliśmy w małej góralskiej kapliczce, położonej w górach i piękno widoków sprzyjało ich radosnej atmosferze.

Przez ostatnim wyjazdem wiedziałam tylko, że Stryszawa to mała miejscowość w Beskidzie Makowskim, nie budziło to entuzjazmu. Jednak perspektywa spotkania z przyjaciółmi z różnych regionów Polski sprawiła, że nie miałam wątpliwości co do wyjazdu, choć żal było Zakopanego.

Do Stryszawy przyjechaliśmy w niedzielę wieczorem. Wokół nas mrok - wydawało się, że bezkresny. Jednak w oddali spostrzegłam migoczące światełka - znak, że w tej ciemności nie jesteśmy jednak sami. W górze błyszczały gwiazdy. Panowała niezwykła cisza. W tym momencie zdałam sobie sprawę ze swojej kruchości, małości. Stałam i patrzyłam w niebo. Doświadczyłam, jakim marnym człowiekiem, zawieszonym w rzeczywistości byłabym, gdyby nie fakt, iż przynależę do Boga.

Kolejny dzień przywitał nas przepięknym wschodem słońca. Wspólne posiłki, wyjścia w góry, starzy i nowi przyjaciele. Dłonie wyciągnięte do pomocy na szlakach, wesołe zabawy popołudniami, chwile skupienia podczas Mszy Świętych tylko nieliczne sytuacje podczas, których każdy z nas mógł pokazać i zobaczyć siebie i swoje postępowanie wobec Stwórcy, wobec bliźniego, wobec samego siebie.

Dzięki pogodzie zauważyłam coś jeszcze: choć każdego dnia byliśmy zaskoczeni zmianami, a często niestety rozczarowani, to panujący w naszej wspólnocie klimat był rewelacyjny.

W czasie spędzanym w gronie ludzi, którzy przynależą do Chrystusa, łatwiej jest odnaleźć prawdziwe swoje oblicze. Kolejny dzień nie staje się wtedy walką, którą za wszelką cenę trzeba wygrać.

Mam oczywiście zdjęcia z tego pobytu. Jestem na nich wraz z przyjaciółmi. Przeglądając każde z osobna przypominam sobie różne zabawne sytuacje, które miały tam miejsce. Dziś, będąc w Bytomiu miło wspominam te chwile i zdaję sobie sprawę, że to co tam się wydarzyło, nie kończy się.

Obecność, której doświadczamy w czasie takich spotkań przecież nie znika - jest. A poza tym zawsze wiem, że za niedługo znów się spotkamy. Gdzie tym razem? Nie wiem. Jest mi to obojętne, bo przecież to nie miejsce, a ludzie decydują o panującej atmosferze.

Aldona, Bytom

 

Punkciki między szczytami

W tym roku pierwszy raz uczestniczyłam w zimowym spotkaniu młodzieży z CL.

Wyjazd w góry dla nas, osób mieszkających w dużych, zanieczyszczonych i hałaśliwych miastach stał się prawdziwym wytchnieniem. Słyszeć rankiem świergot ptaków zamiast turkotu ciężarówek jest bardzo przyjemnie. Również pogoda nam dopisała. Jak powtarzał ksiądz Krawczyk: „mieliśmy piękną wiosnę tej zimy” - zresztą nie tylko wiosnę.

Codziennie przedpołudniowe godziny spędzaliśmy na pieszych, górskich wędrówkach. Oglądając budzącą się do życia przyrodę widzieliśmy znaki Boga. Zawsze największe wrażenie robiła na mnie modlitwa „Anioł Pański”, odmawiana gdzieś na trasie. Byliśmy jak małe punkciki zawieszone między potężnymi i niezwyciężonymi szczytami. Jednak tylko my, mimo swej kruchości i nietrwałości potrafiliśmy i chcieliśmy zgłębiać tajemnicę Nieskończoności.

Popołudnia i wieczory mijały nam na modlitwie, refleksji oraz wspólnych zabawach. Właśnie w tym czasie mogliśmy poczuć jedność i życie we wspólnocie. Na co dzień jesteśmy przecież rozproszeni po całej Polsce. Jest nas niewielu i kontakty między nami są niestety sporadyczne, a poczucie wspólnoty jest dla nas bardzo ważne.

Czytając tekst Ks. Giussaniego: „Miejsce, gdzie mówi się „ja” w prawdzie”, utwierdzałam się w przekonaniu, że ruch Komunia i Wyzwolenie jest moim miejscem. Znalazłam tu towarzystwo, które pozwala mi się rozwijać i umacniać w wierze. Są to osoby diametralnie różne od tych, które spotykam na co dzień w szkole, czy na dodatkowych zajęciach. Potrafią one naprawdę żyć wydarzeniem Tajemnicy, której każdy z nas doświadcza. Poprzez swój sposób bycia pociągając do autentycznej wiary innych.

Były oczywiście i momenty mniej przyjemne - choćby zimna woda w kranach wieczorami, czy nieustannie „terroryzujący” nas różnymi zakazami i nakazami, dotyczącymi korzystania z domu ojciec Krzysztof. Trochę to denerwowało, ale teraz wspomniane budzi szczery uśmiech.

Ewa, Gliwice

 

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją